Popioły i iskry.
Posted: Sat Dec 05, 2020 1:48 pm
Jak dokonać rzeczy niemożliwych?
Pokój. O dziwo, czternaście planet Sojuszu Chaosu zniosło posuchę panującą na froncie konfliktów całkiem nieźle. Zarząd organizacji zajął się bardziej płodnymi poczynaniami, Caibre zaczął uprawiać pomidory, a pola bitew zarosły lokalnymi odpowiednikami flory. ZCM, by nie zbankrutować, zaczął wprowadził do sprzedaży adamantytowy zestaw garnków.
Pokój był, jak to zwykle bywa, zwodniczy. Ale nic nie zapowiadało katastrofy. Ta, po prawdzie, nie nadeszła.
Raczej spadła z niebios, niczym śnieg pokrywając wszystko puszystą warstwą.
Ale nie uprzedzajmy faktów.
Ignis, podobnie jak jej nominalny właściciel, była erratyczna w swym zachowaniu. Przez lata krązyła wokół pary gwiazd układu, meandrując wokół planet o stałych orbitach, co jakiś czas wysuwając się poza obszar działania zaklęcia będącego schedą po wielkim smoku. I, miast odlecieć w siną dal najbliższej studni grawitacyjnej, Ignis, niczym przyciągana wielkim magnesem, zawsze wracała.
Siedem lat. Siedem pełnych orbit.
Ósma podróż w stronę słońc zaczęła się jednak inaczej niż poprzedzające ją chaotyczne, ale wpisujące się w ogólne schemat. Tym razem płaszcz planety, niczym ocean ze starej opowieści na dawno zapomnianej kolebce ludzkości, rozstąpił się. Odsłonięty rdzeń planetarny począł żwawo wypluwać swoją masę, oddalając Ignis od macierzystego układu.
Do czasu gdy wielki kanion nie zasklepił się nagle, a setki jaskrawoniebieskich płomieni nie wypełniło powierzchni po przeciwnej stronie globu. Planeta zwolniła, zatrzymała się względem Takury, mniejszego ze słońc układu, by rychło odwrócić postępy w podróży.
Mniej więcej w tym momencie flota patrolowa CA zauważyła, w przerwie między stawianiem pasjansa a głosowaniem kogo dziś wypuszczą na spacer przez śluzy, iż Ignis nie zachowuje się jak zwykle. Ale nawigator, nim został dziabnięty w plecy przez mechanika wychylającego się z szybu wentylacyjnego, zdołał potwierdzić iż mały wypierdek skały udający planetę, zmierza prosto ku ognistej śmierci w objęciach gwiazdy.
Ignis zagłębiło się ponownie w strefie Życzenia. Lecz nie przestało przyspieszać.
Teraz, miast wielkiego kanionu wypluwającego ogień z serca planety, powierzchnię jej wypełniły tysiące, setki tysięcy, w końcu miliony niewielkich ogników. Każdy, nie większy niż standardowy imperialny miotacz plazmowy. Ino, mnogo ich.
I orbita planety ponownie zaczęła się zmieniać. Tylko iż teraz nikt nie mógł nic na to poradzić.
Oszukując.
Pokój. O dziwo, czternaście planet Sojuszu Chaosu zniosło posuchę panującą na froncie konfliktów całkiem nieźle. Zarząd organizacji zajął się bardziej płodnymi poczynaniami, Caibre zaczął uprawiać pomidory, a pola bitew zarosły lokalnymi odpowiednikami flory. ZCM, by nie zbankrutować, zaczął wprowadził do sprzedaży adamantytowy zestaw garnków.
Pokój był, jak to zwykle bywa, zwodniczy. Ale nic nie zapowiadało katastrofy. Ta, po prawdzie, nie nadeszła.
Raczej spadła z niebios, niczym śnieg pokrywając wszystko puszystą warstwą.
Ale nie uprzedzajmy faktów.
Ignis, podobnie jak jej nominalny właściciel, była erratyczna w swym zachowaniu. Przez lata krązyła wokół pary gwiazd układu, meandrując wokół planet o stałych orbitach, co jakiś czas wysuwając się poza obszar działania zaklęcia będącego schedą po wielkim smoku. I, miast odlecieć w siną dal najbliższej studni grawitacyjnej, Ignis, niczym przyciągana wielkim magnesem, zawsze wracała.
Siedem lat. Siedem pełnych orbit.
Ósma podróż w stronę słońc zaczęła się jednak inaczej niż poprzedzające ją chaotyczne, ale wpisujące się w ogólne schemat. Tym razem płaszcz planety, niczym ocean ze starej opowieści na dawno zapomnianej kolebce ludzkości, rozstąpił się. Odsłonięty rdzeń planetarny począł żwawo wypluwać swoją masę, oddalając Ignis od macierzystego układu.
Do czasu gdy wielki kanion nie zasklepił się nagle, a setki jaskrawoniebieskich płomieni nie wypełniło powierzchni po przeciwnej stronie globu. Planeta zwolniła, zatrzymała się względem Takury, mniejszego ze słońc układu, by rychło odwrócić postępy w podróży.
Mniej więcej w tym momencie flota patrolowa CA zauważyła, w przerwie między stawianiem pasjansa a głosowaniem kogo dziś wypuszczą na spacer przez śluzy, iż Ignis nie zachowuje się jak zwykle. Ale nawigator, nim został dziabnięty w plecy przez mechanika wychylającego się z szybu wentylacyjnego, zdołał potwierdzić iż mały wypierdek skały udający planetę, zmierza prosto ku ognistej śmierci w objęciach gwiazdy.
Ignis zagłębiło się ponownie w strefie Życzenia. Lecz nie przestało przyspieszać.
Teraz, miast wielkiego kanionu wypluwającego ogień z serca planety, powierzchnię jej wypełniły tysiące, setki tysięcy, w końcu miliony niewielkich ogników. Każdy, nie większy niż standardowy imperialny miotacz plazmowy. Ino, mnogo ich.
I orbita planety ponownie zaczęła się zmieniać. Tylko iż teraz nikt nie mógł nic na to poradzić.
Oszukując.