Teoria Wzrostu

Wyprawy w nieznane i znane rejony, mające na celu ratowanie świata lub pogrążanie go w chaosie. Przygoda w Multiświecie to rzecz pewna.
Locked
User avatar
Xellas
Posts: 313
Joined: Sun Jan 04, 2009 12:23 am
Location: Gdańsk - tu gdzie smoki chodzą koło Fontanny Neptuna

Re: Teoria Wzrostu

Post by Xellas »

Chciała krzyknąć, ale nie mogła… nagle zebrało się jej na wymioty.

Padła na kolana. Mdłości, które poczuła były niczym w porównaniu z uczuciem przeżerania się substancji w jej żyłach.
Miała ciało fizyczne z organami, którego działanie pewnie chciałby zbadać niejeden biolog w Multiświecie, ale na razie jednak nie mieli na to perspektyw. Jako istota, żywiąca się krwią i energią życiową innych, miała bardzo specyficzny nie tylko 'układ pokarmowy'. Trucizny jako takie, przyjmowane doustnie w formie posiłków, zgodnie z ostrzeżeniami Raflika, nie mogły działać. Ciało wampira w rozumieniu ludzkiej definicji jest martwe, więc o żadnych działaniach trucizny przyjętej w takiej formie nie może być mowy.

Ale nie tyczyło się to Stabilium X, które działało inaczej. Dosłownie wżerało się w jej wnętrze. Z każdym ułamkiem sekundy czuła jak jej organy przestają pracować dobrze znanym rytmem. Płynny kryształ w krótką chwilę przywracał najbardziej prawdopodobną formę. Wampirzyca zaczęła tracić świadomość, nie mogła skupić myśli, w swojej głowie czuła tylko instynkt. To, że wampir będzie głodny jest bardzo prawdopodobne. To, że da radę kontrolować ten głód przez kilka dni przyjmując niewielkie dawki krwi - już nie.

W tym czasie zdążyło się zrobić zamieszanie przy tronie. Podniosła głowę i spojrzała w jadowicie zielone oczy.

-Tak, to ja. Zastrzelcie tego rzymskiego chłopca - Xell...oj.

Czas zwolnił, poruszyła ustami, chciała go ostrzec, ale wtedy wizja zniknęła. Zapadła ciemność.


Sceneria na zewnątrz była idealna do sytuacji. To nie był dobry czas, dlatego oczywiście na niebie świeciły teraz pełną tarczą dwa bliźniacze krążki. Los wyciągnął więc swoją kartę.
Image


Działanie kryształu na Xellas mogłoby wydać się zaskakujące, ale samo istnienie takiej mieszanki w ludzkiej formie było nieprawdopodobne. Wampirzyca zawsze uważała się za wyjątkową i miała rację, ale przez to prawdopodobieństwo było przeciwko niej. Jaki więc mógł być wynik przywracania do najbardziej prawdopodobnej formy?

Zebrani w sali mieli okazję dowiedzieć się czemu nigdy nie śpiewała. Z jej ust wydobył się najpierw krzyk, który szybko przeszedł w tak intensywne tony, że obecne w sali jeszcze całe szklane przedmioty po prostu pękły. Pokaz wokalny zakończył się głuchym rykiem, stworzenia znacznie większego.
Organy zaczęły pracować w naturalny sposób, w ślad za nimi poszło ciało. Zaklęcia utrzymujące je w formie humanoidalnej z chwilą utraty świadomości przestały działać. Zaczęło więc odzyskiwać swój pierwotny wygląd.

Podczas krzyku głowa zdążyła przybrać formę podłużnego pyska, z ilością zębów, której mógł pozazdrościć każdy rekin. Pojawiła się też druga para oczu – złośliwi mogliby powiedzieć, że to dlatego zawsze patrzy tam gdzie nie powinna.
Zarówno kończyny jak i całe ciało zaczęło rosnąć. Skóra ściemniała, aż przybrała kolor czarny, nie była już miękka jak u człowieka, była gruba i twarda. Łapy, które zaczęły się kształtować zakończone były ostrymi pazurami. Z łopatek z mało przyjemnym dźwiękiem przesuwających się kości ‘wyrosły’ wielkie błoniaste nietoperze skrzydła. Pojawił się też długi rozdwojony ogon. W bardziej strategicznych miejscach jak łokcie czy ramiona pojawiły się jakby ‘kolce’. Na całej długości kręgosłupa, aż do końca ogona wyrósł z nich cały grzebień. Kiedy to się działo strzykawka, której nie zdążyła wyjąć wcześniej wystrzeliła do tyłu wprost w czoło gangstera, który do niej strzelił.
Nie trafiła oczywiście, prawdopodobieństwo było zbyt małe - w fortecy wciąż znajdował się kryształ.

W czasie gdy następowało to zwiększenie rozmiaru, a tym samym powrót do realnej wagi, podłoga nie wytrzymała. Zarwała się z głuchym jękiem, ciągnąc piętro w dół wszystkich obecnych, którzy nie zdążyli odskoczyć i się czegoś przytrzymać.

Wśród gangsterów zapanowała panika, czegoś takiego do tej pory tu nie uświadczyli. Owszem Raflik ostrzegał ich, że przybysze mogą stosować dziwne techniki, oraz że nowa broń może zadziałać na niektórych niekonwencjonalnie, ale nikt nie mówił o smokach! Ciekawe czy sam się spodziewał, aż takiej skuteczności swojego wynalazku?

Kryształ przywrócił ją do bardziej prawdopodobnej formy. Tyle, że na nieszczęście Xellas była eksperymentem genetycznym, sztucznym połączeniem gatunków demona mazoku i konkretnej rasy wampira. Miała być bronią Arii. Szansa, że takie stworzenie samo wykształci sobie świadomość, a następnie przybierze humanoidalną postać, było jak wygrana w totka. Szansa, że którakolwiek z tych ras będzie zachowywać się spokojnie, potulnie i z miłością do innych stworzeń była jeszcze mniejsza. Dlatego najbardziej prawdopodobną formą była cielesna wersja jej astralnej postaci, w przypadku Xell była to smoko-podobna bestia. Bardzo wkurzona i głodna bestia, której nie podobało się to ciasne miejsce.
Kłapnęła więc pyskiem w stronę najbliższego ruszającego się punktu.
"Oh Xellas, bo przy Tobie nie idzie patrzeć na cycki, kiedy trzeba całą uwagę skupić na Twoich rękach i na tym, co aktualnie w nich trzymasz"
Satsuki

"To nie zjazdy robia sie do dupy. To wy normalniejecie na starość."
Korm
User avatar
Taii
Posts: 473
Joined: Thu Feb 17, 2011 12:20 pm
Location: Krak
Contact:

Re: Teoria Wzrostu

Post by Taii »

Dzień dwudziesty drugi.
Khartum.

Lucjan wszedł do swojego pokoju. Podszedł do stolika i napełnił puchar winem z dzbanka. Usiadł na łóżku. Spodziewał się wiadomości od swoich towarzyszy z zakonu już jakiś czas temu. Coś musiało ich zatrzymać. Nagle przez szczelinę w ścianie, do pomieszczenia wszedł Behemoth.
- Lucek, mamy problem…

***

- Tak rektorze, rozumiem pana troskę. – Powiedział przez słuchawkę inspektor.
- Pan nic nie rozumie. – Te słowa Crow wypowiedział z lekkim naciskiem. - Według prawa Khartum, nie możecie przetrzymywać Rygharta Wells’a. W kodeksie karnym figuruje zakaz posiadania pewnych substancji, nie ma tam żadnej wzmianki o popełnieniu przestępstwa w przypadku, jeśli w jego organizmie zostaną wykryte ślady spożycia.
- To, że są ślady spożycia, świadczy, że musiał je też posiadać.
- Niezupełnie. Gdyby posiadał je w Khartum, miał by pan rację.
- Tak się składa, że znaleźliśmy materiały obciążające. – Xavier westchnął. – Z całym szacunkiem rektorze. Nie muszę dyskutować z panem w tej sprawie. Ryghart Wells pozostanie w areszcie dopóki cała sprawa się wyjaśni. To moja ostateczna decyzja.
- Chciał bym tylko przypomnieć panu o konsekwencjach, jakie mogą spotkać miasto w przypadku bezpodstawnego zatrzymania. Do widzenia.
Inspektor Xavier odłożył słuchawkę. Był mocno podirytowany. Nienawidził, gdy ktoś mówił mu co ma robić. Zwłaszcza, że miał swój plan. Plan, jak wreszcie wykorzystać na korzyść miasta tę całą bandę dziwacznych przybyszów.
Rozległo się pukanie do jego gabinetu. Po zezwoleniu, do środka wszedł zastępca inspektora.
- Przyszły wyniki testu Wells’a
- Wreszcie jakieś dobre nowiny.
- Chciał bym podziwiać twój entuzjazm… mam jednak złe wieści.

