WWWPlan Satsuki nie wydawał się zbyt dobry, za to jedyny, jaki miała bez znajomości OSa. Słyszała co prawda o Próbie Posejdona, ale jedyne skojarzenie jakie miała, zawierało męskie owłosione kolana oraz bitą śmietanę. Ciężko do takiego wyobrażenia wymyśleć jakiś plan.
WWWPlan Satsuki zakładał więc, że Wells będzie na tyle głupi, żeby skupić uwagę Bóstwa (całkiem prawdopodobne, że Akademia wynajęła jakieś pomniejsze Bóstwo), kiedy ona w tym czasie przejedzie sobie cichaczem tym właśnie bocznym mostkiem. Plan zaczął wyglądać bardzo różowo w chwili, gdy od strony mostu z Wellsem uslyszała jakieś wizgi i ryki.
WWWNiestety, kiedy woda zaczęła bulgotać, wznosić się i opadać, aby następnie stworzyć wielki wir wodny - żaden człowiek, mazoku czy nawet szczur, nie zwrócił na nią uwagi. Woda nagle wystrzeliła wysoko do góry, a potem śmiejąc się z grawitacji (dosłownie zaczęła się śmiać!), została w górze i zaczęła przybierać kształt. Wodna postać była ogromna. Jej wielkie cielsko zajmowało szerokość dwóch mostów, a dwie przeogromne dłonie zastawiły kolejne dwa. Woda cały czas wirowała, więc rysy postaci na przemian wyostrzały się i traciły na ostrości, ale twarz wyglądała jakoś tak... znajomo.
WWWGłośne UMC UMC UMC dalej odbijało się głośnym echem, ale potwór jakoś się tym nie przejął. Od razu zogniskował swój wodnisty wzrok na Salamandrze, jedną ręką strzepując niewidoczny pyłek ze swojego wielkiego jak ciężarówka - muszlowego naramiennika.
WWW- PRZEJAZDU NIE MA! - Stwór ryknął tak głośno, że do wody z głośnym pluskiem spadło kilka stalaktytów.
WWW- Przejazdu srejazdu! - Warknęła Satsuki wysiadając z Salamandry. - W tej chwili może i nie wydaję się prawdziwym przeciwnikiem ale stoi przed Tobą Satsuki Joan Eilith Amber Heather Aeline Hira'min Kyasuminerai, córka Princess Amelii oraz Pierwszy Generał LON. Jeśli zaraz nie ustąpisz mi drogi to gorzko tego pożałujesz! - w tym momencie wodna maszkara wybuchnęła takim dzikim chichotem, że jeden z mostów rozsypał się na kawałki.
WWW- Khe Khe... Przecież Ty... - Potwór otarł wyimaginowaną łezkę - ...nawet nie masz magii!
WWW- W tej chwili może i nie mam, ale oboje wiemy, że Ty nie jesteś w stanie mnie zabić. Za to ja, gdy tylko odzyskam energię, mogą zamienić całe to bajoro w łaźnię rzymską! - Satsuki chyba za punkt honoru postawiła sobie wydzierać się głośniej od potwora, co jej się już prawie udało. Niestety, wyżej wymieniony ryknął wtedy jeszcze większym śmiechem.
WWW- Śmiało. Ja tu jestem rozrywkowo. Jutro już mnie nie ma, wracam do swoich mórz. I lubię saunę. - Tym razem postać uśmiechnęła się diabelsko, po raz kolejny wywołując skojarzenia do jakiejś znanej twarzy... Satsuki aż poczerwieniała ze złości. - Z drugiej strony tak mnie rozbawiłaś, że zgodzę się na jakiś trade. Zaproponuj mi coś ciekawego.
WWW- Ok, pokaże Ci cycki.
WWW- EUHEUEUEHUEHEUEHUEHEUHEEUEUHEUHEUHEUHE!!!! - Nie wiedziałam nawet, że to możliwe, ale potwór tak się zapowietrzył ze śmiechu, że aż... pękł. Niestety po chwili stał przed nią cały i wodnisty. - Wolę bardziej płaskich... partnerów.
WWW- Czy Ty jestes Posejdon, Syn Kronosa, Władca Wód?
WWW- Tak.
WWW- Ofiaruję Ci te oto 12 zdjęć przedstawiające nagich mężczyzn w frywolnych pozach. Wodoodporne! Kalendarz na 2013 rok! W zamian za bezpieczny przejazd. Tu masz miniaturki - rozłożyła kilka kartek przed sobą. - Posejdonowi jakby oczy zabłyszczały.
WWW- Mało!
WWW- Załatwię Ci też wejściówkę na najnowszy pokaz męskiej bielizny w Swiecie Ziemia.
WWW- No nie wiem, nie jestem przekonany...
WWW- No weźże! Tam, tamtym mostem - wskazała palcem - jedzie niezły przystojniak! Nie chcesz, żeby Ci odjechał tak bez pogawędki - warknęła znowu zirytowana.
WWW- Dorzuć mi jeszcze coś ekstra.
WWW- Co powiesz na to, za niedługo powinien jechać tędy mój synalek. Dam Ci go na godzinę w opiekę. Mogę nawet podpisać zgodę. - Posejdon uśmiechnął się tak przeokropnie, że Satsuki wiedziała już, że ma go w garści. - Niebieskie włosy, srebrna zbroja. Będzie jechał jakimś wielkim koszmarkiem. Nazywa się Raflik. Spodoba Ci się. - Satsuki machnięciem ręki stworzyła w powietrzu świetlistą umowę. - Podpisz na dole, Słoneczko. Tu w rogu.
WWWPosejdon jakby zawahał się na moment, ale już po chwili podpisał umowę.
WWW- Zaraz, ale to umowa między Finalem a Posejdonem
WWW- Tak tak. Przecież jestem kochającą matką. Mój synek nie może wiedzieć, ze ja to podpisałam. - Satsuki uśmiechnęła się słodko. - Final to mój mąż a ja mam jego pełnomocnictwo. Wszystko jest legit. Jak coś to mnie nie widziałeś a umowę podpisałeś z wysokim niebieskookim ciemnym blondynem. - Satsuki machnęła z roztargnieniem ręką. - Czy przepuścisz mnie teraz drogi Posejdonie?
WWWPosejdon złapał wolną ręką świetlistą umowę, a drugą odsunął z mostu. Następnie po prostu zniknął. Satsuki wsiadła do Salamandry i ruszyła z piskiem opon. Do portalu był jeszcze kawałek drogi a ona wolała być po jego drugiej stronie jak najszybciej. Na wypadek gdyby Grecki Bóg się nagle rozmyślił...
WWW***
WWWWells jechał sobie spokojnie, nikomu nie przeszkadzał, nikomu się nie narzucał. Nawet muzykę jakby ściszył, gdy zobaczył wielką falę wody stojącą obok tej jaszczurzej czarownicy. Czyżby to była ta <Próba Posejdona?> Był pewien, że póki jest niezauważony, musi przejechać jak największy odcinek. Nie było wcale prosto, dosłownie co kilka minut po jaskini roznosił się coś jakby długi i donośny huk, a po chwili z sufitu spadały kamienie i stalaktyty. Wszystko trzeba było wyminąć, ewentualnie zestrzelić. Z powodu powyższego Wells nie jechał zbyt szybko, za to w przeciwieństwie do Satsuki - cały czas do przodu. Sprawdzał co kilka minut w bocznym lusterku, czy ta wariatka nadal stoi w miejscu, a potem z westchnieniem ulgi patrzył z powrotem na drogę. Wszystko do czasu.
WWWGdy po raz n-ty spoglądał w lusterko, spostrzegł, że Satsuki już jedzie, a mokrego stwora nigdzie nie widać. Spojrzał z powrotem przed siebie i zobaczył dokładnie to, czego nie chciał ujrzeć - wielką ścianę wody stojącą mu na drodze.
WWW***
WWWSatsuki do końca OSa jechała nie niepokojona przez nikogo. Gdy już prawie przejeżdzała przez portal, w jej głowie coś w końcu zatrybiło. Wykonała tak dobrze wszystkim znanego facepalma.
WWW- Ten Pożal-Się-Boże-Posejdon wyglądał jak KORM!
Yellow line
Re: Yellow line
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
Re: Yellow line
Po udanej transakcji zadowolony Posejdon dojrzał kolejny łatwy cel. Zaczął się do niego zbliżać już myśląc o tym, co dostanie w zamian za przepustkę od kolejnego uczestnika. Miał skrytą nadzieję, że tym razem trafi na młodego mężczyznę. Nie czekając ani chwili dłużej wystrzelił ze zbiornika wodnego gejzer zalewając fragment mostu i formując ścianę wody kilkanaście metrów od bolidu. To go powinno nastraszyć, pomyślał.
***
Wells miał mało czasu na reakcję. Ściana wody pojawiła się przed nim nagle. Sensory echolokacyjne wyświetliły ją jako odbijający fale dźwiękową obiekt, więc nie wiedział do końca z czym ma do czynienia. Pospiesznie przełączył pełną moc barier na maskę i dach bolidu, po czym dodał gazu.
- Co ty robisz kretynie! To coś nas pozabija!! – Piszczał Behemoth w momencie gdy przejeżdżali przez wodną barierę. Poszło im to wyjątkowo łatwo, niczym przebicie się przez opadającą z wodospadu wodę.
- To było to coś co zatrzymało tę fioletową salamandrę? – Zapytał zdziwiony Wells. – Cholera! Mam wodę do kostek… Musiało się trochę wlać gdy się przebijaliśmy…
- Wytrzymasz… tylko się nie posikaj i lepiej coś szybko wymyśl… bo ta wodna szkarada zaczyna nas gonić, a zostało nam jeszcze pięćdziesiąt kilometrów do portalu!
Kilkadziesiąt metrów za Raptorem po moście płynęła wielka fala słonej wody, z jej szczytu wystawał umięśniony nagi tors, w ręku trzymający trójząb. Zarys przypominający twarz wcale nie był zadowolony zaistniałą sytuacją.
