Teoria Wzrostu

Wyprawy w nieznane i znane rejony, mające na celu ratowanie świata lub pogrążanie go w chaosie. Przygoda w Multiświecie to rzecz pewna.
Locked
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

WWWMizerg po kontakcie z Kirą, stał się dziwny - jego bracia i siostry widziały jak bardzo odmieniony jest, ale nie potrafiły nic poradzić. Wszystkie głeboko wierzyły, że ta dziwaczna miłość do całego świata opuści mizerga, a sam zainteresowany stanie się na powrót taki sam jak rodzeństwo - czyli czujny.

WWWNa szczęście malec dalej potrafił komunikować się z rodzeństwem, po niedługim czasie już wszystkie mizergi wiedziały, że tę dziwną jednostkę, Kirę, mają omijać szerokim łukiem.

WWWWszystkie mizergi widziały, że mały zepsuty przyniósł coś z obozu wroga. Coś małego, wibrującego i sprawiającego wrażenia niebezpiecznego. Niezaufanego.Chciały to coś zabrać jak najdalej, głęboko zakopać czy wrzucić do morza. Niestety, szalony mizerg bronił kulki jak własnego brata.

WWWSatsuki nic nie zauważyła - zbyt zaabsorbowana zbieraniem a następnie wykluwaniem nowych. Starsze mizergi miały do opieki dopiero co wyklute maleństwa, nie miały czasu na użeranie się z jednym wariatem, całe dni spędzały w dżungli. Ostatecznie stado postawiło na mizergu krzyżyk - omijały go szerokim łukiem, kilkoro z braci równocześnie wylizując pogryzione łapy.

WWW***

WWWDzięki wszystkim powyższym czynnikom, wybuch granatu nie zrobił nikomu większej krzywdy. Mizerg zakopał się co prawda bardzo blisko szklarni, ale nadal dzieliła go od świata gruba warstwa ziemi. Ucierpiał cały narożnik przy wejściu, około 10 krzaków nadawało sie już tylko do spalenia. Odłamki granatu zniszczyły także kilka krzaków w środku oraz przedziurawiło folię szklarni w kilku miejscach. Kawałki grubego, mlecznego plastiku poleciały do góry a następnie delikatnie spłynęły na ziemię, w promieniu kilometra od wybuchu.

WWWObecni w bazie ludzie nie zdążyli nawet zareagować na wybuch, gdy nagle przed ich oczami przeleciał trampler. Wbił się w drewnianą ścianę siedziby głównej, a po chwili wyjechał w towarzystwie drzazg i kawałków drewna. Następnie zniknął za pagórkiem.

WWWSatsuki przybiegła dosłownie minutę po tramplerze. Pełna powagi i poważna, zupełnie pozbawiona tak charakterystycznej dla niej histerii. Nikt nie słyszał jak pod nosem przeklina na Ehrena - wyczuła go chwilę temu ale nie zdążyła zareagować.

WWW- No coż, zawsze chciałam zamienić ten pokój na taras. - Stwierdziła rzeczowo, machając ręką na budynek. W tej właśnie chwili pierwsze piętro, pozbawione podpory, z hukiem opadło na ziemię. - A w szklarni posiejemy wiecej pomidorów. - Zawołała wesoło. - Niech ktoś naprawi ścianę, powinno być jeszcze troche miękkiego plastiku w magazynie. - Usmiechnęła się promiennie do przerażonej Naiee i pozostałych krasnoludów, odwróciła na pięcie i nonszalancko poszła w stronę, z której odjechał trampler.

WWWBędący na miejscu nie mieli szansy tego zobaczyć, ale gdy tylko Satsuki znikneła za pagórkiem - pobiegła sprintem w stronę morza.

WWW***

WWWJA CIĘ KURWA UDUSZĘ EHREN

WWWNaiee natychmiast pobladła, słysząc głośny wrzask z zachodu.
Last edited by Satsuki on Tue Apr 02, 2013 11:24 am, edited 1 time in total.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Taii
Posts: 473
Joined: Thu Feb 17, 2011 12:20 pm
Location: Krak
Contact:

Re: Teoria Wzrostu

Post by Taii »

(Dzień jedenasty)
- Ha… ha… ha… - Zaśmiała się niepewnie z wyczuwalnym zakłopotaniem Xellas, robiąc kilka kroków do tyłu.
- Nie pozwólcie im uciec! – Wrzasnął Wells w stronę zdezorientowanych żołnierzy.
Nagle wkoło Xellas i Koranony wyłoniło się koło marinesów, celujących do nich z karabinów. Krasnoludy trzymały się nieco za nimi, gdyż ich broń specjalistyczna została zniszczona przez Tramplera.
- Panowie, no co wy! – Wrzasnęła z lekkim gniewem w głosie Xell, sądząc, że wojacy którzy zazwyczaj się jej bali, standardowo odskoczą z przerażenia. Nic się jednak takiego nie wydarzyło.
- Co to miało być? – Zapytał poważnie Wells
- Dziadek tak ma, proszę nas do tego nie mieszać. – Powiedziała Kora wtulając się w Xellas
Wells pokręcił głową na znak poirytowania. Spojrzał na pozostałości po ich sprzęcie. Nawet nie było co zbierać. Cała specjalistyczna broń, radiostacja oraz skrzynie z namiotami były potrzaskane i powbijane w ziemię.
- Niestety, cała ta sytuacja dąży do zerwania naszej współpracy. – Wells powiedziawszy to skinął w kierunku Lucjana.
- Kira! – Wrzasnął szaman.
Żołnierze ZCMu opuścili broń i odeszli od otoczonych przez nich niewiast. Xellas i Koranona nie wiedziały co się dzieje. Czuły się coraz bardziej senne. Wszystko zaczęło je przytłaczać. Pół domkniętymi powiekami widziały materializującą się przed nimi Kirę. Widziały jak machała im na pożegnanie. Później nastał już tylko długi sen.

***

- Szefie, czy to aby na pewno dobry pomysł? – Zapytał jeden z marinesów
- A co, może chcesz zapierdalać do Khartum na piechotę? – W rozmowę wtrącił się Behemoth
Zapadła chwilowa cisza. Wszyscy popatrzyli na szczura i jego towarzysza… drugiego szczura.
- No co?! – Wrzasnął Behemoth
Wells wskazał palcem w kierunku Hektora.
- Co on tu robi?
- Ryghart, wal się! To mój nowy druh. Nie przestanę się z nim zadawać, tylko dla tego, że coś poszło nie tak z waszą magiczną drużyną!
Wells popatrzył na szczura przenikliwym wzrokiem. Później spojrzał na drugiego gryzonia.
- Nie może z nami zostać. Jego właścicielka na pewno by się martwiła.
W tym momencie obydwa szczury pobiegły w stronę najbliższych chaszczy, znikając wszystkim z oczu i pokazując w ten sposób jak bardzo w dupie mają całe zamieszanie.
- Wracając do naszego planu. – Ryghart odchrząkną przed kontynuowaniem swojej wypowiedzi. – Musimy odzyskać Tramplera. Do obozu Agendy, piechotą mamy dwie godziny drogi. Wyruszamy natychmiast, pełna gotowość bojowa. Nie wiadomo co może nas spotkać po drodze.
Gdy cały oddział zaczął się zbierać. Z krzaków wyłoniła się Kira, trzymając w pysku pijanego szczura. Wells pokręcił z zażenowania głową. Sam by się przy tych okolicznościach napił.

***

Drużyna dotarła do przystani w miarę optymalnym czasie. Byli by na miejscu zapewne wcześniej, gdyby nie przewrażliwiona, krasnoludzka straż Agendy, która rozpoczęła ostrzał, gdy tylko dostrzegli intruzów. Na szczęście całą sytuację dało się załagodzić, dzięki umiejętnościom Kiry. Na miejscu była również Satsuki, wydzierająca się na swoich ludzi.
- Jak to nie możecie dostać się do środka?! – Krzyczała na krasnala w kąpielówkach.
- No się nie da po prostu. Różnica ciśnień właz zablokowała, czy cuś.
- Szybę rozwalcie!
- Za twarda. Ni hu hu jej nie zadraśnie.
- Wells?! Czego wy tu szukacie!? Miało was już dawno nie być! – Wydarła się jeszcze głośniej niż na krasnoluda. – Mało już napsociliście, to teraz jeszcze Ehrena na moje pomidory wysyłacie?!
- Spokojnie. Ehrenowi odbiło. Porwał transporter i odjechał w stronę waszej bazy. Całą drogę wykarczował… Dzięki temu wiedzieliśmy gdzie jedzie.
- Dobra, może i wam uwierzę. Co tu robicie? I gdzie reszta bandy?
- Przyszliśmy po transporter, bez niego raczej się nie dostaniemy do stolicy. Reszta to już nie nasze zmartwienie.
- To macie problem, bo wasza zabawka właśnie się parkuje na głębokości dwudziestu metrów poniżej poziomu morza. Tak się też składa, że w środku znajduje się pewien osobnik, którego własnoręcznie chcę obedrzeć ze skóry!
- Ehren jest twój. My chcemy tylko transporter. – Upewnił ją Wells. Byli na terytorium Agendy, lepiej nie dawać im pretekstów do powstania kolejnego konfliktu.
Ryghart wytłumaczył Satsuki cały plan wydobycia Tramplera. W między czasie Lucjan wysłał Kirę, by sprawdziła pojazd. Gdy wróciła okazało się, że Ehrena nie było w środku. Wymknął się lukiem awaryjnym. Na szczęście pojazdu nie zalało w środku. Jedyne co wystarczyło zrobić, to wprowadzić kierowcę do środka i wyjechać przy mniej stromym brzegu. W czasie gdy ekipa ZCMu usiłowała się dostać do Tramplera, Satsuki rozpoczęła akcję poszukiwawczą Ehrena. Wells miał skrytą nadzieję, że nie uda jej się znaleźć jego niedawnego towarzysza. Sądząc po płonącym spojrzeniu demo nicy, nie czekało go nic dobrego. Po dwudziestu minutach Trampler był już na brzegu. Na szczęście zapasy paliwa oraz jedzenia i wody były nie tknięte. Udało im się też znaleźć w środku kilka skrzyń amunicji. Kombinezony były na miejscu. Przed wyjazdem Wells pożegnał się z Satsuki. Była już w znacznie lepszym nastroju, wszystko było spowodowane pogłoską o natrafieniu na świeży trop Ehrena.
Oddział ZCMu miał do przejechania kilka tysięcy kilometrów, dlatego nie czekali na nadejście poranka. Zebrali się na nadmorski trakt dwie godziny przed zmierzchem. Czekało ich jeszcze co najmniej trzy, cztery dni podróży.

***

(Dzień dwunasty)
Po całonocnej jeździe Wells wymienił się za kierownicą z jednym z marinesów. Przyjęta taktyka zmian kierowcy pozwalała przemieszczać im się bez zbędnych postojów. Dzięki temu powinni dotrzeć w okolice Khartum w ciągu dwóch dni.

***

(Dzień trzynasty)

Wells siedział wraz z Lucjanem w ładowni Tramplera. Dyskutowali na temat zwyczajów panujących na Coddar. Ryghart chciał się jak najlepiej przygotować do swojego wystąpienia w stolicy. Wells spojrzał na rozłożoną, na podłodze mapę.
- Jutro rano powinniśmy być niedaleko kolonii Zergów. Niestety nie mamy czasu przeprowadzić rozpoznania, muszę zameldować bazie o zdradzie CA. Skoro został tam ich człowiek, to na pewno prędzej czy później wykona swój ruch.
Nagle mocno szarpnęło Tramplerem zarzucając ich na boki, po czym pojazd się zatrzymał.
- Co tam się stało? – Krzyknął Ryghart przez właz do kokpitu.
- Nie wiemy, chyba coś z silnikiem. Będziemy musieli zrobić co najmniej kilku godzinny postój i zrobić przegląd. – Odpowiedział mu jeden z krasnoludów.
Wyszli na zewnątrz pojazdu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Prawdopodobnie czekał ich kolejny nocleg w dziczy.


***
(Dzień dziewiętnasty)
Do pokoju Kaz Valentine wbiegł łącznik.
- James wykonał ruch. Dokładnie tak jak Wells to przewidział.
- Porwał pełzacza? Jakie zniszczenia?
- Zero strat w ludziach, wszyscy byli na porannym apelu. Niestety zniszczył prawie cały obóz farończyków. W bardzo efektywny sposób pokazał im jak bardzo CA ma ich lud w dupie. Zajęliśmy się opatrywaniem rannych. Wszyscy są nam bardzo wdzięczni za pomoc.
- Bardzo dobrze, chyba będziemy musieli podziękować Jamesowi za taki obrót spraw. Odcięliście już zasilanie od pełzacza?
- Tak. Ekipa przechwytująca powinna być na miejscu za piętnaście minut.
- Bardzo dobrze. Poinformujcie Wellsa, że może się już oficjalnie pojawić w stolicy.