***

- Jak to, zatrzymali go na dołku? – Zapytała Minea
- Za posiadanie i spożywanie dragów. – Odpowiedział Lucjan.
- Za spożywanie nie mogą mu nic zrobić. Równie dobrze może powiedzieć, że brał to w Orkadis. Tam wszystko jest legalne.
- Tak, tylko z tego co mówił Behemoth. W pickupie którego podwędzili raiderom było sporo prochów.
- Nie takich jak moje. – Spojrzała na niego przenikliwie. – Myślisz, że poczęstowała bym was byle gównem?
- To by było w twoim stylu Przepióreczko. – Powiedział złośliwie.
- Widzę, że ktoś ma o mnie wysokie mniemanie. – Odgryzając się pokazała mu język. – Nie ma szans, żeby wykryli cokolwiek w jego organizmie. To były narkotyki z mojej prywatnej kolekcji. Wytwarzane na zachodnim kontynencie. Sproszkowany kryształ zmieszany z pyłem liści żmijowca. Całkowicie naturalna substancja. Krawężniki muszą chcieć od niego coś więcej…

***

- Jak to wyniki wyszły negatywne?! – Wrzasnął inspektor.
- W jego organizmie nie ma śladów po zakazanych w Khartum substancjach. Na torbie z narkotykami którą znaleźliśmy nie ma również odcisków palców Wells’a, ani jego ludzi.
- W takim razie nie mamy na nich haka.
- Inspektorze, a może by tak podł...
- Durniu, czy ty się słyszysz? Jak śmiesz proponować mi takie rozwiązanie? - Oburzył się inspektor. - Strzeżemy prawa do jasnej cholery!
Do gabinetu nagle wbiegł jeden ze strażników.
- Szefie mamy problem. Z więźnia leje się wszystkimi otworami.
Usłyszawszy to Xavier się skrzywił.
- Dzwońcie do szpitala.

***
Był już późny wieczór.
Szpital w Khartum wyglądał całkiem nieźle, jak na zacofaną planetę. Czteropiętrowy moloch stał niedaleko centrum. Zarówno wewnątrz jak i zewnątrz przypominał placówki ziemskie z XXI wieku. Do Sali w której leżał Ryghart wszedł doktor.
- Widzę, że nabiera pan kolorów. Miał pan szczęście, że mamy tu rozwinięty dział toksykologiczny. Gdyby pan został w dżungli, na pewno by pan umarł.
- Co mi właściwie było panie doktorze?
- Przypomina sobie pan może spożywanie jakichś dziko rosnących owoców w przeciągu ostatnich dni?
Wells zastanowił się chwilę. Przed oczami miał scenę, kiedy jadł coś przypominającego jagody, gdy szukali bazy zergów. Przypomniał sobie również, jak jego ludzie mu mówili, żeby nie jadł owoców których nie jest pewien, albo chociaż spytał Lucjana co to może być. Wtedy zbagatelizował całą sprawę.
- Mogła zaistnieć taka sytuacja.
- To co pan jadł, to owoce żmijowca. Bardzo smaczne i bardzo zabójcze. Potrafią zabijać w męczarniach przez kilka dni. Tu na Coddar istnieje dużo takich roślin. Proszę następnym razem być ostrożniejszym. – Lekarz postawił paczkę leków na stoliku nocnym. – Tu z kolei ma pan tabletki, na tę drugą dolegliwość, o której pan wspominał.
Wells kiwnął głową dziękczynnie i lekko się zarumienił.
- Pański podwładny czekaja w recepcji. Może się pan zbierać. Pańskiemu zdrowiu i życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Tylko taka rada ode mnie. Proszę bardziej szanować kroczę.

***

Ryghart zszedł na dół. Przy recepcji czekał na niego Kirk.
- Jak się czujemy szefie? – Zapytał z przekąsem.
- Odwal się. Jedziemy do hotelu?
- Rektor akademii do nas dzwonił. Prosił, żeby ci przekazać, że chce się jak najszybciej spotkać.
- No to chodźmy. Mamy jakiś transport?
- Riksza już czeka.
- To będzie zabawne przeżycie.

***

Jechali przez Khartum. Wells był zaskoczony tym co widział. Obrzeża miasta były dość ubogie. Centrum natomiast tętniło życiem. Mnóstwo wysokich budynków, sklepy, jarzące się kolorowymi światłami bilbordy, bary, restauracje. Khartum dorastało do miana największego miasta na kontynencie.
*Szefie mamy problem. – Powiedział przez komunikator Kirk.*
*Skoro używasz implantu do tego by mi to przekazać, pewnie nie chodzi o to, że alkohol się kończy.*
*Ten inspektor coś kombinuje. Śledzą nas. Mamy pluskwę w pokoju. Pietro nad nami maja swoją bazę operacyjną. Nawet ten gość prowadzący rikszę jest podstawiony.*
*W takim razie trzeba będzie się dowiedzieć o co im chodzi.*
*Zajęliśmy się tym. Behemoth podłożył biopluskwę pod podłogą gabinetu Xaviera.*
*Nie wykryją jej?*
*Przesyła dane na tej samej zasadzie jak nasze implanty, nie da się tego wykryć, przechwycić, zakłócić, dojść do źródła. A gdyby skanowali w poszukiwaniu podsłuchów nic im nie wyjdzie. Najpiękniejsze jest to, że dane audio zapisują się w pamięci implantów. W tym przypadku pańskim i Szeregowego.*
*Musimy się dowiedzieć o co im chodzi. Dla naszego bezpieczeństwa.*
Nagle riksza się zatrzymała.
- Jesteśmy na miejscu. – Powiedział ich przewoźnik. – Academia Omnes Artes Feminarum w całej swojej okazałości. Życzę panom miłego dnia.
Wells z Kirkiem wysiedli i ruszyli w stronę głównego wejścia.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
User avatar
Crow
Posts: 2584
Joined: Fri Aug 29, 2008 10:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Crow »

WWWWysadzone w powietrze wejście do podziemi generała Dzika, Skrzydlaty znikający z Harfą Listirjis i mistrz Yuby pozwalający żołnierzom opuścić planetę. Migawki wydarzeń odżyły w pamięci rektora na widok Zakonników Cienistego Młota. Żadnego z nich nie spotkał w czasie swojej współpracy z zakonem, ale Rygharta Wellsa miał okazję poznać w czasie wyścigu Yellow Line. Czy młodzieniec ten był jednak równie wprawnym dyplomatą, co kierowcą? Długa blizna biegnąca przez całą długość jego twarzy zdawała się krzyczeć, iż wolałby chwycić karabin i strzelać do precyzyjnie wskazanych wrogów, zamiast bawić się w dyplomację i gromadzenie wpływów. Te ostatnie były jednak na Coddar niezbędne.

WWW- Trzy tygodnie to dużo czasu do nadrobienia – do rzeczy przeszedł Crow po wymianie grzeczności.

WWWRzeczywiście od lądowania ZCMu na Coddar minęło już blisko dwadzieścia dni. Do stolicy docierały jedynie szczątkowe informacje na temat ekspedycji, która swoją bazę założyła daleko na południu. Dopiero pod koniec zeszłego tygodnia góra postanowiła przyjść do Salomona i placówkę zakonników odwiedziła inspekcja z Khartum. Inspektorzy wrócili pozytywnie zaskoczeni, ale to było zdecydowanie za mało.

WWW- Widzę, że wiele dzisiejszego dnia się już wydarzyło – kontynuował rektor eufemizmem – więc postaram się wytłumaczyć sytuację w Khartum szybko.

WWWWells skinął głową, popijając z stojącej przed nim szklanki i rozsiadając się wygodniej.

WWW- Dekadencka ludność Khartum jest niesłychanie otwarta w stosunku do gości na ich planecie. Stosunkowo szybko jednak muszą wyrobić sobie opinie na temat odwiedzających ich organizacji. Najlepiej zrozumiała to Psia Liga, od początku pokazując się ludności ze swojej najlepszej strony. W czwartek Agenda zorganizowała bal, na który zaproszono osoby o kluczowym znaczeniu dla miasta. Raflik, cóż, co prawda musiał opuścić miasto, ale również on zadbał o wpływy w pewnych kręgach. Co z ekspedycją ZCMu?

WWWRyghart wiedział, że rektor nie czeka na odpowiedź.

WWW- Od początku pobytu na planecie pracujecie na opinie zamkniętej, izolującej się od społeczeństwa nacji, która byłaby najszczęśliwsza, gdyby żadnego Khartum na powierzchni planety nie było. To, że spotkaliście się w mieście z brakiem zaufania wynika niestety właśnie z waszej reputacji.
WWW- Brak zaufania? – zirytował się Wells. – Trochę mało powiedziane, biorąc pod uwagę przygody, jakie miałem ze strażą.
WWW- Sprawy eskalują szybko – odrzekł Crow. – Inspektor Xavier jest jednak istnym aniołem sprawiedliwości i jeśli nie złamaliście lokalnych praw nic Wam z jego strony nie grozi. Akademia jest terenem neutralnym i chciałbym Wam zaproponować nocleg, by zamieszanie nieco ucichło. W tym czasie proponuję przemyśleć strategię relacji z mieszkańcami Khartum. Prelekcja, do wygłoszenia której namawiam Was od dłuższego czasu, byłaby niezłym początkiem.