- Dogania nas! Nie możesz jechać szybciej?
- Robię co mogę, ale z dziwnych przyczyn te kamienie spadają coraz częściej… Jak nas taki walnie to możemy wypaść z mostu.
- To może włącz TRB i rozwal tę pokrakę?
- To coś jest z wody… jak niby mam z tym walczyć? Dlaczego ten świat jest taki dziwny?!
Fala za bolidem robiła się coraz wyższa, po obu stronach mostu co chwila strzelały wysokie słupy wody, niczym z gejzerów. Posejdon coś krzyczał, ale ryk silnika oraz powoli rozpętująca się burza uniemożliwiały zrozumienie z tego czegokolwiek. Wielkie czarne chmury coraz gęściej kłębiły się nad trasą. Pioruny uderzały w mniejsze mosty robiąc w nich dziury lub je najzwyczajniej zawalały. Zerwał się przeraźliwie mocny wiatr.
- Cholera jeśli zostaniemy tu dłużej pan fala będzie naszym najmniejszym zmartwieniem… Wymyśliłeś już coś?
- Behemoth, kurwa! Zamknij się albo rzuć jakimś konstruktywnym pomysłem. Goni nas jakieś jebane tsunami! Kamienie walą się jak by na szczycie tej pieprzonej komnaty stacjonował batalion krasnoludów skuwających je prosto na nas i do tego jebie deszczem, gradem i piorunami jak w jakiejś zjebanej komedii sytuacyjnej!! – Wellsowi puszczały nerwy. Nie zdarzało się to często, ale w tej sytuacji, jego spokój osiągną swoją granicę, nieśmiało ją przekroczył po czym wrócił żeby nabrać rozpędu i ustanowić nowy rekord.
- Przepraszam… - Zapadła chwila ciszy. – Co jest z tą wodą? Wygląda jak by miała się za chwile zagotować…
Ryghart zbył ostatni komentarz szczura i uśmiechnął się samymi kącikami ust. Wymacał w kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę. Wydobył jednego papierowego cudaka, włożył do ust i odpalił.
- Co ty robisz? Szefu zabronił! – Skarcił go szczur.
- Pamiętasz ile to cacko wyciągnęło na czterech dyszach podczas testów? – Zapytał ignorując poprzednią wypowiedź Behemotha.
- Że co? – Zdziwił się pytaniem.
- Przed wyścigiem robili testy w hangarze. Jaką prędkość wyciągnął na czterech dyszach? Pamiętasz?
- Coś blisko albo ponad siedemset… Czekaj… Ty chyba nie chcesz… Ryghart, to by było szaleństwo… Testy były robione w hangarze! Tu mamy otwartą przestrzeń i do tego okropną burzę! Po za tym trzynaście sekund da nam co najwyżej dwa kilometry! Do portalu zostało jeszcze trzydzieści! To szale…
- Sześćdziesiąt sekund. – Wells przeciągle zaciągnął się papierosem.
- Słucham?!
- Będziemy jechać sześćdziesiąt sekund na dopalaczu.
- Czy ciebie już do reszty pojebało?! Chcesz w tych warunkach włączyć TRB i w dodatku jechać sześćdziesiąt sekund na dopalaczu działającym trzynaście? Nie wspominając już o tych jebanych skałach które zrobią nam niezłe kuku jak w nie wjedziemy…
- Właśnie kończę odłączać zabezpieczenia systemu odcinania dopalacza. Mechanicy mówili, że w projektach zakładają pięciokrotnie wyższy współczynnik bezpieczeństwa. Daje nam to sześćdziesiąt pięć plus minus dwie trzy sekundy przed eksplozją silników. Oczywiście nie będą już zdolne do użytku, ale i tak trzeba by zjechać do pit stopu, żeby się zatankować i naprawić. Mogę też zrobić niepełne przejście w TRB, wtedy zachowamy część aerodynamiki, kamieniami zajmie się świetlna tarcza. Jak dobrze pójdzie przejedziemy tak jedenaście kilometrów.
- Pojebało cię już do reszty… zabijesz nas!
- Wolisz zginąć od tego za nami? Już prawie nas złapał… - Szczur nic nie odpowiedział. Wells dopalił i zgasił papierosa. - Ile jeszcze do Portalu?
- Piętnaście kilometrów… Jeśli zginiemy skopie ci dupsko w piekle…
- Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…
***
Posejdon już chwycił za tył Raptora, gdy nagle stało się z nim coś dziwnego. Korpus uniósł się lekko do góry wysuwając spod siebie dwie dodatkowe dysze silników rakietowych oraz odsłaniając podwozie w kształcie stawów kolanowych. Od tyłu pojazdu odłączył się podłużny fragment co raz bardziej przypominający dłoń i wysuną się przed bolid. Ułamek sekundy po tym maskę oraz dach osłaniał niebieski świetlny dysk. Wszystkie cztery silniki buchnęły niebieskim światłem zamieniając dłoń greckiego boga w parę wodną, a dziwna konstrukcja nie przypominająca ani robota, ani bolidu pomknęła przed siebie ze zdumiewającą prędkością.
***
- To działa! Uciekamy mu! – Piszczał pełen entuzjazmu Behemoth.
- Mówiłem ci, że zadziała.
W tym momencie woda w bolidzie uformowała się, w miejscu w którym siedział szczur, na kształt umięśnionego półnagiego mężczyzny. Behemoth wypłyną mu na kolana.
- To co zrobiliście przed chwilą nie było miłe… - Powiedział spokojnie bóg mórz i oceanów. Wells zamarł usłyszawszy nowy głos w pojeździe. – Pomyślcie co by było gdyby któryś z moich kolegów na Olimpie dowiedział się, że nie mogłem dogonić dwóch huncwotów w dziwnej metalowej skrzynce na kołach? Był bym pośmiewiskiem po wszechczasy… Wiecie, bóg ma swój honor, niemoralny i dziurawy jak szwajcarski ser, ale zawsze honor.
- Kim jesteś? – zapytał przerażony Ryghart.
- Czyżbyś nie był stąd? To sporo wyjaśnia… Bóg mórz i oceanów, Posejdon. Przybyłem odebrać zapłatę za przejazd przez moje terytorium.
- Muszę wygrać ten wyścig za wszelką cenę. – Powiedział Wells z większą pewnością w głosie. – Nie wiem kim jesteś ale wyglądałeś na zagrożenie, dlatego zaczęliśmy uciekać. Nie mam nic, mogę po wyścigu podzielić się z tobą moim honorarium. - Usłyszawszy to Posejdon głośno się roześmiał.
- Nie interesują mnie pieniądze. Wziąłem już coś cenniejszego, pokrywającego równowartość twego czynu. Zapamiętaj to, z bóstwami się nie igra jeśli się jest tylko żałosnym człowiekiem, ponieważ płaci się za to najwyższą cenę. – Powiedziawszy to postać Posejdona zmieniła się w mokrą, przeźroczystą, wodną plamę.
Nagle coś mocno szarpnęło bolidem.
***
- Co on do cholery robi!? – Wrzeszczał na mechaników Mistrz ZCMu – Jak to wyłączył zabezpieczenia!? Czy on chce celowo przegrać wyścig?
- Nie wiemy szefie… Przez zakłócenia spowodowane burzą nie jesteśmy w stanie nawiązać kontaktu… Jedzie już tak trzydzieści sekund… przed chwilą włączył jeszcze dopalacze na stopach robota, w tym momencie jego prędkość wynosi siedemset piętnaście kilometrów na godzinę, wychodzi na to, że burzowe wiatry mu dodatkowo pomagają…
- Pieprzony debil! Jak daleko od pierwszego OSu ustawiono nasz pit stop?
- Dwieście metrów, właśnie teleportujemy tam silniki odrzutowe na wymianę, niestety posiadamy na składzie tylko dwa, na pewno będzie trzeba wymienić…
- Jeśli w ogóle tam dojadą… Wyślijcie ekipę pit stopu jak najbliżej portalu, nie sądzę, żeby dali radę przejechać te dwieściemetrow…
- W tym wszystkim jest też dobra wiadomość Posejdon przestał ich gonić. – Powiedział drugi mechanik, po czym dostał mocnym sierpowym w twarz od samego Wielkiego Mistrza.
***
Satsuki jechała pewnie, musiała uważać, by Salamandry nie uderzył jeden ze spadających kamieni lub piorun z panującej dookoła burzy. Do portalu miała jeszcze jakieś dziesięć kilometrów. Gdyby tylko ktoś mógł uwiecznić wyraz twarzy jaki zrobiła, gdy na moście po swojej prawej stronie ujrzała zdeformowany pojazd Wellsa lecący niczym kometa, pewnie przez lata zdobił by okładki tabloidów w całym Multiwersum.
***
Właśnie mijała pięćdziesiąta piąta sekunda szaleńczej jazdy, Raptor radził sobie całkiem dobrze pomijając fakt, że płomienie w dyszach z niebieskiego zmieniły kolor na czerwony zabarwiane roztapiającym się metalem pochodzącym z dysz silników.
W tym momencie mocno szarpnęło pojazdem. Mocowania na jednym z silników nie wytrzymały. Urządzenie oderwawszy się od konstrukcji pojazdu poszybowało wysoko w górę i eksplodowało nad portalem. Od wstrząsu Raptora wywróciło na bok, pozostałe silniki zgasły wyłączone przez automatyczny czasomierz. Cały pojazd wyjechał z OSu na boku.
Przed portalem na powierzchni Shiroue już czekała ekipa mechaników ZCMu. Gdy tylko Raptor wyłonił się z portalu i zatrzymał na pobliskiej wydmie, od razu podjechał do niego specjalny dźwig i załadował go do transportera – mobilnego pit stopu ZCMu. Od razu przystąpiono do napraw oraz tankowania. Zespół ratowniczy od razu zabrał się za wydobywanie załogi.
