Teoria Wzrostu

Wyprawy w nieznane i znane rejony, mające na celu ratowanie świata lub pogrążanie go w chaosie. Przygoda w Multiświecie to rzecz pewna.
Locked
User avatar
Lucjan
Posts: 28
Joined: Mon Feb 25, 2013 9:58 am
Location: Coddar

Re: Teoria Wzrostu

Post by Lucjan »

Lucjan przypatrywał się sytuacji w obozowisku i zaczynał niecierpliwić. Czuł pełzające po nim wszelkie nocne robactwo, które akurat wybrało sobie na żer to samo drzewo co on. Nie mógł powiedzieć, że siedział bezczynnie, ponieważ obserwacja innych i analizowanie ich zachowania było co najmniej jego hobby. Przeszył go dreszcz. Wiedział co oznaczał – Zbliżała się Kira.
- Doskonale wyglądasz w tej kompozycji robactwa i pachruści. – usłyszał jej myśl i skierował wzrok w kierunku skąd przybyła, z ziemi.
- Ciebie też inaczej zapamiętałem. Postanowiłaś poszukać przyjaciół wśród tych chowających się po krzakach stworów? Całe szczęście, że już się tutaj nie pałętają. Dlaczego zmieniłaś się w jednego z nich? – rzeczywiście Kira przybrała postać mizerga.
- Jak sam to określiłeś, „postanowiłam poszukać przyjaciół wśród tych chowających się po krzakach stworów”. A... – zrobiła wyraźną pauzę. – mam coś dla Ciebie.
Kira schowała się na chwilę za drzewem i wyciągnęła zza niego wielkiego Matoua.
- Upolowałaś dla mnie jelenia? Jesteś cudowna. – powiedział z wyraźną ironią.
- Bardzo śmieszne – zamilkła. Szaman usłyszał zbliżające się kroki, a na twarzy jego dajmona pojawiał się coraz szerszy uśmiech.
- To jest mój prezent dla Ciebie… Nowy przyjaciel – Mizerg.

-----

Behemot obracał niezdarnie w łapach obgryzione, bezmięsne już kości, które lubi oblizywać, ponieważ wyobraża sobie przy tym wielkiego, soczystego kurczaka pieczonego na rożnie nad ogniskiem, ze skwierczącą i chrupiącą w ustach skórką. Szczur miał bardzo wybujałą fantazję, czego dowodem był realny smak kości, których poprzedni właściciele nie mieli nic wspólnego z drobiem, a więcej wspólnego mogły mieć z samym Behemotem, ponieważ były to kości lokalnych gryzoni, przyciągniętych blaskiem i ciepłem ogniska. Zwierzątka wyszły na łów, a zobaczywszy płomień udały się w jego stronę – niestety zabrakło w ich małych główkach ostrzeżenia w stylu „nie idź w stronę światła”. Poszły, zginęły, zostały zjedzone.
Szczur mimo zabawy jedzeniem usłyszał szelest liści, odgłos wskazujący zbliżanie się kogoś. Patrzył uważnie w stronę, z której dobiegały dźwięki i nasłuchiwał wytężając wzrok. Coś się poruszyło i Behemot chciał ostrzec innych obozowiczów, ale wstrzymał się gdy zobaczył znajomą twarz Szamana. Wypuścił powietrze i momentalnie odetchnął. Jego spokój nie potrwał długo – za Szamanem zobaczył wielkiego na ok. 2 metry Zerga!
- AaaaAaa – wydał z siebie pierwszą głoskę pupil Wellsa. – Zeeeergi. On prowadzi Zergii!
W obozowisku zapanował chwilowy chaos, a raczej lekka dezorientacja. Marins wycelowali w stronę lasu swoją broń, krasnoludy szukały czegokolwiek czym mogliby zadać cios, a Nergi zaczęły przeraźliwie syczeć. Na dokładkę za dziwną parą pojawiła się kolejna, identyczna, ale mniejsza bestia! Tego było za wiele, alkohol buzujący we krwi i goście z dżungli tworzyły łatwopalną mieszankę, która potrzebowała tylko iskry aby wybuchnąć i zalać ogniem całe obozowisko. Nagle, marins opuścili broń, brodacze przestali krzyczeć, a ptako-koty wampirzycy przytuliły się do ziemi. Wszyscy poczuli rozlewającą się aurę spokoju i pojednania, ale nie potrafili określić jej źródła. Nie wiedzieli, ale domyślali się.
- Nie strzelać! – Wells, kolejny raz wezwał swoich ludzi do posłuszeństwa, jednak rozglądając się, dotarło do niego, że zrobił to niepotrzebnie.
Lucjan wraz z przerośniętym Zergiem i jego mniejszą karykaturą spokojnym krokiem podeszli do ogniska. Wielka bestia wypuściła z paszczy stworzenie przypominające opancerzonego jelenia. Rozległ się głuchy dźwięk upadającego bezwładnie ciała na miękkie podłoże.
- Co tu się wyprawia!– zaczęła krzykiem Xellas, ale również poczuła pod piersiami pustkę, pochłaniającą wszystkie negatywne i drastycznie wzburzone emocje.
Wszyscy uczestniczący w zgromadzeniu skierowali wzrok na Szamana.
- Ten Matou jeszcze oddycha… – spojrzał w stronę wampirzycy -…jeśli masz ochotę to w jego żyłach buzuje cieplutka i pełna adrenaliny czerwona ciecz. Hej Ryghart – poszukał wzrokiem Wellsa, który stał z otwartymi ustami – jest tu jakiś kucharz?
- Yyy, taaak, zaraz się tym zajmę. A reszta twojego „towarzystwa”? – wymamrotał ze słyszalnym niedowierzaniem.
- Oh, przepraszam, gdzie moje maniery. – Wskazał ręką na mniejszą bestię – To jest mój nowy pupil …. W zasadzie to nie wymyśliłem mu jeszcze imienia. A to… – uniósł rękę wyżej - …moja zmiennokształtna towarzyszka, Kira. Poznajcie moją przyjaciółkę i duchową połówkę.
To, z czym umie się wal­czyć, nie jest już aż tak groźne.
User avatar
Taii
Posts: 473
Joined: Thu Feb 17, 2011 12:20 pm
Location: Krak
Contact:

Re: Teoria Wzrostu

Post by Taii »

- Czyli tak wyglądają maluchy Satsuki. – Powiedział Wells przypatrując się małemu stworzonku. – Możesz je odesłać z powrotem? Nie sądzę, żeby naszej sojuszniczce spodobał się pomysł podkradania jej podopiecznych. – Ryghart w myślach przypomniał sobie jakim wrzodem na dupie potrafi być wiedźma z fioletowej salamandry gdy staje się rywalem. – Witaj. – Te słowa skierował w kierunku Kiry.
- Witam. – Odpowiedział przerośnięty Zerg. – Mam nadzieję, że nie przestraszyłam was swoim wyglądem.
- Kilku żołnierzy na pewno się zdziwiło. – Odpowiedział Ryghart. W myślach dodał sobie, że chyba już nic go w tym świecie nie zdziwi. – Wracam spać, jutro czeka nas długa droga. Lucjanie, chciał bym, żebyś w czasie podróży wyjaśnił mi kilka spraw odnośnie planety. Muszę się zacząć przygotowywać do rozmowy z mieszkańcami Khartum. Pasowało by, żebym poznał tutejsze obyczaje.
Powiedziawszy to Wells ruszył w stronę namiotu. Jego towarzysze zostali jeszcze chwilę rozmawiając z Kirą i Lucjanem. To nie tak, że Ryghart nie był podekscytowany nowym kompanem. Po prostu był już na granicy wytrzymałości po ostrej popijawie i kilku ostatnich, stresujących dniach.

***

Pięć dni po opuszczeniu bazy przez Wellsa.