WWWZakonnik uśmiechnął się tylko. Rektor nie wiedział, czy uśmiech miał oznaczać zgodę, pogardę, czy totalny brak zainteresowania tym, co miał do powiedzenia.

WWW- Mam nadzieję, iż poszukujecie w swoich kopalniach kryształów Stabilinum. Nawet, jeśli nie – rozłożył ręce – opuszczenie Coddar jest możliwe jedynie z portu gwiezdnego w Khartum. Prędzej czy później będziecie musieli uzyskać zgodę rady na skorzystanie z niego.
Mężczyźni spędzili jeszcze kilkanaście minut dyskutując bieżące zagadnienia. Była już jednak późna noc, a kawa ze sklejonego kubka miała aromat butaprenu, więc rektor przerwał w końcu dyskusję.

WWW- Jeśli to wszystkie palące kwestie, rozmowę możemy kontynuować jutro. Poproszę o przygotowanie klatki Faradaya. Mam jeszcze jedną informację dla ekspedycji ZCMu, ale musze mieć pewność, iż nie wpadnie ona w niepowołane ręce.



-------------------------------------------------------


WWW- Nie ma czasu na wyjaśnienia, wskakujcie do samochodu!

WWWŻądanie byłoby wystarczająco dziwne, nawet gdyby nie zostało wypowiedziane przez wychylającą się przez szybę końską głowę z rozwartą szeroko paszczą i wyłupiastymi oczami. Cóż, łapa gigantycznego stwora mijająca twoją skromną osobę o niecałe pół metra nie jest czynnikiem skłaniającym do przydługich negocjacji. Psioligowcy pospiesznie ułożyli Kła na pace czerwonego pickupa, po czym wsiedli do samochodu. Chcąc, czy nie chcąc, Ven Detta musiała z zaproszenia skorzystać również. Pojazd zatańczył w miejscu i ruszył wzdłuż zaniedbanego szlaku handlowego.

WWWMarek miał w końcu chwilę, by przyjrzeć się dziwnemu kierowcy. W rzeczywistości musiał być człowiekiem, lub przynajmniej humanoidem, który swe oblicze postanowił ukryć pod charakterystyczną maską. Głos właściciela pickupa musiał być modulowany, a że mimo panujących upałów miał na sobie grubą kurtkę, ciężko było nawet ocenić jego płeć. Psioligowiec odwrócił głowę w kierunku pojękującego z tyłu Kła. Tymczasowy opatrunek nie wytrzymał obciążenia i mężczyźnie ponownie groziło wykrwawienie. Spoglądającemu do tyłu Markowi nie mogło jednak umknąć potężne drzewo, upadające wzdłuż ich trasy. Karmazilla rozpoczęła pościg. Koń docisnął gaz do dechy i w końcu się odezwał.

WWW- Nie mogą na razie zdradzić swojej tożsamości.

WWWMarek pomyślał, iż nie potrzeba geniusza by domyślić się akurat tego, jednak słuchał dalej.

WWW- To stworzenie, to Karmazilla. Nie widziano żadnej w pobliżu Orkadis od wieków i dziwi mnie, że ruszyła za nami. – Kierowca zamilkł na chwilę, wchodząc w ostry zakręt. Pickup podskoczył na nieco większym kamieniu. Kieł jęknął nieco głośniej. – Możecie nie mieć teraz ochoty na ludowe bajdy, ale znam jedynie legendy na temat tego potwora. Mieszkańcy wschodniego kontynentu nazwali go Karmazillą, gdyż wierzyli, iż jest rozwścieczany przez osoby ze złą karmą.

WWWMarek zachował kamienną twarz, choć trudno było mu uwierzyć w te rewelacje. W pełnym przekonaniu wypowiedzi słuchała natomiast Ven Detta, wierząc w słuszność Testu Sprawiedliwości.

WWW- Zła karma w tym aspekcie nijak ma się do sprawiedliwości – kontynuował Koń, a mina Ven szybko zrzedła. – Zaatakowany nie musi być bezpośrednim sprawcą jakiegoś wydarzenia. Wystarczy, że w jakiś mistyczny sposób jest powiązany z jego zaistnieniem. Za kilkadziesiąt kilometrów - Koń znów przerwał na moment wprowadzając samochód w drift - ten szlak urywa się przy zerwanym moście przez stary kanion. Ja sobie poradzę, ale moja metoda jest … jednoosobowa. Jeśli do tego czasu Karmazilla nie zrezygnuje z pościgu, lepiej módlcie się, by złą karmę zniwelowały jakieś związane z wami dobre wydarzenia.

WWWVen Detta założyła ramie na ramię, złowrogo spoglądając na podżegaczy z Psiej Ligi. Śmierć Ashley, plotki o rozłamie w radzie, zamieszki na ulicach – wszystko to musiało być z nimi powiązane karmą. Nic dziwnego, że starożytne stworzenie pojawiło się na Teście Sprawiedliwości.
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

WWWDzień 19, Khartum.

WWWBiały, ceramiczny oraz bardzo duży kubek szybował nieuchronnie w kierunku posadzki. Gdy już dotarł do celu, rozbił się na miliardy kawałeczków, a uprzednio przebywająca w nim kawa – rozprysła się na miliony kropelek, w sposób poetycki i całkowicie przypadkowy.

WWW- … naszych badań. Coś się stało?

WWWGość Satsuki, Kane Liovy, był młodym ambitnym i bardzo uzdolnionym chłopakiem. Pojawił się na balu ze swoim ojcem, członkiem rady – Muranem Liovy, i niestety, zadurzył się w rudej po same uszy. Chłopak, ku zaskoczeniu Satsuki, miał niesamowitą wręcz jak na tę planetę wiedzę z zakresu biologii oraz genetyki, a jego aktualnym marzeniem było wspierać swoją Idalkę wszystkimi możliwymi sposobami. Ku przerażeniu samej zainteresowanej. Satsuki bała się (prawdopodobnie słusznie), że jej znajomość z chłopakiem zaraz zostanie wykorzystana przeciw Agendzie. Z drugiej strony dzieciak był słodki i naprawdę inteligentny, więc nie miała serca spławiać go zbyt mocno. W tej chwili jednak coś innego zaprzątnęło jej głowę.

WWW- Nic, nic. Mało dziś spałam, widać jestem zmęczona. – Satsuki mruknęła wymijająco, równocześnie nachylając się nad rozbitą ceramiką. – Kurcze, tak lubiłam ten kubek. – Westchnęła, podnosząc większy kawałek przedstawiający kawałek zielonego trójkąta z czerwonym kółkiem.
WWW- Już późno a ja zamęczam Cię opowieściami. – Chłopak jakby skulił się w sobie i spuścił wzrok. – Pójdę już sobie, i tak się zasiedziałem.
WWW- Tak, myślę, że się teraz położę. – Satsuki jęknęła cicho.
WWW- Dobrej nocy. – Gdy Kane doszedł do drzwi, odwrócił się jeszcze na chwilę. - Mogę przyjść jutro? – Spytał z chłopięcym rumieńcem na policzkach.
WWW- Ależ oczywiście. – Satsuki uśmiechnęła się prześlicznie. – A teraz dobrej nocy.

WWWGdy tylko chłopak zniknął za drzwiami, Satsuki pobiegła do swoich prywatnych pokoi.

WWW***

WWWDrzwi tylko głośno trzasnęły gdy Satsuki pojawiła się w swojej sypialni z ręką na zamku szyfrowym. Otworzyła sejf tak szybko, że ludzkie oko nie mogło tego zarejestrować (tak samo kamery czy drony, z ich marną jakością 24 klatek na sekundę).

WWW- NATIENNE! – Ryknęła głosem przypominającym dzikie zwierze, gdy wyciągała z sejfu Kryształ. – GDZIE JESTEŚ DO DIABŁA?!
WWW- Już, już. – Ciemnoskóra dziewczyna wyszła z łazienki ubrana w sam szlafrok. – Nie lubię jak tak do mnie mówisz prywatnie. – Mocno zaakcentowała ostatnie słowo.
WWW- Ściany mają uszy. – Mruknęła tylko Satsuki, w pełni skupiona na trzymanym na kolanach Stabilinum. – Wyczułam Caibra.
WWW- Jesteś tego pewna?
WWW- Sto procent. Zresztą, teraz przy krysztale czuję go jeszcze wyraźniej. I koncepcja Caibra na Coddar nie podoba mi się bardzo. Bardzo bardzo. – Satsuki oderwała wzrok od kryształu, przenosząc go na Natienne.
WWW- I chcesz przesłać wiadomość.
WWW- Tak.
WWW- Przez jedną z moich dziewcząt…
WWW- Dokładnie. A przy okazji będziemy mogły wysłać to niebieskie cudo. – podrzuciła kryształ do góry.

