Teoria Wzrostu

Wyprawy w nieznane i znane rejony, mające na celu ratowanie świata lub pogrążanie go w chaosie. Przygoda w Multiświecie to rzecz pewna.
Locked
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

- I jak widzicie, nieznana nam frakcja podejmuje działania sabotażowe zagrażające nam wszystkim - podsumował James nocne spotkanie z niedoszłą grupą ratunkową - jesteście oczywiście wolni, możecie odejść w każdej chwili. Ze swojej strony życzę wszelkiego szczęścia, a i jestem pewien iż Zakon użyczy Wam środka transportu....nie skorzystacie? Cóż rozumiem. Życzę dobrej nocy więc.

Sekretarz ekspedycji szybkim krokiem przemierzał korytarze wielkiej maszyny. Praca krasnaludów przyniosła szereg efektów w zadziwiająco krótkim czasie - dostęp do potężnego źródła energii pozwolił na przyspieszenie prac w kopalni - dodatkowe siły, hmm, krasnoludzkie mogły się więc rzucić na nieznaną technologię piaskowego pełzacza. Co pozwoliło odkryć fakt iż praktycznie wszystkie przestrzenie życiowe na pokładzie były nieorginalnym dodatkiem. Przy okazji odkryli poważne braki w stosunku do oryginalnego uzbrojenia, jednak ktokolwiek dokonywał przeróbek tysiące lat wcześniej, nie postradał rozumu doszczętnie. Wszystkie niemalże oryginalne gniazda, okablowanie i linie zasilania pozostały na miejscu. Co pozwoliło ekipie Zakonu na zadziwiające tempo prac renowacyjnych.

---

Do świtu nie tylko woda została oczyszczona - wszyscy imprezowicze, w różnym stadium upojenia, niekoniecznie alkoholowego, znalazło się na pokładzie przerośniętej pancernej ciężarówki, która zyskała w międzyczasie ksywkę "Bernie". Pozostałe resztki ognisk i uczty zostały zignorowane.
I tak pięć minut przed wschodem słońca...

---

-Wszystkie sektory meldują brak usterek.
-Doskonale kapitanie. Możecie strzelać gdy będziecie gotowi.

---

Żaber Ko byli dziwnym ludem - wszyscy członkowie plemienia byli cisi i nie utrzymywali kontaktu ze światem zewnętrznym. Fakt, byli niezrównanymi nocnymi łowcami i zapuszczali się w północne lasy - stanowili więc wyjątek wśród nomadów południa. Znani byli też z bardzo niesportowego podejścia do konkurencji łowieckiej, co nie przyczyniało się do popularności wśród reszty plemion.
Nikt więc po nich nie płakał po wydarzeniach tego poranka.
W zasadzie, nikt, nawet pałający rządzą zemsty szamani, nie kwapili się na północ. Zwalali winę na zbliżający się czas Wielkiej Próby młodych łowców. I zły układ gwiazd...
---

Ciężko jest opisać co dokładnie zaszło tego poranka na skraju łańcucha gór zwanego kiedyś Gis. Z ośrodka kontrolii ognia, zaszytego głęboko w metalowych trzewiach gigantycznego domu rodu Faron wyglądało to tak.
Ping. Dużo ping-ping ping.
Następnie łup łup łup, w stałym rytmie przez długi czas. Okazjonalnie zakłucane przez głuche ŁUP!, które sprawiało iż przez maszynę przechodziły drgania i powodujące nudności kołysanie. Kto nie spał, został obudzony. Upolowane wywerny miotały się w swoich klatkach, matki szukały dzieci, dzieci, przynajmniej te które w przerażeniu nie zaległy w posłaniach, z typowo niewinnym zachwytem oglądały spektakl.
---

A gdy wzeszło słońce w promieniu pięciu kilometrów od dawnego obozowiska nie było dżungli. Nie było trawy. Nie było żywego stworzenia, nie licząc paru owadów i jednego ogłuszonego ekwiwalentu królika.
Była za to, wypalona miejscami do gołej skały, pustynia. Dymiąca, gorąca pustynia. A dymy unoszące się z drugiej strony tunelu sugerowały iż ten stan nie był ino miejscowy.

---

-Próba ogniowa zakończona sukcesem panie James. Sześćdziesięcio procentowa sprawność przy zastosowaniu aktualnych możliwości wytwórczych. Zużyliśmy niestety ponad połowę zapasów amunicji.
-Doskonale - James wsunął na nos okulary i uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od przybycia na tą zapomnianą przez bogów planetę - oczekuję szczegółowego raportu przy śniadaniu. Pamiętajcie by rozdać aspirinę naszym ...gospodarzom.
My soul is still the same
But it has many names
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Teoria Wzrostu

Post by Windukind »

Raflik siedział barze analizując sytuacje, kiedy ktoś z ostatkiem sił otworzył drzwi . Do środka chwiejąc się na nogach wszedł jeden z żołnierzy CA. Jego twarz wskazywała na niedawny udział w brutalnej bijatyce.
- Generale Raflik, złapali naszego łącznościowca Małego Jamesa i jego brata Dużego Jamesa – zaraportował starając się, wykonać poprawnie gest salutu najwyraźniej złamaną rękę.
- Kto złapał? – wampir uniósł brew
- Krzyczeli coś, że nazywają się „Swędzące kabanosy” i że to za sprzymierzanie się z „Krwawiącymi kamieniami”. Jeden z nich krzyczał, że jego dziadek uciekł z jakieś napadniętej przez nas planety.
- Kim do licha są „Swędzące kabanosy”? – Rafl uderzył pięścią w stół.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
---------------------
Dziesięć kilometrów dalej misja ratunkowa z Khartum natknęła się na stojący przy wodopoju oddział zjednoczonych klanów pod dowództwem Żabera Ko. W jego oczach zobaczyli strach, ale i desperację. Żaber wiedział, że stanął przeciwko potężnym demonom, ale jeśli miał istnieć wybraniec na tyle przebiegły, ale i odważny, aby je pokonać, to musiał być on. Jego intuicja podpowiadała też, że szala przechyliła się właśnie na jego stronę. Demony zniszczyły dostępne źródła wody w swojej okolicy, a trucizna powinna wejść w nowe stadium.

------------------------------------------
Liniowiec wzbił się w górę oglądany przez dziesiątki tysięcy, które przybyły w najbliższą okolicę, aby zobaczyć odlot przywódcy Psiej Ligi. Zerknął przez wizjer na planetę. Psia Liga będzie teraz musiała utrzymać wiarę wśród ludzi, że jego odlot nie oznacza końca zmian, które rozpoczęli.
- Uwaga pasażerowie, z powodu obecności na pokładzie kryształu Stabilium w momencie przejścia przez portal, możemy odczuć silne turbulencje.

------------------------------------------
- Nikt tu nic nie wie? – Raflik obleciał wzrokiem podwładnych, a nawet potencjalnych rekrutów, wreszcie rzucił okiem na barmana, przecież oni są zwykle niekończącym się źródłem informacji. Ten na widok wzroku generała CA, oblał się potem.
- To jeden z rywalizujących z Krwawymi Kamieniami gangów, jest ich sporo w tej okolicy Mlaskające Byczki, Rude Organy, Wijące Wije, Czarny Kaczory i Oskarzydzi, to chyba największe. - wydukał Trzeba uważać, w które dzielnice się idzie, bo można dostać w cymbał. Graffiti na ścianach zwykle informują o ich terytorium.
- Czyli co, znajdując jednego sojusznika, znalazłem sobie też kilku wrogów? – wampir wypowiedział te słowa już bardziej do siebie. Problem będzie z rekrutacją ludzi z innych dzielnic, nikt pewnie nie będzie chciał podskoczyć gangowi siedzącemu w jego okolicy.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Aspiryna nie pomogła. James czuł się bardzo źle. Może przez ten przeklęty upał, ciężko się oddychało. Na dodatek w jego żołądku obywała się właśnie impreza stulecia. Jeszcze bardziej źle poczuł się kiedy zerknął na raport, którym prawie rzucił o ścianę, ale nie miał sił.
- Co to oznacza trzy pożary i połowa zespołów przepalonych - przed nim stało trzech osmalonych krasnoludów.
- Szefie nie mamy szybu wentylacyjnego do reaktora. Co więcej materiały, które posiadamy zbyt szybko się nagrzewają, a nie mamy też niczego odpowiednio do zbudowania systemów chłodzących. Ktoś gdzieś popełnił błąd i tak wyszło.
- Co za bezsens, kto wymyślił tą maszynę – Jamesowi coraz bardziej kręciło się w głowie.
- Zastanawialiśmy się wczoraj z chłopakami, czemu tak właściwie ta maszyna utknęła na pustyni i chyba mamy odpowiedź – odpowiedział najbystrzejszy z krasnoludów.
- Ugasiliście pożary ?
- Niestety wczoraj podczas imprezy ludzie chcieli się trochę ochłodzić, więc zużyliśmy większość systemów gaszących i na razie nie wiemy, czym zacząć gasić, chyba tylko piaskiem, ale to chyba nie jest optymalne.
- Wody!- krzyknął James i oparł głową na ramionach, a następnie zwymiotował.

----------------------------------------------------------------
Tuż za portalem czekał na liniowiec jeden z okrętów flagowych Psiej Ligi w otoczeniu kilku mniejszych jednostek. Na jego pokład przyjęto z honorami Archonta oraz trzech przedstawicieli Banku Khartum.
W stolicy ciężko się było zorientować, że kwota, która organizacja otrzymała od banku za kryształ była bardzo mała. Pieniądze zostały podzielone między wielu odbiorców w różnych transzach i terminach wypłat. Część z nich pokryto z zysków z handlu. Również tylko cztery osoby wiedziały o ukrytym pod klauzulą tajności aneksie do umowy. Informował on, że w ciągu dwudziestu dni Psia Liga ma prawo od odkupienia Stabilium za 120% otrzymanej ceny. Była to nienajlepsza inwestycja, ale lord Windukind miał dosyć bawienia się z CA, która jak zamachowcy w turbanach nosiła wszędzie detonatory, a co było lepszego niż dać im uwierzyć, że Psia Liga pozbyła się kryształu. Po zweryfikowaniu Stabilium przekazano przedstawicielom Banku odpowiednią kwotę i Gwiezdny Nawigator wraz z flotą oraz pierwszym kryształem udał się z powrotem do systemów Psiej Ligi, aby zająć się ważniejszymi sprawami.
Last edited by Windukind on Sat Mar 09, 2013 1:23 pm, edited 1 time in total.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

-trucizna nie działa na Jamesa
-Krasnaludy odchorowują ciężkiego kaca
-ZCM ma biegunkę ale pozatym w zasadzie ma się lepiej - trucizna usuwa naturalne substancje szkodliwe dla ludzi a występujące na Codar

---

Gdy został sam w kajucie James przestał odstawiać szopkę na potrzeby różnorakiej widowni. Udawanie śmiertelnika zaczynało być powoli upierdliwe, niemniej otrzymane polecenia zobowiązywały go do zachowania pozorów. Przynajmniej wszystko szło zgodnie z planem, pomyślał zdejmując okulary do przetarcia.