***

James pędził pełzaczem po nadmorskim trakcie. Był z siebie zadowolony. Wszystko udało się tak jak to zaplanowali. Naiwny zespół ZCMu naprawił im za darmo starożytną machinę nawet nie podejrzewając nadchodzącej zdrady. Jego pani była by z niego bardzo dumna, gdyby widziała jak pięknie odegrał swoją rolę. Gdy James napawał się swoim sukcesem, nagle w silniku behemotha coś zgrzytnęło, coś huknęło i cały pojazd się zatrzymał. James zaklął pod nosem. Spojrzał na główny monitor kontrolny i zaklął ponownie.
- Brak uprawnień… Jaki znowu brak uprawnień! – Wrzeszcząc uderzył pięścią w panel kontrolny.
Po chwili domyślił się co mogło być przyczyną nagłego zatrzymania. Przypomniał sobie, że zakon lubił zabezpieczać się na rożne sposoby. Skarcił się w myślach, że nie nadzorował dokładniej prac modernizacyjnych i udał się do ładowni. Gdy był na miejscu wydobył z pełzacza jeden z motocykli, wsiadł na niego i odjechał traktem, w kierunku umówionego wcześniej z Ehrenem miejsca spotkania.

***

Po pewnym czasie zespół przechwytujący przyprowadził pełzacza na miejsce. Uprzednio oczywiście pojazd został sprawdzony pod kątem zostawionych przez Jamesa pułapek. Sam kapitan Trevor spotkał się również z, pozostawionymi przez przedstawicieli CA, farończykami. Wytłumaczył im zaistniałą sytuację. Wolny lud Faron nie był tym wszystkim zbyt przejęty. Ostatnimi czasy dzięki gościnności ZCMu żyło im się bardzo przyjemnie, dlatego przyjęli zmianę sojuszników z otwartymi ramionami.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
User avatar
Xellas
Posts: 313
Joined: Sun Jan 04, 2009 12:23 am
Location: Gdańsk - tu gdzie smoki chodzą koło Fontanny Neptuna

Re: Teoria Wzrostu

Post by Xellas »

Xellas leżała na ziemi dobre pięć minut. Poczekała, aż zakonnicy się oddalą na tyle, żeby nic nie widzieli. Medona jednak zaczęła lizać ją po twarzy i dłuższe udawanie zrobiło się nieznośne. Wstała i otrzepała się z kurzu. Udawanie snu nie było trudne, dla kogoś kto nie oddycha i jeśli tylko leży bez ruchu wygląda jak martwy.

Banda kretynów, za kogo oni ją mają? Za człowieka? Jak opowie o tym Satsuki, to ta pewnie pęknie ze śmiechu. Demona atakować aurą? Pogięło ich? To jak łaskotanie smoka w podniebienie, równie rozsądne i równie zdrowe. Chociaż może na tej parszywej planecie to by zadziałało, gdyby...
Ale cóż, jakby nie panika, która ich ogarnęła po orgietce może zauważyliby, co im zostawiła...a tak, trudno się mówi. Ciągle woleli nie obserwować jeden drugiego, no to mają.

Lucjana dopadła jeszcze poprzedniego wieczoru, sam nie trafiłby do namiotu Wellsa, zamierzał pilnować ogniska. Pogadali chwilę, kiedy Kira była zajęta zaprzyjaźnianiem się z nargami. Przy okazji upewniła się, że hipnoza nawet tutaj działa bez zarzutu. Następnego ranka wciąż nic nie pamiętał. A to jego zabawne stworzenie nie wyczuło nic.

Daimon był ciekawym stworzeniem. Wampirzyca zawsze lubiła zwierzęta. Badała ją tamtego dnia uważnie. Przy zabawie z nargami, Kira zrobiła mały pokaz umiejętności. Nie podobał jej się wpływ jaki miała na emocje, ale na szczęście nie byli w świecie, w którym groziłoby jej niebezpieczeństwo za takie sztuczki. Większość demonów, które znała Xellas mogłaby zwyczajnie pożreć taką, eteryczną istotę, ale na Coddar demonów nie było. Emm…tzn. naturalnie takich nie było.

Poza szamanem, po kolei zajęła się każdym członkiem wyprawy. Och, nie zrobiła im nic złego, po prostu przewidując co się stanie, usunęła im wszystkim wspomnienie o swojej egzystencji. Będą pamiętali wszystko, poza tym, że w ogóle z nimi była. Sentencja aktywującą było zestawienie ze sobą myśli o powiadomieniu kogoś o zdradzie.
Żeby mieć pewność, że to zadziała ugryzła każdego z nich na różnych etapach podróży, pilnowała oczywiście by ślad nie był widoczny. Normalnie przy tak bezpośrednim kontakcie wampirzyca miała wgląd nie tylko w ich umysły, jej wola była ich wolą. Nie bawiła się jednak w to, żeby Daimon nie wyczuł żadnych zmian, wystarczyło jej usunięcie siebie z ich pamięci, a to nie wymagało, aż takich ingerencji. Jeśli nawet, któryś okaże się silniejszy i będzie o niej pamiętać to i tak nie będzie w stanie mówić, czy choćby spisać wspomnień. Po prostu przy próbie będzie mu myśl 'uciekać'. Jest to bardzo zabawny efekt do obserwacji, sprawdzała to wielokrotnie.

Rygharta zostawiła sobie na koniec i jako jedynego postanowiła trochę pognębić. Zdążyła w ostatniej chwili, tuż przed akcją Ehrena. Była przekonana, że zauważy ten 'mały psikus'. Musi, zostawiła to w miejscu, które prędzej czy później każdy facet musi obejrzeć. Zawsze bawiły ją napisy w stylu 'tu byłam X'. A ten będzie tam dość długo…
Nikt nie kazał im pić drugi wieczór pod rząd. Widocznie orgia nie wprawiła ich w dobry nastrój, dziwne. Widziała jak żołnierze popijają ukradkiem na warcie, a 'dowództwo' zamiast wziąć przykład z poprzedniego wieczora, znowu się schlało, a jej się nudziło... Co miała robić?
Wells nie chciał być gryziony, to nie…zresztą skutecznie się przed tym zabezpieczał. Ta ilość alkoholu we krwi, każdego wampira by zniechęciła do picia. Póki działa hipnoza nic nie czuje, ale jak już zobaczy, dobroczynna niewiedza przestanie go chronić. Powinien prosić szamana o jakąś maść inaczej będzie drażliwy. Oglądała w skupieniu swoje ostre paznokcie. Pewnie bardzo drażliwy. Ciekawe czy mężczyźni naprawdę nie proszą o pomoc.

Wszystko to szło zgodnie z planem. Tak jak przewidział mistrz, a to znaczyło, że ma jeszcze trochę czasu.
Zastanawiała się chwilę, obserwując nieprzytomną wiedźmę. Jakim cudem zawsze trafia na czarownice? I dlaczego zawsze musi ich pilnować? To jakaś klątwa, czy co? W jej głowie odezwał się szyderczy głos 'karma'. Nieprzytomnie głaskała po głowie nargę. Musi się jej pozbyć.

Nacięła więc paznokciem skórę na wierzchu dłoni wiedźmy i polizała. Klątwa, zasadniczo prosta, a przez to tak skuteczna. Ech ta planeta nie sprzyjała magii. Normalnie byłaby w stanie dokładnie określić, jak wywołać jej działanie, ale nie tutaj.

----

Wyrysowanie kręgu zajęło Xellas prawie dwie godziny. W międzyczasie Medona upolowała im przegryzkę. Krąg był jeszcze bardziej skomplikowany, niż wzór, którym wzywała Satsuki. Szansa, że trafi była jak jeden do miliona…
Kiedy wrzucała zezwłok Koranony do środka kręgu z krzaków wyszedł zataczający się szczur.
- Sosssffafili mnje…mój frat, mój kumpl. – szczur zauważył, że wampirzyca dorzuca do rzeczy Nony – ej, so fy robif? Nie sabifaj naf!
- Przenoszę ją.
- Fo? Gdzje?
- Nie będę pilnować dziecka, niech Ehren się tym zajmuje. Czekamy na ciebie idziesz czy nie?
- Ife! – szczur ledwo, ale jednak podbiegł do kręgu, który zaczynał się powoli świecić. Może gdyby był trzeźwy zastanowiłby się nad bezpieczeństwem tego manewru. No cóż, ale nie był.
- Jeszcze jedno…
- Tfak?
- Nas tu nie było – zamachała mu przed pyskiem rękoma

Ostatnie, co pamiętał Hektor to rozbłysk światła. Skąd było i dlaczego już nie. Jego pamięć również została zmieniona.

------

Po raz kolejny dziękowała w myślach LoN, że spotkali szamana. Taki fart! Rdzenny mieszkaniec planety używający magii... To tak, jakby ktoś jej wręczył butelkę jogurtu z odpowiednią florą bakteryjną.
Xellas czekała jeszcze, krąg zapalał się runa po runie, pewnie potrwa to jeszcze kilka godzin, było to skomplikowane zaklęcie, do tego czasu nie mogła się ruszyć. Liczyła na to, że klątwa aktywuje się zanim krąg skończy. Miała nadzieję, że wyląduje nad Ehrenem jak do tej pory. Wcześniej do Nony przyczepiła kopertę z napisem „Dla znalazcy”, tak na wszelki wypadek. Napisała kilka zdań wyjaśniających, oczywiście nie dając żadnych szczegółów sugerujących od kogo jest list.

--------

Coddar nie sprzyjało magii, a Khartum zwłaszcza. W mieście znajdowało się za dużo kryształów, w takiej lub innej formie.
Na dębowym biurku nagle pojawił się słaby, cienisty zarys kręgu. Właściciel biurka nie zdążył zareagować, kiedy w ślad za kręgiem z głuchym łoskotem na biurko zwaliła się bezwładna postać dziewczęcia. I miotła. I torba. I szczur. A na wierzchu widniała koperta 'Dla znalazcy'.
Smętnie popatrzył na szczątki kubka.

-----

Miała rację klątwa zadziałała, aktywowana kręgiem, kiedy tylko wiedźma zniknęła, krąg przyspieszył i runy również zniknęły. Przejście się zamknęło.

Nosem wciągnęła głęboko powietrze. Zakonnicy oddalali się już, ale w lesie ich zapach był wyczuwalny dla każdego zwierzęcia w promieniu kilku kilometrów. Uśmiechnęła się do siebie. Najpierw szybkie polowanie, dla regeneracji.

-----

Do obrzeży bazy Agendy dotarła późnym popołudniem. Nie wiedziała, że dookoła kopalni mieszkają ludzie. Pchanie się tu z nargami mogło nie być dobrym pomysłem, mieszkańcy na pewno będą 'zachwyceni'.
Stojąc na jednym z wysokich drzew obserwowała jak zakonnicy, zostają zatrzymani przez strażników Agendy. A później wyciągali pojazd i odjeżdżają.

-----

Poczekała, aż zrobi się zupełnie ciemno. Nie mając co robić, przyglądała się nocnemu niebu. Już wcześniej zauważyła, że nad Coddar świecą dwa księżyce. Miało to fajny efekt, jakby niebo patrzyło się na ciebie wielkimi poważnymi oczami. Pytała o to jeszcze w obozie, zarówno James jak i Wells potwierdzali, że to naturalne satelity planety. Śmieszny efekt, powodował, że noce nie były atramentowo ciemne, więc wszystkie okna były zasłonięte.
Przekradła się bliżej resztek szklarni. Z dwóch punktów, które były zniszczone, ten był dalej od siedzib. Tam postanowiła poczekać na Satsuki, której puściła impuls z wiadomością.
Last edited by Xellas on Sat Mar 30, 2013 11:22 am, edited 1 time in total.
"Oh Xellas, bo przy Tobie nie idzie patrzeć na cycki, kiedy trzeba całą uwagę skupić na Twoich rękach i na tym, co aktualnie w nich trzymasz"
Satsuki

"To nie zjazdy robia sie do dupy. To wy normalniejecie na starość."
Korm
User avatar
Crow
Posts: 2584
Joined: Fri Aug 29, 2008 10:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Crow »

WWWWTo był poniedziałkowy poranek, a wierzcie mi – ostatnia rzecz na jaką ma się wtedy ochotę to rozlana kawa. Do rektora akademii irytacja związana z utratą niezbędnego do sprawnego funkcjonowania napoju miała jednak dotrzeć dopiero po chwili. Gdy młoda wiedźma upadła na jego biurko zachował pokerową twarz. Z rękoma splecionymi pod nosem powoli odwrócił głowę najpierw w lewo, później w prawo, jakby szukając osoby która postanowiła sprawić mu wczesnego psikusa. Zerknął jeszcze za siebie, upewniwszy się, iż oprócz niespodzianki, szczura i jego skromnej osoby nikt więcej nie przebywał w gabinecie. W końcu skierował spojrzenie na nieoczekiwaną zawartość swojego biurka.

WWWWDziewczyna leżała na biurku na wznak, omdlała. Kawałki rozbitego kubka musiały odrobinę ją uwierać, gdyż przez jej niebrzydką twarz przemknął ledwo zauważalny grymas a z ust doszło krótkie westchnienie. Otwarta dłoń spoczywała zewnętrzną stroną na czole. Druga ręka opadła bezwładnie wzdłuż biurka, podobnie jak długi kosmyk kasztanowych włosów. Przyglądając się nieznajomej rektor stwierdził, iż wyschły mu usta, więc pospiesznie zwilżył je językiem.
WWWW- Szlag, mam nadzieję, że oblizałem się w myślach, a nie naprawdę – zanotował myśl w głowie, po czym powrócił do inspekcji.