- Pamiętajcie, najpierw naprawiać główne systemy, łącznie z odrzutowymi dopalaczami, broń to element najmniej priorytetowy, mają jeszcze trochę sprawnych zabawek. Czego nie zamontujecie do siedmiu minut zostawiacie jak jest! – wydał komendę przez radio Mistrz ZCMu.
***
- Mówiłem Ci, że się uda! Mówiłem! Dlaczego ty musisz zawsze być takim defetystą? – Krzyczał z podekscytowania Wells. Odpowiedziała mu cisza. – Behemoth, co z tobą? Żyjemy, ten dziwaczny stwór zostawił nas w spokoju, powinieneś hasać z radości! Behemoth? Behemoth!
Szczur leżał martwy na bocznej szybie, z pyska wylewała mu się słona woda.
***
Wells miał mało czasu na reakcję. Ściana wody pojawiła się przed nim nagle. Sensory echolokacyjne wyświetliły ją jako odbijający fale dźwiękową obiekt, więc nie wiedział do końca z czym ma do czynienia. Pospiesznie przełączył pełną moc barier na maskę i dach bolidu, po czym dodał gazu.
- Co ty robisz kretynie! To coś nas pozabija!! – Piszczał Behemoth w momencie gdy przejeżdżali przez wodną barierę. Poszło im to wyjątkowo łatwo, niczym przebicie się przez opadającą z wodospadu wodę.
- To było to coś co zatrzymało tę fioletową salamandrę? – Zapytał zdziwiony Wells. – Cholera! Mam wodę do kostek… Musiało się trochę wlać gdy się przebijaliśmy…
- Wytrzymasz… tylko się nie posikaj i lepiej coś szybko wymyśl… bo ta wodna szkarada zaczyna nas gonić, a zostało nam jeszcze pięćdziesiąt kilometrów do portalu!
Kilkadziesiąt metrów za Raptorem po moście płynęła wielka fala słonej wody, z jej szczytu wystawał umięśniony nagi tors, w ręku trzymający trójząb. Zarys przypominający twarz wcale nie był zadowolony zaistniałą sytuacją.
- Dogania nas! Nie możesz jechać szybciej?
- Robię co mogę, ale z dziwnych przyczyn te kamienie spadają coraz częściej… Jak nas taki walnie to możemy wypaść z mostu.
- To może włącz TRB i rozwal tę pokrakę?
- To coś jest z wody… jak niby mam z tym walczyć? Dlaczego ten świat jest taki dziwny?!
Fala za bolidem robiła się coraz wyższa, po obu stronach mostu co chwila strzelały wysokie słupy wody, niczym z gejzerów. Posejdon coś krzyczał, ale ryk silnika oraz powoli rozpętująca się burza uniemożliwiały zrozumienie z tego czegokolwiek. Wielkie czarne chmury coraz gęściej kłębiły się nad trasą. Pioruny uderzały w mniejsze mosty robiąc w nich dziury lub je najzwyczajniej zawalały. Zerwał się przeraźliwie mocny wiatr.
- Cholera jeśli zostaniemy tu dłużej pan fala będzie naszym najmniejszym zmartwieniem… Wymyśliłeś już coś?
- Behemoth, kurwa! Zamknij się albo rzuć jakimś konstruktywnym pomysłem. Goni nas jakieś jebane tsunami! Kamienie walą się jak by na szczycie tej pieprzonej komnaty stacjonował batalion krasnoludów skuwających je prosto na nas i do tego jebie deszczem, gradem i piorunami jak w jakiejś zjebanej komedii sytuacyjnej!! – Wellsowi puszczały nerwy. Nie zdarzało się to często, ale w tej sytuacji, jego spokój osiągną swoją granicę, nieśmiało ją przekroczył po czym wrócił żeby nabrać rozpędu i ustanowić nowy rekord.
- Przepraszam… - Zapadła chwila ciszy. – Co jest z tą wodą? Wygląda jak by miała się za chwile zagotować…
Ryghart zbył ostatni komentarz szczura i uśmiechnął się samymi kącikami ust. Wymacał w kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę. Wydobył jednego papierowego cudaka, włożył do ust i odpalił.
- Co ty robisz? Szefu zabronił! – Skarcił go szczur.
- Pamiętasz ile to cacko wyciągnęło na czterech dyszach podczas testów? – Zapytał ignorując poprzednią wypowiedź Behemotha.
- Że co? – Zdziwił się pytaniem.
- Przed wyścigiem robili testy w hangarze. Jaką prędkość wyciągnął na czterech dyszach? Pamiętasz?
- Coś blisko albo ponad siedemset… Czekaj… Ty chyba nie chcesz… Ryghart, to by było szaleństwo… Testy były robione w hangarze! Tu mamy otwartą przestrzeń i do tego okropną burzę! Po za tym trzynaście sekund da nam co najwyżej dwa kilometry! Do portalu zostało jeszcze trzydzieści! To szale…
- Sześćdziesiąt sekund. – Wells przeciągle zaciągnął się papierosem.
- Słucham?!
- Będziemy jechać sześćdziesiąt sekund na dopalaczu.
- Czy ciebie już do reszty pojebało?! Chcesz w tych warunkach włączyć TRB i w dodatku jechać sześćdziesiąt sekund na dopalaczu działającym trzynaście? Nie wspominając już o tych jebanych skałach które zrobią nam niezłe kuku jak w nie wjedziemy…
- Właśnie kończę odłączać zabezpieczenia systemu odcinania dopalacza. Mechanicy mówili, że w projektach zakładają pięciokrotnie wyższy współczynnik bezpieczeństwa. Daje nam to sześćdziesiąt pięć plus minus dwie trzy sekundy przed eksplozją silników. Oczywiście nie będą już zdolne do użytku, ale i tak trzeba by zjechać do pit stopu, żeby się zatankować i naprawić. Mogę też zrobić niepełne przejście w TRB, wtedy zachowamy część aerodynamiki, kamieniami zajmie się świetlna tarcza. Jak dobrze pójdzie przejedziemy tak jedenaście kilometrów.
- Pojebało cię już do reszty… zabijesz nas!
- Wolisz zginąć od tego za nami? Już prawie nas złapał… - Szczur nic nie odpowiedział. Wells dopalił i zgasił papierosa. - Ile jeszcze do Portalu?
- Piętnaście kilometrów… Jeśli zginiemy skopie ci dupsko w piekle…
- Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…
***
Posejdon już chwycił za tył Raptora, gdy nagle stało się z nim coś dziwnego. Korpus uniósł się lekko do góry wysuwając spod siebie dwie dodatkowe dysze silników rakietowych oraz odsłaniając podwozie w kształcie stawów kolanowych. Od tyłu pojazdu odłączył się podłużny fragment co raz bardziej przypominający dłoń i wysuną się przed bolid. Ułamek sekundy po tym maskę oraz dach osłaniał niebieski świetlny dysk. Wszystkie cztery silniki buchnęły niebieskim światłem zamieniając dłoń greckiego boga w parę wodną, a dziwna konstrukcja nie przypominająca ani robota, ani bolidu pomknęła przed siebie ze zdumiewającą prędkością.
***
- To działa! Uciekamy mu! – Piszczał pełen entuzjazmu Behemoth.
- Mówiłem ci, że zadziała.
W tym momencie woda w bolidzie uformowała się, w miejscu w którym siedział szczur, na kształt umięśnionego półnagiego mężczyzny. Behemoth wypłyną mu na kolana.
- To co zrobiliście przed chwilą nie było miłe… - Powiedział spokojnie bóg mórz i oceanów. Wells zamarł usłyszawszy nowy głos w pojeździe. – Pomyślcie co by było gdyby któryś z moich kolegów na Olimpie dowiedział się, że nie mogłem dogonić dwóch huncwotów w dziwnej metalowej skrzynce na kołach? Był bym pośmiewiskiem po wszechczasy… Wiecie, bóg ma swój honor, niemoralny i dziurawy jak szwajcarski ser, ale zawsze honor.
- Kim jesteś? – zapytał przerażony Ryghart.
- Czyżbyś nie był stąd? To sporo wyjaśnia… Bóg mórz i oceanów, Posejdon. Przybyłem odebrać zapłatę za przejazd przez moje terytorium.
- Muszę wygrać ten wyścig za wszelką cenę. – Powiedział Wells z większą pewnością w głosie. – Nie wiem kim jesteś ale wyglądałeś na zagrożenie, dlatego zaczęliśmy uciekać. Nie mam nic, mogę po wyścigu podzielić się z tobą moim honorarium. - Usłyszawszy to Posejdon głośno się roześmiał.
- Nie interesują mnie pieniądze. Wziąłem już coś cenniejszego, pokrywającego równowartość twego czynu. Zapamiętaj to, z bóstwami się nie igra jeśli się jest tylko żałosnym człowiekiem, ponieważ płaci się za to najwyższą cenę. – Powiedziawszy to postać Posejdona zmieniła się w mokrą, przeźroczystą, wodną plamę.
Nagle coś mocno szarpnęło bolidem.
***
- Co on do cholery robi!? – Wrzeszczał na mechaników Mistrz ZCMu – Jak to wyłączył zabezpieczenia!? Czy on chce celowo przegrać wyścig?
- Nie wiemy szefie… Przez zakłócenia spowodowane burzą nie jesteśmy w stanie nawiązać kontaktu… Jedzie już tak trzydzieści sekund… przed chwilą włączył jeszcze dopalacze na stopach robota, w tym momencie jego prędkość wynosi siedemset piętnaście kilometrów na godzinę, wychodzi na to, że burzowe wiatry mu dodatkowo pomagają…
- Pieprzony debil! Jak daleko od pierwszego OSu ustawiono nasz pit stop?
- Dwieście metrów, właśnie teleportujemy tam silniki odrzutowe na wymianę, niestety posiadamy na składzie tylko dwa, na pewno będzie trzeba wymienić…
- Jeśli w ogóle tam dojadą… Wyślijcie ekipę pit stopu jak najbliżej portalu, nie sądzę, żeby dali radę przejechać te dwieściemetrow…
- W tym wszystkim jest też dobra wiadomość Posejdon przestał ich gonić. – Powiedział drugi mechanik, po czym dostał mocnym sierpowym w twarz od samego Wielkiego Mistrza.