WWW***

WWWDzień 20, Khartum.

WWW- Witam szanowną Panią Satsuki. – stojący w drzwiach człowiek już z daleka wyglądał jak typ, któremu nie wolno ufać. Ubrany od stóp do głowy w czerń, w rękawiczkach oraz w płaszczu z głębokim kapturem, aktualnie zsuniętym. Czarne włosy opadały mu na równie czarne oczy. Wyglądał niesympatycznie.
WWW- Witam, proszę usiąść. – Satsuki wskazała ręką na krzesło stojące naprzeciw jej biurka. – Co Pana do mnie sprowadza, panie…?
WWW- Na potrzeby tej rozmowy niech będzie, że Smith. – Mężczyzna zauważalnie się rozluźnił ale nie usiadł. – Chciałbym zaproponować Pani moje usługi. – W kilku szybkich krokach znalazł się przy biurku, położył na nim grubą, czarną teczkę i natychmiast wycofał pod drzwi. – To próbka moich możliwości, przyjdę ponownie za kilka dni. – I już go nie było.

WWWSatsuki patrzyła jeszcze chwilę na grube drewno, jakby z nadzieją, że tajemniczy osobnik pojawi się w nich ponownie. Gdy to nie nastąpiło, sięgnęła do teczki. W środku znalazła mnóstwo półnagich fotek znanej jej kobiety, oraz mniej znanych mężczyzn. Na każdym zdjęciu innego. Było także krótkie dossier zawierające zdjęcie. Arrain Volage, głosił opis.

WWWSatsuki wstała i nie puszczając z rąk teczki, skierowała się do drzwi prowadzących do jej własnych pokoi. Po drodze zajrzała do jednego pokoju.

WWW- Erani, dopilnuj proszę, żeby nikogo już dziś nie wpuszczać. Przeszukajcie też całe piętro, myślę, że możemy mieć trochę cudzych zabawek na pokładzie. – Odwracała się już i wychodziła z pokoju, gdy rzuciła jeszcze przez ramię. – Aha, i przyjdźcie do mnie z Natienne.

WWW***

WWW- Co się stało Sati? – Natienne weszła do salonu jak zwykle olśniewająca. – Jeśli chodzi o ten napis na murze to nie prosiłam nikogo, żeby go zamalować. No wiesz, każda reklama zawsze dobra. – Satsuki uniosła brwi. – Ok, czyli nie mur.
WWW- Otrzymałam dzisiaj coś takiego – położyła otwartą teczkę na stole.
WWW- Oh. – Natienne zakryła usta dłonią. – Myślisz, że chciałaby pracować w burdelu? – zapytała wesoło.
WWW- To poważna sprawa, a Psia Liga to banda paladynów. Nie ma szans, żeby te papiery były prawdziwe. – Odpowiedziała Satsuki z wyższością, jakby tłumacząc głupiemu dziecku ile to dwa plus dwa. – Erani, znaleźliście jakieś pluskwy?
WWW- Jeszcze nie przetrząsneliśmy całego piętra, ale tak, kilka już jest.
WWW- Ok. Chcę do jutra dostać raport. A co myślisz o tej teczce?
WWW- Hmm.. – Eranai zamyśliła się dłuższą chwilę. – Myślę, że ktoś podkłada nam świnię, albo po to, żeby na nas zgonić, albo sprawdza naszą reakcję.
WWW- Czyli zgadzamy się z interpretacją. Ufam, że dopilnujesz aby nic nie wypłynęło. Aha, dopilnuj, żeby pani A była pod naszym stałym nadzorem. I na bogów, zmień mi szyfr w sejfie.

WWWSatsuki zabrała papiery i schowała je do swojego miniaturowego adamantytowego sejfu, przewiezionym na Coddar przez Natienne. Teczka, trochę zagięta, zajęła miejsce obok Stabilinum. Cały sejf umieściła z kolei w miejscowym, zamontowanym w ścianie za obrazem.

WWW***

WWWDzień 23, Khartum.

- Znaleźliśmy drona agendy w budynki . Skąd wiedziałaś?
- To ich standardowe zachowanie, podsłuchiwać i manipulować, tak samo było pewnie z Tymi dowodami.
- Zapamiętamy sobie. Bez Ciebie nigdy byśmy go nie znaleźli.
- Kiedyś chociaż się kryli, obecnie widzę, że poziom u nich mocno spadł bez przywódcy. Agenta sama się nie orientuje, ale wiele podzespołów kupują od naszych dystrybutorów, tak więc wiem y często czego szukać.


WWW- L O L. – Satsuki powiedziała głośno i dosadnie, akcentując każdą literkę po kolei. – My bierzemy podzespoły od Psiej Ligi. Dobry żarcik! – pochylona nad monitorem już zwijała się ze śmiechu.
WWW- Muszę przyznać, że zareagowałam podobnie, gdy usłyszałam to cudo po raz pierwszy. – Erani uśmiechnęła się leciutko. Ale przyjrzyj się temu ich dronowi od siedmiu boleści. – Przewinęła taśmę i zastopowała.
WWW- Ohmy… - Satsuki zakryła usta dłonią, tłumiąc śmiech. – Chcesz powiedzieć, że wzięli to ogromne coś za naszą pluskwę tylko dlatego, że ma wydrapany trójkącik?
WWW- No i ma ich podzespoły. – Erani powiedziała wesoło. – Tak wnioskuję.
WWW- To mnie tak bawi, że nawet nie będę dyskutować.
WWW- Naszych pluskiewek oczywiście nie znaleźli. – Włączyła ponownie taśmę.

- Panno Arrain? Mam prośbę.
- Czym mogę służyć?
- Proszę jutro przyjść na posiedzenie rady. Mamy spory problem, a wszyscy radni się zgadzają, że tylko Wam można zaufać.
- Rozumiem, na dwunastą?
- Tak…


WWW- O, to też ciekawe. Do mnie z taką samą prośbą przyszli wczoraj. I nawet godzinę tę samą podali! – Satsuki już się nie powstrzymywała. Leżała pod stołem i rechotała jak szalona.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Maczer
Posts: 523
Joined: Wed Jan 07, 2009 4:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Maczer »

Kiedy jednak Agenda zabawiała się w najlepsze, przedmiot żartów, Arrain Volage, podpisywała kolejne kontrakty. Głównie z Khartumskimi restauracjami na dostawy mięsa wysokiej jakości, przewoźników międzymiastowych ale także transport lokalny. Dwie pierwsze grupy kontraktów były wysoko dochodowe. Trzecia, skierowana raczej na wypatrzoną niszę w uboższych strefach miasta, nie przynosiła zauważalnych zysków ale dawała pewną pulę pojazdów kołowych do dyspozycji Psiej Ligii.
Nisza ta polegała na tym, że popularny w innych światach zawód taksówkarza nie miał specjalnie racji bytu w mieście gdzie ludziom nie opłacało się pracować. Dlatego ludzie z obrzeży miasta, którzy nie chcieli mieć na utrzymaniu wystawnych samochodów mogli skorzystać z usług przewoźnika, bądź nawet samemu wynająć wóz jeśli chcieli pokazać się na imprezie z „fajną bryką”.
Odbiorcą okazywali się też jednak ludzie z bogatych dzielnic, którzy nie chcieli po zakrapianych imprezach narazić się na problemy z Inspektoratem Khartum. Dlatego też przy uzyskiwaniu zgody na działalność przewozową rada dosłownie przyklasnęła idei w wierze, że zmniejszy się liczba wypadków w mieście.

Arrain niestrudzenie działała na rzecz prężności finansowej ekspedycji i chwila wieczornego relaksu w wannie była chwilą prawdziwego wytchnienia. Jeśli istniała niewątpliwa słabość negocjatorki to właśnie te chwile uległości kiedy nie baczyła na zewnętrzny świat.
I głodnych sensacji paparazzi.

A Volage wciąż budziła nie małą sensację wśród męskiej części populacji Khartum. Jej mocna postawa w połączeniu z ponadprzeciętną urodą była powodem fascynacji a i niekiedy fantazji ludzi wychowanych w kopalniach. Stąd wiele fotografów kręciło się wokół Arrain robiąc jej zdjęcia do poważnych gazet, brukowców, ale także i z przeznaczeniem na czarny rynek. Mieli o tyle ułatwione zadanie, że Psia Liga buduje przyjazny wizerunek i nie wystawia się z nadmierną ochroną obiektów w stolicy.

Zdjęcia praktycznie każdej znaczącej kobiety znajdywały swoich nabywców i choć duża ich część jest spreparowana, to wszystkie chodziły po wysokich cenach. Nikt oczywiście nie robił tego jawnie, niezależnie czy tematem zdjęć była półnaga Arrain w wannie, żona Xaviera w stroju kąpielowym nad morzem czy skryty pantyshot Satsuki na jej własnym balu.