WWWWKołatająca się od dłuższej chwili gdzieś na granicy świadomości myśl w końcu dotarła do rektora. Wyprostował się i pospiesznym ruchem wyszarpnął szufladę z biurka, potem drugą i trzecią. W końcu znalazł teczkę której szukał i wyszarpnął z niej zdjęcie podróżniczki, która zniknęła z transportera lecącego do Khartum niecałe dwa tygodnie temu. Była Zdecydowanie kobietą, cokolwiek to miało oznaczać. Na zdjęciu wyglądała dużo młodziej, niż w tej chwili. Mężczyzna uwagę skupił na szczurze, który według dokumentu miał być inteligentnym towarzyszem młodej wiedźmy. Gryzoń również był nieprzytomny, choć tu przyczynę utraty zmysłów można było łatwo zidentyfikować. Od zwierzęcia wyraźnie zalatywał zapach przetrawionej gorzałki. Crow zbliżył swoją twarz do ust Koranony, poszukując podobnego zapachu, jednak w spokojnym oddechu dziewczyny nie dało się wyczuć alkoholu ani popularnych na Coddar trucizn. W końcu podszedł do drzwi gabinetu i lekko je uchylił, pilnując by nikt ciekawski nie zajrzał do pomieszczenia.

WWWWPrzypilnuj proszę – spokojnie powiedział do siedzącej przy swoim biurku asystentki – by nikt nie przeszkadzał mi przez najbliższą godzinę.

WWWWGdy rektor skończył wszystkie niezbędne badania Koranona wraz z miotłą, torbą, szczurem i pocztówką od Xellas została umieszczona w jednym z apartamentów gościnnych. Pomieszczenie znajdowało się na jednej z górnych kondygnacji i posiadało duże okno, skierowane na dziedziniec Akademii Omnes Artes Feminarum.

WWWWZapewnimy jej spokój i opiekę nim dojdzie do siebie – skończył wręczać instrukcje Crow. – Akademia to teren neutralny, jeśli cokolwiek przeskrobała w czasie pobytu na Coddar powinna być tu bezpieczna. W przeciągu kilku godzin powinna odzyskać przytomność, ale myślę, że trochę więcej czasu może jej zejść na pozbieranie myśli.

WWWWPieczę nad rekonwalescencją gościa pełnić miał wyznaczony zespół studentek działów medycyny, gastronomii i podróży międzywymiarowych. Dziewczyny miały zapewnić Korononie wszelkie wygody, tak długo jak ta chciała zostać gościem Akademii.

- Jeśli będzie skora do rozmów, przyprowadźcie ją proszę do mnie. Chciałbym się dowiedzieć, jak zniknęła z pokładu transportowca i co działo się z nią później. I oczywiście jak znalazła się na moim biurku… – Rektor pożegnał studentki i opuścił kondygnację gościną.



WWWW- … cholera, mój kubek.

------------------------------

WWWWTego samego poranka szarpnięcie szorstkiej ręki obudziło Rygharta Wellsa.
WW- Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtag – wyszeptała plugawczo pokryta siwymi mackami twarz.
WW- C… Co? – Dyplomata potrząsnął głową.
WW- Mówię – powtórzył niezbyt zadbany krasnolud – że nie ma chuja na Mariolkę. To i tak cud, że zajechaliśmy tak daleko. Wszystko zalane słoną wodą, silnik zatarty, akumulatory rozładowane, połowa układów przepalona… Nasz trampler teraz to chromolona kupa złomu.
WW- Do Khartum już blisko – zadecydował po chwili namysłu Wells – ruszymy na północ pieszo. Przy odrobinie szczęścia dołączymy do jakiejś karawany.
WW- Tajest – zasalutował krasnolud i odwrócił się by odmaszerować.
WW- Nie tak prędko – zatrzymał go Ryghart. – Kupa złomu czy nie, to nadal cenna technologia ZCMu. Zostaniesz tu z dwoma marines i przypilnujesz, by nie dostał się w niepowołane ręce. Gdy dotrzemy do Khartum wyślemy do bazy informacje, by wysłali ekipę saperów do pozamiatania. Mam nadzieję – dyplomata uśmiechnął się szeroko – że lubisz się opalać.

---------------------------

WWWWGdy wrak tramplera powoli znikał z oczu Wellsa, Lucjana i reszty ekspedycji inspektor Xavier prowadził w Khartum naradę Straży Miejskiej.
WW- Tak wszedłem między tych opryszków. Tam gdzie oni, tam i ja. Poznałem wiele z ich sekretów. Wygląda na to, że generał Raflik – tu na antycznym projektorze pojawiła się twarz półwampira z CA – szykuje rewolucję.

WW- Jak każda rewolucja- grzmiał Xavier – ta potrwa krótko. Pokażemy tym sztubakom. Na razie wkradamy się w ich szeregi. Krok w krok jesteśmy ich cieniami. Jeśli tylko wychylą nosy – zatańczą we własnej krwii.

WWWWNa projektorze ukazała się mapa okolic Khartum z zaznaczonym punktem na południe od miasta.

WW- W tym miejscu znajduje się siedziba Borygomosa, którego ludzie produkują najsilniejszy w Khartum narkotyk – kontynuował inspektor. Mówi się, że są w stanie wytworzyć czystą esencję wykorzystując do tego kryształ Stabilinum. Ze wszystkich obecnych na spotkaniu głów rodzin ten jednooki dziad wyraził największe wsparcie dla Raflika. Kryjówka Borygomosa jest zbyt dobrze ufortyfikowana, byśmy wykonali frontalny atak. Jednak każdego jego człowieka, którego przyłapiecie choćby na najdrobniejszym występku, zamykajcie w areszcie. Mam plan, jak zakończyć rewolucję Raflika.

-----------------------

WWWWUżyty przez inspektora termin ‘kryjówka’ nie oddawał natury lokum zajmowanego przez Borygomosa. Ten długowłosy, rudobrody mężczyzna, który oko stracił jeszcze w młodości, przekształcił skrawek terenu w bezpiecznej odległości od Khartum w prawdziwą twierdzę. Budowla wyglądała jak rodem wyjęta z postapokaliptycznej wizji świata Black Isle Studio. Wyglądające być może niepozornie ściany wzmocnione pokrytymi rdzą blachami, wrakami rzadko widywanych poza Khartum samochodów i żelbetowymi blokami stanowiły nielada osłonę nie tylko przed arsenałem dostępnym dla mieszkańców planety , ale nawet dla rządów i silniejszych konkurentów. Jedyna brama jest chroniona przez trzy oddzielne stanowiska ogniowe, obsadzone całą dobę bezwzględnymi podwładnymi Borygomosa. Podobno część kompleksu, w tym laboratoria produkujące narkotyki, znajdują się pod ziemią i dostać można się do nich jedynie przez sieć naszpikowanych wymyślnymi pułapkami korytarzy i tuneli. W pewnej odległości od samej twierdzy znajdują się natomiast cztery wieże obserwacyjne. Uwagę załogi jednej z nich przyciągnął pozostawiony przez ZCM wrak tramplera.

WW- Driad, łupu pilnuje trzech, może czterech ludzi – mruknął muskularny przywódca rajdu, odsuwając lornetkę od oczu.
WW- I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa – odparł robiąc mądrą minę szczurkowaty młodzieniaszek, nazwany Driadem.
WW- Ta, nawet jeśli poślą część z nas do piachu, więcej łupu dla zwycięzców. Nie brać żadnych jeńców!


-----------------------------------
WWWWKurt Lacko komponował właśnie utwór na potrzeby wizyty w Orkadis, gdy przeszkodził mu jeden z kłów. Opanowana ręka nie zostawiła nawet najmniejszego kleksa na pięciolinii.
WW- Przyszła pilna depesza z Khartum – oświadczył jeden z elity zbrojnego ramienia Psiej Ligi.
WWWWKurt odłożył skrzypce i prędko spojrzał na wręczoną mu kartkę. Wiadomość została wysłana przez maklera z którym współpracował w Khartum. Oferta wykupienia kopalni, którą Psia Liga założyła, ale musiała sprzedać gdy Windukind opuścił planetę została przelicytowana. Makler tłumaczył, iż w mieście krąży plotka, jakoby wybudowana przez Psioligowców kopalnia miała gwarantować niechybne wykopanie wielu kryształów. Dodatkowo wykup licytowanej nieruchomości miał być utrudniany przez jakiegoś silnego gracza.

WWWWFinansista założył nogę na nogę i spojrzał przez okno ciężarówki. Wiedział, że w Khartum kwestia kopalni zaczynała być postrzegana jako prestiżowa dla Psiej Ligi. Gdyby udało się ją wykupić konkurencji, byłby to cios dla wizerunku organizacji z Shiroue. Z drugiej strony, gdyby to jemu udało się dokonać zakupu, byłoby to kolejny krok cementujący postrzeganie Psioligowców w stolicy. Ciężarówka znajdowała się w połowie drogi z Khartum do bazy Psiej Ligi i przez moment Kurt rozważał powrót, by osobiście doglądać tą palącą kwestię. Musiał jednak uznać, że jeśli jego ostatnia oferta została przelicytowana, organizacja nie dysponowała na planecie środkami wystarczającymi do odkupienia nieruchomości. Bez wsparcia z zewnątrz wykup kopalni nie był możliwy.
User avatar
Domina
Posts: 10
Joined: Tue Mar 26, 2013 11:59 pm

Re: Teoria Wzrostu

Post by Domina »

(To jest 17ty dzień questa)



Swojego towarzysza spotkała w karczmie. Czekała na niego długo, ale słyszała, że właśnie do tego konkretnego przybytku przychodził najczęściej. A on mógł doprowadzić go do niej.

- Wieść niesie, że tu spotkam najfajniejsze cycki w całym Multiświecie. Ich sława nie zna granic. – wyszczerzyła się do chłopaka
- Proszę nie mów o niej w ten sposób.
- A co złości się?
- Nie, wręcz przeciwnie…

Szczęście niesamowicie się do niej uśmiechnęło, bo chłopak akurat szukał najemnika do wynajęcia. Dzięki niemu, w końcu dotrze do celu swojej prywatnej podróży.

-----

Facet wybierał się na nowo odkrytą planetę, miał mapy i wiedział jak tam dotrzeć, więc luzik. Zgodziła się dostarczyć go na miejsce i porobić za bodyguarda. Zawsze warto zarobić parę groszy.

Podróż wlokła się niemiłosiernie. Kiedy w końcu udało im się dolecieć do bramy, zaczęły się problemy. Ponieważ ci podróżnicy nie należeli do żadnej ze znanych organizacji, nie dostali szczegółowych instrukcji co wolno wwozić, a czego nie na Coddar. To było jednak ich najmniejszym problemem.

- Ale jak to za duży?
- Tłumaczę wam to od godziny! – denerwował się już inspektor - Ta planeta nie jest zaawansowana. Do tego zjawiska na niej, uniemożliwiają statkom na wyższym poziomie technologicznym funkcjonować. Wasz Phantom może się rozlecieć! Akademia nie da wam pozwolenia na przelot! To musi być statek wielkości autokaru!
- Kurwa! Dlaczego wcześniej o tym nie wiedziałam! Przecież musimy czymś dolecieć! – i nagle na jej wykrzywionej złością twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech – Orkisz zbieraj rzeczy, zmieniamy statek.

Jej towarzysz i inspektor popatrzyli na nią z zainteresowaniem, chłopak nawet nie zwrócił uwagi, że znowu przekręciła jego imię. Zaczęła pakować swoje rzeczy, do sporych rozmiarów plecaka.

Po niecałej godzinie zbierania ‘tylko najpotrzebniejszych’ rzeczy, ich bagaż był już prawie w komplecie na nowym statku. Jeśli można było TO tak nazwać. Inspektorzy patrzyli na to cudo techniki z rozdziawionymi ustami.

Inspektorzy uprzejmie chodzili za nowymi podróżnikami wszędzie. Kulturalnie doradzali co zabrać, przede wszystkim dzięki przepakowaniu mogli dogłębnie sprawdzić czy nic nie jest przemycane.

- A te skrzynie? – zawołał jeden z inspektorów?
- Ubrania
Inspektor przejechał po wieku skanerem.
- Taa? A skąd w nich tyle metalu?
Chłopak otworzył skrzynię pokazując zawartość.
- Gorsety są zbudowane na metalowym szkielecie. Taka technika, znana od tysięcy lat. Poza tym część z nich ma metalowe guziczki, lub inne ozdoby.
- Niech będzie… - młody inspektor popatrzył na chłopaka nieufnie, ale w jego twarzy wyczytał tylko najprawdziwszą szczerość.

Chłopak ładował to, co zostało zatwierdzone przez inspektorów. Ale każdy bagaż, który przenosił dodatkowo skanowano jeszcze, na wszelki wypadek.
- Skrzynie ze stalą? Są. Zioła, buteleczki, inne komponenty.
- Coddar jest światem, w którym magia nie działa dobrze.
- Wiem, panie inspektorze, ale to zioła lecznicze, nie magiczne.
- Mhm. Po co wam tyle metalu?
- Hobbystycznie zajmuje się wytwarzaniem broni – uśmiechnął się chłopak.
- Nie gadaj tyle, tylko pakuj, idę po Mr Parrota.