***
Satsuki jechała pewnie, musiała uważać, by Salamandry nie uderzył jeden ze spadających kamieni lub piorun z panującej dookoła burzy. Do portalu miała jeszcze jakieś dziesięć kilometrów. Gdyby tylko ktoś mógł uwiecznić wyraz twarzy jaki zrobiła, gdy na moście po swojej prawej stronie ujrzała zdeformowany pojazd Wellsa lecący niczym kometa, pewnie przez lata zdobił by okładki tabloidów w całym Multiwersum.
***
Właśnie mijała pięćdziesiąta piąta sekunda szaleńczej jazdy, Raptor radził sobie całkiem dobrze pomijając fakt, że płomienie w dyszach z niebieskiego zmieniły kolor na czerwony zabarwiane roztapiającym się metalem pochodzącym z dysz silników.
W tym momencie mocno szarpnęło pojazdem. Mocowania na jednym z silników nie wytrzymały. Urządzenie oderwawszy się od konstrukcji pojazdu poszybowało wysoko w górę i eksplodowało nad portalem. Od wstrząsu Raptora wywróciło na bok, pozostałe silniki zgasły wyłączone przez automatyczny czasomierz. Cały pojazd wyjechał z OSu na boku.
Przed portalem na powierzchni Shiroue już czekała ekipa mechaników ZCMu. Gdy tylko Raptor wyłonił się z portalu i zatrzymał na pobliskiej wydmie, od razu podjechał do niego specjalny dźwig i załadował go do transportera – mobilnego pit stopu ZCMu. Od razu przystąpiono do napraw oraz tankowania. Zespół ratowniczy od razu zabrał się za wydobywanie załogi.
- Pamiętajcie, najpierw naprawiać główne systemy, łącznie z odrzutowymi dopalaczami, broń to element najmniej priorytetowy, mają jeszcze trochę sprawnych zabawek. Czego nie zamontujecie do siedmiu minut zostawiacie jak jest! – wydał komendę przez radio Mistrz ZCMu.
***
- Mówiłem Ci, że się uda! Mówiłem! Dlaczego ty musisz zawsze być takim defetystą? – Krzyczał z podekscytowania Wells. Odpowiedziała mu cisza. – Behemoth, co z tobą? Żyjemy, ten dziwaczny stwór zostawił nas w spokoju, powinieneś hasać z radości! Behemoth? Behemoth!
Szczur leżał martwy na bocznej szybie, z pyska wylewała mu się słona woda.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
R. Kot
Re: Yellow line
Solidne wgniecenie w masce Lancera w kształcie byczej, rogatej mordy psuło fantastyczną aerodynamikę pojazdu. Ten mknął jednak mostem prosto przed siebie wyciągając najwyższe możliwe obroty. Sygnowany skrzydłami i trzema ósemkami samochód dobrze sprawdzał się na takich odcinkach i mogły go prześcignąć tylko pojazdy równie słabo uzbrojone jak on sam, jednak z mniejszymi bądź bardziej płaskimi kołami. Te jednak miały znaczne problemy ażeby w ogóle dotrzeć do pierwszego os-u. Nawet po działaniach Tarietha i Caia. Maczer, swoją drogą, nie bardzo wiedział co działo się z nimi obecnie. Obu zgubił z pola widzenia w zamęcie jaki powstał kiedy fala zawodników dotarła do grupki uwolnionych i oczekujących strażników labiryntu.
A te, nie oczekiwały próżnie. Zasadzka jaką przeprowadziły kosztowała Psioligowca trzy tylne osłony kół, kasetę po drugiej wypalonej rakiecie, dwie miny i trzecią część amunicji do działa obrotowego. Czyli został praktycznie z niczym.
Choć gdyby nie obecność odciągającego uwagę lisiego demona, który doskonale trzymał minotaury na dystans mimo ich odporności na ogień, Tarietha, który chirurgicznymi niemalże uderzeniami torował drogę dalej, oraz kilku mniej znamienitych kierowców którzy dodawali wcale nie mniej do puli siły ognia to określenie, że Maczer „został praktycznie z niczym” należałoby zastąpić „został mu tylko ładny nagrobek”.
Labirynt został w każdym bądź razie niemal doszczętnie zrujnowany i przypominał bardziej prosty odcinek wypełniony kupami gruzu i pyłu w którym prawdopodobnie do tej pory jeszcze trwały walki. Tu, na moście było już jednak luźno i skrzydlaty rozprężył się nieznacznie. Czego natychmiast pożałował. Buchnęła przed nim bowiem ściana wody. Psioligowiec musiał trzy razy odpuszczać hamulec, mocno trzymając kierownicę, aby tylko nie utracić przyczepności i nie wypaść z trasy w ciągnącą się pod nim czeluść. Mimo starań dwa ślady opon rozbiegły się nieznacznie w cztery a maska zanurzyła się do połowy w wodzie.
Szybki wsteczny nie pomógł. Tył samochodu zarzuciło z lewej na prawo ale nie cofnął się on nawet o centymetr. Maczer wyskoczył z Lancera i wtedy nad nowopowstałą ścianą zamajaczyła kędzierzawa sylwetka postaci owiniętej w szatę, która przypominała z lekka koc. W jednej ręce trzymała trójząb a w drugiej coś jakby świetlisty zwój. Faktycznie przypominała w pewnym sensie Posejdona jednak na ramieniu jego siedział posępny szczur...
- Jakoż brzmi imię twe? - Postać spytała lekko chrypiącym głosem
- Jestem Maczer. Telestai Psiej Ligii. Przewodnik i tarcza Archariosów. - Skrzydlaty pominął swoje pochodzenie z mroku. Z pewnością i tak nie interesowało to 'Posejdona' Który rozwinąwszy świetlisty zwitek pokiwał głową z rozczarowaniem. To również nie była osoba z umowy między nim a Satsuki, tudzież raczej Finalem. Zapytał zatem zniechęcony:
- Czego li waćpan chce?
- Zdobyć wspaniały puchar wyścigu multiświata!
- I myślisz, że jesteś szybszy od odrzutowego robota?
- Nie rozumiem. Robota Japońskiego czy Koreańskiego?
- E...? Tego nie wiem
Momentalnie wielka fala zmiotła sylwetkę w kocu. Maczer odniósł jednak wrażenie, że zobaczył uśmiech na licu podszywającego się pod Posejdona. Nie miało to jednak znaczenia. Ściana zniknęła i Psioligowiec mógł kontynuować wyścig. Wskoczył szybko do samochodu i z dużym poślizgiem na mokrej powierzchni wystartował. W kolejnej godzinie jazdy na prostym odcinku zużył cały zapas nitro rozważając jak Tarieth odpowiedziałby na drugie pytanie. Maczer wraz z nim a, jak sobie później przypomniał, także z Crowem, brał udział w misji odzyskania harfy z obcego i szalenie niestabilnego świata. Jednak nawet wspólne zmagania o przetrwanie trwające długo ponad miesiąc nie mogło wpłynąć na ostatnie postępowanie Tarietha. To był ewidentny sygnał, że jego udział w wyścigu dyktowany jest innymi celami niż skrzydlatego. I to było w zasadzie ciekawe.
A te, nie oczekiwały próżnie. Zasadzka jaką przeprowadziły kosztowała Psioligowca trzy tylne osłony kół, kasetę po drugiej wypalonej rakiecie, dwie miny i trzecią część amunicji do działa obrotowego. Czyli został praktycznie z niczym.
Choć gdyby nie obecność odciągającego uwagę lisiego demona, który doskonale trzymał minotaury na dystans mimo ich odporności na ogień, Tarietha, który chirurgicznymi niemalże uderzeniami torował drogę dalej, oraz kilku mniej znamienitych kierowców którzy dodawali wcale nie mniej do puli siły ognia to określenie, że Maczer „został praktycznie z niczym” należałoby zastąpić „został mu tylko ładny nagrobek”.
Labirynt został w każdym bądź razie niemal doszczętnie zrujnowany i przypominał bardziej prosty odcinek wypełniony kupami gruzu i pyłu w którym prawdopodobnie do tej pory jeszcze trwały walki. Tu, na moście było już jednak luźno i skrzydlaty rozprężył się nieznacznie. Czego natychmiast pożałował. Buchnęła przed nim bowiem ściana wody. Psioligowiec musiał trzy razy odpuszczać hamulec, mocno trzymając kierownicę, aby tylko nie utracić przyczepności i nie wypaść z trasy w ciągnącą się pod nim czeluść. Mimo starań dwa ślady opon rozbiegły się nieznacznie w cztery a maska zanurzyła się do połowy w wodzie.
Szybki wsteczny nie pomógł. Tył samochodu zarzuciło z lewej na prawo ale nie cofnął się on nawet o centymetr. Maczer wyskoczył z Lancera i wtedy nad nowopowstałą ścianą zamajaczyła kędzierzawa sylwetka postaci owiniętej w szatę, która przypominała z lekka koc. W jednej ręce trzymała trójząb a w drugiej coś jakby świetlisty zwój. Faktycznie przypominała w pewnym sensie Posejdona jednak na ramieniu jego siedział posępny szczur...
- Jakoż brzmi imię twe? - Postać spytała lekko chrypiącym głosem
- Jestem Maczer. Telestai Psiej Ligii. Przewodnik i tarcza Archariosów. - Skrzydlaty pominął swoje pochodzenie z mroku. Z pewnością i tak nie interesowało to 'Posejdona' Który rozwinąwszy świetlisty zwitek pokiwał głową z rozczarowaniem. To również nie była osoba z umowy między nim a Satsuki, tudzież raczej Finalem. Zapytał zatem zniechęcony:
- Czego li waćpan chce?
- Zdobyć wspaniały puchar wyścigu multiświata!
- I myślisz, że jesteś szybszy od odrzutowego robota?
- Nie rozumiem. Robota Japońskiego czy Koreańskiego?