- Kapitanie Trevor, rozpoczęliśmy montaż dziewięciu sentry na terenie głównej bazy. Do wszystkich kopalni wysłaliśmy też po dwie w celach poprawienia bezpieczeństwa.
- Bardzo dobrze. Zakończyliście już podstawowe szkolenie farończyków?
- Tak. – Tu łącznik zrobił krótką przerwę, w dalszym ciągu patrząc na kapitana.
- Coś nie tak żołnierzu?
- Grupa około dwudziestu, młodych wojowników ludu Faron chce przyłączyć się do czynnej służby, w jak to określili: „Wszechmocnym zakonie”. Jest pan ich bohaterem.
Trevor uniósł brew. Sięgnął po szklankę wypełnioną brunatnym płynem. Upił łyk.
- O której przyjeżdża najbliższy transport węgla i stali? Chyba muszę udać się na rozmowę z Jamesem.

***

Gabinet profesora Haru znajdował się na parterze bazy głównej ZCM’u. Dzięki temu sam dziekan miał wszędzie blisko, czy to na tereny przeznaczone pod testy, czy do laboratoriów. Valentine wracająca właśnie z komisyjnej rozbiórki P.M.B., odbywającej się w jednym z laboratoriów, nie musiała daleko iść, by odwiedzić profesora. Gdy weszła do jego gabinetu, zastała go przeglądającego jakieś plany techniczne.
- Podobno chciał się pan ze mną widzieć profesorze?
- Kaz Valentine, miło panią widzieć. Proszę siadać, napije się pani czegoś?
- Nie, dziękuję. – Valentine siadła w fotelu naprzeciwko Haru.
- Zająłem się sprawą o którą pani prosiła. System filtrujący jest już gotowy. Wymontowaliśmy jeden z nieużywanych przez tę stację. Nasi chemicy przygotowali również lekarstwo, całkowicie wyniszczające toksynę dodaną do zasobów wody pitnej, niedaleko obozu farończyków. Cały sprzęt jest właśnie ładowany na transporter wracający do kopalni.
- Bardzo mnie to cieszy, ale to chyba nie w tej sprawie chciał się pan ze mną spotkać.
- W rzeczy samej. – Powiedział profesor, a oczy błysnęły mu jak meteoryty wchodzące w atmosferę. – Potrzebuję pani zgody na rozpoczęcie produkcji – Haru podsunął Kaz plik planów.
Valentine zaczęła przeglądać stertę papierów bardzo dokładnie. Zarys uśmiechu zaczął malować się jej na twarzy.
- Ile zajmie nam konstruowanie pojedynczej jednostki?
- Przy obecnym systemie montażowym, jedna sztuka na dzień. Gdybyśmy jednak zwiększyli wydobycie krzemu przez grupę na pustyni i wybudowali nowe autonomiczne systemy produkcyjne, było by możliwe podwojenie tego wyniku.
- Nie ma takiej potrzeby. Jedna jednostka dziennie wystarczy. I tak mamy za mało ludzi do obsługi większych ilości.
- Jak sobie pani życzy. – Kami Haru podał swojej szefowej kolejną stertę papierków i długopis. – Do jutra również powinniśmy skończyć budowę reaktora. Niestety z powodu braku ciężkiej wody nie będziemy w stanie go uruchomić jeszcze przez co najmniej półtorej tygodnia.
- Co zajmuje tyle czasu zespołowi z nad morza? Mieli skończyć budować ekstraktor kilka dni temu. – Odpowiedziała, nie przerywając podpisywania zezwoleń.
- Musieliśmy przeznaczyć znaczną część materiałów na naprawy pełzacza dostarczonego przez CA. Doszło na nim do kilku… ekscesów.
- Rozumiem. A jak idą TE prace? – Mówiąc to spojrzała przenikliwie sponad okularów na profesora.
- Bardzo powoli, ale obiecująco. – Odpowiedział wyraźnie się uśmiechając.

***

Gdy transporter powrócił do kopalni węgla, Ben Trevor od razu udał się do obozu farończykow. Na miejscu spotkał się z James’em. Po dłuższej dyskusji doszli do porozumienia.
- Spodziewałem się takiego obrotu spraw. – Powiedział James.
- To na pewno nie będzie kłopotem dla waszej ekspedycji?
- Dopóki się nie buntują, nie będę ingerował. Uznali pana za bohatera. Myślę, że Ehren i Xellas nawet nie zwrócą uwagi na brak dwudziestu ludzi.
- W takim razie postanowione. Jutro z rana pojadą do nowego obozu szkoleniowego. Proszę też nie zapomnieć rozdzielić w obozie lekarstw które przywieźliśmy. Uodporni ono wszystkich na tego typu trucizny. System filtracyjny powinien być zamontowany w przeciągu godziny. Nie będziecie już zmuszeni racjonować wody pitnej.

***

Poranny transport materiałów z kopalni pojechał trochę na około. Zatrzymał się kilometr na północ od bazy głównej. Dwudziestu młodych, podekscytowanych farończyków wysiadło z pojazdu. Wszędzie dookoła była tylko dżungla. Gdzieś na południu widać było lekki zarys baterii słonecznych rozciągniętych nad bazą. Gdy Tramper odjechał, zostali tam zupełnie sami. Nagle z zarośli wyszedł Trevor w towarzystwie jednego marine’a i krasnoluda.
- Witam was bardzo serdecznie. Zostaliście wybrani, by dostąpić zaszczytu szkolenia na pełnoprawnego żołnierza Zakonu Cienistego Młota. Sierżant Carlson oraz inżynier Goran, będą waszymi instruktorami. Nie będzie łatwo, to mogę wam zagwarantować. Jednakże korzyści płynące z otrzymania licencji są tego warte. Bycie wojownikiem plemienia różni się od bycia prawdziwym żołnierzem w zorganizowanej armii. Nauczycie się tu dyscypliny, która jest niezbędna na polu walki. Pokonacie swoje ograniczenia i dowiecie się do czego naprawdę jesteście zdolni. Będzie to was kosztować wiele wysiłku, cierpienia, łez i krwi. Jednakże zrobi to z was prawdziwych mężczyzn. Wszelki brak subordynacji nie będzie tolerowany, dlatego ci którzy nie czują się gotowi, mogą zrezygnować teraz. – Zrobił krótką przerwę, rozglądając się po przybyłych. Gdy nikt nie zdecydował się spasować zakończył przemówienie. - Życzę wam wszystkim powodzenia.
Głos zabrali instruktorzy. Po krótkim wstępie rozdali kandydatom ciężkie plecaki i kazali młodym ruszać za nimi. Do obozu w linii prostej mieli kilometr, jednak trasa na około, jaką instruktorzy wybrali na poranną przebieżkę, wynosiła dwanaście kilometrów.

***

Do gabinetu Valentine wbiegł łącznik.
- Pani Valentine, dostaliśmy wiadomość z Khartum!
- Czytaj.
- Pewnie jeszcze nie wiecie, ale w kierunku waszej bazy płynie statek z inspektorami rady. Chcą sprawdzić, jak idą wam prace na planecie. Statek powinien dopłynąć za dwa dni. Bądźcie ostrożni, nie znane są ich prawdziwe intencje. - Tu łącznik zrobił krotką przerwę. - Z poważaniem Khaj’litt.
- Zawiadom wszystkich, że za dwie godziny zebranie przy owalnym stole. Obecność obowiązkowa.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