Kiedy wróciła do ładowni, niosła ze sobą czarną papugę oraz cienki, długi na ok. 2m przedmiot. Był owinięty materiałem, dlatego nie można było określić czym był.

- Kochasiu zapomniałeś tego.
- Co to jest? - szybko zainteresowali się inspektorzy
- Em, mój kostur, faktycznie prawie o nim zapomniałem – uśmiechnął się zmieszany – czy możesz to zanieść na pokład, ja już skończę pakowanie.
Hebi podeszła do wejścia na statek, ale zatrzymał ją kontroler.
- Proszę poczekać, musimy to sprawdzić. Takie zasady – oznajmił groźnym tonem jeden z inspektorów.
- Luz – z obojętnym wyrazem twarzy wydmuchała balon z gumy. I wyciągnęła rękę z przedmiotem do skanera.
- Szefie? To wygląda jak laska maga.
- Niemożliwe, laska maga ma na czubku gałkę – pochwalił się wiedzą, któryś młodszy kontroler – A to nie ma!
- Żbikowski, jak wyście w ogóle zdali testy kwalifikujące? – cicho warknął poirytowany dowódca grupy – Nie tylko gałka jest istotna. Przede wszystkim, nie wykazuje żadnych wahań mocy. Jeśli nie ma właściwości magicznych, to po co go pan używa? – dowódca nie był w ciemię bity.
- To pamiątka rodzinna. Poza tym jestem kapłanem, a wyglądam młodo i wie pan, on dodaje mi trochę powagi. – uśmiechnął się smutno, przepraszająco. Było w nim coś takiego, że inspektorzy uwierzyli. Faktycznie wyglądał bardzo młodo, był dość szczupłej budowy, chociaż widać było, że jest umięśniony. Kostur naprawdę mógł mu dodawać nieco powagi.
Hebi spojrzała z litością na swojego towarzysza i wniosła przedmiot na pokład, w tym momencie on wnosił ostatnią torbę bagażu.

Przygotowali się do startu. Kiedy kontrolerzy opuścili Phantoma, Hebi uruchomiła silnik mniejszego statku. W kabinie ryknęła muzyka. Piknęła też pilotem, Phnatnom zamrugał dwa razy światłami i na autopilocie poszybował w stronę domu.

- Mam nadzieję, że lubisz sobie pośpiewać – przekrzykiwała muzykę, chłopak uśmiechnął się słabo.
- A co to?
- AC/DC Highway to Hell

-----

Kiedy Evil 69 lądował w Khartum, wzbudził niedowierzanie. Nawet tutaj czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziano. Jest wielce prawdopodobne, że w całym Multwiświecie drugiego takiego nie widziano.
Image
Evil 69 wyglądał nieco awangardowo, widzieli tu już różne statki. Ale, żaden z nich nie był pomalowany na czarno w czerwone płomienie. I z żadnego z nich nie dobywała się głośna muzyka.

Kings of Metal! (Manowar kill!)
Coming to town! (Kick your ass!)
We're coming to town! (Manowar kill!)


Z wnętrzna pojazdu wysiedli podróżnicy, wcale nie zdziwiono się ich wyglądem. Najpierw wysiadł chudy, wysoki, czarnowłosy chłopak w szatach kapłańskich (no, on wzbudził zdziwienie), a za nim z uśmiechem na twarzy wyskoczyła kobieta. Krwistoczerwone trampki, czarne bojówki, czarny top na ramiączkach, skórzany płaszcz (czarny, a jakże), fryzura a la rogi i ogon nie budziły wątpliwości, kto jest właścicielem nietypowego statku.

- Doleciałeś Orkisz, to co teraz?
- Atis… teraz znajdziemy jakiś nocleg. A później zjemy jakiś obiad.
- Masz tutejsza walutę?
- Mam klejnoty i inną ogólną walutę.

Zabrali najważniejsze rzeczy i ruszyli w kierunku miasta.

-----

Znaleźli dwa skromne pokoiki w średniozamożnej dzielnicy. Czynsz był rozsądny, gospodyni miła, a niedaleko dalej było widać nawet park. Miejsce znaleźli dzięki ulotkom z Akademii, akurat zwolniło się tutaj miejsce, było tylko jedno ‘ale’. Pokoje połączone były ze sobą drzwiami(nie wyglądały solidnie), ale kiedy tylko Demonica na nie spojrzała, Atis ze strachem zapewnił ją, że nigdy by nie śmiał! I mogą je zastawić meblami na wszelki wypadek. Poklepała go wtedy po plecach tak, że prawie upadł.

Po wypakowaniu rzeczy, Hebi zaczęła przygotowywać swoją broń. W uszach miała słuchawki, ale i tak się odezwała.

- No co jestem fryzjerem – uśmiechnęła się zawadiacko - szalonym fryzjerem. Nie patrz tak, choć twoje włosy...hmmm… – ‘dobra uspokój się Hebi’ powiedziała sama do siebie.
Atis spoglądał nieco zdziwiony. Nie nożyczki go zaintrygowały, ale wielkie nożyce, które wystawały spod szkarłatnego atłasu.
- Co to jest? - zapytał
- To... - uśmiechnęła się tajemniczo Hebi.
- To jest moja ulubiona zabawka. I uwierz mi nikt prócz mnie nie potrafi się nią bawić. Ale proszę możesz sobie ...
Atis wierzył jej na słowo, oczywiście, że obejrzał broń, był kowalem. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego, a przecież sam konstruował broń dla Xellas.

- To kiedy ją spotkamy, chce sobie popatrzeć?
Atis odetchnął z rezygnacją.
- Nie będziemy jej szukać, sama nas znajdzie.
- W takim dużym mieście?
- Ma swoje metody.
- Wampirzyca ma czuja?
- Coś w ten deseń – Atis przyglądał się uważnie podłużnemu przedmiotowi. Następnie odpakował go nieco i pogładził zimną stal. Jego palce zacisnęły się delikatnie wokół stalowego drzewca. Za oknem cicho zaszumiał wiatr, dalej było słychać odgłosy miasta, nic się nie działo, ot zwykłe popołudnie.
- Zostawić was samych?

-------
(18ty dzień questa)


- Orkisz idziemy jeść!
Zeszli oboje do części jadalnej karczmy i zamówili posiłek. przeżuwając powoli, przysłuchali się rozmowom prowadzonym przez innych gości
Nagle ich uwagę przykuła jedna istotna informacja. Kopalnia Psiej Ligi na sprzedaż.
- Orkisz kupujemy, a co! Stać nas. Tak się bawi szlachta – uśmiechnęła się - nie wiem po jakie licho ją kupuje, ale myślę, że nam sie przyda i zadowoli to Najlepsze Cycki Multiświata. Co ty na to? Hehehe
- Proszę Hebi na litość bogów trochę szacunku dla mojej pani - Atis przewrócił oczami i próbował powstrzymać rubaszne wypowiedzi Hebi. Bądź co bądź to Demonica.
- No, no już dobrze, nie będę cię już gorszyć. Choć to takie zabawne jak się rumienisz. - i odeszła nucąc pod nosem "czerwonyyy jak cegła, rozgrzany jak piec..."

-----

Pod wieczór Hebi wróciła do ich pokoju. Oboje z Mr Parrotem mieli dziwnie zadowolone miny. Atis widząc ich miny odetchnął zrezygnowany i zapytał:
- I co?
- No jak to co? Mamy ją.
- Skąd miałaś środki?
- No chyba nie sądzisz, że przyleciałam tu z gołymi rękami. Też miałam trochę klejnotów i złota ze sobą. A część wzięłam od Ciebie.
Atis jęknął.
- Nie martw się oddam Ci – wyszczerzyła się Demonica
User avatar
Maczer
Posts: 523
Joined: Wed Jan 07, 2009 4:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Maczer »

Maczer nie upijał się zbyt często. Niemal wcale. Ale gdy już mu się zdarzało, było to dość widowiskowe. Albo przynajmniej byłoby, gdyby tylko nie miał zakodowanego w głowie, że w pewnym stanie należy czym prędzej ukryć się przed wzrokiem potencjalnych obserwatorów.
I kiedy świadomość zaczęła docierać do anioła z radością stwierdził, że i tym razem instynkt go nie zawiódł. Obudził się na całkiem przytulnym strychu. Choć było ciemno, można było wyczuć panujący na zewnątrz żar. Kilka promieni intensywnego światła wdzierało się przez szczeliny w dachówce ukazując wirujący w powietrzu kurz.
Psioligowcowi naturalnie szumiało w głowie i czuł się starszy o jakieś trzydzieści lat ale że jeden z promieni trafiał idealnie w jego lico musiał się ruszyć.

Klapę na niższą kondygnację znalazł z niemałym trudem gdyż oczy kleiły mu się tak niemiłosiernie, że bardzo szybko uznał, że lepiej jednak nie siłować się z ciężkimi powiekami. Łoskot jaki spowodował spadając piętro niżej wywołał czyjeś szybkie kroki.

- Maczer? - odezwał się, żeński głos.
- Arrain! Wiesz, że Cię lubię ale dlaczego nosisz młoty pneumatyczne zamiast szpilek?
- Nie powinieneś być teraz w bazie?
- wszczęła karcącym głosem negocjatorka – Kurt, w każdym razie, pojechał jakąś godzinę temu Cię tam szukać.
- Tak? To który my mamy dzień?
- Czwartek. Dzień siedemnasty. Wstawaj


Arrain nie myślała oczywiście pomagać mu w tej czynności ale Maczer podniósł się o własnych siłach. Skrzydlaty otrzepał się z trzydniowego kurzu po czym zawiesił się na chwilę.

- Czwartek... - powtórzył tępo. - Dzień siedemnasty... czego?
- Od przybycia pierwszego transportu na Coddar
– odpowiedziała cierpliwie Negocjatorka.
- Naszego?
- Nie.
- Dlaczego mierzysz tak dziwnie czas?
- Zadajesz głupie pytania
– ucięła Arrain – Zaczerpnij świeżego powietrza zanim któryś z interesantów znajdzie Cię w takim stanie pod dachem naszej placówki.
- Widziałem szczeliny między dachówkami –
zarzucił Maczer ucieszony, że może coś powiedzieć w kontekście całej rozmowy. A przynajmniej w jego mniemaniu.
- Idź już.

Maczer nie przebył dwóch przecznic kiedy złapało go dwóch młodzieńców. Wysoki mężczyzna miał na barku kamerę, stojąca obok ciemnowłosa kobieta trzymała mikrofon. Ona pierwsza się odezwała

- Dzień dobry. Jest pan przedstawicielem Psiej Ligi, zgadza się
- Uchh
– westchnął ciężko Maczer. Chciał się przyjrzeć parce ale mrużył oczy od rażącego je słońca. - Zgadza się. Macie do mnie sprawę?
- Chcieliśmy przeprowadzić mały wywiad. Szykujemy artykuł na temat wpływu działań waszej organizacji na bezpieczeństwo w Khartum.
- Mam za godzinę trasport na wschodni kontynent
– skłamał lekko Maczer. Miał go bowiem dopiero zamówić.
- Potrzebujemy 15 minut. Zejdźmy tylko z tej ruchliwej ulicy.

Psioligowiec, nim się zorientował, zaciągnięty został w ciemniejszą uliczkę. Znacznie mniej ruchliwą.

- O tu – zarządziła z radością dziewczyna. - To miejsce będzie idealne
- Hej, Marie
- odpowiedział przyciszonym głosem człowiek z kamerą. - Widzisz tamtego typa w czarnej kurtce?
- Tak, tak, tak, poznaję
– odpowiedziała również ściszonym głosem. - Wpadliśmy na niego podczas kręcenia artykułu o kartelach narkotykowych. To diler. Wyszedł z więzienia miesiąc temu.
- Patrz, jakieś dzieciaki do niego podchodzą... Panie...
– kamerzysta zwrócił się do anioła ale skrzydlatego nie było już przy nich.

Parka rozglądała się chwilę w poszukiwaniu Maczera ale dopiero jego głos naprowadził ich.

- BODY – SLAM! - Na te słowa Psioligowiec dosłownie spadł na dilera, wciskając go tym samym w płyty chodnikowe. Ten wymamrotał tylko przytłumionym głosem
- Co jest, kufa?!

Był całkiem silny, każdy w gangu musiał być jeśli chciał przeżyć dłużej niż miesiąc w robocie. Toteż zrzucił z siebie anioła i sięgnął po trzydziesto-centymetrowe ostrze jeszcze zanim stabilnie stanął na nogach. Maczer, ku jego zaskoczeniu, był szybszy. Stał jednak z uniesioną głową i wpatrywał się w gangstera. Ewidentnie czekał na atak, więc diler postanowił zbić jego koncentrację słowami.

- Chyba nie wiesz z kim zadarłeś właśnie głupcze
- Och,
– wzruszył ramionami Maczer - wiem doskonale. Z ulicznym śmieciem żerującym na młodych.
-Myślałem, że Cię tylko trochę pociacham ale teraz zapewniłeś sobie dołek na pustyni Archai! Jestem z najpotężniejszej grupy na Coddar! Jestem z gangu Borygomosa!