---

I faktycznie, wszystko szło zgodnie z planem.

Desperacja Żaber Ko okazała się faktycznie wielka. By ugruntować swoją pozycję wśród przerażonych pobratyńców rozkazał on napotkanych ludzi wpierw poddać torturom, by "oczyścić ich ciała z demonów", jak również by uzyskać wszelkie możliwe informacje. Niestety, na przeszkodzie stanęła bariera językowa i pojmani nie mieli zbyt wiele do przekazania wodzowi. W związku z tym ich ciała zostałe poddane rytualnemu mordowi, ku ukojeniu duchów lasu, a ciała spalono. Profilaktycznie.

Całe zdarzenie obserwowała wyprawa łowiecka klanu Faron, która zapuściła się w dżungle na wiele kilometrów. Nim orgia przemocy na niewielkiej polanie się zakończyła a krew zastygła na nożach dzielni łowcy byli już w drodze do obozowiska u stóp gór.

---

W którym sporo się działo.

Paniki nie było - kanonada była zapowiedziana jako punkt programu wieczornej biesiady. Było za to narzekanie, iż wszyscy się spili i przespali zdarzenie - lud Faron poprzysiągł następnym razem zachować jasne głowy. Objawy zatrucia też nie stanowiły wielkiego problemu dla obytych z trudami życia nomadami - standardowa mieszanka ziół, różnych części ciała wywern i kilku godzin gotowania podana współplemieńcom przez aktualnie byłego szamana <który, ku swojemu zaskoczeniu, nadal pełnił swoją rolę. James nie zdołał co prawda wytłumaczyć ideii demokracji, ale sugestia iż szaman zachowa swoje przywileje a będzie miał mniej obowiązków trafiła na bardzo podatny grunt>. Podanie odtrutki członkom zakonu okazało się być nie potrzebne - parszywa biegunka i wymioty utrzymały się przez dzień i w skrajnych przypadkach doprowadziły do odwodnienia. Przy okazji rozwiązał się problem odkryty przez młodą wiedźmę - Zakonnicy oczyścili swoje organizmy... dokładnie. Wydawanie lugoli przez obozowego medyka zostało wstrzymane na czas nieokreślony.

A krasnaludy....stwierdziły iż mięso wywern troszkę zalega im na żołądkach i następnym razem miast pieczystego zrobią gulasz.

---

-Dobra, co za idiota wpadł na pomysł przerabiania wymienników ciepła na kajuty? - inżynier oddelegowany do rozwiązania problemu chłodzenia siedział w przegrzanej maszynowni pomiędzy parą ogromnych silników. Chyba elektrycznych, chociaż pewności nie miał pomimo kilku dni zapoznawania się z konstrukcją - podepnijcie się pod wodę z kopalni i napełnijcie to pomieszczenie...i to. Wszyscy się wynieśli z tych korytarzy? W porządku. Wykonać.

---

Ktokolwiek wymyślił tą maszynę, był całkiem sprytny. Napełnieniu gigantycznych chłodnic towarzyszyły interesujące efekty audiowizualne, w postaci wysokich na setki metrów kolumny pary i zaprawdę potępieńcze wycie gwałtownie kurczącego się metalu. Ale temperatura wewnątrz stalowego kadłuba spadła dramatycznie ledwie minut kilka po zakończeniu tankowania.

---

Przed południem szybkie konsultacje z obozem Zakonu i generałem Trevorem zaowocowały ideą ćwiczeń artyleryjskich - do kopalni przyjechało dwóch wykwalifikowanych artylerzystów, którzy zabrali się za dokładną kalibrację wszystkich systemów ostrzału pośredniego i bezpośredniego. Następnie, w ramach ćwiczeń, rozstrzelali zarośla wokół perymetru bazy ZCMu w promieniu przynajmniej kilometra. Ostrzał okazał się być bardzo precyzyjny, gigantyczna maszyna tym razem nie zamieniła się piekarnik a farończycy cieszyli się jak dzieci. Mniej zadowolone były schwytane wywerny, ale nawet one powoli przyzwyczajały się do warunków.
My soul is still the same
But it has many names
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

WWWChłopaki z ZCMu dostali alkohol od Farończyków przy pierwszym spotkaniu. Słodki, złoty płyn wydawał się nie mieć wiele procent. Nigdy nie mieli po nim kaca, nie kręciło im się w głowie, a doskonale gasił pragnienie. Dlatego właśnie też nie mieli oporów przed piciem go podczas wachty, czy w trakcie podróży. Niestety trunek powodował pewne efekty uboczne…
WWWZ perspektywy marines, nocna scena wyglądała tak:
- Zergi… miniaturki… zergów otaczają nas!
- A białych myszek nie było? – Zapytał z przekąsem krasnolud i podał mu butelkę.
Nagle od ogniska dobiegł ich maniakalny śmiech. Chwilę później dojrzeli wyłaniające się z dżungli mizergi.
- Zergi! Alarm!
Cała trójka podniosła się na równe nogi (w miarę możliwości). Jeden z marines’ów złapał za karabin oparty o transporter. Puścił serię w stronę dziwacznych stworków. Alkohol jednak dał się we znaki. Zestrzelił gałąź. W tym momencie przed nim zmaterializowała się Satsuki.
- Zostaw moje maleństwa w spokoju ty barbarzyńco! – powiedziawszy to używając magii odepchnęła go prosto na Trampera.
Do całego zamieszania dołączył Wells, krzycząc po drodze:
- Wstrzymać ogień! Wstrzymać ogień.
Gdy doszedł do Satsuki zobaczył jak stróżka potu spływa jej po twarzy. Używanie magii strasznie ją męczyło.
WWWA w rzeczywistości…

WWW - Zergi… miniaturki… zergów otaczają nas!
WWW- A białych myszek nie było? – Zapytał z przekąsem krasnolud i podał mu butelkę.
WWWW tym momencie reszta grupy zauważyła świecące w ciemnościach zielone oczka, nisko, przy samej ziemi. Ich własna wyobraźnia dorobiła w głowach obraz zergów – chociaż wizualnie tak bardzo się nie pomylili…
WWW- Zergi! Alarm!
WWWPo chwili każdy usłyszał mrożący krew w żyłach maniakalny śmiech, a z ciemności wyłoniła się niska dziewczyna. Złote oczy błyszczały jej się w ciemnościach. W miarę własnych możliwości cała trójka marines podniosła się na równe nogi. Jeden nawet złapał karabin i od razu wycelował na wysokość, jaką osiąga przeciętny zergling – czyli dobre dwadzieścia centymetrów za wysoko. Dołożyć do tego jeszcze przytępienie alkoholowe i jedyną zamordowaną jednostką była bogu ducha winna gałąź…
WWWSatsuki nie przejmując się zanadto, przy użyciu prostej telekinezy, zabrała karabin z rąk mężczyzny. Ten natychmiast stracił równowagę, zostając złapanym przez kolegów w połowie upadku.
WWW- Co wy kurwa robicie gówniarze! – wydarła się równocześnie w stronę Ehrena i Xellas.
WWW- Wstrzymać ogień! Wstrzymać ogień. – Krzyknął Wells, dołączając do całego zamieszania.
WWWGdy doszedł do Satsuki, zobaczył jak stróżka potu spływa jej po twarzy. Używanie magii strasznie ją męczyło.


WWWStrużka potu spływająca po twarzy Satsuki była w rzeczywistości kroplą rosy, złapaną podczas biegu przez dżunglę. Drużyna ZCMu i CA widziała, jak w obecnym świecie zachowuje się Xellas, oraz jak mocno wpływa na nią ograniczenie magii. Mogli spokojnie założyć podobną reakcję Satsuki - nikt przecież nie wiedział, że podczas przywołania zregenerowała całe swoje magiczne rezerwy…

WWWTrzydzieści par zielonych oczu pozostało na miejscu – na granicy światła i cienia, praktycznie niewidoczne, gdy Satsuki kierowała się ku obozowisku, wprost do Xellas i Ehrena.
WWW- Zwariowałaś? Przyprowadzasz zergi prosto pod nos ludzi którzy pół życia spędzili tępiąc te szkodniki? – odezwał się wkurzony Ryghart
WWW- Ciebie też miło widzieć. – Powiedziała z przekąsem. – Przyszłam się odpłacić tej bandzie, nie sądziłam, że macie ze sobą wojsko. A poza tym to nie zergi. – Warknęła jeszcze przez ramię.
WWW- Babcia?! – Krzyknęła Xellas.

WWWSatsuki nie zdążyła się nawet porządnie wkurzyć, gdy wampirzyca wylądowała jej na szyi. Ehren widząc spojrzenie złotych oczu, profilaktycznie zaczął wycofywać się chyłkiem. Zaczął, nie skończył. Gdy tylko nogi Xellas z powrotem dotknęły ziemii, jej ucho spotkało się z ręką rudej. Tak samo skończyło ucho Ehrena. W następnej sekundzie byli już ciągnięci na bok.
WWWReszcie obecnych przy ognisku opadły szczęki. Podróżowali z tą dwójką już od dłuższego czasu i woleli nie zachodzić im za skórę, a tu nagle przylazło małe rude i praktycznie rozstawiało ich po kątach.