WWWMizerg pełen miłości i szczęścia był... Dziwny - biegał dookoła obozowiska, łasił do wszystkich po kolei, plątał pod nogami, i co najgorsze… Nie chciał sobie iść. Nargi i Xellas byli nowym towarzyszem zachwycone. Krasnoludy - stawali na baczność i łapali za broń, widząc przemykający cień małego potwora. Nie przespali w nocy ani godziny. Wells… Wellsa trafiał szlag. Zmęczony po pijackiej imprezie - marzył tylko o tym, aby zasnąć i obudzić się jutro. Niestety wyobrażenie wściekłej Satsuki, szukającej swojego podopiecznego, tak zaprzątała mu myśli, że najpierw pół nocy próbował małego przegonić, aby następnie mimo wszystko spróbować pójść spać. Co z kolei też mu się nie udało. Mały potwór jakby potrafił wyczuć sen, skakał z jazgotem na Wellsa za każdym razem gdy ten zaczynał przysypiać. Najgorszy z całej bandy był chyba Ehren. Zachwycony zwierzakiem, sprawdzał jak duży przedmiot może zostać aportowany. Zaczynając od prostych gałązek, przez kamienie, na sprzęcie ciężkim kończąc. Parę razy, jakby przypadkiem, trafiał tymi przedmiotami w Wellsa…
WWWNad ranem zwierzak nareszcie zwinął się w kłębek i zasnął przy ognisku. Całe obozowisko zwietrzyło szansę na chwilę snu, biorąc z mizerga przykład. Nie pospali za długo – dwie godziny później przeraźliwy upał zmusił wszystkich do wstania. Wszystkich poza Ehrenem, śpiącym snem sprawiedliwych, oraz Xellas, która spać i tak nie musiała.
WWWNajlepszym sposobem na ucieczkę przed lejącym się na karki upałem, było przeniesienie obozowiska na skraj dżungli. Wtedy właśnie spostrzeżono, że połowa ich sprzętu nosi ślady pazurów i zębów, znaczna część lepszych zapasów jedzenia jest nadgryziona i obśliniona, a namioty dziwnie pachną w kilku miejscach. Mały szkodnik oczywiście gdzieś zniknął.
WWWWstrętnych sucharów oczywiście nie ruszył.

WWW***

WWWSatsuki zaginięcia jednego ze swoich pupilów zupełnie nie zauważyła. Całą noc przeglądała papierzyska uzbierane na biurku – dopóki nie znalazła listu z Khartum, zawiadamiającego o inspekcji. Dłuższą chwilę histeryzując, szukała sposobu na ukrycie swoich poletek mizergów, aż dotarło do niej, że ma przynajmniej dwa dni, nim inspekcja przybędzie. Poszła więc spać.

WWW***

WWW Z Pamiętnika Kopalnika, czyli jak kopalnię Zły Wujek zbudowano i rozwijano.
WWWWydanie pierwsze, niezmienione. (fragment)

WWWDzień Dziesiąty, o.o.B.G.*

WWWPanienka Satsuki obudziła nas wszystkich z samego rana. „Zblirza się inspekcja!” wołała i pogoniła naz do kopalni. Nigdy wczesiniej nie widzieliśmy jej tak wiele jak dzisiaj. Czasami pszychodziła do kopalni, tu pochwaliła, tam skarciła, tu cosik pomogła i wyhodziła. Dzisiaj przez cały dzień nie poszła z kopalni. Uparła się na porobienie wzmocnień i wsporników w karzdym z tuneli. Zupełnie nie rozumiem czemu zmarnowała tyle dobrego drewna…
WWWPo południu zrugała Elma i Krisa za fuszerkę przy e k s t r a k t o r z e vespianu. Jest to specjalne urządzenie do zbierania gazu. Panienka Naiee osobiście zajęła się naprawą. Gaz jest podobno wielce ważny, ale my, prości ludzie zupełnie się na tym nie znamy. Cieszymy się, bo w końcu mamy w wiosce pożądną, głęboką studnię, a nasze dzieci chodzą codziennie na kilka godzin do inżyniera Grapesa na nauki.
WWWDzisiejszy dzień był ciężki i męczący ale wszystko zostało zrobione jak należy. Panienka Satsuki obiecała nam jutro dzień wolny.


WWW***

WWWDzień minął Satsuki na ciągłym bieganiu i pilnowaniu. Jak tylko przypominała sobie o zmasakrowanym ekstraktorze, natychmiast dostawała migreny. Na szczęście z zachodem słońca skończono ostatnie naprawy i poprawki, a jedynymi sprawami na głowie pozostało obozowisko na tyłach oraz Szklarnia. Postanowiła zająć się nimi po kolei.

WWWPonowne znalezienie obozowiska CA i ZCMu nie byłoby dla niej problemem nawet bez zgliszczy ogniska, wydeptanej trawy oraz pozostawionych butelek. Nie spotkała żywej duszy, zabrała więc butelki i wróciła do własnego obozu.

WWW***

WWWW szklarni zebrała wszystkie dojrzałe jajka, delikatnie powkładała do koszyków i skierowała się w stronę haczerki. Było to pomieszczenie wydrążone w wielkim kamieniu, wkopanym w ziemię. Wejście zastawiono grubymi, metalowymi drzwiami, nie przepuszczającymi światła. W środku lita skała łączyła się z drewnem. Stworzone w ten sposób półki i szafki, wypełnione były flakonami z różnymi płynami i proszkami. Cała podłoga umoszczona była grubą warstwą miękkich, delikatnych tkanin. Z półek ściągnęła kilka flakonów, których zawartość rozpyliła po pomieszczeniu. Następnie zaczęła śpiewać.
WWWKilka sekund później pierwsza skorupka zaczęła pękać.

WWW***

WWWNa godzinę przez wschodem słońca sto młodych mizergów biegało po dżungli w towarzystwie starszego rodzeństwa. Najedzone, mogły szybko rozwinąć pazury kopiące.

WWW***

WWW Dzień dwunasty

WWWSatsuki z czułością patrzyła na swoje malutkie stado. Mizergi musiały chyba wytłuc zwierzynę z całej okolicy – znacznie zwiększyły swoją masę i były już niedużo mniejsze od starszych braci. Pazury kopiące miały już w pełni rozwinięte a niektóre jednostki posiadały już malutkie skrzydełka. Po rozwinięciu ich w pełni, będą mogły poruszać się znacznie szybciej.
WWWWszystkie maleństwa zostały wysłane na skraj dżungli – miały się tam zakopać i czekać na przywołanie. Do wypatrywania inspekcji wysłała ludzi z wioski. Jeden człowiek na klifach wypatrywał statku, drugi siedział na drzewie z lornetką cały czas przy oczach.

WWW***

WWWInspektor Xavier osobiście pofatygował się na inspekcję obozowiska Agendy. Słyszał o tej organizacji wiele niebywałych rzeczy i chciał się o nich przekonać osobiście. Na miejsce nie przyjechał ani nie przypłynął – razem ze swoimi współpracownikami przyleciał sterowcem. Podczas gdy ludzie Xaviera rozeszli się po kopalni i wiosce, Inspektor przechadzał się z Satsuki po obozie. Zaglądał do wszystkich pomieszczeń, wypytywał o pierwsze wrażenia po przylocie na planetę, komentował. Zaproponował nawet kilka dobrych rozwiązań – jak chociażby postawienie wiatraka na szczycie klifu. Pochwalił panele słoneczne zamontowane na połowie postawionych budynków.
WWWAż dotarł do szklarni.