Maczer udał ziewnięcie i gangster nie wytrzymał. Zamarkował cios od dołu aby po chwili z impetem wbić nóż prosto w głowę przeciwnika. Maczer jednak chwycił jego rękę na centymetry przed uderzeniem. Ów chwyt był na tyle mocny, że gangster postanowił zaatakować swoja wolną ręką. Szybki obuch w ciemię powinno zamroczyć przeciwnika, aby umożliwić dokończenie dzieła nożem. Psioligowiec jednak również i tą rękę złapał w porę. Potem diler stracił orientację co właściwie się stało. Kilka ruchów obróciło go tyłem do przodu a następnie poczuł, że traci grunt pod nogami

- A teraz – zaanonsował Maczer, unosząc wytrąconego z równowagi gangstera a następnie sadzając go na swoich ramionach – BACKDROP!

Anioł wygiął się do tyłu tworząc zgrabny mostek. Uderzając, tym samym, dilerem o beton. Ten, momentalnie stracił przytomność. Osłupiali dziennikarze i niedoszli klienci gangstera wpatrywali się zastanawiając się czy to koniec pokazu i co wypada teraz zrobić. Pierwszy ocknął się kamerzysta który przypomniał sobie po co został zaangażowany w ten spektakl.

-Ten gang – zaczął mówić podchodząc do anioła - robi narkotyki z kryształów stabilinum

Maczer jednak w swej naiwności nie zauważył, że zostaje właśnie wrobiony w większa intrygę. Odpowiedzial tylko

- Doprawdy? Ustalmy zatem parę rzeczy. Po pierwsze, to co widzieliście przed chwilą nie jest oficjalnym stanowiskiem Psiej Ligii a jedynie pozytywną postawą obywatelską. Po drugie, jeśli kręciliście to wydarzenie to nie chcę o nim słyszeć w mediach. Po trzecie, jeśli zgadzamy się wszyscy co do poprzednich punktów i opowiecie mi o tym gangu to załatwię wam wywiad z samą Arrain Volage we własnej osobie.
- Deal
– Marie wyciągnęła bez wahania rękę

Chwilę później cała trójka spacerowała w stronę restauracji Psiej Ligii na dłuższą rozmowę. Maczer pochłonięty w drodze rozmową z Marie nie zauważył nawet kiedy mężczyzna z kamerą pozostał nieco w tyle by nadać komunikat

- Szpak połknął rybę. Powtarzam, szpak połknął rybę. Bez odbioru

Inspektor Xavier uśmiechnął się na te słowa. Spojrzał na leżącą przed nim kartotekę i podkreślił ostatnie słowa jej zawartości. „Podsumowując: zbrukany z zapędami do charakteru paladyna”. Zamknął teczkę i odłożył ją starannie na półkę oznaczoną „Psia Liga” która znajdowała się dokładnie pomiędzy „Chaotic Alliance” a „Zakon Cienistego Młota”
Dalej sie uciec chyba nie dalo. Ale to i tak nie pomoglo =]
User avatar
Lucjan
Posts: 28
Joined: Mon Feb 25, 2013 9:58 am
Location: Coddar

Re: Teoria Wzrostu

Post by Lucjan »

---- Dzień 14 -----

Wells rozkazał marinsom i krasnoludom powrót do tamplera, dokładniej czterem marinsom i pięciu krasnoludom, ponieważ uznał ich za nie potrzebnych w dalszej części podróży. Została ich tylko czwórka, dwóch ludzi, szczur i ciągle materializujący się stwór.
- Szamanie – zaczął dostojnie Ryghart – Czy mógłbyś opowiedzieć mi co nie co o niebezpieczeństwach, które możemy napotkać po drodze do stolicy?
- Rygharcie, uważam że podczas tej podróży przez dżunglę doświadczysz ogromu czyhających niebezpieczeństw. Poczujesz na własnej skórze co to znaczy strach. Jednak pamiętaj: najstraszniejsze nie jest to co widzisz, ale to czego ujrzeć nie możesz.
Wells popadł w zadumę, a jego mózg podsyłał mu przeróżne obrazy potworów, demonów, duchów, najróżniejszych zwierząt, gigantycznych mrówek żywiących się mięsem, kanibali czy świecących w nocy błyszczącą zielenią oczu. Pojawił się także pewien obraz, który wracał do niego jeszcze wiele razy. Opowieść Lucjana o jednej z wędrówek przez kontynent zakorzeniła się w nim na dobre.
„Wędrowaliśmy z Kirą wzdłuż wybrzeża, podobnego do tego jakim będziemy się poruszali jutro, może za dwa dni. Pogoda była wspaniała, akwen ochładzał nasze twarze przyjemnym, ale stanowczym wiatrem co odbieraliśmy jako zbawienne. Było bardzo gorąco, nie, był upiorny skwar! Szliśmy od kilku godzin więc zamierzaliśmy zrobić przerwę, ale nie było nam to dane. Pierwsza zobaczyło to Kira. Wyglądało jak przerośnięty skorupiak, ale nie było to żadne znane mi zwierzę. Podeszliśmy bliżej i zatrzymaliśmy w odległości kilku kroków. Kira nie wyczuła niczego podejrzanego, chociaż, był delikatny impuls strachu płynący ze środka stwora. Przyjrzeliśmy mu się dokładnie. Od strony morza pokryty był blado różową muszlą, a jego ciało było mięsiste i mocno pofałdowane, pierwszym moim skojarzeniem była Gigantyczna Łechtaczka! Wrodzona ciekawość nie pozwoliła nam przejść obojętnie więc jak tylko znalazłem patyk (w zasadzie Kira go znalazła) postanowiłem dotknąć erotycznie wyglądającego mięczaka. Zbliżyłem się i wtedy się zaczęło. Stwór wystrzelił we mnie spazmatycznym ruchem lepką, pachnącą rybą maź i trafił w twarz. Zrobił to bardzo dynamicznie i zaskoczył nas oboje. W sekundę po wytrysku znalazłem się w środku muszli, byłem unieruchomiony, moje stopy i dłonie przytrzymywały grube i lepkie mięsiste fałdy. Robiło się coraz goręcej, a mnie przeszywał ból nie do opisania. Bestia zaczęła mnie trawić żywcem. Czułem jak moje dłonie się rozpuszczają, a z czasem śluz paraliżował przedramiona i łydki. Rozpuszczał mięśnie, ścięgna i kości! Gdy soki miały zająć się moimi najcenniejszymi dwoma kryształami udało mi się złapać ogromny chałst powietrza. Stało się coś czego się nie spodziewałem – otworzyłem oczy i znowu leżałem na plaży, a cudowna bryza głaskała mój policzek. Wszystko wyglądało jak przed atakiem, małż leżał w tym samym miejscu, a skwar nie zmniejszył się wcale. Tylko Kira wyglądała inaczej, leżała na piasku w formie małego domowego kotka i ciężko dyszała. Wiedziałem już, że ocaliła mi życie. Okazało się, że walczyła z pasożytem, który był wewnątrz mnie przez dwie doby. Wyczerpała prawie całą swoją energie i dlatego wyglądała jak słodka, malutka kicia. Opowiedziała mi co zaszło i postanowiliśmy zabić stwora, tym razem zaszliśmy go od tyłu nie dając mu szans na kolejny wytrysk.”
Wells bał się, że wizja Gigantycznej Łechtaczki strzelającej w niego śmiercionośną mazią będzie go prześladowała w snach… nie mylił się. Nie wiedział tylko, że jeszcze nie raz obudzi się zlany potem wydając z siebie przeraźliwy krzyk.

Jest pewien sposób na szybsze dostanie się do Khartum – zaciekawił Wellsa, Behemota i nawet Kirę Lucjan. Pauza. – Nie jest to jednak prosty sposób…
- Lucek! To nie jest dobry pomysł, nigdzie się nam nie spieszy więc nie ma powodu ryzykować! – podniosła głos Kira.
- Zaproponuję to tylko raz. Jak już powiedziałem, jest pewien sposób na skrócenie naszej podróży, ale jest to rozwiązanie bardzo niebezpieczne i ryzykowne. Polega na zmiennokształtnym rytuale, który ma na celu zmniejszenie rozmiaru naszych ciał do takich, aby Kira mogła nas zanieść do stolicy na swoich barkach pod postacią Yian Garugi, Nergi, czy choćby Zinogra.
Wells z Behemotem patrzyli na siebie przez chwilę, w końcu wyższy z nich przemówił – Co masz na myśli ryzyko? Szamanie?

Wieczorem cała czwórka przygotowywała najpotrzebniejsze rzezy do przeprowadzenia ceremonii. Ryghart ze swoim wiernym towarzyszem zbierali patyki i grubsze gałęzie z zamiarem rozpalenia ognisko, które z założenia miało się tlić całą noc. Kira zniknęła na kilkadziesiąt minut, a Szaman przygotowywał eliksiry pachnące goryczą i ziemią.
Instrukcje były jasne: Po rozpaleniu ogniska skupiacie całą swoją uwagę na płomieniach, jedynymi wyjątkami jest wypicie lub zjedzenie podanych przeze mnie produktów spożywczych – ostatnie słowa „produkty spożywcze” nie zadziałały uspokajająco.

Słońce już dawno ukryło się za horyzontem, a księżyc bił wyjątkowo białym blaskiem. W ciemnym lesie Coddarskiej dżungli ktoś właśnie otwiera bramę do świata duchów i ma zamiar przeprowadzić przez jej wrota niegodnych obcych.

Szaman wprowadzał towarzyszy w trans grając pradawną muzykę przodków. Wystukiwanemu przez dwa patyki i kamień rytmowi towarzyszyły rytualne pieśni. Słowa śpiewane przez Lucjana początkowo nic nie znaczyły, ale w połączeniu z rytmicznym uderzeniem prowizorycznych instrumentów i wpatrywania w tańczące ogniki Wells wraz z Behemotem odczuwali częściową utratę świadomości swojego ciała. Przechodzili w stan relaksacji objawiający się brakiem czucia w nogach, na których klęczeli.
Koncert Szamana trwał około dwóch godzin, aby nagle się urwać, a gdy ucichł śpiew i muzyka uczestnicy ceremonii delektowali się odgłosami leśnej otchłani, szeptu roślin, zwierząt i innych zjawisk występujących w głębi dżungli.
Lucjan podał uczestnikom wcześniej przygotowany wywar z gniazda termitów, tytoniu, ayahuasci oraz ziemi i wszyscy wypili ten wstrętny napój. Odlecieli. Podróżowali poprzez światy, których wcześniej nie widzieli oraz oglądali rzeczy, których nie byli by w stanie opisać.
Nadszedł czas na niebezpieczną część obrzędu – przeniesienie dusz.
Każdy z nich doskonale wiedział co ma robić. Podczas kolejnego odlotu Wellsa i Lucjana kluczową rolę miał odegrać Behemot. Użył noża Szamana zgodnie z przeznaczeniem każdej białej broni i wbił go prosto w serce Rygharta, aż po rękojeść. Nóż tkwił w jego ciele kilka sekund, po których Behemot wyjął ostrze i wytarł o brzeg przygotowanego na ten zabieg drewnianego naczynia. Gdy metal był już czysty dosięgną także serca Szamana.

Szczur został sam, Kira wykonała już swoją część zadania. Zmaterializowała się tylko na chwilę, ale podczas tych kilku sekund wykonała ogrom pracy. Pojawiła się pod postacią kilku metrowego Zerga, włożyła do ust leżące ciała i zniknęła.

Została ostatnia część, na którą mieli wpływ. Behemot musiał wypić wywar ze swoich być może dalekich kuzynów – wrzuconych żywcem do szamańskiej mikstury szczurów z Coddar z kroplami krwi przyjaciół. Wypił płyn, a gryzonie zjadł. Nie czekał długo na efekty. Bulgotanie w brzuchu nie było mu obcym uczuciem, przypominało jego syndrom dnia poprzedniego, który nie był mu nigdy obcy. Teraz jednak czuł, że nie zwróci tylko wódki, ogórków i smalcu, domyślał się, że zbliża się coś większego. Wolno, ale systematycznie treści żołądkowe zbliżały się Behemotowi do gardła. Wymiotował przez kilkanaście minut, aż w końcu stracił przytomność.

---- Dzień 15 -----

- Ej, szczurze! – Słyszał przez zamknięte oczy Behemot.
- Szczurze wstawaj! – tym razem poderwał się gdy poczuł kopniaka w cztery litery, a otworzywszy oczy zamarł z wrażenia.
- Yyyy, przecież ja was zjadłem!!! Błeee, a później was wyrzyg…. – wymamrotawszy to Behemot zemdlał.

Gdy ocknął się po raz kolejny słyszał tylko świst wiatru. Był przywiązany do grzbietu jakiegoś zwierzęcia. Ptaka? Wielkiego Ptaka?
Siedział, a w zasadzie był przywiązany do grzbietu Kiry zmaterializowanej w postaci wielkiego orła, a obok kurczowo dwa inne szczury trzymały się jej piór.
- Udało się? – wycedził B.
- Tak Behemocie – odpowiedział mu gryzoń z lewej strony.
- Dobrze się spisałeś – dodał drugi.
- Czyli wszystko odbyło się tak jak zaplanowałeś – spojrzał w lewą, potem w prawą i dodał niepewnie – Lucjanie. Jednak jestem lekko zaniepokojony zaistniałą sytuacją. Mógłbyś mi jeszcze raz opowiedzieć jak zamierzacie odzyskać swoje ludzkie ciała?
- Jeżeli Cię to uspokoi to proszę bardzo. Nasze ciała znajdują się w stanie tak jakby hibernacji w ciele Kiry. Gdy dolecimy do miasta i odzyskamy siły przeprowadzimy rytuał odwracania, który musimy przeprowadzić w 24 godziny po pierwszej przemianie. Rytuał odwracania jest prostszy, wystarczy, że uzdrowimy nasze ciała, wprowadzimy się w trans i powrócimy duszami do ich prawowitych nosicieli. Proste prawda?