Paradoks tej sytuacji, polegał też na tym, że sprzedaż odpowiedniej ilości podobnych zdjęć mogła pokryć koszty małej rezydencji na skraju miasta do której śmiejące się dziewczyny z Agendy będą musiały się przeprowadzić w następnym miesiącu jeśli nie zaczną generować większego przychodu. Te w centrum, z dobrym widokiem na miasto, z pewnością do 'tylko' troszkę droższych nie należały.

--------------------------------

Kuka nie wykonywał od swojego nagłego pojawienia się podejrzanych ruchów. Kiedy jednak zatrzymał pojazd ponad pół kilometra od obozowiska Borygomosa, zaniepokojony Maczer nie mógł pozostać w milczeniu.

- Chcesz iść dalej pieszo? - Zapytał, anioł.
- Nie – Zaczął wyjaśniać Kuka - Wjechalibyśmy spokojnie do środka. Zaniepokoiły mnie światła.
- Te na wieżach?
- Tak. Są skierowane do środka.


Maczer nie musiał dalej pytać. Przekaz był jasny. Szukają kogoś w środku. Jeden z promieni szperaczy przesunął się na budynek którego spory kawał osunął się. Łoskot było dobrze słychać z oddali.

- Nic tu po nas – stwierdził Maczer.
- Muszę mieć pewność, że nie żyje.
- Zatem wyrzuć mnie pod bramą, znajdę inną drogę do środka. Pewnie będą sprawdzać samochody na bramie.
- Tylko wyjeżdżające –
zaprzeczył Kuka – W tych moich ciuchach wyglądasz jak nasz. To duży gang. Ludzie nie znają się z twarzy.

Maczer spojrzał wnikliwie na kierowcę. Miał pewność, że choć siedzi obok niego to myślami powędrował już daleko do komnat Borygomosa. Pytanie jednak czy na nich się zatrzymał...

- Mądry z ciebie człowiek, Kuka – Maczer sprawdził czy magazynek dobrze siedzi w karabinie – Nie daj się zabić.
- Moje życie, od śmierci brata, ma już tylko jeden cel.


To powiedziawszy ruszył pojazdem w stronę bramy.
Dalej sie uciec chyba nie dalo. Ale to i tak nie pomoglo =]
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

-Chyba sobie robisz jaja - Caibre uniknął zębów wielookiej bestii poprzez umieszczenie dźwigara stanowiącego do niedawna element podłogi między sobą a szerokim pyskiem. Rudy zachował wszystkie części ciała czystym fartem, gdy przemieniona Xellas jednym kłapnięciem przegryzła się przez parę centymetrów stali - jak chcesz buziaka to naprawdę nie musisz się aż tak starać.
Raflik jakimś cudem zdołał pozostać w sali tronowej poziom wyżej i teraz z zainteresowaniem podziwiał błyskawiczne uniki Caia i ogólną destrukcję szerzoną przez purpurową bestię. Z nieukrywaną radością i satysfakcją .
Po drugiej stronie zniszczonej sali Mokrynos nie podzielał tych emocji. Sytuacja, jak podejrzewał, wyrwała się, dosłownie, spod kontroli i plany dotychczasowo realizowane mniej więcej w przewidywany sposób poszły sie chędożyć. Pozostały rozwiązania desperackie.
-Eri, Marv, za mną - dotychczasowy zastępca świętej pamięci Borygomosa szarpnął osłupiałych podwładnych za ramiona - idziemy do krypty. Inaczej oni zniszczą nasz dom.
Mężczyzną nie trzeba było powtarzać dwa razy. Twierdza była domem nie tylko dla twardych bandytów, zamieszkiwały ją również ich rodziny.

---
Ehren z wysiłkiem otworzył jedno oko, ogarnął chaos panujący wokół, poczym je zamknął. I wpełz głębiej pod pogięty acz wciąż solidny kawał metalu jakim był tron herszta bandytów.
---
Następne uderzenie bestii było wrednym backhandem szponiastej łapy. Caibre, wykręcając się w niesamowitym piruecie zdołał umiejscowić swoje stopy jako punkt kontaktu z bestią, lecz tym razem został katapultowany prosto na kamienną ścianę. Za którą nie było drugiego pomieszczenia.
---
Raflik skrzywił się boleśnie na głuchy łoskot jaki wydało ciało rudzielca rozpłaszczając się na elemencie architektury. Antypatia antymatią, pewne granice jednak istniały i....
Bestia błyskawicznym ruchem wyskoczyła w powietrze niczym mroczna sprężyna.

---

Brama twierdzy rozpadła się na setki odłamków, gdy metaliczny srebrno niebieski pocisk, ciągnący za sobą podobny komecie ogon lodowych odłamków z rozbitej lodowej tarczy wyleciał z bliską dźwięku prędkością z zabudowań. Raflik był, w odróżnieniu od Caia, ubrany, opancerzony i miał czas na reakcję - jednak i tak uderzenie posłało go przez jedno okno, bardzo solidną bramę i spory kawałek powietrza na trajektorii praktycznie idealnie płaskiej.
I, co zabawne, kończącej się na przedniej szybie pojazdu pewnego upadłego anioła.
Prawdopodobieństwo prawdopodobieństwiem - droga dojazdowa do głównej bramy twierdzy była prosta jak porządna strzała - ciężko byłoby spudłować...

---
James pocił się. Oddech, gdyby był mu potrzebny, byłby trudny do zdobycia, a i wzrok mu nieco niedomagał w tych warunkach. Z drugiej strony...
Trakt w tym miejscu zakręcał, omijając spory głaz polodowcowy. James mistrzowsko zarzucił pickupem i trącił pedał gazu, sprawnie pokonując zakręt.
Karmazilla przeszła przez element krajobrazu, skracając dystans.
Mężczyzna spokojnie zerknął w lusterko i począł wyciskać z maszyny maksimum możliwości. Obawał się jednak iż to była maksymalna prędkość tego pojazdu.
---

Mokrynos wpadł do niskiego pomieszczenia pełnego zrabowanych łupów o niewielkiech praktycznej wartości - magazyn wykuty w skale pełen był dzieł sztuki, misternie zdobionych mebli i wszelkich innych łupów które nie nadawały się do konsumpcji, nie strzelały bądź jeździły. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja której trzymali się on i Borygomos. I była to prawda, choć nie cała. Pośród łupów, czasem faktycznie sporo wartych, ukryte były przedmioty o szczególnej wartości.
Jak na przykład szczególna szkatułka pokryta misternymi zdobieniami, którą Mokrynos w pośpiechu porwał w ręce, by następnie pomknąć ile sił w nogach do pozostałości wieży, w której podziemiach trwała walka....tych rzeczy.
---
Karmazilla niemalże dopadła uciekającego pickupa. James wyczekał do ostatniej możliwej chwili i wcisnął hamulec do oporu, delikatnie skręcając kierownicą. Pickup najpierw wachnął się w lewo, potem w prawo, a gdy załapały hamulce Karmazilla w pełnej szarży przemknęła obok.
James wrócił do układania listy zakupów dla swojej szefowej. Pamiątki. Lokalne wyroby spożywcze. Przyprawy. Co jeszcze? A...
---

Caibre cierpiał na brak opcji. Zrujnowane laboratorium gangu było zadziwiająco przestronnym pomieszczeniem, zajmującym najwyraźniej przestrzeń pod większością twierdzy. Jednakże było też pozbawione przeszkód terenowych zdolnych powstrzymać bestię choćby na chwilę, a rozmiary tej zarazy dawały jej wystarczający zasięg by rudy nie miał czasu i miejsca na kontratak. Robiło się nieciekawie.
---
Wybiegający ze skarbca Mokrynos w pierwszej kolejności dostrzegł rozbitą bramę. Wiedział iż teraz, gdy jego ludzie byli bardzo...zajęci, twierdza była w zasadzie bezbronna. Światła na drodze tylko potwierdziły jego obawy - to nie mógł być przypadek, nie ma czegoś takiego jak przypadek.
Mężczyzna z krzykiem rzucił na ziemię trzymany pakunek. Zdobiona szkatułka upadła na kamienny bruk, odłupując spory odłamek z jednego z kamieni. NIe oparła się jednak pociskowi z rewolweru - nie tym z czubkami wykonanymi ze Stabilium.
---
James minął miejsce gdzie wcześniej tego dnia ukrył swój wcześniejszy środek transportu. Trójkołowy wehikuł którym poruszał się przez tyle dni był czymś więcej niż fikuśnym motocyklem. I tylko wyglądał jak produkt lokalnej produkcji.