WWW- CO WY SOBIE MYŚLELIŚCIE? – Gdy wzrok mógł zabijać, przed Satsuki już dawno stałyby dwa trupy. – Co to ma być za zachowanie! Krąg magiczny? Czy ja wam wyglądam na jakiegoś potwora?! Nie macie komunikatorów?!
WWW- Tak było zabawniej – Ehren uśmiechnął się do niej promiennie. – I dostałaś cukierka!
WWW- Chrzanić cukierki – automatycznie odpowiedziała Satsuki, a po chwili umilkła. - …Zaraz, przywołaliście mnie CUKIERKIEM? – Ehren i Xellas tylko bardziej się uśmiechnęli. – To jest jakaś kpina, żeby mazoku przywoływać pieprzonym cukierkiem! Gdybyście byli dziećmi, dałabym wam obojgu po dupie! – Warknęła.
Last edited by Satsuki on Sat Mar 09, 2013 3:32 pm, edited 1 time in total.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Crow
Posts: 2584
Joined: Fri Aug 29, 2008 10:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Crow »

WWWGambit lorda Windukinda zakończył się powodzeniem, ale sytuacja finansowa Psiej Ligi na planecie została mocno podkopana. Mimo swojej potęgi finansowej Psia Liga nie posiadała poza systemem waluty obowiązującej na Coddar. Mała przepustowość bramy przestrzennej uniemożliwiała przesłanie w większej ilości dóbr materialnych. Cały koszt operacji musiał więc zostać pokryty z budżetu Psioligowców na Coddar. (Pomijając fakt, że próba zapłacenia za kryształ gotówką z Shiroue naruszała by zasadę nie spawnowania sobie w ramach questa pomocy z zewnątrz). Dwudziestoprocentowy zysk banku nałożył się na dość wysokie koszta zasłony dymnej, poprzedzającej transakcję. Koszt inwestycji w nierentowną fabrykę, opłata licznych pośredników i notariuszy, czy fundusze przekazane na rzecz miasta mogły wydawać się niewielkie w zestawieniu z 20% wartości najcenniejszego przedmiotu na planecie, ale i tak była to pokaźna suma.

WWWSprzedać trzeba było posiadłości Psiej Ligi, w tym otworzone restauracje, fabrykę a nawet stację telewizyjną. Prestiżowe biuro agencyjne Psiej Ligi zostało przeniesione na obrzeża miasta, do niewielkiego, drewnianego lokalu. Pod młotek musiała również pójść jedna z dwóch nowo otwartych kopalni.

WWWWindukind zostawił na barkach Maczera, oprócz już trudnej misji utrzymania wśród ludzi wiarę w misję Psiej Ligi, liczne długi do spłacenia i sytuację ekonomiczną gorszą, niż po przybyciu na planetę. Większość zasobów planu GGFS została już upłynniona. Anioł wierzył, że uda mu się odbudować pozycję ekonomiczną swojej ekspedycji, ale tym razem pozostałe organizacje mogły zdecydować się na interwencję, nim pozycja PL znów stanie się zbyt dominująca. Na razie miał do dyspozycji niewzruszoną wywołanym przez Windu trzęsieniem ziemi bazę na wschodnim kontynencie, dwie funkcjonalne kopalnie, skromne biuro w Khartum i oczywiście nienaruszoną sieć kontaktów. Ta ostatnia jednak była teraz wrażliwa, jak nigdy dotąd.
User avatar
Xellas
Posts: 313
Joined: Sun Jan 04, 2009 12:23 am
Location: Gdańsk - tu gdzie smoki chodzą koło Fontanny Neptuna

Re: Teoria Wzrostu

Post by Xellas »

- Babciu, babciu, ale posłuchaj! – wampirzyca zaczęła gwałtownie gestykulować rękami, wymacując nimi na wszystkie strony, aż dziw, że nikogo nie uderzyła przy tym. Zaczęła opowiadać z prędkością karabinu maszynowego.

- A wiesz, że się rozbiliśmy i znaleźliśmy kotki, bo nas napadli i wyobraź sobie, że było ich pełno i były taaaaakie duże – tutaj Xellas zatoczyła rękami koła nad głową. Wells był ‘nieco’ zdziwiony tą nagłą zmianą zachowania.
Przy Satuski wampirzyca zaczęła zachowywać się jak mała dziewczynka, która właśnie zdawała relację ukochanej babci z porannych zabaw.

- I ona tam była i one ją dziobały, strasznie i to było okropne, bo tam były takie maluutkie… - tu zamachała ręką pokazując, że to coś musiało być mikroskopijne…

Ehren szturchnął Wellsa łokciem.
- Dobre nie? Ciekawe jak długo wytrzyma – dodał z wyraźnie złośliwym uśmiechem.

Satsuki z pełnym grozy spojrzeniem słuchała relacji, równie dokładnej jak każda, którą małe dzieci opowiadają swoim rodzicom. Nie wiadomo o czym. Nie wiadomo kto. Jakie kotki? Rozejrzała się w panice dostrzegając Nargę. Dobra jest eee… kotek. Ale jakie one? Kto? Gdzie? Co?! Czym? Niech ona mówi trochę wolniej… o co jej chodzi?!?

- Tak, tak, bardzo fajnie, ale teraz chciałabym…
- Się napić może? – Ryghart doskoczył do niej z piwem, Satsuki przyjrzała mu się w skupieniu.
- A czemu nie, na trzeźwo nie dam rady.

- A to są moje kotki: Ulkcy, Itegr, Lesshar i Medona – radośnie oświadczyła Xellas podstawiając pod nos babci nagle z nikąd zmaterializowane małe nargi i wielki łeb ich mamusi. Narga obwąchała Satsuki i najwyraźniej nie znajdując w niej nic ciekawego, oblizała się obojętnie ciągnąc Xellas w druga stronę.
- Jak dużo macie tego piwa? – powiedziała słabym głosem Sat, patrząc z niemą prośbą w kierunku Wellsa.


----------------------
Kilka dni później:

Tak, tak wszystko było pięknie i cudownie. Psia Liga okazała się bohaterami miasta, przekazywała pieniądze, czegóż to oni nie robili.
Murfy, który był tym szczęśliwym górnikiem zatrudnionym w kopalni Psiej Ligi, który znalazł kryształ wszyscy gratulowali. Cieszyli się, że tyle zostanie zrobione dla miasta.
Siedział więc sobie spokojnie w barze, a co chwilę przychodzi do niego jakiś ‘kolega’ i porosił o postawienie kolejki, przecież znalazł kryształ stać go przecież. Murfy najpierw grzecznie odpowiadał, że owszem znalazł, ale yyy…no właśnie…podwykonawczo więc, mimo, że znalazł kryształ to nie był jego właścicielem…mimo, że w zasadzie był…to jednak nie, a przede wszystkim nie jest przez to bogatszy...
Koledzy pytali wtedy:
- Stary to ile oni Ci musieli płacić, żeś się zgodził oddać takie bogactwa?
- To może są tam jeszcze miejsca i ja tyż pójdę pracować do nich?
- I naprawdę się opłacało?
- Ale jak to ni masz praw do kryształu? Przyta jesteś znalazcom?
Przez pierwszych kilka godzin starał się to wyjaśniać uprzejmie, po następnych humor już mu nie dopisywał. Kiedy zdecydował się wrócić do domu. Do małej jeszcze porządnej chatki na granicy ze slumsami Khartum. Czekała na niego jego ukochana żona, razem z czwórką dorodnych dzieci, najmłodsze miało teraz pół roku.
Żona cieszyła się, że znalazł dobrą pracę, mimo, że była tak daleko od domu. Była całkiem przyzwoicie płatna, stać ich było teraz na świeże i w miarę regularne jedzenie, a raz nawet szarpnęła się i kupiła dzieciom po malutkim cukierku, no sobie też, nigdy ich wcześniej nie jadła.
Więc kiedy wrócił następnego dnia po odnalezieniu kryształu – wziął kilka wolnych dni – widział jak promieniała szczęściem, a on musiał jej powiedzieć, że dostał prowizję od znalezienia, czuł się jak śmieć.
Pewnie, że były to przyzwoite pieniądze, ale ludzie, to tylko ludzie.
- Och kochanie, tak się cieszę!
A później, myślał co by było, gdyby sam go znalazł. Mogliby mieć dom z ogródkiem, a dzieci i wnuki byłyby zabezpieczone! Tak, jak tego zawsze pragnęli.
I nie będzie miał tego wszystkiego, bo mimo, że to on - Murfy go znalazł, to on przecież kopał, to on wybrał ten tunel, to miejsce. Odwieczne prawo mówiło, że kryształ należy do właściciela, ale to byli obcy ludzie. Kupili tę kopalnię za bezcen, tutejszych ludzi nie było stać na prowadzenie jej.

Kopalnie prowadzone przez zwykłych ludzi zazwyczaj wyglądały tak samo. Ludzie mieli kawałek ziemi i zaczynali tam kopać, jeśli coś znaleźli i dali radę działać sami, to działali sami, albo otaczali się rodziną. Jeśli nie, brali wspólników, najczęściej oczywiście najbliższych przyjaciół. Czasami taki wybór okazywał się nie właściwy, kiedy przyjaciel nagle stawał za tobą z nożem. Na szczęście i nieszczęście równocześnie złoża kryształów nigdy nie były specjalnie duże, ot góra kilka kryształów. Ale bogactwo jakie dawały wystarczało, żeby się nim podzielić z jeszcze dwoma czy trzema osobami i do końca swych dni żyć w dostatku, dlatego ludzie wchodzi ze sobą w spółki, jeśli wiedzieli, że nie dadzą rady sami. Oczywiście kiedy raz znaleziono gdzieś kryształ, zaraz próbowano wykupić ziemie dookoła, wtedy powstawała większa kopalnia, jak ta, którą przejęli ci Psioligowcy. Czasami zdarzało się, że dwóch różnych ludzi ma działki bardzo blisko siebie, ale kto znajdzie kryształ i dostarczy go kupcowi, ten pewnie jest właścicielem. Przeżyją tylko najsilniejsi.

Murfy sam chciał kupić kawałek ziemi i kopać, ale nie było go stać. A ci się tu pojawili i od razu, niby dlaczego, to niesprawiedliwie! Ci obcy kazali im pracować za jakąś nędzną prowizję – normalnie byłby przecież wspólnikiem. Pewnie, że nikt go nie zmuszał do pracy tutaj, nie musiał tu pracować. Ale żyć z czegoś musi, więc pracować też musi. Pracy na Coddar nie ma tyle, a on jest uczciwym człowiekiem, nie chce kraść, tu się znalazła. Takie warunki oferowali, musiał się zgodzić, chciał żyć, chciał zapewnić dach nad głową rodzinie. Został zmuszony!