Lecieli do Khartum, trzy szczury na grzbiecie wielkiego ptaka, w którym znajdowały się ich prawdziwe ciała, a Kira skupiała się na locie i jednoczesnym kontrolowaniu ich poziomu energii życiowej.

Był wieczór.
- Zbliżamy się. – Kira powiadomiła pasażerów – gdy tylko znajdę bezpieczne miejsce lądujemy.
Owo bezpieczne miejsce było starym cuchnącym magazynem lub fabryką jakiś stalowych kulek, prawdopodobnie łożyskowych, na obrzeżach miasta. Gdy podchodzili do lądowania widzieli strzeliste budowle, kilometr przed nimi rozciągał się widok zapadającej w pomarańczowym słońcu stolicy planety.
- Muszę się zregenerować, do zobaczenia – Kira pożegnała się i zniknęła.
- No dobra gryzonie, co my tu mamy? Smród, lepki smar, jest tu tak brudno, że tylko szczurów brakuje – zażartował Behemot.
- Musimy znaleźć bezpieczną kryjówkę, jakieś małe pomieszczenie lub pokój na odpoczynek i przygotowanie ceremonii, bo mi sierść wchodzi w tyłek. Proponuję się rozdzielić. Ja z Szamanem poszukamy lokum, a Behemot z Kirą rozejrzą się tutaj trochę. Lucjan poinformuje Kirę telepatycznie gdzie nas znajdziecie. Jakieś sprzeciwy? – spytał władczym głosem Ryghart.
- Żadnych – odpowiedzieli jednogłośnie.

Lucjan z Wellsem uwinęli się dość szybko i znaleźli małą kanciapę, prawdopodobnie służącą kiedyś jako palarnia. Ryghart pomagał Szamanowi przy przygotowaniu wywaru ułatwiającego wejście w trans. Uważał, że wiedzy nigdy za wiele.

Behemot, któremu miała towarzyszyć Kira szedł sam. Co prawda dajmon był tuż obok, ale poruszał się w niematerialnej formie, ponieważ regenerowała energię.
- Czujesz to? Pff, przecież i tak mi nie odpowiesz. Co to może być za zapach? – We wszechobecnym smrodzie dało się wyczuć aromat pieczonego mięsa. Wyczulony nos szczura oraz wspomnienie o „produktach spożywczych poprzedniego wieczoru” skierowały go do kwadratowego otworu w podłodze, w którym znajdowała się drabinka. Na dole Behemot dostrzegł łunę światła, a jego mózg podsyłał obrazy o suto zastawionym stole z pieczonym bażantem i wędzonymi myszkami. Oblizał się i zszedł na dół. Nie było tam żadnego stołu, a tym bardziej poczęstunku na jego cześć. Znalazł za to stertę nie do końca obgryzionych kości kota, psa lub czegoś podobnego.
- Dobra, spadamy stąd. Dość już się na zwiedzałem.. – a gdy kończył mówić do siebie dostrzegł w ciemności parę białych, małych oczu, potem drugie, trzecie, dziesiąte. Zamarł i czekał na rozwój wydarzeń, a w myślach wykrzykiwał do siebie, do Behemota: Kiraaaa!

-Kiedy ich wołałeś?
- Z godzinę temu, spóźniają się. Ognisko i napój są już gotowe, potrzebujemy tylko naszych ciał.
- Co do…? – zdziwili się Ryghart i Szaman.
- Siemanko szczurzy bracia. – wyszczerzał zęby najszczęśliwszy szczur na świecie.
Do palarni, którą obrali sobie na rytualną komnatę wszedł Behemot w towarzystwie kilku szczurów, a przed drzwiami dostrzegli kolejnych, kolejnych i kolejnych, dziesiątki, a może i setki szczurów.
- Możesz to wyjaśnić? Znalazłeś sobie hobby i zostałeś Szczurołapem z Hameln? Co oni chcą? – Wrzeszczał Wells, a banda gryzoni przyglądała się temu, kręcąc głowami raz w lewą, raz w prawą stronę.
- No bo, y, to są szczury które tutaj mieszkają, zaatakowali mnie, to znaczy nie zaatakowali, ale pewnie chcieli, ale wtedy pojawiła się Kira i ich trochę nastraszyła, wyglądała naprawdę groźnie, te zęby i w ogóle, no a potem oni podeszli, powąchali nas i okazało się, że szczury w całym wszechświecie mówią jednym językiem, no może prawie jednym, no i ja im opowiedziałem naszą historię, o waszej przemianie, o Kirze, o kryształach, o mnie i w ogóle trochę pogawędziliśmy. No i spodobałem się im, no w sumie trochę ich przekupiłem, obiecałem im trochę sera, parę psów, kotów, mały pistolet, a oni w zamian zaoferowali nam pomoc. Okazuję się że tutejsze szczury są spragnieni przygody, niektóre z nich siedzą w tej fabryce od 50 lat! Wyobrażacie sobie, 50 lat w smrodzie i syfie…
- Dość! – Wydarł się Ryghart. – Nie mamy na to teraz czasu, zresztą i tak nie ogarniam twojego bełkotu. Póki co zajmij się swoimi nowymi towarzyszami i udobruchaj, przekup czy co tam jeszcze chcesz. Wykorzystamy ich – Uśmiechną się Wells jeszcze szerzej niż Behemot. – A teraz zostaw nas do rana, witaj nowy dniu, witaj stare ciałko.

--- Dzień 16 ----

Rytuał odbył się tak jak zaplanowali, bez niespodzianek. Siedzieli teraz w starym sypiącym się budynku z pustymi brzuchami, a Behemotowi spodobało się nowe stanowisko – Król Kanałowych Szczurów.
- Ma do tego dar – zagadał Lucjan.
- Do bajerowania szczurów? Na pewno – dodał na koniec Ryghart.


*****

(Dzień dziewiętnasty)
W obozowisku farończyków wrzało. Pustynny lud nie wierzył w obrót spraw jaki ich spotkał. Kilka godzin po tym jak ich tymczasowe miejsce zamieszkania zostało prawie całkowicie zrównano z ziemią, pojawiła się obiecana przez ZCM pomoc. To był pierwszy raz, gdy wobec ich ludu zachowano się honorowo i nie wymagano niczego w zamian. Pięciu krasnoludów i pięciu marines pospiesznie rozłożyło wielki namiot w którym tymczasowo schroniły się kobiety i dzieci. Kombinezony wydobywcze posłużyły do wykarczowania sporej części lasu. Mężczyźni ludu Faron, po uprzednim pobraniu narzędzi z zaparkowanego tramplera ruszyli w stronę układanych na kupę wyciętych drzew i rozpoczęli ich obróbkę. Trzydziestu mężczyzn ze śpiewem na ustach przygotowywało belki pod konstrukcję według instrukcji krasnoludzkich inżynierów. Jeszcze ponad tydzień temu czuli straszną niechęć do półludzi. Jednak po tym jak zostali uratowani przed złym demonem, przed dziwną chorobą i po tym co teraz widzieli, nabrali do nich sympatii. Starcy z plemienia również nie stali bezczynnie. Donosili pracującym wodę i jedzenie, by nie zabrakło im sił. Praca trwała aż do zmierzchu. W tym czasie postawiono cztery chaty. Nie były one strasznie wielkie. Przeznaczone głównie pod pięcio, sześcioosobowe rodziny. Wyposażone były w dwie izby. Jedną sypialną i jedną jadalną połączoną z kuchnią. To i tak było dużo więcej, niż lud farończyków kiedykolwiek posiadał. Mężczyźni rozpoczęli budowę jeszcze jednego budynku. Był on większy niż pozostałe. Wysoki na około trzy metry, ze szpiczastym dachem. Posiadał około sto metrów kwadratowych powierzchni. Miał być przeznaczony do użytku rady plemienia. Niestety z powodu zmęczenia i nadchodzącej nocy prace przerwano. Kobiety przez cały dzień przygotowywały ucztę dla swoich mężów, dzieci oraz gości. Upolowane przez nich stworzenia przyrządziły wedle tradycyjnych przepisow. Gdy praca została tymczasowo zakończona, okolicę rozświetliły płomienie ogniska, a nocną ciszę wypełniały głośne radosne okrzyki i przyśpiewki. Krasnoludy przyniosły do ogniska coś jeszcze, czym zadziwili farończyków. Dwóch długobrodych przytaszczyło z tramplera akordeony. Jeden już stroił gitarę. Ostatni z czwórki utalentowanej muzycznie, wyciągnął z brody harmonijkę ustną. Lud Faron nie był gorszy. Okazało się, że wśród rzeczy które przetrwały rewoltę Jamesa udało się odnaleźć kilka djembe oraz jakichś innych instrumentów ludowych. Biesiada trwała kilka godzin. Śpiewy, dobre jedzenie i alkohol pomogły całej gromadzie się socjalizować. W połowie jej trwania pojawił się nawet kapitan Trewor, co zostało odebrane z wielkim entuzjazmem.

***

(Dzień dwudziesty)
Pomimo ostrej nocnej imprezy, wszyscy wiedzieli, żeby położyć się spać choć na chwilę. Gdy tylko wzeszło słońce, mężczyźni byli gotowi do pracy. Tego dnia praca szła troszkę wolniej z powodu panującego dookoła kaca. Na szczęście do południa udało się ukończyć budowę „ratusza”, jak zwykli na niego mówić ludzie z ZCM’u. Tak jak dnia poprzedniego na polowanie wybrały się wojowniczki ludu Faron. Po czym przygotowały kolejny wyborny posiłek dla pracujących. Po obiedzie, gdy mężczyźni udali się do dalszej pracy, nowo powstające miasteczko odwiedziła Kaz Valentine. Wzbudziło to wielkie zainteresowanie ze strony kobiet ludu Faron. Została z nimi kilka godzin. Prosiły ją by opowiedziała jak wygląda życie kobiet w innych światach. Słuchały tych historii z rozdziawionymi ustami. Później Kaz poprosiła, by też opowiedziały o życiu na Coddar. Kobiety zdradziły jej kilka lokalnych przepisów. Pokazały też swoje metody tkania i szycia. Valentine z wielkim entuzjazmem słuchała również opowieści wojowniczek. Kilka nawet poprosiło ją o sparing w wolnej chwili. Pod wieczór gotowych było już w sumie dziewięć budynków mieszkalnych i gmach rady. Gdy prace zostały zakończone, ludzie znów zebrali się przy ogniskach i kontynuowano biesiadę. Tym razem nieco krócej, ale z tym samym zapałem co dnia poprzedniego. Gdy ludzie się bawili, w ratuszu zebrało się dziesięciu najstarszych plemienia, pięciu młodszych członków dawnej rady, w tym dwie kobiety, kapitan Trevor oraz Kaz Valentine.
- Dziękujemy za waszą pomoc. Nie wiem jak mogliśmy dać się tak zmanipulować tej bandzie szarlatanów. – Powiedział najstarszy, dawny przewodniczący rady Radagast Sędziwy.
- Nie ma za co, staramy się pomagać tym w potrzebie. – Odpowiedział Ben. To było oczywiste, że on będzie przewodził zebraniu ze strony ZCM’u, był przecież lokalnym bohaterem. – Jesteście wolnym ludem i zrobimy co w naszej mocy by tak pozostało. Przybyliśmy tu poszerzać wiedzę, rozwój i pokój.
- W takim razie po co wam taki arsenał? – Zapytał Menza, dowodzący łowcami.
- Niestety, nie da się przeżyć bez odpowiedniej broni. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
- Dobrze, ale co dalej? Pomagacie nam budować porządne schronienia, dostarczacie potrzebnych przedmiotów. Czego chcecie w zamian?
- Wzajemnej współpracy. Skoro zostaliśmy sąsiadami musimy się wspierać. – Tu Trevor zrobił przerwę. – Oczywiście, nie chcemy was w żaden sposób wykorzystać. Mamy własny sprzęt do pracy w kopalniach. Waszemu ludowi potrzebna jest pomoc. To jasne, że dawaliście sobie radę przez wieki, ale niestety teraz na Coddar przyszło wiele zmian. Odkąd planeta otworzyła się na przybyszów z zewnątrz może się tu zrobić inaczej. Możliwe, że bardziej niebezpiecznie. Przykładem tego jest grupa Żabera. Właśnie pracujemy jak go powstrzymać. Czy waszym zdaniem istnieje szansa, by przemówić im do rozsądku?
- Widzieliśmy jak zabijają bezbronnych i bogu ducha winnych ludzi z Khartum. – Powiedział Menza. – Tylko głupiec by z nimi negocjował!
- Tylko głupiec by wam pomógł. – Zripostował Ben. Łowca spojrzał na niego przenikliwie, niczym wilk, ale po chwili kiwną głową z uznaniem. – Zorganizujemy spotkanie na ten temat jutro. Dziś mam radzie do przedstawienia inną propozycję.
- Czy najpierw nie powinniście wybrać rady?
- Nie jesteśmy częścią waszego ludu. Prosiliśmy o spotkanie z oryginalną radą plemienia. Jeśli chcecie wybrać inną pozostaje to w waszej kwestii. Jesteście wolnym ludem. – Kaz rozejrzała się po mile zaskoczonych obecnych. – Mamy dla was propozycję. Jak już mówiłam chcemy pomóc w waszym rozwoju. Co wy na to, by w tym miasteczku powstała szkoła?
- Na co komu szkoła? – Odezwał się jeden z młodszych członków rady.
- Daj jej skończyć Durh. – Powiedział łagodnie Radagast.
- Proponujemy, by powstała tu szkoła. Dla dzieci i starszych. To nie jest ważne kto będzie uczęszczał na zajęcia. Każdemu się to przyda. Przyślemy od nas jednego z personelu. Będzie uczył podstaw matematyki, piśmiennictwa oraz innych niezbędnych. Oczywiście z waszej strony będzie potrzebna pomoc. Oprócz podstawowej nauki powinno się również uczyć tradycji oraz łowczego kunsztu. Gdybyście wybrali odpowiednie do tego osoby, stworzyli byśmy tu wspaniałą szkołę, a lud Faron stał by się nie tylko wojowniczym, ale i uczonym ludem.
- Jest to ciekawa propozycja. Naradzę się sam na sam z resztą rady i udzielimy wam odpowiedzi najpóźniej jutro, jeśli pozwolicie.
- Oczywiście. To dla was ważny krok naprzód. Nie musicie się spieszyć.