WWW- A to co? – Spytał zaintrygowany.
WWW- Nic takiego, nie ma co zaglądać. – Satsuki uśmiechnęła się słodko, próbując odciągnąć inspektora od budynku.
WWW- Nalegam żeby tam zajrzeć. – Xavier wyrwał się z uścisku Satsuki wchodząc do szklarni. W pierwszych rzędach zobaczył zielone rośliny, rosnące do góry, przyczepione do wsporników. Na każdej z roślin rosły także owoce, - nieregularnie okrągłe i soczyście czerwone.
WWW- To tylko moje pomidory. – uśmiechnęła się Satsuki, zrywając jeden z owoców i podając go Xavierowi. W myślach pochwaliła własny pomysł, posadzenia tych roślin w pierwszych rzędach. Zajadający się pomidorem inspektor nie czuł potrzeby obejrzenia całej szklarni – gdzie w kolejnych rzędach kwitły właśnie kwiaty mizergów. Zadowolony wyszedł z pomieszczenia, omijając zupełnie wkopaną w ziemię haczerkę.
WWW- A właśnie. Dyrektor Akademii prosił mnie o przekazanie Pani, że nadal czeka na odpowiedź na jego zaproszenie.
WWW- Zaproszenie? – Zdziwiła się Satsuki.
WWW- Zaprosił każdą z organizacji na wizytę w Akademii i opowiedzenie o swojej pracy studentom w Khartum. Nie dostała Pani listu?
WWW- Hmm.. – Zamyśliła się Satsuki. – Może dostałam, nie przeglądałam korespondencji będąc w Khartum. Na dniach zamierzam się tam wybrać, wtedy chętnie się wybiorę do Lorda Crowa. – Zaakcentowała mocno ostatnie słowa. – Może mu Pan przekazać? – Uśmiechnęła się znowu słodko.
WWW- Oczywiście.
WWW- A właśnie Inspektorze. Czy słyszał Pan o plotkach, jakoby pod waszym nosem rozwijał się rój zergów?

WWW***

WWWInspekcja przebiegła pomyślnie, wraz z zachodem słońca Xavier i jego współpracownicy, zapakowali się w Sterowiec i skierowali z powrotem do Khartum.




*1 – o.o.B.G. – Od otwarcia Bramy Gwiezdnej.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Taii
Posts: 473
Joined: Thu Feb 17, 2011 12:20 pm
Location: Krak
Contact:

Re: Teoria Wzrostu

Post by Taii »

Jeden z marines’ów mający dyżur w punkcie obserwacyjnym na ekstraktorze dojrzał go jako pierwszy. Z początku obiekt przypominał mały punkt na horyzoncie. Żołnierz dobrze jednak wiedział, że był to zbliżający się statek z inspektorami. Wysłał odpowiedni komunikat do oczekującej na delegacje Kaz Valentine.
Szefowa ekspedycji siedziała właśnie w drewnianej chacie nad morzem i wysłuchiwała kolejnych tłumaczeń szefa ekspedycji.
- I właśnie dlatego potrzebujemy jeszcze dwóch dni na dokończenie prac w ekstraktorze.
- Urzekła mnie strasznie ta historia... - Powiedziała surowo. - Jeśli urządzenie nie będzie sprawne na czas wasza ekipa ląduje na pustyni. Nie mamy czasu by zmagać się z takimi opóźnieniami.
Krasnoluda przeszły ciarki na myśl o rozgrzanym piasku i nocnych mrozach.
Godzinę później Valentine, wraz z dwoma marines’ami, którzy przyjechali razem z nią odebrali delegacje inspektorów.
- W imieniu Zakonu Cienistego Młota chciała bym powitać panów w jednej z naszych placówek.
- Dziękujemy, że stawiła się pani osobiście. - Odpowiedział przewodniczący delegacji. - Chce pani powiedzieć, że macie więcej placówek niż baza tutaj?
- To tylko jedna z naszych ekspedycji wydobywczych. Konkretnie, tamten wielki budynek ma za zadanie oczyszczanie wody morskiej. - Skłamała. - Niestety mamy małe problemy z jego uruchomieniem. Może chcecie zajrzeć do środka?

***

Po godzinie oprowadzania przejętych i zszokowanych poziomem technologicznym obozu, delegatów, Valentine zaprosiła ich do Tramplera skąd wyruszyli do głównej bazy. Gdy byli już na miejscu coddarczycy, i tak przejęci możliwościami transportera, oniemieli na widok ogromnej placówki.
- Jak udało wam się przewieźć tak zaawansowany sprzęt na nasza planetę? -Zapytał jeden z inspektorów podziwiając majestatyczną fortecę? Brama powinna zablokować takiego molocha.
- Niestety, nie mogę wyjawić tajemnic zakonu postronnym obserwatorom. Mogę jednak zapewnić, ze wiele z tego co już widzieliście zostało wyprodukowana tu, na Coddar.
Inspektorzy zwiedzali bazę z rozdziawionymi ustami. Zadawali pytania o najmniejsze szczegóły. Nie obyło się oczywiście od wpadek. Gdyby nie profesor Haru, który w ostatniej chwili zaprosił gości do swojego gabinetu na kilka głębszych, inspektorzy zauważyli by jednego z naukowców wychodzącego z tajnego, podziemnego poziomu bazy.
Po kilku godzinach zwiedzania miała miejsce specjalna prelekcja przygotowana przez kadrę naukową. Tematyką wykładu było to, jak zakon mógł by się przysłużyć rozwojowi technologicznemu planety. Inspektorzy również podczas dyskusji delikatnie zaproponowali, by organizacja otworzyła swój uniwersytet w Khartum. Cała inspekcja przebiegała pomyślnie. Pod wieczór urządzono ucztę dla gości. Gdy inspektorzy poszli mocno wstawieni spać, naukowcy mogli wreszcie wrócić do swoich obowiązków.

***

Inspektorzy wracali do Tramplera bardzo podekscytowani. Zwiedzanie kopalni krzemu na pustyni bardzo im się spodobało. Byli szczególnie pod wrażeniem autonomicznych systemów wydobywczych. Widzieli takie urządzenia po raz pierwszy w życiu. Podczas swojej inspekcji zadawali mnóstwo pytań na temat sposobu działania mechanizmów stosowanych przez zakon. Nie mogli uwierzyć w to, że większość z tych wynalazków została skonstruowana już po lądowaniu na planecie. Kaz cieszyła się z ich reakcji. Domyślała się, że inspektorzy po powrocie do Khartum będą naciskać na radę by rozpoczęli otwarta współpracę z zakonem. Jej cel został osiągnięty.
Ostatnim punktem wycieczki było oprowadzenie delegacji po terenach kopalni węgla. Oczywiście uprzednio James poinstruował farończyków, mających swój obóz nieopodal jej, by podawali się za lokalne górskie plemię. Piaskowego pełzacza odtransportowano kilkaset metrów dalej i przykryto materiałem maskującym. Sam James przewodził drużynie odpowiedzialną za jego ochronę. Głównie po to, by nie wyszło na jaw, że zespół Ehrena się odnalazł.

***

Pod wieczór delegacja inspektorów z Khartum powróciła na swój statek i odpłynęła zadowolona w stronę stolicy. Dostali od zakonu kilka upominków, między innymi jednego drona do pomocy w organizacji pracy rady. Nikt z nich nie spodziewał się, że w małym urządzeniu zamontowane były systemy szpiegowskie. Były one tak zaprojektowane i tak sprytnie wmontowane w układ sensoryczny robota, że chyba tylko szpiedzy agendy mogli by coś podejrzewać, nie mówiąc już o ich wykryciu.
Gdy goście zniknęli z pola widzenia, Valentine odetchnęła z ulgą. Wszystkim systemom obronnym przywrócono sprawność, a pełzacz wrócił na miejsce, gdzie można było dalej przeprowadzać jego remont.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
User avatar
Xellas
Posts: 313
Joined: Sun Jan 04, 2009 12:23 am
Location: Gdańsk - tu gdzie smoki chodzą koło Fontanny Neptuna

Re: Teoria Wzrostu

Post by Xellas »

Wieczorem po imprezowiczach nie było śladu. To, co działo się z rana, to zupełnie inna bajka.

Kiedy w końcu mizerg wrócił do Satuski, wszyscy odetchnęli z ulgą i postanowili w końcu się przespać. Xellas było to obojętne, nocny sen i tak był sprzeczny z jej naturą, tutaj sypiała głównie dla towarzystwa, a tego nie było. No właśnie…

Gdy lejący się z nieba żar obudził obóz, krasnoludy zajęły się transporterem. Dwóch marines sprawdzało szkody spowodowane przez dziwnego zerga. A pozostałych dwóch wilkiem obserwowało okolicę, a przede wszystkim namiot Wellsa.