Zgodnie z planem.
Dział kreatywnych technologii Agendy miał zwykle niełatwe zadanie tworzenia urządzeń wyglądających i funkcjonujących jak przedmioty codziennego użytku - będąc przy tym najbardziej zaawansowanymi w Multiversum narzędzami szpiegowskimi. Upchnięcie kilku modyfikacji w skorupie tego konkretnego środka transportu było tak trywialne iż mistrzowie pozwolili zając się studentom i czeladnikom zająć tym zadaniem. Ci zabrali się do pracy z przewidywalnym entuzjazmem.
Efekt był...interesujący. James, mający za zadanie, zgodnie z planem, pokonać tysiące kilometrów dzielące jego aktualną lokację od Orkadis spędził dobre dwadzieścia minut zapoznając się instrukcją montażu drugiego trybu pracy motocykla, a i tak nie był do końca pewny czy przypadkiem nie złożył czegoś na odwrót. Ale, po blisko dwóch dniach podróży wehikuł wyglądający jak samolot ze śmiesznie małymi skrzydełkami faktycznie zdeponował go nieopodal miasta wolności i odkrywających ubrań. Stąd dalsze działania były już drobnostką...
My soul is still the same
But it has many names
User avatar
ShenHou
Posts: 5
Joined: Thu Mar 21, 2013 8:11 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by ShenHou »

Kula rewolwery zaledwie drasnęła szkatułkę, zabierając ze sobą drobny kawałek tegoż pojemnika.
Jednie, malutki odłupany kawałek...na pierwszy rzut oka znaczył niewiele. Ale dla niego czynił wielką - wręcz nieskończoną różnicę.
Wieczko szkatułki odskoczyło gwałtownie, a następnie zostało wyrwane z zawiasów przez niepohamowaną siłę będącą zamkniętą w środku.
- WOOOOOLNOŚŚŚŚŚĆ! - dało się słyszeć triumfalny ryk. Oczywiście nie dało się go niego zrozumieć, o ile nie znało się języka wprost z innej linii czasowej. Wyzwolony wir magicznej energii porwał w powietrze najpierw pechowego Mokrynosa, kilka pomniejszych przedmiotów, kawałków bruku...a następnie furgonetkę z siedzącym w niej Maczerem oraz z leżącym na masce automobilu Raflikiem który dopiero co na nim wylądował.
W szaleńczych wichrach eteru uformowała się sylwetka - zaiste imponująca bo przytłaczająca każdego człowieka już samym wzrostem, o budowie i inych przydatkach nie wspominając. Finalne magiczne wyładowanie miotnęło samochodem w stronę resztek bramy - przy okazji przetrącając nim pewny cudem ocalały podporowy element architektury owej - co oczywiście sprawiło że główne wejście zaraz po przymusowym przelocie upadłego anioła, pół-wampira i niosącego ich pojazdu zawaliło się do reszty.

Triumfujący teraz na drodze smok demon parę razy zagiął i rozprostował palce, a następnie przejechał szponiastymi dłońmi po udach, brzuchu, klatce piersiowej i pysku. Doskonale - pomyślał, przymrużając w zadowoleniu gorejące czerwone oczy.
- Za długo. Zdecydowanie za długo. Więc co...ach tak. - stwierdził do siebie w starożytnej mowie świeżo co uwolniony Cesarz gdy zauważył leżącego na bruku Mokrynosa. Niebyły zastępca szefa gangu w przeciwieństwie do auta został miotnięty prosto w dół, w efekcie upadku roztrzaskując sobie miednicę.
- Pamiętam cię człowiecze...byłeś jego sługą. A jeszcze lepiej pamiętam obietnicę wolnośśśśści w zamian za moją - o ileż niekończenie bardziej wartościową wiedzę... - stwierdził smok-demon podnosząc dwoma palcami Mokrynosa za kołnierz. Miało to zabrzmieć groźniej ale zorientowawszy się że Mokrynos nie zrozumiał niczego, czarnoksiężnik jeno westchnął. Język telepatii był wspólny dla wszystkich ale mówiony, niekoniecznie. Drobny fakt o którym można zapomnieć będąc zamkniętym przez kilka eonów w pudełku dwieście razy mniejszym niż swoje ciało.
Mamrocząc pod pyskiem, jeżącą włosy na głowie formułkę smok dotknął palcem drugiej dłoni głowy trzymanego pechowca. Ten tylko jęknął i przewrócił oczami gdy jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Gdyby nie był tak słaby prawdopodobnie wyłby ile sił w płucach, szczęśliwie jednak ten irytujący odgłos został Cesarzowi oszczędzony.
Uporawszy się z formalnościami, czarnoksiężnik niedbale odrzucił na bok Mokrynosa - teraz będącego niczym więcej jak warzywem - a trzask pękających kości zdradził co go ostatecznie spotkało.
- Wyższość. Potęga. Władza. Ossstrożność.- demon wypróbował świeżo przyswojony język. Dobry jak każdy inny. Wiedza Wice-szefa nie była imponująca ale też nie rozczarowywała. W końcu takiej pozycji nie mógł dorobić się byle idiota.

Demon odwrócił się i zmierzył wzrokiem szybko obracającą się w ruinę fortecę. Cóż, to wiele wyjaśniało.
- Cóż, zobaczmy w jakim miejscu i epoce, przystało Wielkiemu Shen Hou raz jeszcze stąpać po ziemi. Ale powoli...i z rozwagą. - stwierdził czarnoksiężnik ruszając w stronę budynku z którego sączyły się kłęby dymu. Spięty w sobie i czujny nie miał zamiaru pozwolić się zaskoczyć zaraz po swoim uwolnieniu.
User avatar
Crow
Posts: 2584
Joined: Fri Aug 29, 2008 10:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Crow »

WWW- Uważaj!
WWWOstrzegawczy krzyk nie przebrzmiał jeszcze, gdy Maczer wyskoczył z samochodu. Wyszarpnął zza kierownicy Kukę by błyskawicznie rozpłynąć się w ciemnościach zabudowań dziedzińca. Chwilę później z głośnym jęknięciem Raflik rozbił się na masce i przedniej szybie samochodu. Półwampir policzył do trzech wpatrując się w siedem złych księżyców zalewających podwórze trupio bladym blaskiem. Gdy ich liczba wróciła do poprawnej wartości dwóch, generał CA zerwał się na wyprostowane nogi. Pozwolił, by opadające z gracją czarne pióro wylądowało na jego otwartej dłoni. Niewielu artystów powstydziłoby się misternie odwzorowanych promieni wyrastających ze stosiny nowo powstałej lodowej rzeźby. Niewzruszony pięknem swojego tworu Raflik zacisnął pięść, zamieniając arcydzieło w drobny pył.

WWWPółnocny biegun planety nie był w tej chwili najzimniejszym miejscem planety. Temperatura powietrza w pobliżu ciała generała odwzorowywała grające w nim emocje. Z każdą chwilą na scenie pojawiał się kolejny przeciwnik lub kolejne zagrożenie. Raflik był w swoim żywiole. Ruszył biegiem w kierunku sali tronowej i laboratorium, zostawiając za sobą wyraźną smugę mgły powstałej po zetknięciu ciepłego nocnego powietrza z chłodem pozycji, którą przed chwilą opuścił.

WWWPółwampir po drodze przeskoczył kilku uciekających członków gangu. Część z nich kupiło grę Caibra, podszywającego się pod Borygomosa, więc należało ich dopisać do długiej listy zagrożeń. Raflik wątpił jednak, by któryś z nich był na tyle głupi, by go zaatakować. Ta pozycja listy miała więc dość niski priorytet. Nieco tylko wyżej był ukrywający się w ciemnościach Psioligowiec. Generał rozważył szybko zabawę w chowanego z Maczerem. Musiał jednak oddać upadłemu aniołowi tyle, że gonitwa w ciemnościach, choć interesująca, byłaby niezwykle czasochłonna. Gdy tylko opuścił otwartą przestrzeń placu tak gangersi, jak Psioligowcy mogli zostać odsunięci na drugi plan.

WWWSala tronowa Borygomosa, nim została zdemolowana, dysponowała niewielką, acz ciągnącą się wzdłuż trzech ścian, galerią. Po zarwaniu podłogi, resztki pomieszczenia tworzyły z kolei drugą, z której widać było większość trzeciego poziomu - laboratorium. Okolice tronu Borygomosa nie zarwały się i gdzieś w tamtej okolicy skrywał się Urzu. Raflik spojrzał jednak najpierw na raz wzlatującą na wysokość wyższej galerii, a raz opadającą na poziom zero bestię.

WWWDziałanie Stabilinum X na Xellas odrobinę zaskoczyło generała. Po szybkim zestawieniu danych z testów miało ono jednak sens. Pierwsze stadium działania Stabilinum dostosowało wampirzycę do jej najbardziej prawdopodobnej postaci. Skoncentrowana dawka substancji płynąca w jej żyłach powinna jednak szybko zacząć ściągać bestię do normalności według standardów świata, w którym się znajdowali. Ta przemiana będzie musiała być bardzo bolesna i groźna, potencjalnie śmiertelnie. Na dobrą sprawę sam eksperyment Arii, który powołał do życia Xellas, miał niewielkie prawdopodobieństwo sukcesu. Tak czy inaczej – zegar tykał i wampirzyca była w zasadzie już unicestwiona (stwierdzenie ‘martwa’ byłoby tu zbyt dwuznaczne), lub w najlepszym wypadku niezdolna do podejmowania działań przez kilka dni. Na podstawie eksperymentów ciężko było stwierdzić ile piasku zostało w jej klepsydrze, ale generał nie dawał jej więcej niż minuty czy dwóch.