- E...? Tego nie wiem
Momentalnie wielka fala zmiotła sylwetkę w kocu. Maczer odniósł jednak wrażenie, że zobaczył uśmiech na licu podszywającego się pod Posejdona. Nie miało to jednak znaczenia. Ściana zniknęła i Psioligowiec mógł kontynuować wyścig. Wskoczył szybko do samochodu i z dużym poślizgiem na mokrej powierzchni wystartował. W kolejnej godzinie jazdy na prostym odcinku zużył cały zapas nitro rozważając jak Tarieth odpowiedziałby na drugie pytanie. Maczer wraz z nim a, jak sobie później przypomniał, także z Crowem, brał udział w misji odzyskania harfy z obcego i szalenie niestabilnego świata. Jednak nawet wspólne zmagania o przetrwanie trwające długo ponad miesiąc nie mogło wpłynąć na ostatnie postępowanie Tarietha. To był ewidentny sygnał, że jego udział w wyścigu dyktowany jest innymi celami niż skrzydlatego. I to było w zasadzie ciekawe.
Dalej sie uciec chyba nie dalo. Ale to i tak nie pomoglo =]
Re: Yellow line
Wells dopalał papierosa siedząc przed mobilnym pit stopem.
- Ryghart, zbieraj się, za chwile kończymy i możesz ruszać dalej.
Odpowiedziało mu milczenie. Wells odpalił kolejnego papierosa.
- Nie masz na to czasu, zbieraj się, Satsuki przed chwilą cię wyprzedziła.
Wells wstał i milcząco powędrował w stronę Raptora. Wsiadł do bolidu nie gasząc papierosa.
- Nie wolno palić w pojeździe! – Krzyknął jeden z mechaników, w odpowiedzi Ryghart zaciągnął się pokazowo.
- Nic się nie dzieje, po prostu wracaj do wyścigu i skop im dupska. – Powiedział szef mechaników. – Dasz radę jechać dalej? – Zapytał już ciszej Wellsa, ten kiwną mu głową. – Pamiętaj, w TRB masz dostępne tylko dwa napędy odrzutowe, jeśli użyjesz pełnej mocy pojazd może eksplodować, staraj się go oszczędzać, udało nam się zamontować nowe podzespoły bojowe, pominęliśmy działko dla… - Zapadła cisza. Wells ruszył.
Strata do następnego zawodnika wynosiła około minuty, na szczęście zakręty Shiroue były miejscem w którym doświadczony kierowca mógł nadrobić ten czas.
- Ryghart, zbieraj się, za chwile kończymy i możesz ruszać dalej.
Odpowiedziało mu milczenie. Wells odpalił kolejnego papierosa.
- Nie masz na to czasu, zbieraj się, Satsuki przed chwilą cię wyprzedziła.
Wells wstał i milcząco powędrował w stronę Raptora. Wsiadł do bolidu nie gasząc papierosa.
- Nie wolno palić w pojeździe! – Krzyknął jeden z mechaników, w odpowiedzi Ryghart zaciągnął się pokazowo.
- Nic się nie dzieje, po prostu wracaj do wyścigu i skop im dupska. – Powiedział szef mechaników. – Dasz radę jechać dalej? – Zapytał już ciszej Wellsa, ten kiwną mu głową. – Pamiętaj, w TRB masz dostępne tylko dwa napędy odrzutowe, jeśli użyjesz pełnej mocy pojazd może eksplodować, staraj się go oszczędzać, udało nam się zamontować nowe podzespoły bojowe, pominęliśmy działko dla… - Zapadła cisza. Wells ruszył.
Strata do następnego zawodnika wynosiła około minuty, na szczęście zakręty Shiroue były miejscem w którym doświadczony kierowca mógł nadrobić ten czas.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
R. Kot
Re: Yellow line
WWWStado zbłąkanych Shiroueskich słoni błotnych zostało przegonione na drugą stronę rzeki, a prowizoryczny most szybko został złożony. Kolorowe ptactwo niespokojnie spoglądało w stronę, z której dochodził coraz głośniejszy dźwięk zbliżających się samochodów. Po długich godzinach morderczej jazdy zawodnicy zbliżali się do ostatniego odcinka trasy prowadzącego przez bujnie porośnięte mokradła Shiroue.
-----
- Z ostatniego portalu, jako pierwsza wyjeżdża … Czarna Salamandra !
- Uuuuu, Saaatsuuki! Kiedy zaczynała ten wyścig, wyglądało jakby nie potrafiła prowadzić. Teraz mniej niż tysiąc kilometrów dzieli ją od dojechania do mety na pierwszym miejscu.
- Muszę przyznać, że byłam szczególnie pod wrażeniem, jak poradziła sobie na OS-ie z Sylwestrową Serpentyną. Byłam przekonana, że Wells nie odda już drobnej przewagi, którą sobie wcześniej wypracował.
- Skoro już o zawodniku ZCM-u mowa, zaraz również powinien wyjechać z portalu. Można powiedzieć, że nieustannie siedzi Salamandrze na ogonie.
- Dobrze, że udało nam się rozwiązać kwestię szczura. Na razie jest w sektorze medycznym, ale sanitariuszki tam się nim już dobrze zajmą. A Wells zamiast zwierzęcego wyciskacza łez będzie mógł nam zaprezentować widowiskową jazdę.
- Oto i on! Wyskakuje z otwartego portalu. Koła chwile boksują, wyrzucając w powietrze fontannę błota, by po odzyskaniu przyczepności ruszyć w pościg za reprezentantką Agendy.
- Za chwilę na pewno ujrzymy też zawodnika z Psiej Ligi, który przez cały wyścig próbuje nadrobić straty z początkowego jego okresu.
- Gdyby to był ktokolwiek inny, powiedziałabym, że nie ma większych szans na dogonienie Satsuki i Wellsa. Ale nie zapominajmy, że Maczer zna Shiroue jak własną kieszeń. A przed nami długi odcinek prowadzący przez bardzo zdradliwy teren.
- Wiesz Len, cały czas nie rozumiem, w jaki sposób Maczer pokonał Próbę Posejdona.
- Kelly, to przecież było na początku wyścigu, kilkadziesiąt godzin temu…
- Wiem, wiem. Ale naprawdę myślisz, że proste nawiązanie do Monty Pythona wystarczyło, by zyskać przychylność potężnego Bóstwa? Że Posejdon jest fanem brytyjskiego poczucia humoru?
- Najwyraźniej tak.
- Powiem ci, jaką mam teorię. Posejdon zrobił coś z pojazdem Maczera, z czego Psioligowiec jeszcze nie zdaje sobie sprawy. Pomiędzy Świętym Granatem Ręcznym, Rycerzami mówiącymi Ni, a wściekłymi królikami Posejdon miał masę możliwości, żeby uprzykrzyć się zawodnikowi, pozostając w zaproponowanej przez niego konwencji.
- Jakoś … nie wydaje mi się to prawdopodobne, zwłaszcza że Posejdon ma teraz dużo bardziej interesujące zajęcie.
- Biedny Raflik…
- Myślę, że ktoś go kiedyś uratuje. Posejdona można obłaskawić, tak jak zrobiliśmy to w czasie prośby o zwrot duszy Behemota.
- Skoro już mowa o Rafliku, to muszę przyznać, że jestem zawiedziona poziomem, jaki zaprezentowali zawodnicy z CA. Jasne, jechali tu robić demolkę, a nie wygrywać wyścig, ale niewiele zdziałali. Caibre został wyeliminowany przez Tarietha jeszcze przed pierwszym odcinkiem specjalnym, a Raflik też nie zajechał dużo dalej…
- Uważaj na słowa, Kelly, podobno wojna na Shiroue też zaczęła się od narzekania Windukinda na to, że ówczesny AntyWiP siał nudę zamiast chaosu…
- Mam wrażenie, że Tarieth nie jechał w tym wyścigu po to, żeby go zwyciężyć, a jedynie po to, by powstrzymać Chaotików przed powtórką z rozrywki i nadmiernym zdemolowaniem jego ukochanej planety.
- Tak był tym zaabsorbowany, że nie jest nawet blisko zawodników jadących w czołówce.
- Satsuki, Maczer i Wells. Bohaterka Agendy, weteran Psiej Ligi i w zasadzie stosunkowo nieznany reprezentant ZCM-u.
- Zapomniana organizacja to i zawodnik nieznany…
- Nawet gdyby nie dojechał jako pierwszy do mety, wypracował sobie imię w czasie tej edycji Yellow Line. Tak czy inaczej, z tej trójki zawodników wyłoniony zostanie mistrz.
- Maczer właśnie wyjechał z ostatniego OS-a i błyskawicznie ruszył w pościg. THIS IS GOING TO BE FUN.
------
WWWDwóch strażników z zaangażowaniem obserwowało wydarzenia na znajdującym się w loży Psiej Ligi ekranie. Gdy przejazd Czarnej Salamandry wypłoszył grupę komarów, wyższy z nich odezwał się do swojego kolegi.
WWW- Ty, pamiętasz tego kolesia z Agendy, który latał tam i z powrotem w czasie naszej warty?
WWW- Mmm. – Jego rozmówca kiwnął głową z uśmieszkiem
WWW- Coś przyszło mi do głowy. Może on nie korzystał z teleportów, bo myślał, że to jakieś antyczne modele, z których korzystanie grozi naruszeniem struktury organizmu. Pewnie bał się, że zmieni się w jakiegoś człowieka-karalucha czy coś…
WWW- Haha, możesz mieć rację – przytaknął niższy. – Wyobrażasz sobie, jak w tych białych rękawiczkach zagląda w każdy kąt komory ?
WWW- „Podajcie mi moje sole trzeźwiące” – zmodulował swój głos pierwszy strażnik, nadając mu bardzo nieprzyjemny, wysoki ton, przykładając jednocześnie dramatycznie zewnętrzną stronę dłoni do czoła. – „Na tej planecie są żywe owady”.
WWWObaj strażnicy wybuchnęli gromkim śmiechem. Przerwało go dopiero pojawienie się na ekranie pojazdu Anioła.