Dokładnie przed samym wejściem siedziała Xellas obserwująca bawiące się nargi. Towarzyszyło im coś co przypominało teraz połączenie nargi i zerga, ale zmieniało się co chwilę więc pewnie było tym dziwnym stworem szamana. Za to sama wampirzyca miała bardzo osobliwą minę, już dawno zaciekawiło to wszystkich, ale nikt nie chciał z nią rozmawiać, ot taki urok bycia wampirem.
W końcu jednak niechęć przegrała z sumiennością, dochodziło późne południe, a Rygharta nie było widać. Niepokoili się, pani Kaz kazała im go strzec, ale z drugiej strony Ehrena i Lucjana też nigdzie nie było.
Jeden z marines, dosyć młody mężczyzna wziął się w garść. Podszedł do wejścia namiotu i odkaszlnął.

- Ekhem… Należy obudzić pana Wellsa – powiedział ostrożnie, bardzo ładnie udawał nonszalancką postawę, oceniła wampirzyca, ale cóż, bicie jego serca i napięte mięśnie wskazywały na coś zupełnie innego.
- Ależ proszę się nie krępować – uśmiechnęła się słodko, uspokajająco – powinniśmy przenieść obóz w bardziej zacienione miejsce, nieprawdaż?
- Tak, właśnie – marines wyminął ją i zajrzał do namiotu… - panie Well…O`oo, eee yyy!

I wyskoczył na zewnątrz jak oparzony. Spojrzał przerażony na resztę towarzyszy, później na Xellas. Pozostali oderwali się od zajęć przygotowani do działania, tak na wszelki wypadek.
Młody marines miał bardzo głupią minę, Xellas wręcz odwrotnie, wyglądała na bardzo rozbawioną i zadowoloną z siebie, wstała powoli, rozsunęła poły namiotu wpuszczając do środka nie tylko światło, ale i zaciekawione spojrzenia reszty obozu.

- Wstaaaaawać! Już raaaano!
- Odejdź maro nieczysta… - syknął Ehren
- Auu Xellas jesteś potworem… - dodał Wells, próbował przewrócić się na bok, osłonić od słońca, ale uderzył tylko ręką o coś.
- Moja głowa...ouu – jęknął Lucjan

W tym momencie do panów dotarła cała powaga sytuacji.

- A…ale, wy…co? – wydukał szaman
- !!! – Ehren próbował poderwać się z posłania, ale nie mógł wyplątać się z…kończyn towarzyszy.
- Co jest kur… - ryknął Ryghart
- No, no, no. Tu są damy – uśmiechnęła się wampirzyca stając w wejściu namiotu tak, żeby absolutnie każdy mógł do niego zajrzeć.

A było na co popatrzeć. Ehren, Lucjan i Wells najwyraźniej spali razem wtuleni w siebie, bardzo, ale to bardzo mocno - teraz nie mogli się z siebie wyplątać.

- To mój namiot! – warknął Wells - Co wy tu w ogóle robiliście!?!
- Przecież kładłem się tam...jestem prawie pewien, że to było tam...
- Nie pamiętam wczorajszego wieczoru!
- Mówią, że najważniejsze to być z tyłu, ale jak na was patrzę to myślę, że nie ma to jak dobry trójkąt<3

Wampirzyca uchyliła się przed lecącą w jej stronę butelką, butem, stołkiem i kilkoma innymi przedmiotami. Podeszła do tego odważniejszego z marines, który z nią wcześniej 'rozmawiał'.
- Skarbie, bierzecie może przykład z dowódcy?

****

Po takiej pobudce, obóz został zwinięty w ekstremalnie szybkim tempie, nikt nie chciał podpaść Ryghartowi, który nie wyglądał na szczęśliwego. Okazało się nawet, że naprawa koła nie potrwa tak długo jak zakładano początkowo.
"Oh Xellas, bo przy Tobie nie idzie patrzeć na cycki, kiedy trzeba całą uwagę skupić na Twoich rękach i na tym, co aktualnie w nich trzymasz"
Satsuki

"To nie zjazdy robia sie do dupy. To wy normalniejecie na starość."
Korm
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

Pokryte młodą trawą wzgórze drgnęło. Drgnęło ponownie, zrzucając nieco ziemi i roślinności i przeganiając stadko podobnych do świń roślinożerców eksplorujących nowe źródło pożywienia. Dgnięcia przerodziły się w ruch postępowy, prowadzący pagórek w stronę głównej bazy Zakonu.
---
James był bardzo zadowolony z postepów. Pożar i związana z nim ewakuacja dotychczasowych mieszkańców oznaczał iż gigantyczny pojazd - jednostka obrony planetarnej BRN - jak dumnie głosiła tablica na burcie w centrum kontrolii ognia, był jego. Dosłownie.
Chociaż brak sztucznej inteligencji oryginalnie zawiadującej wszystkimi funkcjami gargantuicznej maszyny dawał się we znaki, to wciąż funkcjonujące drugorzędne systemy pozwalały na automatyzację wystarczającą do samodzielnego prowadzenia maszyny. Reaktor i tak nie potrzebował nadzoru, systemy chłodzące nie były potrzebne gdy główne działa nie prowadziły ostrzału, a drugorzędne uzbrojenie i tak było skonstruowane z założeniem lokalnej kontrolii. James dysponował więc póki co jedwabiście wielką limuzyną z yakuzi na dachu. To się miało jednak szybko zmienić - technicy ZCMu znaleźli oryginalną instrukcję obsługi gigantycznego czołgu - całe pięćdziesiąt dwa tomy, wydrukowane na jakiejś pochodnej tworzyw sztucznych - co ciekawe, zapisanych w standardowym angielskim. Ułatwiało to znacząco poznawanie możliwości maszyny, jak również określaniem spustoszeń dokonanych przez czas.
---
James przyglądał się bazie Zakonu rosnącej na przednim panelu wizyjnym. Czas nie był bardzo istotnym czynnikiem przy pierwotnych założeniach i tu nic się nie zmieniło. Jednakże pewne kwestie należało rozwiązać niezwłocznie i w sposób defini---tywny. James preferował subtelniejsze opcje, ale odchorowanie próby sabotażu potraktował jako atak na własną osobą. A poprzez tą osobę, na czynniki wyższe.
Ta zniewaga wymagała krwi. Cudzej, w ramach preferencji Jamesa.

---
Last edited by Caerth on Thu Mar 21, 2013 6:43 pm, edited 1 time in total.
My soul is still the same
But it has many names
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

WWWPrzylot Natienne, Płatka Róży, został zauważony praktycznie natychmiast. Wyższe strefy w Khartum wręcz huczały – nigdy w życiu nie słyszeli o Gejszach, więc informacja o ekskluzywnych prostytutkach zwaliła ich z nóg. W pierwszej chwili ludzie byli zdegustowani i wściekli – nikt nie życzył sobie tak zwanych „dziwek z innego świata”. Na pierwszy rzut oka. Bogaci mężczyźni już przeliczali pieniądze pod stołem, myśląc jakby tu, oczywiście w tajemnicy przed żoną, odwiedzić nowego gościa.
WWWPlotki wytrwały dokładnie do momentu, w którym noga Natienne stanęła na ziemi planety

WWWCała załoga HMS Azure na trzy dni została uziemiona na lotnisku, w tym czasie nie otwierając ani jednej śluzy. „Standardowa procedura”, mówiono, każąc jednocześnie czekać na inspektorów. Podobno rewizje wznowiono niedawno - z powodu licznych incydentów. Natienne nie była zmartwiona, na jej statku nie było niczego, czego przewozić nie powinna. Uznała też, że im więcej tajemnic, tym większe wzięcie, więc cała załoga dostała nakaz pozostania na statku. Oczywiście w tym czasie zaproponowano jej i całej załodze możliwość przenocowania w mieście, które to propozycje grzecznie zbywała, pozostając cały czas w kontakcie jedynie głosowym.