Nastrój Murfy’iego z każdym dniem był coraz gorszy. Podzielił się swoimi smutkami oczywiście z żoną. Ta wspierała go, pocieszała, że przecież jeszcze będzie pracował i zarabiał i na pewno będzie lepiej – słowem wspierała go jak mogła.
Swoimi troskami podzielili się z najbliższymi przyjaciółmi. Wszyscy oczywiście głośni mówili, że to może nie fartownie, że znalazł kryształ tak szybko, bo gdyby znalazł go później to więcej by zarobił i może nawet ćwierć tego, co warty był kryształ. Ale i pocieszyciele i pocieszany wiedzieli, że są to puste słowa.
Żal za straconą fortuną rósł. A ludzie najbliżsi zastanawiali się, czy to jest dobry układ. Tzn zawsze warto mieć jakąś pracę, praca jest dobra, ale kryształy są przecież warte fortuny lepiej znajdywać je samemu. Może nie warto, szukać ich tak dokładnie dla kogoś, bardziej się opłaca nie znalezienie ich. A może nawet zataić znalezienie, lub zabrać kryształ? Nie każdy miał potrzebę uczciwości, za to każdy chciał żyć godnie, a nawet wygodnie.
Ludzie w sekrecie mówili o tym tylko najbliższym, więc oczywiście w ciągu dnia, mówiło już o tym pół Khartum, a na drugi dzień, negatywne nastroje panowały już w całym mieście.
Trochę to ucichło, gdy okazało się, że pieniądze mają pójść na rozwój miasta.
Ale z punktu widzenia Murfy’iego oraz innych górników, którzy zaczęli się zastanawiać nad losem kolegi, który mógł być ich losem te inwestycje były z „ich pieniędzy”, tych które by mieli gdyby sami znaleźli kryształ. A nie jacyś obcy, którzy wykupili ziemię przecież od mieszkańców, których nie było stać na utrzymywanie jej.
Ludzie to tylko ludzie, a w Khartum każdy dbał najpierw o swój tyłek.
Także, kiedy przywódca Psiej Ligi opuszczał planetę, wyszły pożegnać go tłumu. Cały fanclub z bardziej zamożnych dzielnic. Mnóstwo kobiet, wszystkie w przepięknych sukienkach, wszystkie z wzorami na jedną modłę. Panowie starali się trzymać mocno swoje partnerki by nie zgubić ich w tłumie wśród tysiąca identycznie ubranych. Ale to na szczęście był problem tylko tych bogatszych, biedniejsi mieszkańcy miasta nadal mieli ważniejsze wydatki. Tutaj na Coddar uczciwa praca brudziła, nieuczciwa zresztą też...
Wśród tysięcznych tłumów mnóstwo osób zastanawiało się co przyniesie teraz przyszłość, a fala żalu zaczynała rosnąć.
Pracownicy sprzedanych restauracji, telewizji, czy nawet biura też wiedzieli o zmianach, ich rodziny i przyjaciele również. Nowi właściciele nie byli tak skorzy do utrzymywania tylu pracowników.
Raflik zacierał ręce, te nastroje odwróciły uwagę mieszkańców od CA i konkretnie od niego, mógł na spokojnie przemyśleć kolejne kroki.
Całe miasto było pełne zabijaków, jeden w te czy we w te nie robił różnicy, a jeśli ludzie zaczną tracić pracę, to może i lepiej niech się sami pozabijają, byle z daleka od ich domów, uczciwi ludzie nie chcą kłopotów.


--------------------------------
Dwa dni wcześniej, czwartek, 10tego dnia questa:


Kallain Midrange ze smutkiem słuchała wieści przyniesionych jej przez Jamesa.

-Przykro mi, nic nie mogli dla nich zrobić, gdyby się wydali sami zostaliby złapani.

Był to trzeci dzień ich pobytu, czwarty jeśli liczyć ten, w którym zostali przyprowadzeni. Nie narzekała na gościnę, karmili ich, starali się pomóc przy ciężko rannych. Szaman zapewniał im jakieś maści, ale tych akurat wolała nie używać, mieli jeszcze swoje zapasy, z których korzystali. Jednak po zapewnieniu Jamesa, które z nich są bezpieczne i tych zaczęła używać.

Ciężej ranni powoli zaczynali dochodzić do siebie ich stan nie nadawał się nadal na podróż, ale mogli już siadać, a nawet chodzić na krótkie przechadzki po pociągu.
Z pomocą szamana udało się nawet uratować rękę najstarszego z ekspedycji. Midrange była zaskoczona, że kilka dość popularnych roślin jest tak skuteczna w leczeniu.
Po dwóch dniach, przy pomocy Jamesa dyskutowała już z szamanem o sposobach na różne dolegliwości, nie zgadzała się ze wszystkim, ale uzyskane informacje na pewno przydadzą się jej jeszcze.

James odwiedzał ich kilka razy dziennie pytając czy czegoś nie potrzebują. Oferując towarzystwo, słuchając opowieści i Khartum i zwyczajach tutejszej ludności. Zabawiał ich, miło spędzali czas.

Mimo początkowej nieufności, Lud Farron szybko ich zaakceptował i traktował jak inne sługi swojego Wielkiego Wodza i Kapłanki. Pomagali jaki mogli, zastępowali szamana, gdy był zbyt zajęty innymi sprawami, opatrywali rany jeśli, któreś z wojowników podczas ćwiczeń został zraniony.

Bariera językowa uniemożliwiała swobodne porozumiewanie się, ale tutaj na pomoc przychodził James, Lud Farron też wiele słów nauczył się od nowych towarzyszy – krasnoludów - głównie niecenzuralnych. Nie pałali do siebie miłością - co Kallain zauważyła od razu – ale po incydencie z demonem, wojownicy mieli nowego świetnego bohatera, więc ich humory uległy poprawie. A skoro on mówił, że niscy ludzie są dobrzy to przyjęli to.

A teraz po zalaniu chłodnic, kiedy temperatura pociągu zaczęła być normalna, pomagali przy chorych i tych skacowanych. Rozpoznali objawy zatrucia toksyną z pewnej rzadkiej rośliny. Midrange nie widziała co prawda nigdy wcześniej tych objawów na żywo, ale była kiedyś pilną uczennicą, a pamięć wciąż miała doskonałą. Podzieliła się więc swoimi spostrzeżeniami z Jamesem.

- Ta roślina praktycznie nie występuje już w pobliżu Khartum, ale tu w na pustyni i dżungli to całkiem prawdopodobne.
- Rozumiem, porosimy zakonników o wsparcie, czy pomożecie zając się leczeniem?
- Oczywiście, jesteśmy medykami, życie ludzkie jest najważniejsze.
Last edited by Xellas on Sun Mar 10, 2013 3:38 am, edited 2 times in total.
"Oh Xellas, bo przy Tobie nie idzie patrzeć na cycki, kiedy trzeba całą uwagę skupić na Twoich rękach i na tym, co aktualnie w nich trzymasz"
Satsuki

"To nie zjazdy robia sie do dupy. To wy normalniejecie na starość."
Korm
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Teoria Wzrostu

Post by Windukind »

Może obniżenie temperatury kadłuba trwało cudownie krótko, ale maszyna była unieruchomiona poprzez szalejący w sterowni pożar. Jeden z trzech, które utrudniały kontrolę sytuacji. Dostarczenie wody z kopalni zajęło też parę ważnych kwadransów i kiedy wreszcie ugaszono ogień, krasnoludom ukazał się obraz rozpaczy. Wiele podzespołów i przewodów stopiło się w jedną masę przykrytą popiołem, inne zostały zalane przy gaszeniu. Ogółem główne działo było niezdatne do obsługi, mostek i wentylacja. Pożary rozprzestrzeniły się też na niektóre korytarze, ale była to mniejsza kwestia. O ile wymiana urządzeń zajęła by kilka dni i nie była większym problem, o tyle jego był tu najbardziej doskwierający. ZCM może przywiózł tonę sprzętu, ale sporo z niego już wykorzystano lub miał być wkrótce potrzebne, a organizacja przecież nie mogła mieć nawet połowy akurat potrzebnych podzespołów. O otworzeniu produkcji nie było mowy.


----------------------------------------------------
Żaber Ko pochylił się nad resztkami mundurów i kości, które zostały po ekspedycji ratunkowej z Khartum. Po czym ręką przywołał dwóch ludzi mówiących w języku powszechnymi:
- Waszą drogą jest wziąć smutne resztki tych Khar i zabrać je do stanowiska ludu Khar (nazwa mieszkańców stolicy). Oni z nami handel. Powiedźcie, że demony spaliły. Żeśmy znaleźli i że demony mają potężną broń. Bądźcie z nimi nim gwiazda znowu wstanie.
Jego ludzie kiwnęli głowami i ośmiu z nich wskoczyło na swe bestie i pomknęło w kierunku posterunku handlowego.
Dowódca tymczasem podzielił wojowników na trzy osobne grupki i opuścił wodopój.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dla Arrain Volage braki w finansach mogłyby wydawać się problemem, gdyby nie świetna reputacja i kontakty. Te dwa były najcenniejszą walutą i właściwie nawet nie musiałaby mieć pieniędzy. Jeszcze tego samego dnia po odlocie Windu, dzięki pomocy przyjaciół z góry zorganizowała pokaz mody. Zaprezentowano na nim unikatowe na Coddar suknie i bieliznę z serii „Lot nad Anguane”, będącej jedną z najpiękniejszych rzek Shiroue. Projekty negocjatorka przywiozła ze sobą, je własna nowa kolekcja „Jak iskra”, która miała trafić masowej produkcji nie była jeszcze gotowa, ale warto było wyrobić już sobie znajomości w świecie mody. Tym czasem na fali popularności Psiej Ligi i niezwykłym szyku kolekcji, suknie słyszy na akcji za potężne sumy. Nie było bogatej damy lub gwiazdy, która nie chciałaby mieć jednej z nich w swojej szafie. Arrain nawet zaczęła przeglądać nowe lokacje dla agencji Psiej Ligi. Przydałoby się coś obok parku, co grałoby idealnie z charakterem organizacji. Drugą sprawą była nierentowna fabryka, w którą Psia Liga zainwestowała. Nierentowna była właściwie do tego momentu. Drugim nie wychodzącym wcześniej przed kamery cudownym dzieckiem Psiej Ligi był Kurt Lacko. Finansista z licznymi talentami muzyczni. Pracował nad poprawą filozofii, jakości oraz budżetu fabryki jeszcze przed zakupem jej akcji. Odpowiednie biznesplany wystarczyło przekazać lokalnym aniołom biznesu i nagle dzień na giełdzie zrobił się bardzo gorący. Nic nie warte akcje nieprzerwanie szły w górę, co jeszcze bardziej nakręciło media. Do wieczora fabryka zebrała pieniądze na modernizację i zakup materiałów. Pojawiło się też sporo potencjalnych zamówień, dzięki właściwie darmowej reklamie w mediach. Kurt trzymał jeszcze jednego asa w rękawie, blueprinty, które przywieźli ze sobą inżynierowie Psiej Ligi, ale ujawnienie ich i przekazanie pozostawił sobie na następny dzień. Wieczór spędził tak jak zwykle w studium nagraniowym. Lord Windukind polecił utrzymać ducha nadziei, a co innego mogłoby lepiej go rozniecić niż odpowiednia piosenka na listach przebojów. Zespół został wyselekcjonowany, lecz brakowało jeszcze kilku linijek.