- Dajesz, Maczer ! – krzyknął ktoś z głębi sali. – Jedziesz błękitnolubnych!
WWWI tak od pospolitych mieszkańców planety po potężną regentkę Agendy oczy sporej części Multiświata skierowane były w stronę Shiroue, gdzie rozpoczynał się wielki finał wyścigu.
-----
- Z ostatniego portalu, jako pierwsza wyjeżdża … Czarna Salamandra !
- Uuuuu, Saaatsuuki! Kiedy zaczynała ten wyścig, wyglądało jakby nie potrafiła prowadzić. Teraz mniej niż tysiąc kilometrów dzieli ją od dojechania do mety na pierwszym miejscu.
- Muszę przyznać, że byłam szczególnie pod wrażeniem, jak poradziła sobie na OS-ie z Sylwestrową Serpentyną. Byłam przekonana, że Wells nie odda już drobnej przewagi, którą sobie wcześniej wypracował.
- Skoro już o zawodniku ZCM-u mowa, zaraz również powinien wyjechać z portalu. Można powiedzieć, że nieustannie siedzi Salamandrze na ogonie.
- Dobrze, że udało nam się rozwiązać kwestię szczura. Na razie jest w sektorze medycznym, ale sanitariuszki tam się nim już dobrze zajmą. A Wells zamiast zwierzęcego wyciskacza łez będzie mógł nam zaprezentować widowiskową jazdę.
- Oto i on! Wyskakuje z otwartego portalu. Koła chwile boksują, wyrzucając w powietrze fontannę błota, by po odzyskaniu przyczepności ruszyć w pościg za reprezentantką Agendy.
- Za chwilę na pewno ujrzymy też zawodnika z Psiej Ligi, który przez cały wyścig próbuje nadrobić straty z początkowego jego okresu.
- Gdyby to był ktokolwiek inny, powiedziałabym, że nie ma większych szans na dogonienie Satsuki i Wellsa. Ale nie zapominajmy, że Maczer zna Shiroue jak własną kieszeń. A przed nami długi odcinek prowadzący przez bardzo zdradliwy teren.
- Wiesz Len, cały czas nie rozumiem, w jaki sposób Maczer pokonał Próbę Posejdona.
- Kelly, to przecież było na początku wyścigu, kilkadziesiąt godzin temu…
- Wiem, wiem. Ale naprawdę myślisz, że proste nawiązanie do Monty Pythona wystarczyło, by zyskać przychylność potężnego Bóstwa? Że Posejdon jest fanem brytyjskiego poczucia humoru?
- Najwyraźniej tak.
- Powiem ci, jaką mam teorię. Posejdon zrobił coś z pojazdem Maczera, z czego Psioligowiec jeszcze nie zdaje sobie sprawy. Pomiędzy Świętym Granatem Ręcznym, Rycerzami mówiącymi Ni, a wściekłymi królikami Posejdon miał masę możliwości, żeby uprzykrzyć się zawodnikowi, pozostając w zaproponowanej przez niego konwencji.
- Jakoś … nie wydaje mi się to prawdopodobne, zwłaszcza że Posejdon ma teraz dużo bardziej interesujące zajęcie.
- Biedny Raflik…
- Myślę, że ktoś go kiedyś uratuje. Posejdona można obłaskawić, tak jak zrobiliśmy to w czasie prośby o zwrot duszy Behemota.
- Skoro już mowa o Rafliku, to muszę przyznać, że jestem zawiedziona poziomem, jaki zaprezentowali zawodnicy z CA. Jasne, jechali tu robić demolkę, a nie wygrywać wyścig, ale niewiele zdziałali. Caibre został wyeliminowany przez Tarietha jeszcze przed pierwszym odcinkiem specjalnym, a Raflik też nie zajechał dużo dalej…
- Uważaj na słowa, Kelly, podobno wojna na Shiroue też zaczęła się od narzekania Windukinda na to, że ówczesny AntyWiP siał nudę zamiast chaosu…
- Mam wrażenie, że Tarieth nie jechał w tym wyścigu po to, żeby go zwyciężyć, a jedynie po to, by powstrzymać Chaotików przed powtórką z rozrywki i nadmiernym zdemolowaniem jego ukochanej planety.
- Tak był tym zaabsorbowany, że nie jest nawet blisko zawodników jadących w czołówce.
- Satsuki, Maczer i Wells. Bohaterka Agendy, weteran Psiej Ligi i w zasadzie stosunkowo nieznany reprezentant ZCM-u.
- Zapomniana organizacja to i zawodnik nieznany…
- Nawet gdyby nie dojechał jako pierwszy do mety, wypracował sobie imię w czasie tej edycji Yellow Line. Tak czy inaczej, z tej trójki zawodników wyłoniony zostanie mistrz.
- Maczer właśnie wyjechał z ostatniego OS-a i błyskawicznie ruszył w pościg. THIS IS GOING TO BE FUN.
------
WWWDwóch strażników z zaangażowaniem obserwowało wydarzenia na znajdującym się w loży Psiej Ligi ekranie. Gdy przejazd Czarnej Salamandry wypłoszył grupę komarów, wyższy z nich odezwał się do swojego kolegi.
WWW- Ty, pamiętasz tego kolesia z Agendy, który latał tam i z powrotem w czasie naszej warty?
WWW- Mmm. – Jego rozmówca kiwnął głową z uśmieszkiem
WWW- Coś przyszło mi do głowy. Może on nie korzystał z teleportów, bo myślał, że to jakieś antyczne modele, z których korzystanie grozi naruszeniem struktury organizmu. Pewnie bał się, że zmieni się w jakiegoś człowieka-karalucha czy coś…
WWW- Haha, możesz mieć rację – przytaknął niższy. – Wyobrażasz sobie, jak w tych białych rękawiczkach zagląda w każdy kąt komory ?
WWW- „Podajcie mi moje sole trzeźwiące” – zmodulował swój głos pierwszy strażnik, nadając mu bardzo nieprzyjemny, wysoki ton, przykładając jednocześnie dramatycznie zewnętrzną stronę dłoni do czoła. – „Na tej planecie są żywe owady”.
WWWObaj strażnicy wybuchnęli gromkim śmiechem. Przerwało go dopiero pojawienie się na ekranie pojazdu Anioła.
- Dajesz, Maczer ! – krzyknął ktoś z głębi sali. – Jedziesz błękitnolubnych!
WWWI tak od pospolitych mieszkańców planety po potężną regentkę Agendy oczy sporej części Multiświata skierowane były w stronę Shiroue, gdzie rozpoczynał się wielki finał wyścigu.
Re: Yellow line
Maczer spojrzał na kontrolkę załadunku rakiet. Ta z naklejoną jedynką była martwa od niemal początku wyścigu. Uszkodzona kaseta nie nadawała się do naprawy w akceptowalnym czasie i nie dawało się jej zapełnić w pitboxie. Natomiast ta z dwójką jarzyła się lekko żółtawym kolorem co było miłą odmianą dla pozostałych, otaczających ją, obwieszczających stan krytyczny.
„Jedna rakieta, dwa cele...” - Zastanowił się chwilę, mrużąc oczy. Wiezienie tej rakiety do mety nie miało kompletnie sensu. Bezpośredni atak w którykolwiek z tych dwóch bolidów... jak się z bólem wielokrotnie w wyścigu przekonywał, również. Salamandra miała bardzo dobrą ochronę magiczną, pojazd z ZCM-u, co absolutnie nie zaskakiwało, był pełen technicznych środków zapobiegawczych. Wyścig dobiegał jednak ku końcowi i można było, a nawet wypadało, opróżnić magazyny z wszystkiego. Psioligowiec przypomniał sobie jedną nieortodoksyjną taktykę z czasów wojny z CA i stwierdził, że to idealne miejsce sprawdzić, czy po latach może ona jeszcze przynieść efekty.
Skrzydlaty podważył palcem wskazującym osłonkę żółtej kontrolki i nacisnął ją, Ta zaczęła pulsować przybierając po chwili kolor czerwony. Na porysowanej przedniej szybie pojawiły się niebieskie kółka które momentalnie zaczęły czerwienić zbiegając się w kierunku najbliższego skupiska ciepła. Czyli pojazdu Wellsa. Zanim jednak pokryły się kompletnie, Maczer sięgnął po mały, chromowany przełącznik sąsiadujący z odsłoniętą kontrolką. Pewny ruch ręką i ta z położenia „auto” wskoczyła na „manual”.
„No... Pokaż się. Gdzie jesteś?” Wymamrotał do siebie wpatrując się intensywnie w wyboistą trasę, majtając ukrytą pod kierownicą manetką. „Wiem, że tu jesteś, nie bądź nieśmiały.” W końcu kółka zaczerwieniły się lekko i Maczer wcisnął spust z okrzykiem „Bingo!”
-----------
Ubity grunt wybijał się spod kół bolidu Wellsa. Błoto na tym fragmencie toru było bezproblemowo przejezdne na szerokości dwóch i pół pojazdu, jednak im dalej od jego osi tym bardziej przypominała bagno z którego wyłaniały się poczerniałe, martwe korzenie masywnych drzew. Sensory Rygartha od razu dały znać o zbliżającym się obiekcie ale także o jego bezkolizyjnym kursie. Ponad metrowa rakieta pomknęła z hałaśliwym szumem przedzierającym się nawet przez ryk pojazdów mijając bolid napędzany Iskrą o niewiele ponad trzecią część metra.
Ostra głowica zatopiła się w sylwetce Salamandry by po chwili wylecieć z jej frontu, wbijając się w grunt spory kawał przed nią. Satsuki uśmiechnęła się półgębkiem mówiąc w myślach „Spudłowałeś frajerze”, kiedy to masywna rakieta eksplodowała wzbijając w powietrze ogromne połacie ziemistej brei. Krótki kawał trasy zamienił się w niemal płynne bajorko. Ale co bardziej niewiarygodne... nim ostatnie kluchy gruntu opadły z plaśnięciem na ziemię, z bajorka i okolic zaczęły wyłaniać się grube, poranione macki bagnistego potwora. Jedna z nich, najbardziej obficie krwawiąca, Tuż przed maską Salamandry.