WWWW dniu rewizji wszystko odbyło się szybko i sprawnie. Już po godzinie Natienne wychodziła ze statku, razem z Inspektorem Kargalem oraz swoim Bodyguardem. Wtedy właśnie plotki umilkły, a raczej zmieniły zupełnie swój bieg.

WWWKażdy mieszkaniec Khartum spodziewał się tego samego, co mieli w stolicy – zwykłej prostytutki w zbyt mocnym makijażu, wysokich szpilkach oraz wulgarnych ubraniach. Jak wielkie było ich zdziwienie, można sobie tylko wyobrazić. Na płycie lotniska stanęła bowiem filigranowa dziewczyna, o skórze koloru mlecznej czekolady, z błyszczącymi, lekko falowanymi, czarnymi włosami upiętymi do góry oraz różowymi oczami bez źrenic. W dodatku co ona miała na sobie! Delikatny, lekko błyszczący materiał w kolorze pudrowego różu, pomalowany w deseń małych, niebieskich kwiatków. Z punktu widzenia Khartończyków była chodzącym bóstwem. Natienne była ubrana tradycyjnie w kimono, którego to na Khartum nikt nie znał. Stroje zaprojektowane przez Arrain Volage natychmiast poszły w odstawkę, a miejscowa społeczność natychmiast zaczęła kopiować ubiór Natienne.
WWWŻeby tego było mało – bodyguard ich nowej celebrytki był kobietą ubraną w zbroję płytową i z ogromnym mieczem przyczepionym do pasa. Eranai, bo tak nazywała się pani ochroniarz, miała włosy związane w bardzo długi warkocz, skórę w kolorze zgaszonego brązu, a oczy równie hipnotyzujące i różowe, co Natienne. Z twarzy wyglądały wręcz jak dwie siostry.

WWW***

WWWNatienne osobiście dopilnowała wyładunku statku. W środku tłoczyło się wiele osób i jeszcze więcej sprzętu. W pierwszej kolejności z metalowej puszki wydostało się sześcioro ludzi w grupach po dwoje: inżynierowie, biolodzy, oraz biochemicy. Ich trzy wypchane kufry mieściły w środku technologicznie przestarzałe, ale nadal idealne w działaniu, stacje do komunikacji radiowej; pięć mechanicznych dron, (w tym jedna działająca na chochlika, która nie przetrwała podróży przez bramę) oraz dwa komputery – bardzo przestarzałe, ale ciągle działające. Trzeci z kufrów w całości zawierał rzeczy najpotrzebniejsze do stworzenia laboratorium – były tam między innymi różne odczynniki, mnóstwo szklanych fiolek, probówek, dwa mikroskopy i wiele innych rzeczy, których nazw normalny człowiek nie zna. Następną grupą, która wydostała się ze statku, było piętnastu żołnierzy w pełnym ekwipunku (lekkie zbroje, część kuszników, część z mieczami przy pasie) oraz sprzęt ciężki, w tym adamantytowy pojazd na gąsienice, wyglądający jak połączenie czołgu ze średniej wielkości jeepem (na jednym z jego boków przyczepione były dwa arkusze adamantytu o formacie B1 (100x70cm)). Nie można było tego dojrzeć bez wchodzenia do środka, ale pojazd wypełniony był różnymi mniej lub bardziej potrzebnymi przedmiotami: m.in. trzema małymi beczkami prochu (tak wytrzymałymi, że bez otworzenia beczki, nic nie sprawi, że proch wybuchnie), jakąś niekoniecznie działającą elektroniką, czy zestawem młotków i wkrętaków. Całość pojazdu wieńczyła niewielka rurka, z której cały czas buchała biała, gęsta para. Miejsce pobytu Satsuki sprawdzono jeszcze na orbicie, ta grupa więc skierowała się natychmiast do portu i wynajęła statek dostatecznie duży, aby wszystko pomieścić. Wyruszyli natychmiast.
WWWOstatnią grupą, która wydostała się ze statku, były cztery śliczne, młode dziewczyny, ubrane w kolorowe kimona, oraz pięć kufrów ubrań (jeden zawierał też broń Eranai). Ta grupka, razem z Natienne, Eranai, oraz trójką żołnierzy, skierowała się w stronę najdroższego hotelu w mieście, zajmując apartament Satsuki. Jak wiadomo, Agenda poza dostępem do informacji, posiadała mnóstwo pieniędzy, na Coddar przywiezionych w postaci drogich kamieni. Natienne posiadała także coś bardzo ważnego dla Satsuki – nasiona nowych szczepów mizergów, trzymała je zawsze przy sobie.
WWWNa statku pozostało dwóch pilotów oraz trzech mechaników, którzy mieli na stałe pilnować, aby statek był zawsze sprawny i przygotowany do nagłego startu.

WWW***

WWWNatienne postanowiła kuć żelazo póki gorące i już następnego dnia zorganizowała małe przyjęcie dla najważniejszych szych w stolicy. Miała w planach jak najszybciej otworzyć dom gejsz i musiała się zareklamować a jej dziewczęta były doskonale wykształcone na prawdziwe damy. Jedno z zaproszeń wysłano między innymi do dyrektora Akademii, słynnego Crowa.
Last edited by Satsuki on Tue Apr 02, 2013 11:08 pm, edited 2 times in total.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Crow
Posts: 2584
Joined: Fri Aug 29, 2008 10:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Crow »

-----------Dzień 10, czwartek. ------------
WWWWDwóch żołnierzy ZCMu trzymało tylną wartę. Podobnie jak większość NPCów ekspedycji, komentowali wydarzenia tego poranka.
WWWW- Jeden Dzień – od pięciu minut nie zamykał się karłowaty szeregowiec. – Czaisz to? Jeden dzień, ba jeden chromolony wieczór z Agendą i już to? Rozumiem, planeta nudna, jajka swędzą, wieśniaczki z Farron straszyły czupakabrą, a jedyna baba w obozie nie dość, że zimna jak skała to jeszcze starsza od całego oddziału razem wziętego. No chyba, że liczysz tego dzieciaka, co cały obóz nosa nie wychyla z laboratorium. Ale to był jeden dzień. Ino stopy postawiliśmy na ziemi Agendy i już się zaraziliśmy? Tfu – wymownie splunął w kierunku Mocherów – Jeden dzień i mam nadzieję, że ani razu więcej.
WWWW- Stary – drugi z żołnierzy wykorzystał moment, w którym karzeł musiał zaczerpnąć powietrza. Łaskawie nie skomentował powtórzeń w wypowiedzi przedmówcy. – To może nie być koniec. Zaraz jak wstali, Xellas kazała mi ‘brać przykład z dowódcy’.
WWWW- Odsuń się! – Szeregowiec nie miał ochoty sprawdzać, czy jego kolega żartuje. – Nie wiem jak Ty, ja nie chcę mieć z Agendą już nic wspólnego. Jeden urwany dzień… Myślisz, że stwór tego szamana może się zmienić w cycatą blondynę?