-----------------------------------------------------------------------------
Maczer miał za to inne zmartwienie. Z przysłanych z kryształem Kłów dwóch musiało zostać w stolicy. Nie była to wielka liczba, ale Kły tak jak pozostała część Ligi specjalizowali się między innymi szkoleniu i dowodzeniu, co pozwało im czynić grupki podwładnych ochroniarzy o wiele bardziej skuteczniejszymi. I dlatego byli bardziej wartościowi od mas CA. Przeniesie tej pary do stolicy mogło obniżyć ochronę kopalni, ale tam większość formacji stworzonych z lokalnych była już w miarę sprawna.
Last edited by Windukind on Sun Mar 10, 2013 9:33 am, edited 3 times in total.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

- A to są moje kotki: Ulkcy, Itegr, Lesshar i Medona – radośnie oświadczyła Xellas podstawiając pod nos babci nagle z nikąd zmaterializowane małe nargi i wielki łeb ich mamusi. Narga obwąchała Satsuki i najwyraźniej nie znajdując w niej nic ciekawego, oblizała się obojętnie ciągnąc Xellas w druga stronę.
- Jak dużo macie tego piwa? – powiedziała słabym głosem Sat, patrząc z niemą prośbą w kierunku Wellsa.
- W takim razie na pewno nam alkoholu nie zabraknie – powiedział Ryghart z uśmiechem.
- Doskonale - mruknęła Satsuki, jednocześnie próbując otworzyć odkręcany kapsel.
- Oprócz piwa mamy zapas trunków od ludu Faron a także krasnoludzki bimber – Wells wyciągnął ze skrzynki kolejne butelki.
- I pochodne alkoholu – mruknęła cicho Koranona, aby po chwili wybuchnąć chichotem.
- Ja i tak wolałabym napić się czegoś innego – Xellas spojrzała tęsknie na Wellsa.
- Mamy też na pewno dostęp do 'magicznych eliksirów' Lucjana – przypomniał sobie Wells.
- i moich – rzuciła Nona mimochodem.
- I płyn do chłodnicy - rzucił od transportera Ehren, podnosząc nad głowę dwudziestolitrową bańkę.
- Niech mi ktoś to cholerne piwo otworzy – jęknęła Satsuki, męcząc się dalej nad odkręcanym kapslem.
- Mam wątpliwości co do tego czy nas nie wysadzą Młoda – jęknęła Xellas - Czego Was w tej szkole uczą?
- kto to jest Lucjan? – Satsuki na chwilę przestała interesować się piwem i dla odmiany przyjrzała otoczeniu - I co to za mała?
- Nona. Ona nie jest mała. Ino kompaktowa – powiedział Ehren.
- Nie mała tylko niska! – krzyknęła Koranona, niestety nikt nie zwrócił na nią większej uwagi.
- Lucjan to nasz szaaaman – Xellas znowu włączył się ton „małej dziewczynki” - Poznaliśmy go niedawno.
- Złoto nie człowiek – dodał jeszcze mimochodem Ehren.
- Pojdę go poszukać – nagle stwierdził Wells, zapalając papierosa.
- Nie wiem co umie, czuć od niego dziwne rzeczy – dodała znienacka Xellas, gdy tylko Ryghart zniknął z pola widzenia.
- Ale przechodzi przez straże sprawniej niż zergi – dodał jeszcze Ehren - Xell, zrób coś z tymi kotami. Znowu nomają krasnaludy.
- One się bawią! Muszą się uczyć jak być duuuuzim kotkiem – Xellas zaczęła gestykulować rękoma, pokazując naprawdę dużego kotka.
- I jak podpijać brodatym z kufli?
- Coś Ci się nie podoba Ehren?
- Wszystko cudownie. Ale nie chciałbym znowu wyciągać kolców z twarzy.
- OTWORZCIE MI TO CHOLERNE PIWO – ryknęła Satsuki dokładnie w momencie, gdy atmosfera zaczęła gęstnieć
- Niedopatrzenie. Już otwieram. – Ehren jednym ruchem otworzył butelkę - Proszę. Miniony nie odczuwają potrzeby nawodnienia? – Aby następnie zostać totalnie zignorowanym.
- yessss - jęknęła Satsuki sięgając po piwo i wypijając pół butelki duszkiem - za dużo ludzi za dużo... – mruknęła pod nosem bardzo cicho.
- Z tymi kolcami to był wypadek, odbiło mu się, to przez szczury, spiły go! – nagle przypomniało się Xellas.
- jakie kolce? – jęknęła zdezorientowana Satsuki.
- Ogonowe! – ryknął Ehren, ciągnąc do obozowiska kolejną skrzynkę alkoholu.
- Bo widzisz babciu, te kotki, to takie trochę inne – Xellas podsunęła jedną z narg Satsuki pod sam nos, równocześnie rozlewając piwo - one mają kolce, tylko jeszcze nie panują czasami nad tym bo są malutkie i w ogóle
- To – Powiedział Ehren równocześnie z Xellas, wskazując palcem na czarną bestię rozwaloną przy nogach wampirzycy. - Prócz zębów i pazurów.
- ZARAZ ZARAZ! – Ryknęła Satsuki, chcąc przerwać ten niekończący się spam niepotrzebnych informacji. - Chcecie mnie upić a ja tu przyszłam w.. - Satsuki czknęła - konkretnym celu!
- Upojenia alkoholowego?
- Medona idź poszukaj Wellsa i zaginionych – Xellas spojrzała w oczy nargi, zwierzę z ociąganiem wstało. - Natychmiast!
- Mianowicie.. Co wy kurwa robicie pod moja własną osobistą bazą! - Satsuki postawiła butelkę po piwie z taką siłą, że szkło rozpękło się na tysiąc kawałków.
- Kontaktujemy się – odpowiedział Ehren - Trzeba dogadać szczególy, wymieć plotki...list dotarł?
- Ehren ja Cię utłukę kiedyś... – westchnęła Satsuki nachylając się nad kolejną butelką. – To był list czy może… - zamilkła na chwilę starając się wywołać lepszy efekt – lista zakupów?
- Ale nie mów babciu, że aż taka jesteś zła
- Kiedyś napewno. Hmm, to nie to samo? – odpowiedział jak zwykle niczym nie przejęty Ehren.
- Lubisz takie żarty – próbowała naprawić sytuację Xellas.
- Nie, nie lubię. – Jęknęła Satsuki.
- Pizdy z zarządu przekazały mi tą kopertę. To i ja przekazałem dalej. – bronił się Ehren.
- Ehren nieładnie tak brzydko nazywać Noire i Arię – skarciła go Satsuki.
- O, posiłki, cudownie. – Zawołał z zadowolenie Ehren, przyglądając się nardze niosącej w pysku Wellsa, który z kolei ściskał pod pachą wielką beczkę samogonu.
- Alkohooool!
- Dobry kotek!
Koranona ugasiła swoje zielone ognisko tupnięciami i stanęła gotowa wyjąć szablę. Albo uciekać.
- O czym to ja...a tak. Nono, na bogów – natychmiast zareagował Ehren. - To tylko siwucha. I Wells.
- Ej młoda! – Rzuciła Satsuki. - Schowaj ten nożyk, oko komuś wydłubiesz niechcący. – Następnie dodała głośnym szeptem - Celuj w Wellsa!
- Przyjęłam – powiedziała cicho Nona.
- Lucjan gdzieś się zagubił, znalazłem za to pełną beczułkę smakowitości - Wells otworzył wieko i wyjął z kieszeni bojówek pucharek, napełnił go i podał dalej. - Na zdrowie!