WWWTo pozostawiało dwie pozycje na liście Raflika. Wytłuszczone czerwonymi literami imię Caibrrrreeee i bliżej nieokreślone źródło energii, które pojawiło się przed chwilą. No cóż, wszystko po kolei.

WWW- Ciebie kochasiu wolałbym jednak nie mieć za plecami.
WWWUrzu uchylił powiekę, tylko po to, by ujrzeć stalowy but generała CA zmierzający w stronę jego głowy. Teraz, gdy Raflik wiedział już, że to nie prawdziwy Caibre, a jedynie jakiś NPC, wiedział, że może go łatwo wyeliminować z równania. Bezwładne ciało Ehrena uderzyło po kilkumetrowym locie w ścianę, po czym spadło na poziom laboratorium. Nikt jednak nie zwrócił na nie uwagi. Ta skierowana była w stronę nowego źródła dźwięku w pomieszczeniu.

WWW- Stój, kto idzie! – zawołanie dobiegło gdzieś z poziomu słabo widocznej najwyższej galerii. – Kuka?

WWWOstatnie a zapytania, przeciągnęło się w długie aaaaaaaaa, gdy właściciel głosu poszybował na spotkanie posadzki laboratorium, w przeciwległym narożniku do Ehrena. Dalej wydarzenia potoczyły się jeszcze szybciej. Czarna bestia odruchowo posłała w kierunku ruchu falę uderzeniową. Ta trafiła, w zaglądającego do pomieszczenia ShenHou. Ten ostatni rozważył całkowite zignorowanie ataku, lecz jego ego ustępowało tylko jego ostrożności. Na wszelki wypadek uniósł więc dłoń, wyszeptując obronną inkantację. Ku swojemu zdziwieniu cesarz mimo tego został rzucony o kilka kroków do tyłu. Wywołaną całym zajściem chwilową przerwę w ruchu ciała należącego niegdyś do Borygomosa wykorzystał natomiast pałający chęcią zemsty Kuka. W pomieszczeniu rozległ się huk wystrzału karabinu snajperskiego dużego kalibru. Nieznający ani trajektorii lotu pocisku, ani nawet jego celu, Caibre wykonał unik. Ocaliło to jego cenną czaszkę przed rozpołowieniem, jednak demon syknął, gdy zauważył, że jego prawa dłoń zamieniła się w krwawy kikut. Ukrywający się w ciemnościach górnej galerii i osłaniany przez Maczera Kuka przeładował broń. Cel jego misji był blisko.

WWWRaflik pogładził sakwę, w której znajdował się kryształ Stabilinum. Maczer i Kuka na galerii, on na resztkach poziomu sali tronowej, a na poziomie laboratorium Caibre, nowo przybyły demon, oraz wydająca z siebie przeraźliwy jazgot Xellas. Wiedział, że kto pierwszy wykona teraz ruch, będzie miał sporą przewagę.
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

Ehren jęknął, przewracając się na plecy. Zdecydowanie, za mało mu płacili za to wszystko. Bolało go wszystko i chyba tylko serii zbiorników ustawionym wzdłuż ściany zawdzięczał fakt iż nadal żył.
Co prawda nowa lokacja nie sprzyjała raczej poznawaniu uroków starości i...
Z pozycji pod ścianą Ehren miał doskonały widok na strzelca. Zrobić z nim nie mógł wiele jednak - przynajmniej dopóki głowa trzepnięta przez Raflika nie zdecydowała się który z ośmiu karabinów był prawdziwy, a które były ino efektem wstrząsu mózgu.
Caibre z niesmakiem zerknął na ramię kończące się dymiącym kikutem. Pierwszy strzał dostarczył mu dość informacji o położeniu strzelca i uniki byłyby drobnostką, gdyby nie jeden drobiazg.
Bestia odwinęła się i uderzyła. W tym samym momencie rozległ się głuchy łoskot wystrzału i kolejny pocisk wbił się w ciało rudzielca, tym razem w okolicach lewego płuca.
Zgodnie z planem.
Ehren zacisnął powieki gdy krew Caia chlusnęła na ciśnieniowe zbiorniki ustawione pod ścianą. TO dopiero będzie boleć...
Caibre zawirował w piruecie, zostawiając w powietrzu czerwony baldachim kropelek krwi. Większość upadła na ściany, podłogę, elementy wyposażenia laboratorium. Efekt był imponujący, jakby niewielkie ciało mężczyzny zawierało życiodajny płyn pod wysokim ciśnieniem specjalnie dla takiego efektu.

Cóż, to akurat była prawda.
Rozwój technologii w Khartum pozwolił na pewne modyfikacje w dotychczasowym życiu mieszkańców. Jednym z większych udogotnień było zamienienie większości metalowych pojemników na dobra wszelakie odpowiednikami z tworzyw sztucznych. Okoliczne dżungle zapewniły ogromne zasoby surowców petrochemicznych, a mieszkańcy lokalni w zasadzie nie korzystali z pojazdów o napędzie spalinowym. W efekcie plastiki królowały wszędzie, wygrywając głównie ceną i praktycznością.
Wygrywały również tutaj, w podziemnym laboratorium produkującym do niedawna narkotyk. Tu, wielkie, dwumetrowej wysokości cylindryczne zbiorniki służyły za magazyn naturalnego gazu ziemniego, używanego do dostarczania energii wielkiej destylarce, teraz zamienionej przez przemienioną Xellas w jedną z wielu kup złomu zaśmiecającej pomieszczenie.
Dużo zbiorników.
Wielka łapa w końcu zacisnęła się tym upierdliwym insekcie. Dwie pary oczy wpatrywały się z hipnotyzującą intensywnością w najbliższy posiłek.
Kuka spojrzał ponad celownikiem na cel. Z tej odległości wystarczyły klasyczne przyrządy, optyka była nie potrzebna. Trzeci strzał był pewny, cel w końcu przestał się poruszać i..

Dlaczego on się uśmiecha jak maniak?

Caibre, gdyby miał możliwość, śmiałby się szaleńczo. W tej sytuacji, pozostał mu tylko szeroki, krwawy uśmiech.
I strzelenie palcami

---

Weźcie rurę. Zatkajcie ją z jednej strony. Następnie upchajcie w jej koniec prochu. Ubijcie. Włóżcie coś co będzie służyć za pocisk. Dodajcie iskrę u podstawy.
Podziwiajcie efekt.
Podziemną salę wypełnił ogień. Wypatroszona wieża, sięgająca w sumie pięciu kondygnacji w górę i w dół zamieniła się w piec kremacyjny, gdy uwolnione ze zbiorników tony gazu spotkały zachętę do gwałtownej reakcji egzotermicznej. Fizyka całego zdarzenia była o tyle ciekawa, że budowla zadziała również jako wcale niezła lufa. Może nie karabinu, ale już granatnika całkiem nieźle.
Wszystko co zalegało w piwnicy pomknęło w górę na fali ognia i destrukcji.
Siedzący na galerii Maczer zdąrzył odskoczyć na za załom muru na tyle że gorący podmuch ino liznął go jakby od niechcenia. Kuka był mniej szczęśliwy, otrzymawszy ciepły powiew wiosny prosto w twarz.
Raflikowi nowe warunki.....niezbyt się spodobały. Ale z racji tego iż aktualnie pełnił rolę ognistej kuli na północnym niebie, spadając w stronę dżungli, nie będziemy sobie zaprzątać nim zbytnio głowy. W końcu, jak bardzo istocie lodu może zaszkodzić ogień o temperaturze pieca hutniczego, no proszę państwa!