-----------Dzień 12, sobota. ------------

WWWWKopuły placówki Agendy szybko malały za burtą sterowca i wkrótce widać było tylko odblaski ostatnich promieni zachodzącego słońca. Na pokładzie wrażenia z inspekcji dyskutowało dwóch mężczyzn.
WWWW- Wzbudziła pana zaufanie? – zapytała niższa postać, wypuszczając w kierunku przeciwnym do rozmówcy kłąb dymu.
WWWW- Spodziewam się, że ukrywała coś w tej szklarni – odpowiedział po chwili inspektor Xavier, który choć nie palił, spędzał zawsze podróż na odsłoniętym pokładzie. – Pamiętaj jednak, że to była kurtuazyjna wizyta. Zapoznaliśmy się z tą całą Agendą, zobaczyliśmy, co chcieli nam pokazać. Ważne – zakończył – że Satsuki zadeklarowała chęć współpracy.
WWWW- Jeszcze w mieście – kontynuował palacz – słyszałem o Agendzie różne rzeczy. Ponoć to zdegradowana moralnie organizacja, pogrążona w morzu kazirodczych związków i rozpusty. Tymczasem – w grymasie malującym się na twarzy mężczyzny bez problemu można było odczytać zawód – znaleźliśmy same stare krasnoludy i plantacje pomidorów.
WWWW- Nie nam zaglądać im w gacie - urwał zdecydowanie Xavier. – Zastanawia mnie bardziej jej ostrzeżenie o zergach. Idź przespać się chwilę – inspektor zmienił temat. – W Khartum wzmaga się ostatnio działalność gangów, na ulicach jest więcej narkotyków, do tego ponoć w czasie naszej nieobecności był jakiś incydent w porcie gwiezdnym. Słyszałem plotki, że związane to jest z pojawieniem się w mieście generała Raflika. Tak czy inaczej – czeka nas dużo pracy.
WWWWPalacz zasalutował i wyrzucił niedopałek za burtę. Obracający się kip szybko utonął w kłębiastej białej chmurze. Nad sterowcem niebo było już czarne i gdy Xavier został sam na pokładzie zwrócił twarz w stronę gwiazd - swoich wiernych sojuszniczek. Tak jak on, wiernie i niezmiennie trwają na swoim stanowisku, czuwając nad mieszkańcami planety. Pełne dedykacji, pozbawione wahania, co noc niezmiennie trzymają wartę. A jeśli któraś z nich upada – to tylko w płomieniach.

-----------Dzień 13, niedziela. ------------
WWWWZaraz po wejściu do pokoju Naiee przeciągnęła się, po czym bezceremonialnie położyła się na biurku, przy którym pracowała Satsuki.
WWWW- Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę moja droga – mazoczyca była bardziej rozbawiona niż rozgniewana zachowaniem protegowanej – ale przeszkadzasz mi w pracy.
WWWW- Wiem – kotołaczka zrobiła smutną minę – ale cały dzień chciałam się położyć na klawiaturze, ale nikt nie korzystał z komputera… Miauuuu
WWWWDelikatnie, acz zdecydowanie, Satsuki chwyciła Naiee za kark i zrzuciła z biurka. Ta zmarszczyła brwi i wydęła usta w swoim najlepszym odgrywaniu śmiertelnej obrazy, ale ta szybko ustąpiła wyraźnemu podekscytowaniu.
WWWW- Mam wiadomość! –
WWWW- Tak? – Satsuki już wróciła do poprzedniego zajęcia. – Zamieniam się w słuch.
WWWW- Mizergi znalazły kryształ!. Jest na dnie zamarzniętego podziemnego jeziora, więc nim go wykopiemy minie jeszcze kilka dni… ale gdybyś tylko widziała jak ślicznie się błyszczy!

WWWWDwa tysiące kilometrów na północ, kawa leniwie parowała z starannie sklejonego kubka, stojącego na dębowym biurku. Okno pokoju było szeroko otwarte i firanki tańczyły niesione podmuchami zbawiennego przy panujących o tej porze w Khartum temperaturach wiatru. New Yorki i półksiężyce wpasowywały się w dobiegający z podwórka dźwięk skrzypiec. To młoda studentka, z zamkniętymi oczyma gładziła smyczkiem struny instrumentu, rozlewając na całą uczelnię dawną melodię Irvinga Gordona. Już od pierwszych taktów czas zatrzymał się w gmachu Akademii Omnes Artes Feminarum, a słuchacze porwani zostali do świata marzeń i wspomnień. Dla rektora był to czas spędzony na platformach Agendy, w okolicach Złowieszczego Zamku Zizabodaładaładaboinboinfritta. Gdy ostatnie niskie C skończyło zagłuszone zostało falą oklasków, Crow wrócić musiał do spraw bieżących.

WWWWOdkąd Psia Liga wywiozła z planety kryształ Stabilinum brama pozostawała niestabilna. Na chwilę obecną ciężko było powiedzieć, czy jej reaktywacja zajmie dni, czy tygodnie. Szczęśliwie zaburzenia dotyczyły jedynie korytarza wybiegającego z Coddar na resztę Multiuniwersum – transport do systemu nadal był możliwy. Po wypadkach z pojazdami Psiej Ligi i Chaotic Alliance zaostrzono przepisy bezpieczeństwa w porcie i każda planowana wizyta na terenie obiektu musiała być zatwierdzona przez Radę z dziennym wyprzedzeniem. Dotyczyło to nawet regularnych kursów statków niezdolnych do podróży międzysystemowej, które Akademia wykorzystywała do komunikacji z obsługą bramy.
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Teoria Wzrostu

Post by Windukind »

Dzień 13 (niedziela)
- Merde – Stephano czuł zawód całym połączonym umysłem roju. Posiadał ponad sześć kopalni, a trutnie nie znalazły żadnego nowego kryształu. Ostatni został wchłonięty w pełni wiele dni temu. Stagnacja dla roju nie była opcją. Problemem mogło okazać się zbudowanie baz zbyt blisko cywilizacji. Te tereny musiały zostać dawno wyeksploatowane. Stephano desperacko szukał rozwiązania. Biomasa dudniła niczym jedna wielka żyła.

Dzień 14 (poniedziałek)
Wszystkie podwładne zergi zostały zebrane w jedną grupę. Stephano rozpoczął pochód na południowy wschód. Wiedział, że czekały go tysiące kilometrów drogi i że prawdopodobnie po drodze straci wiele stworzeń, ale rój nie zakończył jeszcze ewolucji, a to było jego ostatecznym celem.

Dzień 16( środa)
Biomasa została po zergach zaczęła wysychać, tak jak budynki usychały i rozpadały się na kawałki. Wykopane tunele, straciwszy podporę jeden po drugi zawalał y się.

Po ujawnieniu przekazania blueprintów akcje fabryki znów poszybowały. Pierwsi z głównych inwestorów prześcigali się w wyrazach wdzięczności. Kurt taktownie dziękował, ale ważniejszą częścią było ubezpieczyć biznes, również dosłownie. Psio Ligowiec tego wieczoru kończył kolejne szkolenie dla kierowników z odchudzonego zarządzania.
- Aby utrzymać jakość produkcji w wypadku wystąpienia błędu należy zatrzymać proces do momentu jego rozwiązania. Wywoła to chwilowe spowolnienie, ale w dłuższym okresie czasu przyśpieszy działanie….
Wreszcie trening zakończył się około godziny dziewiątej. Żegnając uczestników Psio Ligowiec zerknął na kierownika R&D.
- Panie Bennet chciałbym odwiedzić ośrodek rozwoju - Kurt zarzucił torbę na ramię.
- O tej godzinie?
- Jutro mamy kolejne szkolenia , podczas dnia nie możemy nie mieć czasu.
Piętnaście minut później trafili do strzeżonego sektora fabryki.
- Będą najstarszą firmą produkującą sprzęt górniczy na Coddar od ponad stu lat prowadzimy badania nad kryształami – kierownik włączył światła.
- Domyśliłem się – Kurt rozejrzał się po Sali -posiadacie tu cały kryształ?
- Niestety nie, obecnie ledwo kawałki. Lecz mamy szeroką dokumentację.
- Rozmawiałem z zarządem, chciałbym jutro otrzymać kopię dla Psiej Ligi.
- Nie wiem, czy powinniśmy – Bennet potarł czoło.
- Jesteśmy jednym z głównych inwestorów oraz głównym klientem. Tak jak tłumaczyłem na szkoleniu, jesteśmy różnymi ogniwami tego samego łańcucha. Powodzenie jednej z jednostek wpływa na prosperity pozostałych.
- W takim razie jutro dokumenty będą gotowe.