- Ehren, czy James czasem nie miał w dłoniach dwóch kopert, kiedy opuszczaliśmy obóz? – nagle odezwał się Wells
- A wiesz… - Ehren przygładził brodę - Miał. Zatłukę skurczybyka. Albo nie. Połamię łapki i oddam Noire w tym stanie.
- Noire się i tak nie przejmie.. – Mruknęła Satsuki, jednocześnie zerując kubek Wellsa. - Nona profilaktycznie schowała się za Ehrenem.
- O, przejmie, przejmie – zawołał Ehren. - Nono. To rodzina. – Wiedźma na te słowa spojrzała z przerażeniem, niezbyt mile kojarząc słowo "rodzina".
- Satsuki to Twoja – kontynuował opowieść Ehren, równocześnie licząc na palcach. - Pra... Pra... Pra? Babcia? Prawie.
- Oh god, ta mała tez jest z familii? - Westchnęła z niechęcią Satsuki.
- Nie gryzie. Chyba że facetów. – odpowiedział jej Ehren.
- O, a to akurat brzmi całkiem rodzinnie! - Wells przejął kubek od wiedźmy i powtórnie go napełnił. Upił potężny łyk i podał dalej.
- Prawda?
- Ekkh ekh ekh - Kłamstwo - Udawanie zakaszlała Xellas.
- Wells, polej mi jeszcze. – Satsuki podstawiła kubek Ryghartowi pod nos. - Powiem wam tyle. Nikt nie jest prawdziwym członkiem Rodziny, jeśli nie poznał Lightening, albo chociaż Princessy czy Reza…
- Konotacje rodzinne nie są w tej chwili....argh – Ehren puścił kilka butelek piwa w kółeczko, w kierunku przeciwnym niż puchar Wellsa.
- Sat, słyszałem, że Maczer również jest na planecie. – Nagle zmienił temat Ryghart. - Może zorganizujemy wyścig wkoło Khartum?
- Wyścig? – ze zdziwieniem spytała Xellas.
- A więc. Nono. Skup się. – Przerwał im Ehren. - Możesz nam powiedzieć jak szybko przyjezdni śmiertelnicy zaczną odczuwać... Gościnność tej zapomnianej przez nanita dziury?
- Ehren, do czego pijesz? – Spytała Satsuki. Nona chrząknęła nieśmiało.
- Nono? – Ehren skierował spojrzenie na wiedźmę a gdy ta nie zareagowała, dodał: - Ogólnie cieszmy się, iż śmiertelników między nami mało jest. Czy twoja ekipa Sat przechodziła kwarantannę? Bo myśmy spadli na planetę prosto z bramy w zasadzie. Wells?
- Ehren, do czego pijesz? - Zapytał Wells, lekko oburzony uwagą o śmiertelnikach.
- Nie wiem, jak bardzo jesteście odporni, bo nie znam waszych... no ciał. – Zaczęła Nona. - Choć jakbyście dali sie zbadać… - Tu w oczach wiedźmy błysnęła nadzieja. - Ale do rzeczy
- Do ogniska, najwyraźniej. Opuszczasz się. - Ehren nie przestawał rozdawać kolejnych piw.
- Zielonego pojęcia nie mam gdzie jesteśmy, ale to miejsce jest bardzo, bardzo stare. – Kontynuowała Nona. - I tak jak liście, gdy umierają, najpierw ładnie wyglądają ładnie, bo robią się żółte, albo pomarańczowe, albo czerwone, to potem gniją. Wydziela sie z nich wiele niefajnych rzeczy, brzydko wyglądają i brzydko pachną. – Xellas zasłuchiwała się w opowieści Nony, lubiła słuchać o trujących rzeczach. - To teraz ta planeta jest na poziomie ładnych kolorów ale już na granicy brzydkiego zapachu, jeśli wiecie o co mi chodzi...
- Ona zabija. - Ehren pogonił jedną z progenitur Nargi od beczki z siwuchą. Wizja utopionego w alkoholu zwierzaka nie była może nieprzyjemna, ale.. - Całkiem szybko, ludzi przynajmniej.
- Zasadniczo jak wszystko. – Odpowiedziała mu Nona.
- Zaczynam zastanawiać się, czego dodają do tych farońskich napojow... – Rzucił Wells.
- Nie dodają. Natura dodaje. – Dodał Ehren.
- A co kotku robi Ci się słabo? – Zażartowała Xellas.
- Moi ludzie jedzą to samo co mieszkańcy tutejszej wioski. Wszyscy są zdrowi. – Odezwała się w końcu Satsuki.
- Promieniowanie, wszelakie, gazy, pierwiastki ciężkie… - Zaczęła wyliczać wiedźma.
- Skoro od tygodnia nic im nie jest, to nie sądzę, żeby nagle zaczęli chorować. – Upierała się dalej Satsuki.
- Coś na zasadzie – Ciągnęła nieprzejęta Nona. - Srać dalej niż się widzi.
- No właśnie, podejrzewam, że mogą to być jakieś psychotropowe roślinki... Rzadko kiedy da się rozmawiać o kilku tematach na raz. – Mruknął Wells.
- Kobiety nie mają z tym problemów. – Stwierdziła Xellas.
- Albo ja jestem już pijana, albo wy zaczęliście gadać bez sensu. – Stwierdziła w końcu Satsuki. - Nie nadążam za waszym tokiem myślenia.
- Nie mówię, ze problemy zaczną się teraz. – Kontynuowała Kora. - Mogą zacząć się za miesiąc, za rok, ale to nie jest istotne. Istotniejsze jest to, ze można to wykorzystać.
- Oni sugerują babciu, że jesteśmy bronią biologiczną, chyba. – powiedziała Xellas do siedzącej obok Satsuki.
- Zasadniczo, Codar to piękne miejsce. Ale nie zastanawiałaś się dlaczego tutejsze zwierzęta są... – Ehren umilkł na chwilę. – Duże. A lokalni mieszkańcy machają trzymetrowymi mieczami jak wykałaczkami?
- To robi sens. – Dopowiedziała Koranona.
- Ehren, myślisz, że w tutejszej biosferze znajdują się jakieś nieneawistne pasożyty? – Spytał Wells.
- Nona wymieniła główne składniki zabójczości. To jedno wielkie wysypisko odpadów przemysłowych.
- Które można wykorzystać. - Dodała cicho Wiedźma.
- Myślicie, że akademia ma coś z tym wspólnego? – Kontynuował Ryghart.
- Teraz na pewno. - Ehren stuknął się butelką z Wellsem. - Przynajmniej dwa. – Uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Nie musiała. – Stwierdziła tylko Nona. - Mogła cały proces przyspieszyć, ale ani nie mogła ukierunkować. Ani spowodować. Tak myślę…
- Akademia może się czegoś domyślać, ale nie może wiedzieć wszystkiego, dlatego otworzyła bramy dla nas. – Stwierdziła Xellas.
- Tutejsi mieszkańcy wyglądają jak najbardziej normalnie i nie widziałam jeszcze żadnego z trzymetrowym mieczem Ehren. – Ponownie odezwała się Satsuki, gdy wszyscy już myśleli, że wyłączyła się z dyskusji. - Anomalie zdarzają sie w miejscach, gdzie nie ma żadnych kryształów.
- To nie anomalie. To norma. – odpowiedział Ehren. - Kryształy są anomalią. Południe pełne jest starożytnych artefaktów u ruin. Khartum nie ma za to nawet tysiąca lat.
- Czy ktoś z tu obecnych mógłby mi wytłumaczyć czym są te kryształy. Tak naukowo bardziej? – Spytała Nona.
- Czy ja wyglądam na szpiega Agendy by takie rzeczy widzieć? -zapytał niewinnie Ehren.
- Kryształy Stabilinum to specjalne artefakty. – Zaczęła Satsuki.
- Czy tylko mi się wydaje, że kryształy same w sobie powinny się wykluczać na swoim obszarze działania? – Przerwał jej Wells.
- Paskudztwo totalne. – Rzuciła Xellas.
- Które wywołują rzeczy najbardziej prawdopodobne. – Ciągnęła dalej Satsuki.
- Jak dla mnie brzmi to na razie na tautologię.
- Najbardziej prawdopodobne.. – Odezwał się zamyślony Ehren. - Satsuki, gdzie jest Raflik?
- Z moich informacji wynika, ze mój syn znajduje się obecnie w Khartum. – Automatycznie odpowiedziała Satsuki. - Ale nie mam z nim żadnego kontaktu…
- Rafciu też tu jest? Cudownie, a ktoś jeszcze? – Ucieszyła się Xellas.
- Raflik też przyleciał na Khartum? - Wells zadrżał na wspomnienie o molochu, którym półwampir startował w wyścigu.
- A skoro o tym mowa... Nie wiesz może gdzie jest konkurencyjne gniazdo wrednej puli genowej? – Spytał nagle Ehren.
- To co z tymi kryształami? - spytał Hektor z ramienia wiedźmy.
- W zasadzie to wszystko co wiemy. Zaburzają przyczynowość na korzyść największego prawdopodobieństwa. Nie lubimy ich - stwierdził Ehren autorytatywnie.
- Występowanie takiego artefaktu jak Stabilinium, jest samo w sobie mało prawdopodobne. – Ciągnął Wells. - Dlatego w teorii występowanie dwóch kryształów na małym obszarze powinno być niemożliwe.
- A ciekawe, czy one lubią Was. – Zamyśliła się Nona.
- Nas nie lubia, jesteśmy istotami…. – Xellas zamyśliła się nad odpowiednim określeniem. – Specyficznymi.
- Kto jak, kto. Ja jestem człowiekiem, - wszedł Xellas w słowo Wells
- Zaprzeczenie logiki, to coś, z czym jako wiedźma mam do czynienia często.
- Próbujecie wytłumaczyć działanie Stabilinum półśrodkami, a trzeba by zacząć od początku. – Próbowała się wtrącić Satsuki.
- Szefie, przynoszę kolejną beczkę bimbru, tak jak pan zamawiał. - Powiedział jeden z krasnoludów, kładąc beczułkę przed zgromadzonymi.
- Wells, niekoniecznie. Zaistniał jeden. Więc prawdopodobieństwo zaistnienie kolejnego wzrosło. I tak dalej... – Ciągnął Ehren.
- Hmm, tylko, że gdyby nagle nastąpiła reakcja łańcuchowa, ciężko było by nie znaleźć kryształu. – Zastanawiał się Wells.
- Ludzie też są potrzebni Wells, kto jak kto, ale ja o tym wiem doskonale. – Xellas uśmiechnęła się, szczerząc kły.
- Nie pij z niego. - Ehren podsunął wampirzycy ramię nieco bliżej. - Będziesz miała kaca, a on z rana będzie dętka.
- Skąd wiemy czy kwestia klimatu, ba, kwasowości gleby nie mają wpływu na ich powstawanie? – Spytał Ehren patrząc jak Koranona zgarnia wolny kubek, nalewa do niego trochę alkoholu, następnie wsypuje jakiś fioletowy kryształ i dopiero wtedy pije.
- Jakby odkryć regułę, można by ją wykorzystać. – Stwierdziła po chwili Nona.
- Jak dorwiemy jednego w swoje ręce będzie można powiedzieć coś innego .Co prowadzi nas dalej w dyskusji. Satsuki, znaleźliście może jakiegoś?
- Czy to prawda, że ugryzienie człowieka przez wampira może go przemienić? – Spytał znienacka Wells.
- Może, ale musi zaistnieć jeszcze kilka innych czynników, a ja nie potrzebuję minionów teraz. – Odpowiedziała mu Xellas, po chwili wgryzając się w nadstawione ramię Ehrena.
- W takim razie prosił byś trzymała kły z daleka. - Powiedział Wells odsuwając się kawałek.
- Sat, myślisz o tym o czym ja myślę?
- Xellas, tak. I uważam to za zły pomysł. Nie chcemy kolejnego nieśmiertelnego
- Taka dygresja. – Stwierdził nagle Ehren. - Skoro kryształy zwiększają prawdopodobieństwo rzeczy najbardziej prawdopodobnych czy można rozumieć, iż wszyscy ...będziemy bardziej zgodni z własnymi naturami?
- Ja sie z tym zgadzam Ehren. – Satsuki ucieszyła się, że ktoś chce kontynuować z nią temat Stabilinum. - Uważam też, że działanie kryształów jest bardzo zależne od otoczenia. Tutaj nie ma demonów, wiec ja z Xellas będziemy chorować przy krysztale. Z drugiej strony jakbyśmy dostały go w ręce w świecie… - Zamyśliła się. – Na przykład świecie LON, nasze demonie zdolności by wzrosły. Przynajmniej ja to tak interpretuję. Potrzebuję kryształu do testów. – Umilkła znowu na chwilę. - Dobra, seriously, wyszła nam z tej dyskusji mega dygresja nad dygresje o życiu i śmierci, i innych pierdołach.
- Czyli rzycie
- Satsuki ma rację, nie po to się tu zebraliśmy.
- A point był taki, ze weszliście nieproszeni do mojej bazy…
- Zebraliśmy się tuta. - Zaczęła Nona. - Aby utrzcic ten dzień...
- W ramach wzajemnych dobrych kontaktów możecie mi powiedzieć jakie macie plany. – Satsuki uśmiechnęła się słodko.
- Plany? A kogo masz w okolicy komu można by zrobić jesień średniowiecza z zadka? – Spytał Ehren.
- Ja - powiedziała Nona łapiąc się za brzuch - to bym coś zjadła na przykład,
- Ja osobiście muszę się dostać do stolicy. – stwierdził Wells. - Trzeba ostrzec ich o zagrożeniu jakie niosą zergi. To chwilowo powinien być największy priorytet.
- Ptaszki śpiewały mi o roju zergów na wschód od stolicy. – Stwierdziła Satsuki. - Nawet planowałam się tam przespacerować jak moje maleństwa podrosną.
- Ah - Ehren nachylił się stronę rudej dziewczyny - brzmi interesująco.
- Ktoś mi wytłumaczy czym są zergi? – Grzecznie spytała Xellas.
- Zergi stanowią zagrożenie dla wszelkiego życia tej planety.