***

- Nie mamy czasu przekazywać zbędnej wiedzy naszym dzieciom! - Krzyczał Menza.
- Czy ty naprawdę nie widzisz jaką szansę dostaliśmy młody głupcze? – Zapytał jeden ze starszych. – Gdyby twój ojciec nie nauczył cię czytać starożytnych znaków, zginął byś dawno temu w ruinach!
- Medin ma rację. Byłem wtedy z tobą podczas próby odwagi bracie. Zauważ, że przez lata w naszym plemieniu wszelkie rytuały przejścia nie świadczyły tylko o sile. Dzięki wiedzy udało nam się przetrwać od czasów upadku królestwa Faron.
- Phh. – prychnął Menza. – Rolza, jeśli twoim zdaniem to dobry pomysł, to zamilknę. Masz w tym trochę racji, ale nie lubię pomocy od nieznajomych. Zwłaszcza, że zabrali w swoje szeregi dwudziestu naszych młodych chłopaków.
- Sami chcieli. Gdybyśmy im nie pozwolili i kazali zostać w plemieniu, były by z tego powodu same problemy. – Rzucił Radagast. Trzeba iść z duchem czasu. Wydaje mi się, że ludowi Faron wyjdzie na dobre trzymanie z tym Zakonem. Przeprowadźmy wiec głosowanie.
Przez salę puszczono misę. Każdy z głosujących musiał wrzucić do niej fragment tkaniny. Czerwony, jeśli był za i czarny jako sprzeciw. Po podliczeniu głosów wynik okazał się następujący. Dwanaście szmat czerwonych, zero czarnych. Oznaczało to, że trzech radnych wstrzymało się od głosu. Dobrze to świadczyło, ponieważ gdyby ktoś był całkowicie przeciwny na pewno wrzucił by czarne sukno.
Last edited by Lucjan on Thu Apr 04, 2013 3:55 pm, edited 2 times in total.
To, z czym umie się wal­czyć, nie jest już aż tak groźne.
User avatar
Domina
Posts: 10
Joined: Tue Mar 26, 2013 11:59 pm

Re: Teoria Wzrostu

Post by Domina »

20ty dzień questa


Wesoły autobus Evil69 mknął z przerażającą prędkością po bezdrożach co przyprawiało Atisa o mdłości. Kopalnia znajdowala się o dzień drogi od obu kopalń Psiej Ligi i była od nich wysunięta bardziej na północ.
W związku z tym, że Psia Liga nie spodziewała się wykupienia kopalni, w zasadzie wszystko tam było przygotowane na przybycie nowych właścicieli.

- To była naprawdę dobra inwestycja – z niedowierzaniem ocenił Atis
- Ja zawsze mam czuja!
- Ale skąd jest sprzęt?
- Ten gość od aukcji mówił, że wszystko było przygotowane bo mieli zacząć kopać. I że jakaś fabryka sprzętu była i poprzedni właściciel podpisał umowę na zaopatrzenie tych swoich nowych kopalni. I fabryka się wywiązała, ale był jakiś kryształ i tam cuda wianki były i tą musieli sprzedać razem z całym sprzętem. I wszystko na legalu! Tu mam listę wszystko jest i narzędzia i maszyny. Wszytko nasze!

Atis pokiwał głową ze zrozumieniem, był bardzo doświadczony w prowadzeniu tak chaotycznych rozmów. Do tego wiedział o jakim krysztale mowa, bo w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, czytał raporty. Listę też czytał, wszystko czekało tylko na rozpoczęcie kopania. Jego rozmyślania przerwał jakiś mężczyzna z kapeluszem w dłoniach.

- Przepraszam szanownych Państwa – zaczął nieśmiało
- Tak? – Hebi i Atis odwrócili się w jego kierunku. Okazało się, że za nim stało jeszcze kilku mężczyzn z niepewnymi minami.
- Witam, nazywam się Ian. Bo widzą szanowni państwo, my mieszkamy tu niedaleko i zobaczyli my, że tu państwo przyjechali. To od razu pomyślelim, że to pewno nowi właściciele. I…
- Tak?
- Bo my górniki są! I pomyśleli my, że może tu jaka praca się znajdzie?
- Ha! Pewnie – zawołała radośnie Demonica
- Ale nie wiem czy nas na to stać – zaczął ostrożnie kapłan
- Pan się nie martwi! To już załatwione. – Ian zauważył ich zdziwione spojrzenia – poprzedni właściciel, niechaj mu gwiazdy jasno świecą – wszyscy górnicy zrobili nad głowami kilkukrotny kolisty ruch ręką - zapłacił nam za miesiąc z góry.
- My chcieli oddać, jak ogłosili sprzedaż! – zawołał, któryś z tyłu.
- Bo my uczciwi są, nie potrzebujemy jałmużny. – zawołał kolejny.
- Ale nie chcieli. Powiedzieli, że to na rozwój naszej wioski.
- Chcieliśmy iść do tej drugiej kopalni, ale tam już mają komplet z zapasem.
- To może mogliby my tutaj jednak, skoro i tak zapłacone?

Atis i Hebi spojrzeli na siebie.
-No patrz Orkisz, los nas rozpieszcza. Hehe.
-Atis
-Co?
-Mam na imię Atis
-Dobra tam – machnęła ręką - mniejsza z tym.
- Cały miesiąc powiadacie? Naprawdę?
- Ta, my uczciwi są, nic nie przepracowali my, chcemy uczciwie zarobić! – za nim rozległy się potakiwania.
- No dobrze, nie widzę problemu. Przyjdźcie jutro w takim razie.

Kiedy grupka górników poszła, Hebi założyła ręce na piersi i nerwowo zamachała ogonem.

- Słuchaj Orkisz
- Atis
- Może być i Atis, w sumie nie wydaje Ci się to podejrzane?
- Owszem.
- A jak nas okantują?
- Wysłałem z nimi Skuggi
- Co? Kogo?
- Widzisz, nie zdążyłem Ci tego powiedzieć, bo nie było okazji. Otóż kiedy byliśmy jeszcze w mieście okazało się, że mieliśmy w pewnym sensie pasażera na gapę. Więc przyleciał…ła…w zasadzie to przyleciało z nami jeszcze Skuggi.
- Co to jest?
- To żywy cień.
- Demon?
- Nie, właśnie nie, cień. Tylko żywy. W zasadzie niewiele o nim wiem, bo nie pozwala się zbadać. Ale za to jest doskonałym źródłem informacji.
- Szpieg idealny?
- Dokładnie.

-------------

Następnego dnia stawili się wszyscy i grzecznie poszli kopać. Właściciele zamieszkali w skromnej chatce, w której znajdowało się biuro i pomieszczenie mieszkalne - wybudowanej zanim doszło do sprzedaży. Wesoły autobus stał zaparkowany obok.

Hebi karmiła papugę kanapkami z szynką. A chłopak bez słowa przyglądał się podłodze.
- Tam jest coś cennego czy się zwiesiłeś?
- Słucham? Ach, nie. Hebi chciałbym przedstawić Ci Skuggi. Widzisz mój cień? Przed nim jest cień lampy. Wystaw rękę.
Demonica przyjrzała się podłodze, niepewna czy jej towarzysz nie jest jednak szalony. Ale po chwili stwierdziła, że faktycznie cień lampy wydawał się być bardziej cieniem niż inne tutaj obecne. To było dziwne wrażenie. Wtedy od cienia oderwał się kawałek i miała wrażenie, że coś do niej zamachało. Wystawiła nieśmiało rękę zbliżając swój cień do cienia lampy. Coś małego przeskoczyło pomiędzy nimi.
- ‘Diablę, witaj’ – głos był cichy jak szept.
- No witaj mój Płaski Przyjacielu. Jestem Hebi
- ‘Oni mówią mi Skuggi’
- Skuggi podsłuchało naszych górników w domach. Oni naprawdę chcą tutaj uczciwie pracować.


Wioska, o której była mowa leżała godzinę drogi od kopalni. Było tam niedaleko małe słodkowodne jezioro, w którym łowiono ryby z czego obecnie utrzymywała się miejscowa ludność odkąd poprzednia kopalnia upadła. Cześć górników poszła szukać pracy w mieście, lub przy innych kopalniach, część próbowała szczęścia samemu. Była to niewielka wioska, więc mieszkańcy sobie wzajemnie pomagali. Na wieść, że w ich sąsiedztwie zostanie uruchomiona nowa kopalnia, górnicy natychmiast powrócili z Khartum, dzięki czemu zdążyli załapać się na wynagrodzenie ‘z góry’.
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

WWW Dzień 11, późny wieczór

WWWPiątek jedenastego to nowy trzynasty. Satsuki już dawno nie miała takiego upierdliwego, ciężkiego i męczącego dnia. Nie zużyła ani krztyny ze swojej zregenerowanej magii, po prostu zniszczyła się psychicznie.

WWWNajpierw jej zidiociały brat postanowił przyjechać i wszystko rozwalić (włącznie z utopieniem Bogom ducha winnego statku). Następnie jej głupi współpracownicy pomarnowali naboje na strzelanie do ZCMu (żeby jeszcze kogoś trafili!). A całości frustracji dopełniła grupka spłoszonych mizergów, które przyszły do niej ciemną nocą i opowiedziały o spotkaniu z Kirą i zamordowanym bracie. Tego było już za wiele! Satsuki nie zamierzała tolerować takich zachowań u nikogo. Potrzebowała zdolnego biochemika, który zdoła poprawić kod DNA jej maleństw. Nie wiedziała, że dwóch idealnych kandydatów zbliżało się właśnie do Coddar.

WWWRozmyślania przerwał jej impuls. Gdzieś na granicy świadomości poczuła, jak tworzy się wiadomość:
WWW- Joł, siedzę tu.
WWWMomentalnie przed jej oczami pojawił się obraz Xellas – siedzącą na resztkach ogrodzenia, może pięć metrów od szklarni, na skraju dżungli.

WWW - Joł! To się rusz? – Warknęła Satsuki gniewnie w swoich myślach, równocześnie imitując styl wnuczki.
WWW- Nie mogę, mam Nargi. – odpowiedziała z troską w głosie Xellas, aby następnie już trochę zaczepnie rzucić. – A Ty babciu co taka zła? Czyżby Ehren wpadł w odwiedziny?
WWW- Nic Ci Narg nie zeżre. – Satsuki postanowiła zignorować druga wypowiedź Xellas. – Czekam przy północnej bramie za 5 minut.


WWW***

WWWPodczas dwóch dni spędzonych u Satsuki, Xellas wychodziła ze swojego pokoju na piętrze tylko w nocy, oraz wyłącznie z powodu Narg. Inspekcję z Khartum – przespała. Zwierzęta natychmiast zostały zakwaterowane z mizergami i z informacji, które otrzymała Satsuki – polubiły się.
WWWNiestety Satsuki nie pozwalała wnuczce na picie z jej ludzi, a sama nie miała fizycznej możliwości nakarmienia Xellas. Fioletowowłosa nie ruszała jeszcze w dalszą drogę – brakło jej pomysłów. Wiedziała jednak, że głód niedługo da się jej mocno we znaki.

WWW***

WWW Dzień 13, poranek.