Dzień 17 (czwartek)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Moda na kimona skończyła się tak szybko, jak zaczęła. Po pierwsze zupełnie nie grały one z silnym charakterem kobiet mieszkającym na Coddar. Po drugie za bardzo kojarzył im się z kurwami, które przyleciały zabierać im facetów, na co były zdecydowanie przeczulone. Kreacje Psiej Ligi pozwalały im się czuć pięknie, kobieco, lecz jednocześnie godnie. Za to widok kimon raził je na odległość. Tak, że w końcu tylko kilka tańszych burdeli postanowiło je skopiować. W rezultacie przybycie Natienne nastawiło do niej negatywnie środowiska kobiece religijne i purystów. Pokazanie się na wieczornej imprezie choć kuszące, mogło skutkować nienajlepszą sławą w mediach.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po treningach Kurt sprzedał jedną czwartą akcji i przez tego samego maklera odkupił licytowaną kopalnię. Posłał też Arrain liścik informujący, że opuszcza Khartum z towarzystwem dwóch kłów na pewien czas Khartum. Jego celem było odwiedzenie Maczera, a następnie udanie się do drugiego największego miasta na planecie, będącego stolicą wschodniego kontynentu – Orkadis. Zespół był już prawie gotowy, PR pozostawił dziewczynie. Ta tymczasem spędziła wieczór w jednym z do niedawna opuszczonych teatrów (kultura na planecie nigdy nie była w centrum zainteresowania).
Arrain stała na scenie, mając za publiczność studentów i przedstawicieli klubów akademickich.
- I chciałabym zakończyć to przemówienie słowami, które mnie kiedyś zainspirowały. „Wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas sięgają gwiazd.” Dziś przyszła pora, aby spełnić marzenia Cyris – zaprosiła uśmiechem i brawami na scenę przewodniczącą największego think tanku .
Młoda, ruda dziewczyna próbując opanować podniecenie weszła po schodach na podest.
- Droga Panno mam przyjemność w imieniu władz miasta wręczyć Ci te klucze oraz prawo do zarządzania tym miejscem i przeistoczenia go w otwarte forum dla mieszkańców tego miasta. Niech powstają tu nowe idee, niech ożywa ono głosami dyskusji i niech szuka się tu odpowiedzi na istniejące problemy. Niech będzie on miejscem największej sztuki jaka zmienia nasze życia, rozmowy.
Kiedy półtorej godziny później Arrain opuszczała teatr, spostrzegła Cyris i grupkę studentów czekającą na nią na korytarzu.
- Chcielibyśmy … - rozpoczęła dziewczyna.
- Nie musicie dziękować, rada dała się łatwo przekonać, a Waszym zadaniem będzie ożywić miejsce i nadać mu ducha …
- Chcielibyśmy dołączyć do Psiej Ligi.
Arrain ucichła.
- To ważna decyzja - Po kolei spojrzała w oczy każdemu z obecnych.
- Psia Liga uczyniła znacznie więcej niż udało się tutejszym elitom. Chcemy razem sięgać gwiazd, ale jednocześnie być ……być wartościowymi jednostkami dla społeczeństwa. - Przywódczyni think tanka wypowiedziała to w pełnym skupieniu. Osoby z tyłu pokiwały głowami.
W oświetlonym przyciemnionym światłem korytarzu teatru zapadła cisza.
- W takim zapraszam w nasze szeregi.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

Zwinięty obóz leżał u stóp żołnierzy zakonu - sprzęt, namioty, ta broń którą udało się znaleźć, a brakowało amunicji w sporych ilościach, złożone były przez stojącym na baczność oddziałem.
Żołnierze, mimo paradnej postawy i nieskazitelnych mundurów prezentowali się raczej średnio. Impreza dała się we znaki wszystkim nie mającym akurat warty, nocna wizyta dała w kość wartownikom, a sprzątanie i pakowanie dla odmiany wymęczyło wszystkich po równo. Prócz górki, ewidentnie, uprawiającej orgie i inne niestosowne czynności.

Błogi spokój poranka, podkreślany wrzaskami oficerów, został nagle i brutalnie przerwany rykiem silnika. Ukryty dotychczas pod siatkami maskującymi Trampler wyrwał do przodu, rozrzucając na wszystkie strony ziemię i nie tak całkiem drobne elementy ściółki na wszystkie strony. Cztery masywne opony mieliły jednak, bezsilnie szukając trakcji.
Żołnierze poczuli się nieco niepewnie gdy transporter opancerzony nie zwolnił zbliżając się do miejsca zbiórki. Lekka panika zapanowała, gdy maszyna rozpędzona już do prędkości maksymalnej wpadła w poślizg, wciąż na kursie kolizyjnym.

Osłupienie uderzyło zebranych mniej więcej w momencie w którym Trampler w zgrabnym uślizgu rozjechał zebrany sprzęt, dokończył efektowny nawrót i popędził w stronę obozu Agendy.

Agenda, mimo PLANU i zasadniczo wszystko wiedzenia nie spodziewała się jednak tego. Albo inaczej - miała ciekawsze rzeczy do roboty...
Mizerg pomrukiwał w myślach radośnie, ściskając w odnóżach kulisty przedmiot. Mały mózg istoty nie pozwalał mu na złożone operacje myślowe, ale kojarzenie faktów i receptor bodźców były sprawne. Stworzenie, nauczone iż aportowanie jest fajne, zatrzymało jedną z piłeczek które ten dziwny pan rzucał. On tak fajnie wibrował, jak rój prawie...ale inaczej! Mizerg odczuwał coś co można nazwać było sympatią do nowego towarzysza zabaw.
Kulisty przedmiot nie odczuwał natomiast nic poza upływem czasu. Wewnętrzny, mechanizm, ustawiony uprzednio w nocy, metodycznie odliczał upływający czas. Nie zostało go wiele.

Trampler pędził wzdłuż wybrzeża, pozostawiając za sobą wielką kurzu. Spolaryzowane szyby nie pozwalały zajrzeć do środka, lecz styl jazdy wskazywał iż kierowca zapewne uśmiecha się maniakalnie.
Mizergi na swoje legowiska wybrały zdawało by się losowe lokacje. Jednak zagrzebane w ziemi zwierzęta zajęły pozycje dokładnie określone kodem genetycznym . A rozrywkowy mizerg swoją norkę umieścił pod stojącą nieco na uboczu szklarnią.

Granat odłamkowy, który mizerg zabrał na pamiątkę i z nadzieją dalszej zabawy detonował. Ściany szklarni zadziałały i powstrzymały odłamki przed opuszczeniem ograniczonej przestrzeni, zamieniając je w śmiertelną pułapkę pełną morderczych odłamków. Siła eksplozji, nie taka znowu duża, wypchnęła dach konstrukcji, rozrzucając przezroczyste odłamki w imponującym promieniu.
Może minutę później do obozu wpadł Trampler. I, nie tracąc znacząco prędkości, przejechał przez budynek stanowiący centrum dowodzenia ekspedycji Satsuki. Zasadniczo pustym.
Następnie, lekko tylko zmnieniając kierunek, transporter wdarł się na molo, rozjeżdżając zebrane tu zapasy i pomknął prosto na zacumowany na jego końcu zgrabny statek.
Nastąpiły dwie rzeczy.
Trampler zatonął.
Statek również.

---

Tysiące kilometrów dalej James nie bawił się w dywersje i skomplikowane zasłony dymne. Również poczekał na poranną zbiórkę.
Poczym przetoczył swój pojazd po logistyczno-mieszkalnej części obozu Zakonu. Następnie ustawił wielką maszynę na kamiennym szlaku i popędził metalowe monstrum na północ.

Xellas stała pośród zamieszania panującego w obozie - nie reagowała na panikę, złość, miotanie się członków ekspedycji. Chłonęła cały ten chaos, obserwując świat dziwnie lśniącymi oczyma.

Nie miała pojęcia co się wydarzy, ale dzisiejszy poranek ewidentnie zasługiwał na miano interesujących.
My soul is still the same
But it has many names
Locked