***

- Czyli koncepcja działań jest prosta. Idziemy utłuc rój.
- Ogólnie tak, przydałoby się. Jeśli rój zergów zacorruptuje cały kontynent to nie wyciągniemy już żadnych kryształów. Czego oczywiście nie chcemy…
- To byłoby nawet satysfakcjonujące rozwiązanie - zauważył Ehren - nikt nie wynosi fantów poza boisko.
- Zergi zniszczą wszystko, nie tylko kryształy. – Stwierdził Wells.
- Wszystko zostaje na Codar.
- Mam tę planetę w poważaniu, najważniejsze są kryształy. – Powiedziała Satsuki.
- I stada zergów, to gwarantujące.
- Czy wy zawsze jesteście takimi materialistami? a co z mieszkańcami planety? – Wkurzył się Ryghart.
- Wyzwolimy ich, oczywiście.
- I oddamy pod władanie, bo ja wiem, Raflika?
- Naprawdę jedyną pobudką do walki z zergami dla Agendy jest ratowanie kryształów?
- Pfff - prychnęła ledwie słyszalnie wiedźma.
- Ludzie, to tylko ludzie?
- Ta planeta to mała kropla w całym morzu Multiświata.
- I w dodatku jedna z najmniej rozwiniętych. – Ciągnął Wells patetycznie. - Nie powinniśmy jej podbijać, lecz dać możliwość rozwoju! - Wells był lekko zadziwiony posturą towarzyszy. Nie mógł ich za to winić. Przebywali w tym dziwnym świecie dłużej od niego.
- Kasa - podsumował Urzu. - Płacą mi za ten cyrk. A planeta wywołuje u mnie ból głowy i osobiście najchętniej bym ją sfajczył.
- Ludzi można przesiedlić.
- Anyway, jeśli przy okazji uratujemy planetę to fajnie, ale jeśli nie… Nikt by za nią nie płakał gdyby nie kryształy.
- Nie wiadomo co zastaniemy na terenach podbitych przez zergi. Nasza załoga pracuje nad odpowiednią bronią... robią co mogą, choć jest zbyt wcześnie byśmy mogli osiągnąć właściwy poziom technologiczny. Czy agenda posiada jakieś struktury dające nam możliwą przewagę militarną?
- To… - Satsuki przyłożyła palec do ust. – Tajemnica. – Uśmiechnęła się słodko, zamykając oczy i przechylając głowę na bok. – A teraz pora spać! Zakładam, ze jutro wyruszycie dalej ?
- W zasadzie nie mamy jak. Nie mamy środków bojowych póki co. – Stwierdził Ehren.
- Planowaliście przecież wpaść do stolicy.
- W takim razie spotykamy się za trzy tygodnie w okolicach roju.
- Deal.
- Czas spać moi drodzy. – Wells podniósł się z ziemi. - Jako człowiek, muszę przepompować przez wątrobę ten cały alkohol, jeśli mam prowadzić. – Zażartował.
- Mielonka! Jedzenie! Idealna pora na jedzenie! – Wykrzyknęła wiedźma.
- Xellas, czy możesz mnie kawałek odprowadzić? – Spytała jeszcze na odchodne Satsuki.
- Satsuki oczywiście!
- Doskonale.

WWW***

WWW- Xellas. Mam do Ciebie romans stricte prywatny. – Satsuki spojrzała wnuczce głęboko w oczy. Zupełnie nie przeszkadzało jej to w przedzieraniu się przez dżunglę, w stronę obozowiska Agendy.
WWW- Słucham babciu. – Xellas uśmiechnęła się słodko, prawie jak Xellos. Jej także patrzenie w oczy nie przeszkadzało w pokonywaniu dżungli.
WWW- Nie możesz o tym NIKOMU powiedzieć. To bardzo ważne, żeby nikt się o tym nie dowiedział, rozumiesz? – Ton Satsuki zrobił się bardzo poważny.
WWW- Obiecuję, sprawa najwyższej wagi. T a j e m n i c a . – Wampirzyca przeliterowała ostatnie słowo.
WWW- W jaki sposób doładowujesz się magicznie Xelli? – Sapytała Sat, pozornie zmieniając temat.
WWW- Piję.
WWW- No tak, wampiryzm to jednak fajna sprawa. – Zamyśliła się Satsuki. – A wyczuwasz astral?
WWW- Jak przez mgłę.
WWW- No właśnie. Ja tak samo, chociaż powiedziałabym raczej jak pod grubym kocem. – Satsuki odgarnęła jakąś zwisającą lianę. – Ja mam z tym problem. Czuję nawet przepływ energii, ale jest on bardzo, bardzo słaby.
WWW- Tak, wiem o co chodzi. Po przylocie tu, musiałam wypić naprawdę dużo, żeby zacząć funkcjonować. – Przytaknęła Xellas.
WWW- Ale odkryłam pewien świetny trik na odzyskiwanie magii. – Satsuki uśmiechnęła się tajemniczo. – Dokładnie dzisiaj wieczorem. – Księżyc świecił dzisiaj jasno, ale nawet gdyby go nie było, Satsuki zauważyłaby jarzące się jak żarówki czerwone tęczówki. Patrzące z nagłym zrozumieniem.
WWW- Że też sama na to nie wpadłam! – Aż zakrzyknęła wampirzyca.
WWW- W takim razie pewnie wiesz o co chcę Cię prosić… - Satsuki umilkła na chwilę, patrząc z powrotem na wnuczkę. – Raptem raz na tydzień. Możesz mówić, że sprawdzasz co się u mnie dzieje, troll ujesz babkę czy cokolwiek innego. Raportujesz. Wszystko mi jedno. Tylko KONIECZNIE – zaakcentowała mocno ostatnie słowo - … koniecznie nikomu nie mów o prawdziwym celu.
WWW- Możesz na mnie liczyć babciu.

WWW***

WWWSatsuki stała samotnie na środku własnej bazy. Xellas zostawiła ją w połowie drogi, ruszając z powrotem do nietrzeźwych kolegów. Pomiędzy dwiema dziewczynami istniała gruba nić porozumienia, której dzięki więzom rodzinnym – nic nie mogło zerwać. Satsuki wierzyła, że teraz będzie mogła pozwolić sobie na trochę więcej działań z ramienia Agendy i już nie mogła się doczekać aż w haczerce pozwoli wykluć się nowym mizergom. Była do tego niezbędna, gdyż wyklute stworzenia nawiązywały kontakt mentalny z tak zwaną matką, i tylko jej słuchały do końca swoich dni. Wykluwanie też nie było takie znowu proste – trzeba było wiedzy i umiejętności, oraz także kilku chemikaliów, żeby wykluć pojedynczego mizerga, Sastuki wiedziała więc, że nikt poza nią nie zrobi nic z jajkami. Z drugiej strony nie będzie wykluwać maleństw pod samym nosem CA i ZCMu…

WWW Jutro, pomyślała.

WWW***

WWWNastępnego dnia w okolicach wieczora, Satsuki poszła w miejsce nocnej imprezy. Po ZCMie i CA pozostało trochę udeptanej trawy i zgliszcza ogniska. Ponadto – żywej duszy…
Last edited by Satsuki on Wed Mar 13, 2013 7:18 pm, edited 2 times in total.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Raflik
Posts: 162
Joined: Sun Jan 04, 2009 4:43 pm
Location: #care

Re: Teoria Wzrostu

Post by Raflik »

Raflik nie czuł się najlepiej. To wcale nie była wina promieniowania, wszelakich gazów, pierwiastków ciężkich, hemoglobiny, dwutlenku węgla, takiej sytuacji. Po pierwsze był całkiem niezłą chimerą gatunkową, człowiek, wampir, lodowy demon, raczej odporną na warunki zewnętrze, ponadto stara technika, której nauczył go ówczesny towarzysz, ten cholerny –tfu- ojciec -tfu- Final-kun, „niech no tylko go dorwę” zwana sferą negacji, w pasywnym stadium będąca na poziomie naskórka pozwalała zachować mu swoje moce i umiejętności, a po drugie, stolica nie powstała w głuchej dżungli. Od lat nie widziano tu stworzeń większych od psa, a w lokalnym ogrodzie zoologicznym zwierzęta trzymane od kilku pokoleń nie wykazywały żadnych zaskakujących mutacji. Możliwe iż cała planeta Coddar była „skażona”, co negatywnie odbiłoby się na przyjezdnych śmiertelnikach, jednak stolica została postawiona na antypodach ewentualnego źródła emisji, i potencjalne negatywne oddziaływanie mogło zostać odczute dopiero po dłuższej ekspozycji.
Nie, to było coś innego, co siedziało od psychicznej, a nie biologicznej strony. Rafl po prostu się nudził. O ile niecny trik z wysadzeniem statku wlał w wnętrze półwampira odrobinę rozrywki, jednak jego efekt nie przyniósł spodziewanych rezultatów, owszem spodziewał się machlojek w wykonaniu Psiej Ligi, i po usłyszeniu informacji o sprzedaży kryształu wysłał swych ludzi do obserwacji ewentualnego miejsca pobytu tegoż. Niestety wszyscy wrócili bez żadnych rewelacji, gdyż wszelkie spotkania odbywały się za zamkniętymi drzwiami. Sam Raflik osobiście czatował przy punkcie odpraw, ale ki czort, znajoma brygada bez zatrzymywania się i żadnych inspekcji wlazła na jeden z lepszych tutejszych statków. Równie dobrze mogliby przenosić bombę termojądrową w aktówce, a Rada i tak ochoczo wpuściłaby ich na ten statek. Nie ma co, administracja Khartum jest już zdecydowanie jednostronna. Najwyższy czas to zmienić.
Do siedzącego w barze Rafla dotarł, chwiejąc się na nogach jeden z żołnierzy CA, po czym złożył raport, odnośnie uprowadzenia dwóch załogantów. Po krótkiej, acz burzliwej dyskusji w końcu powiedział
- Czyli co, znajdując jednego sojusznika, znalazłem sobie też kilku wrogów? -
No tak, idiota ze mnie, przecież to bardzo logiczne iż nie wszyscy decydują się na działalność pod rozkazami jednej osoby… ponadto sama Minea powiedziała iż krwawiące kamienie są największym z gangów… a nie jedynym… Gdyby je tak zjednoczyć, miałbym wystarczającą masę krytyczną aby ruszyć z posad to wygwizdowo.
Raflik trzasnął ręką w stół
- Pora zamienić kilku wrogów w sojuszników! Znajdźcie i zbierzcie naszych ludzi, oprócz tych dwóch którzy pomagają udoskonalić broń Kamieniom, no i zostawcie też medyka, niech poprawia właściwości ich narkotyku, reszta za dwadzieścia minut ma być… - tu wskazał na rannego żołnierza, - tam gdzie was dopadli. Acha weźcie też kogoś z kamieni, kto zna się na sytuacji. Chcemy w końcu wysadzić jeden budynek, a nie całą dzielnicę!
Wszyscy bardzo sprawnie opuścili karczmę.