WWW Zaraz po wejściu do pokoju Naiee przeciągnęła się, po czym bezceremonialnie położyła się na biurku, przy którym pracowała Satsuki.
WWW- Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę moja droga – mazoczyca była bardziej rozbawiona niż rozgniewana zachowaniem protegowanej – ale przeszkadzasz mi w pracy.
WWW- Wiem – kotołaczka zrobiła smutną minę – ale cały dzień chciałam się położyć na klawiaturze, ale nikt nie korzystał z komputera… Miauuuu
WWWDelikatnie, acz zdecydowanie, Satsuki chwyciła Naiee za kark i zrzuciła z biurka. Ta zmarszczyła brwi i wydęła usta w swoim najlepszym odgrywaniu śmiertelnej obrazy, ale ta szybko ustąpiła wyraźnemu podekscytowaniu.
WWW- Mam wiadomość! –
WWW- Tak? – Satsuki już wróciła do poprzedniego zajęcia. – Zamieniam się w słuch.
WWW- Mizergi znalazły kryształ!. Jest na dnie zamarzniętego podziemnego jeziora, więc nim go wykopiemy minie jeszcze kilka dni… ale gdybyś tylko widziała jak ślicznie się błyszczy!


WWW***

WWWSatsuki przytuliła policzek do lodu. Leżała na środku zamarzniętego jeziora, skupiona, przymykając oczy. Trochę przeszkadzały jej piski Naiee.

WWW- Satsuki proszę Cię! Jak lód pęknie, wpadniesz do tej zimnej, MOKREJ wody. – Jęczała kotołaczka z brzegu. Na krótką chwilę weszła na zamarznięte jezioro i nawet zaczęła iść w stronę Satsuki, ale wtedy wstręt do wody zwyciężył i kotołaczka od pół godziny pozostawała na brzegu. – Temperatura pod lodem sięga dużo poniżej zera. Zmarzniesz! – Ciągnęła dalej jękliwie. – Zmoczą Ci się włosy! – I tak przez pół godziny.

WWWPrzez długie pół godziny, spędzone z policzkiem przyłożonym do lodu. Długie pół godziny, w trakcie których Satsuki poczuła wreszcie astral.
WWW… Jakby trochę bliżej.

WWW- Przyprowadź do mnie Xellas. – zażądała w końcu Satsuki. Odsunęła twarz od lodu i w tym samym miejscu na środku jeziora, usiadła po turecku.

WWW***

WWW- Panienko Xellas. – Naiee po raz kolejny próbowała namówić wampirzycę do współpracy. – Satsuki nalega na Twoje przybycie do kopalni. To bardzo ważne.
WWW- To zły pomysł. – Upierała się Xellas. – Kryształ zniszczy moją powłokę fizyczną, jestem za mało prawdopodobna.
WWW- Nieprawda. – Mruczała teraz Naiee. – Nie ciekawi Cię, co wspaniałego może z Tobą zrobić? – Kontynuowała kotołaczka, mrucząc Xellas do ucha. – Pomyśl, co interesującego mógłby zrobić ten artefakt.
WWW- Nic. – Burknęła Xellas, zaciskając usta w cienką kreskę.
WWW- A co mógłby zrobić z Twoimi nargami. – Mruczała dalej Naiee. – Przecież one są bardzo prawdopodobne na tej planecie. – Przejechała paznokciem po ramieniu Xellas. – Jak mógłby je rozwinąć…

WWW***

WWWSatsuki raz przeszło przez myśl takie rozwiązanie, ale tak naprawdę nigdy nie brała go poważnie. Mazoku to istota astralna, więc najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest dla niego możliwość sięgania do astrala. To właśnie sprawił kryształ, leżący raptem kilkanaście metrów w dole. Dał jej możliwość regeneracji w czasie rzeczywistym, jak prawdziwy Mazoku. Bez sprawdzania wyczuwała, że kryształ nie pozwoli jej na normalne używanie magii. Planeta była ich pełna i już dawno zmieniła całą strukturę magiczną, więc większość jej czarów nie miała prawdopodobieństwa tu zaistnieć. Kropka.
WWWJeśli jej reakcja na kryształ była taka wspaniała, to co stanie się z Xellas – w połowie wampirzycą, w połowie.. Czymś innym?

WWWNie mogła się już doczekać.

WWW***

WWWXellas z powątpiewaniem patrzyła na grubą taflę lodu pod jej stopami. Podłoże było gładkie i mleczne, nie widziała zupełnie nic pod nogami. Jeden krok, drugi, trzeci, czwarty piąty. Podłoże jakby jaśniało, robiło się bardziej klarowne. Szósty, siódmy, ósmy... Czy pod nogami mignęła jej właśnie mała rybka? Dwunasty, trzynasty, czternasty…. Satsuki siedziała tam w pełnym skupieniu, ciekawe o czym myślała? Dziewiętnasty, dwudziesty, dwudziesty pierwszy… Już bliżej niż dalej. Dwudziesty ósmy, dwudziesty dziewiąty, trzydziesty... Czy to Stabilinum tak błyszczy pod wodą? Trzydziesty szósty, siódmy, ósmy, dziewiąty… Już tylko dwa metry do Satsuki. Jak ten kryształ ślicznie się mieni! Czterdziesty piąty…

WWW Trzask! – Usłyszała dźwięk z dołu. Pod jej stopami zaczęła tworzyć się niewielka pajęczynka pęknięć.

WWW- Zgrubłaś. – Uśmiechnęła się do niej z przekąsem Satsuki.

WWW***

WWWStraż Khartum nie była pierwszą organizacją, która zauważyła wielkiego orła, kierującego się w stronę stolicy. Dosłownie minutę wcześniej, Kira została zauważona przez Raflika.

WWW- Ile pysznego rosołu ugotowałoby się z tego kurczaczka. – Rozmarzył się półwampir.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Teoria Wzrostu

Post by Windukind »

Dzień osiemnasty

- Prawdziwy anioł! – zapiszczały dziewczęta zbierając się dookoła Psio Ligowca.
- Dziewczyny dajcie Maczerowi w spokoju dekorować sufit – Arrain rzuciła studentkom karcące spojrzenie próbując opanować uśmiech. W nowym reprezentatywnym biurze agencyjnym organizacji dokonywano ostatnich wykończeń przed niedzielnym otwarciem i koncertem . Jednakże negocjatorka postanowiła jednak zaprosić nowych adeptów, którzy nie pojechali z Kurtem, aby wykorzystać ich energię i poprawić humor Maczera. Ten właśnie został wyrwany z rozmyślań o dilerach narkotyków i machnął skrzydłem tracąc jedno z piór, o które rozpoczęły zaciekłą walkę adoratorki.
Arrain zdecydowała się jednak z nim porozmawiać, najpierw jednak trzeba było jednak opanować sytuację.
- Jeśli jednak postanowicie porządnie przygotować część dla interesantów, zabiorę Was na sobotnie przesłuchanie z Thirty Clicks – zespół przygotowywał jeszcze instrumenty na niedzielny występ. Niestety Kurt, który komponował całą płytę był uczniem Harfiarki, której muzyka uczyniła kiedyś Shiroue z zalanej planety, krainę o której nieskończonym pięknie wspominali wszyscy międzygalaktyczni podróżnicy. To na czym grać się uczył Lacko, przyciemniało wszystko, co można było znaleźć na planecie. Weszła po schodach na balustradę – Macz myślę, że wystarczy. Zaczerpnijmy może świeżego powietrza.
Jedno z wyjść prowadziło wprost do głównego parku Khartum, gdzie odbywała się spora część wydarzeń kulturalnych.
- Nie każ mi tłumaczyć, czemu walkę z przestępcami zostawiamy lokalnej władzy – zaczęła Arrain.
- Nie umiem tego tak zostawić. Wiesz, że powinniśmy pomóc –anioł wziął głębszy oddech.
Ruszyli długą krętą ścieżką do położonej trochę dalej muszli koncertowej.
- Wiem, dopóki jednak nie poproszą o wsparcie jako doradców , nie pchajmy się oficjalnie. Wśród Kłów jest jeden lub dwóch ekspertów od organizacji terrorystycznych i przestępczych, ale dzielenie się wiedzą to jedyne, co możemy zrobić.
- Wiem i strasznie mnie to irytuje.
- Przyjdź w niedziele na koncert - Arrain wzięła Maczera za ramię – zobaczysz koncert, nowe ciuchy i ogień, który rozpalimy w tych ludziach. To będzie prawdziwa zmiana, do której jakieś gangi i narkotyki nie będą się umywały. To będzie nasza broń masowego rażenia.

Dzień dziewiętnasty

Kurt prawie się roześmiał patrząc na kartkę wysłaną przez maklera. Plotka, którą rozpuścili za pomocą zewnętrznego źródła wciąż krążyła po rynku. Rzeczywiście kopalnie udało się sprzedać, bo znacznie zawyżonej cenie i dzięki temu podreperować znacznie budżet.
- Dobre informacje?- siedząca na przeciwko szefowa delegacji zerknęła z zaciekawieniem.
- Nasza stara kopalnia jest obecnie nie do kupienia – negocjator Psiej Ligi wyjrzał przez okno transportera - dopóki Arrain się tym nie zajmie kolejny właściciel będzie musiał wyrzucić fortunkę na nią, co oznacza, że mamy sporo czasu.
Pierwsze światła bazy mignęły za szybą.
Dziewięcio-osobowy zespół Kurta składający się z między innymi z trzech nativów z wschodniego kontynentu, z czego jeden należał do think tanku Cyris zakwaterował się w centrum dowodzenia Psiej Ligi.
Około dziesiątej Kurt został zaproszony na konferencję z Demuslimem i głównym inżynierem - khajitem o dziwo noszącemu ludzkie imię Adam.
- Widzę, że poszukiwania idą pełną parą – Lacko sięgnął po filiżankę rzadkiej odmiany herbaty zbieranej na Shiroue.
- Ah nie –odpowiedział przekornie dowódca zerkając na sufit, później znów na gościa – no jasne, że robimy, co się da. Odtworzyliśmy magazyn celny, będziemy mogli robić odprawy na miejscu, co więcej dzięki poparciu w stolicy powinnyśmy wkrótce uzyskać status zaufanej organizacji i odprawę uproszczoną, która trwa mniej niż kilka godzin. Decyzję oficjalnie powinniśmy otrzymać na dniach. Co z nowymi maszynami i trzecią kopalnią?
Kurt Lacko nigdy nie pożądał aplauzu, za wyjątkiem od fachowców, którzy dorównywali mu poziomowi.
- Maszyny powinny pojawić się w przyszłym tygodniu. Zaś kopalnia – sięgnął do teczki i wyciągnął kopię dokumentów zabranych z labu fabryki – rzućcie na to okiem i wybierzcie najkorzystniejszą lokację. To kolekcja kilkudziesięciu lat badań nad działaniem kryształów i technikami ich wykrywania oraz wydobycia. Trzymajcie to jako ściśle tajne. – to był ten moment, kiedy widział w oczach pozostałych Psio Ligowców wrażenie jakie zrobił i respekt, który nagle obaj poczuli. Ta chwila, która będzie dodawała mu energii jeszcze przez następne miesiące pracy. Rano czekała go trzydniowa podróż do Orkadis, ale resztę wieczoru spędzi komponując.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzień dwudziesty.

Menza z niedowierzaniem spojrzał na wynik.
- Nie rozumiem tego– spojrzał na członków rady - nic tu nie robimy, mamy żyć w jednej czy dwóch darowanych nam chatach? A reszta na ziemi? Słońce odebrało Wam rozum?
- Cichaj młody – jeden z mędrców zastukał laską.
- Nawet nie myśl, że będę. Nie będę żył tu jak na jałmużnie. Wolę wrócić do domu. Do Farron. Zostawiliśmy tam przecież prawie wszystko, co mieliśmy. Wolę wrócić i znów polować na pustynne stwory, nic dać się ogłupić winem i muzyką – zbuntowany chciał opuścić namiot, kiedy do namiotu wpadła kobieta, wpadając w jego ramiona.
- Otruli nas! Otruli – zawyła .
Ciężko było policzyć Nomadów, mieli oni zwyczaje chodzić własnymi drogami. Tym ciężej po nocnej imprezie. Nigdy nie zauważył małej grupy wcześniejszych uchodźców, która wróciła nad ranem i zniknęła tuż po śniadaniu. Dodano do niego nową, bardzo śmiertelną truciznę. Zaczynało się od suchości ust i problemów z oddychaniem. W końcu ofiara zaczynała się krztusić i wypluwać krew. Każdy ze słabszym system odpornościowym, czyli i dzieci i starcy był skazany na śmierć w agoniach w ciągu najbliższych dwunastu godzin. Trucizna była bardzo skomplikowana, znalezienie odtrutki w tym czasie było prawie niemożliwe. Co gorsza lud Farron uznał za trucicieli ZCM, który miał świetną okazję ostatniej nocy.

Wściekły tłum ruszył pod bramy bazy obcych. Mężczyźni nieśli broń, a kobiety chore dzieci w ramionach.
Dokładnie ten moment wybrał klan Go Ora na wypad do kopalni ZCM. Lud często najeżdzał na słabo uzbrojonych górników, więc jako jedyny posiadał nieco zdobyty ładunków wybuchowych. Dwa większe oddziały rozpoczęły dywersję z użyciem przygotowanych przez Żabera prowizorycznych granatów dymnych i gazowych, a także broni palnej, aby odciągnąć uwagę straży, dwa mniejsze prześliznęły się do szachtu.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Last edited by Windukind on Fri Apr 05, 2013 6:01 am, edited 1 time in total.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
Locked