---

Bestia rozprostowała masywne skrzydła i ustabilizowała swoją pozycję w powietrzu ponad płonącą twierdzą. Jej akurat ogień nie szkodził, wybuch w zasadzie podziałał regeneracyjnie, jak szybki prysznic. Niemniej, irytujący człowieczek, który w końcu znalazł się w Jej rękach, przepraszam, szponach, zniknął. Gdzie on jest, zdawały się mówić gorejące ślepia uważnie sprawdzające każdy centymetr gruntu...
Caibre teraz mógł się śmiać ile tylko dusza chciała, lecz zachował milczenie. Pozycja nie była idealna, ale cóż, nikt nie jest idealny. I od dawna tego nie robił, więc zawsze mógł użyć tej wymówki jakby ktoś się przyczepił. A propos...
Bestia ryknęła głosem pełnym wściekłości gdy coś upadło na nią pomiędzy łopatkami. Coś ciężkiego, gorącego i ruchomego - ciężar począł przesuwać się w kierunku masywnej szyi. Akurat w miejscu gdzie potężne łapy nie sięgały.
---
Caibre zastanawiał się czy regeneracja organów wewnętrznych była dobrym pomysłem, gdy bestia postanowiła pozbyć się pasażera na gapę, skręcając się na niebie w skomplikowanych figurach lotu. Bardzo przydałaby mu się teraz ta druga ręka. Z drugiej strony...
Caibre uśmiechnął się szerzej.
---
Bestia zawyła z bólu i zaskoczenia gdy coś przebiło gruby pancerz na szyi. Ból szybko minął, zaskoczenie zamieniło się we wściekłość.
Caibre wypluł strzęp ciała i wgryzł się ponownie. W porównaniu ze stekiem by IRanahl ciało bestii było delikatnym delikatesem. A ostatni kęs odsłonił pulsującą arterię pełną krwi...doskonale.
Lisi demon zaatakował ponownie, radośnie merdając ogonami w podmuchach wiatru. A bestia odkryła iż nie ma monopolu na ssanie.
My soul is still the same
But it has many names
User avatar
Xellas
Posts: 313
Joined: Sun Jan 04, 2009 12:23 am
Location: Gdańsk - tu gdzie smoki chodzą koło Fontanny Neptuna

Re: Teoria Wzrostu

Post by Xellas »

Caibre nie spodziewał się jednak, że nie mogąc sięgnąć łapą uderzy go inaczej, najzwyczajniej w świecie – rogiem. Nie pomogło wtulenie się w grzbiet, pancerz jaki by nie był nie dawał odpowiedniej przyczepności. Dlatego już po chwili oglądał świat wijący się u jego stóp, dosłownie - bardzo mocno trzymając się rogu. Bestia usiłowała strząsnąć, ten upierdliwy paproch z rogu, przy kolejnym zamachu udało mu się powrócić na grzbiet.

To była wyjątkowa sytuacja dlatego postanowił użyć wyjątkowych metod. Skupił się i postanowił znaleźć jej umysł. Nie napotkał żadnych barier wchodząc., nawet nie stawiała oporu, tak jakby nie zauważyła.
W każdej innej sytuacji telepata, który próbował zwiedzać umysł Xellas wychodził z niego jeszcze szybciej niż wszedł. Uważała, że nie ma sensu stawiać jakichś specjalnych barier, wręcz przeciwnie uważała, że należy pokazać wszystko. Wystarczyło podzielić się wizją co ciekawszych pozycji, albo zabaw, a oni sami uciekali mając nadzieję, że nigdy więcej nie będą musieli tego oglądać. Na szczęście Caibre, był Caibrem.

– ‘No, no, a mówiłaś, że tego nie próbowałaś…’ - rozglądał się w umyśle Xellas, nagle zarumienił się – ‘ho, ho, a to nawet pamiętam<3’

Gdyby nie był zajęty szukaniem prawdopodobnie zwróciłby uwagę na to, co działo się poniżej, no ale cóż, był zajęty. Tymczasem smoczek w najlepsze postanowił sobie polatać w kółeczko wokół słupu ognia. Nie wiedziała czemu, ale było jej przyjemnie, w dole jakieś małe nędzne istoty krzyczały i uciekały. Dla zasady otworzyła pysk i zaryczała na nich, po ułamku sekundy dźwięk zmieniał częstotliwość na tę boleśniejszą. Oni go nie słyszeli, po prostu ich uszy krwawiły, części z nich dosłownie - ci którzy będą mieć szczęście za kilka dni, góra tygodni powinni odzyskać słuch.
Pozostali będą musieli jakoś wytłumaczyć obrażenia wewnętrzne, o ile dotrą do szpitala.
Co może wydać się zaskakujące bestia nie próbowała pożreć uciekających, latała tylko dookoła płonącego dymu. W zasadzie nie wiedziała czemu to robi, nie było to jej normalne zachowanie, ale coś nie pozwalało jej się oddalić, a tu przy ciepełku było tak miło.

Wbrew oczekiwaniom smoczek miał się świetnie, nie wyglądał na coś, co ma się za chwilę rozpaść. Stabilinum doprowadziło wampirzycę do jej najbardziej prawdopodobnej formy i w ten sposób właśnie zrównało ją do standardów Coddar, wszak na planecie występowały wyverny w najróżniejszych postaciach. Sprawienie, że coś rośnie i maleje w te i powrotem byłoby bardzo nieprawdopodobne.
Ba, gwałtowny rozrost tkanki miał dodatkową zaletę dla Xellas, takie zwiększenie masy ciała skutkowało rozrzedzeniem roztworu Stabilinum, a w konsekwencji zakończonej transformacji - jego zużyciem. Różnica dla porcji na kilka kilogramów, a kilku ton jest jednak znaczna. Ostatecznie żadna substancja, a już zwłaszcza taka działająca najbardziej prawdopodobnie nie mogła krążyć po ciele bez przerwy w tym samym stężeniu. Byłoby to nieprawdopodobne, nieprawdaż?

Rasa wampirów, z której wywodziła się Xell jest znana jako diabły, ma to związek z ich rasową umiejętnością przekształcenia swoich ciał. Mistrzowie potrafią przybrać na dowolny czas formę bestii, a to dlatego, że nie wykorzystują magii do utrzymywania dziwnej formy, tylko fizycznie zmieniają budowę swojego ciała. Z punktu widzenia wszechświata dalej są tą samą jednostką tylko o innym kształcie, działa to podobnie do idei kameleona. Zapewne dlatego udało się połączyć zmiennokształtne mazoku z czymś bardziej fizycznym jak wampir.
Tak więc stabilinum zużyło się w tym procesie, a smoczek krążący nad fortecą był jak najbardziej rzeczywisty i jak najbardziej prawdziwy.

---

- ‘Masz licencje na ssanie?’ – w jego myśli wkradł się cichy, słaby głos.
- ‘Chciałem wyssać truciznę’ – podążał za nim, mijał różne wizje, niektórym się przyglądał, niektóre starał się ignorować, a niektóre miał nadzieję zapomnieć.
- ‘Moja krew jest trująca’
- ‘Mówisz to istocie mającej napalm zamiast krwi’ – dostrzegł kolejną wizję – ‘O! Musimy kiedyś spróbować’
- ‘Nie przypominam sobie, żebym Cię tu zapraszała’
- ‘Wpadłem bo mamy mały kłopot’
- ‘Hmm?’

---

Bestia nurkowała w ogień, jakaś siła kazała jej to robić, wiedziała, że musi To znaleźć. Przelatując przez budynek zauważyła zwłoki ze spaloną głową, kłapnęła paszczą i oblizała się ze smakiem. Po chwili uderzyła ogonem o kondygnacje, na której leżał ów przypieczony posiłek, zawalając ją doszczętnie. Żyjący dla zemsty, żyją krótko.

---

- ‘A wiesz, że nigdy nie widziałam tej formy?’
- ‘Naprawdę? Jest cóż jakby to nazwać…’ - Caibe zamyślił się, a następnie uśmiechnął zjadliwie – ‘…w Twoim stylu’
- ‘Przydaj się do czegoś i pomóż mi wyjść’
- ‘Hai!’

---

Nawet w tej formie Xell czuła magię, a magia była tym co przyciągało ją niczym ćmę. I chociaż natura zwierzęcia usiłowała przebić się i znaleźć uciekające mięsko to nie mogła tego zrobić, bo coś nakazywało jej odnalezienie źródła mocy. Shen Hou był jak płomień świecy w ciemnościach.

Spięty w sobie i czujny nie miał zamiaru pozwolić się zaskoczyć zaraz po swoim uwolnieniu.

Jednak nawet on nie spodziewał się, że ktoś będzie usiłował na nim lądować, a w każdym razie staranować.


---

- ‘Muszą gdzieś tu być’ – Xellas grzebała łapami w gruzach.
- Kobiety… nie wyciągałem Cię po to, żebyś grzebała za ciuchami, dlaczego się nie przemienisz.
- ‘Nie mam tyle siły, muszę coś zjeść’
- ‘Mam!’ – bestia usiadła z hukiem merdając wielkim ogonem, a w zębach delikatnie trzymajała dwa długie buty.
- Co? Jakim cudem? Ale jak?
- ‘Zdjęłam jak tylko się zaczęło, w ostatniej chwili’ – pyska promieniowała radość, oczy błyszczały fioletowymi iskierkami – ‘Smocza skóra, są dla mnie bardzo cenne.’ – wielkie nozdrza wciągnęły powietrze – ‘A wiesz, że mamy towarzystwo?’
- Tak przeleciałaś kogoś.
- ‘Oj? Tego anioła?’ – oczy błysnęły szkarłatem, a z gardła słychać było warknięcie, to instynkt przemawiał.
- Nie wygląda.

Usłyszeli cichy jęk.
"Oh Xellas, bo przy Tobie nie idzie patrzeć na cycki, kiedy trzeba całą uwagę skupić na Twoich rękach i na tym, co aktualnie w nich trzymasz"
Satsuki

"To nie zjazdy robia sie do dupy. To wy normalniejecie na starość."
Korm
Locked