„Jedna rakieta, dwa cele...” - Zastanowił się chwilę, mrużąc oczy. Wiezienie tej rakiety do mety nie miało kompletnie sensu. Bezpośredni atak w którykolwiek z tych dwóch bolidów... jak się z bólem wielokrotnie w wyścigu przekonywał, również. Salamandra miała bardzo dobrą ochronę magiczną, pojazd z ZCM-u, co absolutnie nie zaskakiwało, był pełen technicznych środków zapobiegawczych. Wyścig dobiegał jednak ku końcowi i można było, a nawet wypadało, opróżnić magazyny z wszystkiego. Psioligowiec przypomniał sobie jedną nieortodoksyjną taktykę z czasów wojny z CA i stwierdził, że to idealne miejsce sprawdzić, czy po latach może ona jeszcze przynieść efekty.
Skrzydlaty podważył palcem wskazującym osłonkę żółtej kontrolki i nacisnął ją, Ta zaczęła pulsować przybierając po chwili kolor czerwony. Na porysowanej przedniej szybie pojawiły się niebieskie kółka które momentalnie zaczęły czerwienić zbiegając się w kierunku najbliższego skupiska ciepła. Czyli pojazdu Wellsa. Zanim jednak pokryły się kompletnie, Maczer sięgnął po mały, chromowany przełącznik sąsiadujący z odsłoniętą kontrolką. Pewny ruch ręką i ta z położenia „auto” wskoczyła na „manual”.
„No... Pokaż się. Gdzie jesteś?” Wymamrotał do siebie wpatrując się intensywnie w wyboistą trasę, majtając ukrytą pod kierownicą manetką. „Wiem, że tu jesteś, nie bądź nieśmiały.” W końcu kółka zaczerwieniły się lekko i Maczer wcisnął spust z okrzykiem „Bingo!”
-----------
Ubity grunt wybijał się spod kół bolidu Wellsa. Błoto na tym fragmencie toru było bezproblemowo przejezdne na szerokości dwóch i pół pojazdu, jednak im dalej od jego osi tym bardziej przypominała bagno z którego wyłaniały się poczerniałe, martwe korzenie masywnych drzew. Sensory Rygartha od razu dały znać o zbliżającym się obiekcie ale także o jego bezkolizyjnym kursie. Ponad metrowa rakieta pomknęła z hałaśliwym szumem przedzierającym się nawet przez ryk pojazdów mijając bolid napędzany Iskrą o niewiele ponad trzecią część metra.
Ostra głowica zatopiła się w sylwetce Salamandry by po chwili wylecieć z jej frontu, wbijając się w grunt spory kawał przed nią. Satsuki uśmiechnęła się półgębkiem mówiąc w myślach „Spudłowałeś frajerze”, kiedy to masywna rakieta eksplodowała wzbijając w powietrze ogromne połacie ziemistej brei. Krótki kawał trasy zamienił się w niemal płynne bajorko. Ale co bardziej niewiarygodne... nim ostatnie kluchy gruntu opadły z plaśnięciem na ziemię, z bajorka i okolic zaczęły wyłaniać się grube, poranione macki bagnistego potwora. Jedna z nich, najbardziej obficie krwawiąca, Tuż przed maską Salamandry.
Dalej sie uciec chyba nie dalo. Ale to i tak nie pomoglo =]
Re: Yellow line
WWWSatsuki co prawda nie nazywała ludzmi per “frajerami”, ale z jednym trzeba się zgodzić: rakieta mijająca Salamandrę o włos ją ucieszyła. No, może do momentu, w którym parenaście metrów przed maską wyskoczył wielki, krwawiący ochłap tentakla...
WWWReakcja była praktycznie natychmiastowa: ostry skręt w celu wyminięcia macek (próby uniknięcia wielkiej dziury w ziemi, rozchodzącej się na całą szerokość drogi) skończył się częściowym sukcesem. Częściowym ponieważ macki owszem, zostały wyminięte, ale w efekcie pojazd wylądował w gęstym i głębokim błocie.
WWWPęd zrobił swoje. Salamandra zatrzymała się momentalnie, a Satsuki walnęła brodą w kierownicę. To mini-błotne bajoro zajmowało raptem kilka metrów powierzchni, ale dla Salamandry była to odległość nie do przejechania.
WWWPrzeszło jej przez myśl, przez bardzo krótką chwilę, wyciągnięcie auta jakimś konwencjonalnym sposobem, ale w tym właśnie momencie coś obok głośno huknęło. Breje błota wzbiły się w powietrze, żeby z głośnym plaskiem spaść na koroserię Salamandry. Z dziury na środku drogi wyłaniały się kolejne macki, tym razem zdecydowanie żywsze od tej pierwszej. Co gorsza, wyglądały na niezadowolone.
WWWBAH!
WWWAdamantowe wzmocnienie karoserii zadziałało. Huknęło i wstrząsnęło pojazdem, ale dach Salamandry tylko trochę wgniótł się - zamiast spłaszczyć na placek pod uderzeniem macki.
WWWSatsuki nie trzeba było długo powtarzać - wcisnęła gaz do dechy, równocześnie łapiąc za srebrną gałkę i aktywując magię pojazdu. Salamandra ruszyła z piskiem opon - dokładnie tak, z głośnym piskiem. Błoto z głośnym pląśnięciem jakby gdzieś wciągnęło - razem z pozostałościami czarnego dymu, a Satsuki szybko wyjechała z pułapki, na stosunkowo twardy grunt.
WWWW lusterku wstecznym zobaczyła tylko machnięcie ogromnej, fioletowej macki, mijające Salamandrę o włos i rozplaskujące się z powrotem na błocie - które niecierpliwie wpłynęło do wyczyszczonego przed chwilą wgłębienia.
WWWOna była już poza zasięgiem Mackowego Potwora, ale co z goniącymi ją Wellsem i Maczerem? W środku dziura z potworem, po lewej bagno, po prawej bagno. Nie wyglądało to zbyt różowo.
WWWA potwór dodatkowo był nieźle wkurzony...
WWWReakcja była praktycznie natychmiastowa: ostry skręt w celu wyminięcia macek (próby uniknięcia wielkiej dziury w ziemi, rozchodzącej się na całą szerokość drogi) skończył się częściowym sukcesem. Częściowym ponieważ macki owszem, zostały wyminięte, ale w efekcie pojazd wylądował w gęstym i głębokim błocie.
WWWPęd zrobił swoje. Salamandra zatrzymała się momentalnie, a Satsuki walnęła brodą w kierownicę. To mini-błotne bajoro zajmowało raptem kilka metrów powierzchni, ale dla Salamandry była to odległość nie do przejechania.
WWWPrzeszło jej przez myśl, przez bardzo krótką chwilę, wyciągnięcie auta jakimś konwencjonalnym sposobem, ale w tym właśnie momencie coś obok głośno huknęło. Breje błota wzbiły się w powietrze, żeby z głośnym plaskiem spaść na koroserię Salamandry. Z dziury na środku drogi wyłaniały się kolejne macki, tym razem zdecydowanie żywsze od tej pierwszej. Co gorsza, wyglądały na niezadowolone.
WWWBAH!
WWWAdamantowe wzmocnienie karoserii zadziałało. Huknęło i wstrząsnęło pojazdem, ale dach Salamandry tylko trochę wgniótł się - zamiast spłaszczyć na placek pod uderzeniem macki.
WWWSatsuki nie trzeba było długo powtarzać - wcisnęła gaz do dechy, równocześnie łapiąc za srebrną gałkę i aktywując magię pojazdu. Salamandra ruszyła z piskiem opon - dokładnie tak, z głośnym piskiem. Błoto z głośnym pląśnięciem jakby gdzieś wciągnęło - razem z pozostałościami czarnego dymu, a Satsuki szybko wyjechała z pułapki, na stosunkowo twardy grunt.
WWWW lusterku wstecznym zobaczyła tylko machnięcie ogromnej, fioletowej macki, mijające Salamandrę o włos i rozplaskujące się z powrotem na błocie - które niecierpliwie wpłynęło do wyczyszczonego przed chwilą wgłębienia.
WWWOna była już poza zasięgiem Mackowego Potwora, ale co z goniącymi ją Wellsem i Maczerem? W środku dziura z potworem, po lewej bagno, po prawej bagno. Nie wyglądało to zbyt różowo.
WWWA potwór dodatkowo był nieźle wkurzony...
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
Re: Yellow line
Wells zareagował instynktownie wypalając serią z podwójnego gutlinga na masce. Wiedział, że nie zostało mu już zbyt wiele amunicji, ale wolał zostawić ostatnie osiem rakiet na ‘czarną godzinę’. Krew trysnęła momentalnie, jedna z macek odpadła na dno dziury, a w jej miejscu pojawiły się dwie następne. Musiał coś szybko wymyślić, od wielkiego rowu z potworem dzieliło go już tylko kilkanaście metrów.
W pośpiechu uruchomił symulację, czy dwa już ledwie zipiące silniki odrzutowe dadzą wystarczającą ilość mocy by przeskoczyć rozpadlinę. Wynik nie był zbyt różowy, ale to była jego jedyna szansa. Gdy Raptor był już odpowiednio blisko Wells przeszedł w TRB. Dwu i pół metrowy robot odbił się od krawędzi rowu wyskakując w powietrze, z silników wystrzelił niebieski płomień. Raptor doskoczył jednej z macek, odbił się od niej przeskakując na następną. Wszystko szło gładko, gdyby nie jeden z tentakli lecący prosto w niego. Wells dobył świetlistego miecza w ostatniej chwili, wyprowadzając perfekcyjne ciecie. Kątem oka dostrzegł wyrywającą się z Bagna salamandrę.
- Koniec zabawy, czas wracać do wyścigu! – Krzyknął zeskakując z ostatniej macki na stały grunt.