Gdzieś w starym magazynie światło leniwie sączyło się przez niewielkie okno. Dużo większy snop padał przez nieczynny wentylator, wprost na dwóch całkiem porządnie obitych ludzi przywiązanych powrozem do krzeseł. Pomimo siniaków i lekkich braków w uzębieniu uśmiechali się. Nad nimi stało czterech oprychów w rzeźnickich fartuchach. Dwóch z nich wcale nie wyglądało lepiej od zakładników
- Kurna… Jeszcze raz ich w mordę, za Zbiśka – odezwał się łysawy facet z sińcem pod okiem i zabandażowanym przedramieniem
- Wystarczy, don Peperoni chciał ich w miarę żywych – odpowiedział „nieuszkodzony”
- KURNA ŻYWYCH? Patrz jak szczerzą kły, kurna… siedmiu naszych do nieprzytomności obili, dziesięciu pokiereszowali jak nas, zanimśmy ich siecią unieruchomili i złapali. Dopiero wtedy można było ich skopać i związać
- Cooo? Czyli wcześniej nie obrywali? – odezwali się obaj „cali”
- No kurna, katar od rana mam, i wczoraj zabalowałem, także kondycja nie w szczytowej formie, byście obaczyli jak ich dwóch rozkładam jedną ręką, tylko ten katar… zresztą wy w siedzibie sobie siedzicie, kaweczke żłopiecie, fifki palicie zamiast pomóc.
- My przygotowywaliśmy magazyn, i dodatkowo ofertę za okup. Po za tym nie podważaj decyzji don Peperoniego, szefa wszystkich rzeźników!
- Taaa.. wiem… swędzące kabanosy od pieprzowych kiełbasek faszerowanych proszkiem.. ale żeby zmuszać do takich strojów – tutaj kolega z dłuższymi włosami wskazał na rzeźnicki fartuch
- Nie moja wina że wujek i rodzina z dziada pradziada trzymają się rzeźnickiego fachu… - odparł młody blondyn, ten który nie miał okazji brać udziału w akcji.
- A tak w ogóle po cośmy ich łapali?
- No właśnie... – obcy głos rozszedł się po całym magazynie, mrożąc wręcz całą atmosferę - …też chciałbym to wiedzieć. – powiedział Raflik wychodząc z cienia.
- Oż kurna! – rzucili bandyci, i sięgli po broń.
Dwóch pokiereszowanych miało metalową pałkę i długi tasak. Pozostali chwycili za broń palną… nie zdążyli. Raflik nadludzkim skokiem pokonał kilkanaście metrów dzielące go od oprychów, i ciął na odlew pierwszego, odrąbując mu rękę z pistoletem. Następnie sparował ostrzem miecza rzeźnicki tasak, który w kontakcie z metalem nie z tego świata po prostu został rozcięty pod wpływem własnego impetu jak kartka papieru w kontakcie z nożem. Odcięta końcówka przeleciała centymetry od gardła Generała, ale ten nie przejął się tym zbytnio, gdyż musiał odskoczyć od ciosu pałką z lewej strony. Tymczasem drugi, uzbrojony w broń dystansową przymierzył się, i już zamierzał strzelić w półwampira, kiedy coś podcięło mu nogi. Zwaliwszy się na posadzkę, natychmiast próbował się zerwać, kiedy para nóg owinęła się wokół jego szyji, i prostym acz zdecydowanym ruchem skręciła mu kark. Od żołnierzy CA, nawet związanych i obitych NIGDY nie odwraca się plecami…
Reszta była już tylko formalnością, i po kilku sekundach trzy zakrwawione od cięć mieczem ciała leżały pośrodku magazynu.
- Panowie.. wstyd i hańba – rzucił Raflik do ciągle związanych ludzi, a ci tylko opuścili głowy – Macie szczęście iż każdy mój człowiek jest na wagę złota, bo inaczej podzielilibyście ich los… z mojej ręki – powiedział przez zęby Generał, po czym z jego ręki zaczęła cieknąć strużka wody. – Ale na razie… - szybki wymach ręki w górę, i strużka wody – atutowy atak Raflika poleciał w stronę sznurów. Normalnie przy pomocy magii Raflik wytwarzał wystarczającą energię, aby cienka struga przecięła stal niczym masło, przy tym był w stanie kontrolować ją na tyle, aby precyzyjnie wykonała swoje cięcie – tnąc musze skrzydła, bez naruszania powierzchni na której siedziała rzeczona mucha, tym razem było coś nie tak.. Niemal natychmiast po wyprowadzeniu „ataku” coś zerwało kontakt między umysłem Rafala a magią. Strużka chlapnęła tylko na sznury i twarz jednego z wojaków. Normalnie powinna przeciąć go w pół, tutaj jednak po prostu ściekła z twarzy i wsiąkła w sznur.
- Grrrr.. więc to jest te osłabienie magii.. no po prostu pięknie – powiedział Generał, podchodząc do swoich ludzi i uwalniając ich w bardzo tradycyjny sposób, poprzez przecięcie powrozu mieczem.


-dwadzieścia cztery… dwadzieścia pięc… dwadzieścia sześć… hmm.. z tego co pamiętam swędzące kabanosy nie były zbyt licznym gangiem, aczkolwiek nie widzę tutaj „dowództwa”… pewnikiem połowę usiekliście – powiedział młody chłopak od krwawiących kamienii, zatykając usta i odwracając zwrok od stosu trupów na środku magazynu… co jak co, ale na furię CA nie było litości, i wszyscy należący do kiełbasianego gangu, którzy mieli nieszczęście pilnować tej kryjówki zostali gładko pozbawieni życia.
- Pokaz siły udał się znakomicie – rzekł Raflik, zadowolony z przebiegu całej akcji. Dwóch snajperów całkiem sprawnie ściągneło kilku ochroniaży z wyższych kodygnacji budynku, a odpowiedznie zdolności demona pozwoliły na bezszelestne pozbycie się oprychów z tylnego wyjścia. W zasadzie żaden z swędzących kabanosów nie miał okazji nawet krzyknąć, a co dopiero wezwać posiłki. Co jak co ale CA znało się na zajmowaniu pozycji wroga. – niedobitki albo będą nas kąsać, za co spotka je kara, albo przyłączą się...
- Przyłączyć się? Po czymś takim? – Chłopak był nad wyraz zdziwiony
- I tu widzisz młody… sam byś nie przetrwał w tych warunkach. Kabanosy zobaczyły że z nami nie ma żartów. Wbrew pozorom gangi nie różnią się zbytnio od dzikich plemion – i tu i tam najsilniejszy dowodzi, z małym wyjątkiem… Gangi są na tyle cywilizowane iż widzą różnice w sile, i raczej nie podskoczą… Powiedz swojej pani, że organizujemy spotkanie wszystkich szych w Khartum… Niech roześle wiadomości do wszystkich gangów w mieście… spotkanie na neutralnym terenie… Jakby ktoś miał jakieś wątpliwości, to powiedzcie iż formuje się nowa rada w Khartum – Rafl wiedział, że tą informacją, mimo iż nie wszyscy mogli zgadzać się z jego metodami, lub mieć odrębne zdanie, na spotkaniu zjawią się wszyscy przedstawiciele gangów, gdyż w przywództwie nikt nie pozwoli, aby oferta postawienia swego tyłka jeszcze wyżej, przemknęła mu koło nosa.
- A teraz rozwalcie tą budę!





W dzisiejszych wiadomościach wieczornych – Na terenie wschodnich slumsów zawalił się magazyn rzeźnicki. Powodem zniszczenia budynku mógł być wybuch, gdyż wnętrze budynku było mocno spopielone, aczkolwiek okoliczni mieszkańcy nie słyszeli żadnych głośnych odgłosów, oprócz oczywiście walącego się budynku. Magazyn nieoficjalnie należał do gangu Swędzących kabanosów, a w jego zgliszczach osoby porządkowe natknęły się na spopielone szczątki ludzkie. Najprawdopodobniej były to porachunki gangów, dlatego uprasza się mieszkańców o nie opuszczanie domostw po zmroku. Sprawą zajmie się inspektor Xavier, po powrocie ze swych służbowych obowiązków. A teraz wiadomości sportowe…

Ludzie chaotic aliance przestali jawnie chodzić po ulicach… opuścili tez knajpę w której się znajdowali i przyjęli schronienie od krwawiących kamieni. Kiedy wypowiadało się wojnę miastu, służby porządkowe stanowiły element wrogi, który mógł nieco namieszać.
Nabór do gangów trwał. Produkcja narkotyków również, a do spotkania wszystkich głów mafii pozostały dwadzieścia cztery godziny…
- Pora obrócić to miasto w perzynę – pomyślał Raflik
User avatar
GvS
Posts: 706
Joined: Fri Aug 29, 2008 8:48 pm

Re: Teoria Wzrostu

Post by GvS »

Transportowiec Agendy właśnie przekroczył Bramę i skierował się do portu gwiezdnego znajdującego się na Khartum. Charakterystyczny symbol oka wpisanego w trójkąt lśnił na burcie statku.
Obecna na statku Natienne wyciągnęła zza pazuchy niedużą kopertę. Po raz setny przyjrzała się lakowi z symbolem dwóch piszczeli i pomarańczy. Nie mogła już doczekać się spotkania z Satsuki.
A necromancer is just a really late healer.
Locked