Chwilę przed lądowaniem, coś złapało Raptora za jedną z nóg, przez co maszyna uderzyła niezgrabnie o ziemię. Macka po chwili zaczęła wciągać Wellsa z powrotem do wielkiego rowu. Używając dopalaczy na rękach robota, Wells podbił maszynę z szutrowego podłoża stawiając ją powtórnie na nogach. Ryghart pospiesznie odciął wciągającego go tentakla, odwrócił robota w kierunku jazdy i zmienił go powrotnie w bolid. Ruszył dalej zostawiając za sobą rozwścieczoną bestię, której co raz większa ilość macek wyłaniała się z rowu. Gdyby tylko się odwrócił i zobaczył co szykowało się na pochwycenie anioła w lambo na pewno uśmiech zagościł by na jego twarzy.
W pośpiechu uruchomił symulację, czy dwa już ledwie zipiące silniki odrzutowe dadzą wystarczającą ilość mocy by przeskoczyć rozpadlinę. Wynik nie był zbyt różowy, ale to była jego jedyna szansa. Gdy Raptor był już odpowiednio blisko Wells przeszedł w TRB. Dwu i pół metrowy robot odbił się od krawędzi rowu wyskakując w powietrze, z silników wystrzelił niebieski płomień. Raptor doskoczył jednej z macek, odbił się od niej przeskakując na następną. Wszystko szło gładko, gdyby nie jeden z tentakli lecący prosto w niego. Wells dobył świetlistego miecza w ostatniej chwili, wyprowadzając perfekcyjne ciecie. Kątem oka dostrzegł wyrywającą się z Bagna salamandrę.
- Koniec zabawy, czas wracać do wyścigu! – Krzyknął zeskakując z ostatniej macki na stały grunt.
Chwilę przed lądowaniem, coś złapało Raptora za jedną z nóg, przez co maszyna uderzyła niezgrabnie o ziemię. Macka po chwili zaczęła wciągać Wellsa z powrotem do wielkiego rowu. Używając dopalaczy na rękach robota, Wells podbił maszynę z szutrowego podłoża stawiając ją powtórnie na nogach. Ryghart pospiesznie odciął wciągającego go tentakla, odwrócił robota w kierunku jazdy i zmienił go powrotnie w bolid. Ruszył dalej zostawiając za sobą rozwścieczoną bestię, której co raz większa ilość macek wyłaniała się z rowu. Gdyby tylko się odwrócił i zobaczył co szykowało się na pochwycenie anioła w lambo na pewno uśmiech zagościł by na jego twarzy.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
R. Kot
Re: Yellow line
„Czas dostarczyć widowni prawdziwej rozrywki„ - Maczer uśmiechnął się do siebie. Poszło całkiem zgodnie z jego planem więc miał powody do radości. Jego rywale wytracili prędkość na pokonaniu przeszkody i jedyne co musiał zrobić to de facto nie zmniejszać swojej.
„I zmienić wynik na bardziej odpowiedni! SUPER-KLUTCH-KICK-FEINT-DRIFT!!!” - Psioligowiec z radosnym okrzykiem zredukował bieg zwiększając tym samym obroty. Dodatkowo szarpnął kołem w lewo i natychmiast wykręcił w prawo. Lancer okręcił się ale dzięki śliskiej, bagiennej powierzchni boksował poruszając się nadal prosto. Szybka seria z obrotowego działka rozerwała na strzępy podstawę pochylonego nad drogą drzewa które z łoskotem przewaliło się układając wzdłuż trasy. Zwiększenie biegu zwróciło sterowność na tyle, że Maczer mógł ustawić odpowiedni kurs.
„SUPER-MAD-TREE-JUMP”- Lancer wzbił się w powietrze ponad macki, odsłaniając do kamery swoje kompletnie wybłocone podwozie. Operator przybliżył obraz w nadziei, że montażyści zrobią później ładne slow-motion z jego ujęcia. Maczer wylatywał właśnie na drugą pozycję.
„ADAM-MAŁYSZ-SUPER-TELEMARK-STY...”
*TRACH*
Macki sięgały wyżej niż Maczer się spodziewał. Jedna z nich trzepnęła Lancera jak pingpongowy zawodnik ścina wysoką piłkę. Z nie mniejszym impetem. Prawe tylne koło wyrwało się pod impetem i zatopiło w bagnie pod naporem kolejnych macek.
„Cóż za zbicie, Kelly! Pojazd Psioligowca spada prosto w dół, i wygląda na to, że wypadnie z trasy na dobre”
„Czy to... Czy to co wystaje z jego pojazdu to skrzydło, Len?”
„A niech mnie! Tak, To jest skrzydło! Maczer próbuje własnym skrzydłem skorygować lot”
„I leci prosto naaaa~?!” - Spowolniła Kelly „Amsterdam” ven der Cool aby dokończyć zdanie wspólnie z towarzyszącą jej „Panią Gorzką”- „Rygartha Wellsa!”
Ból w lewym barku Maczera był nieznośny ale kość skrzydłowa chyba nie pękła. Nie miał zbytnio pewności gdy chował swoje czarne pierze z powrotem do wozu. Szczęk metalu upewnił go natomiast, że wylądował zgodnie z improwizowanym planem awaryjnym. Oba samochody pod wpływem uderzenia zarzuciło na krawędź ubitej trasy i jedno z tylnych kół bolidu kierowcy ZCM-u ugrzęzło lekko w błocie. Pięć ostałych się kół Lancera zaczęły natomiast boksować na dachu rywala zostawiając ślady ogumienia wyrywając pojazd do przodu.
Maczer był o krok od wyjścia na drugą pozycję.
„I zmienić wynik na bardziej odpowiedni! SUPER-KLUTCH-KICK-FEINT-DRIFT!!!” - Psioligowiec z radosnym okrzykiem zredukował bieg zwiększając tym samym obroty. Dodatkowo szarpnął kołem w lewo i natychmiast wykręcił w prawo. Lancer okręcił się ale dzięki śliskiej, bagiennej powierzchni boksował poruszając się nadal prosto. Szybka seria z obrotowego działka rozerwała na strzępy podstawę pochylonego nad drogą drzewa które z łoskotem przewaliło się układając wzdłuż trasy. Zwiększenie biegu zwróciło sterowność na tyle, że Maczer mógł ustawić odpowiedni kurs.
„SUPER-MAD-TREE-JUMP”- Lancer wzbił się w powietrze ponad macki, odsłaniając do kamery swoje kompletnie wybłocone podwozie. Operator przybliżył obraz w nadziei, że montażyści zrobią później ładne slow-motion z jego ujęcia. Maczer wylatywał właśnie na drugą pozycję.
„ADAM-MAŁYSZ-SUPER-TELEMARK-STY...”
*TRACH*
Macki sięgały wyżej niż Maczer się spodziewał. Jedna z nich trzepnęła Lancera jak pingpongowy zawodnik ścina wysoką piłkę. Z nie mniejszym impetem. Prawe tylne koło wyrwało się pod impetem i zatopiło w bagnie pod naporem kolejnych macek.
„Cóż za zbicie, Kelly! Pojazd Psioligowca spada prosto w dół, i wygląda na to, że wypadnie z trasy na dobre”
„Czy to... Czy to co wystaje z jego pojazdu to skrzydło, Len?”
„A niech mnie! Tak, To jest skrzydło! Maczer próbuje własnym skrzydłem skorygować lot”
„I leci prosto naaaa~?!” - Spowolniła Kelly „Amsterdam” ven der Cool aby dokończyć zdanie wspólnie z towarzyszącą jej „Panią Gorzką”- „Rygartha Wellsa!”
Ból w lewym barku Maczera był nieznośny ale kość skrzydłowa chyba nie pękła. Nie miał zbytnio pewności gdy chował swoje czarne pierze z powrotem do wozu. Szczęk metalu upewnił go natomiast, że wylądował zgodnie z improwizowanym planem awaryjnym. Oba samochody pod wpływem uderzenia zarzuciło na krawędź ubitej trasy i jedno z tylnych kół bolidu kierowcy ZCM-u ugrzęzło lekko w błocie. Pięć ostałych się kół Lancera zaczęły natomiast boksować na dachu rywala zostawiając ślady ogumienia wyrywając pojazd do przodu.
Maczer był o krok od wyjścia na drugą pozycję.
Dalej sie uciec chyba nie dalo. Ale to i tak nie pomoglo =]
Re: Yellow line
Wielki mistrz ZCM’u siedział na swoim fotelu przyglądając się poczynaniom wyścigu. Jego palce coraz mocniej wbijały się w oparcie, zostawiając na nim głębokie ślady.
- Takie wyścigi powinno się organizować częściej. – Powiedział do hologramu stojącego po jego prawicy. – Nie chodzi mi tylko o możliwość testowania sprzętu w warunkach ekstremalnych. Tego typu rozrywka dostarcza tak wielu emocji.
- Myślę, że duża ilość alkoholu też wpływa na emocję. – Odpowiedział rozmówca z hologramu. – Ci ludzie na pewno nadają się do tej roboty? Wyglądem bardziej przypominają Drużynę A niż profesjonalnych wojaków.
- Niepozorni są najgroźniejsi. Dostałeś wszystko czego Ci trzeba?
- Tak, już prawie skończyliśmy załadunek.
- Kurwa! Co on robi? – Wrzasnął nagle mistrz i cisnął kamionkowym kuflem w ekran. Na szczęście przedmiot zawierający resztki alkoholu nie trafił w monitor, wyleciał na zewnątrz przez zamknięte okno. – W sumie nie można się było spodziewać czegoś innego po Maczerze… Spektakularne i skuteczne.
- Wells sobie poradzi. Pokazał w tym wyścigu, że stać go na bardzo wiele.
- Masz rację. Ale wracając do naszej rozmowy. Postaraj się nie szaleć za bardzo w piekłach, a przede wszystkim nie pozwól moim ludziom zginąć. Ostatnio, z tego co słyszałem, nie jest tam zbyt przyjemnie.
- Nawet nie zauważą, że tam byliśmy. Muszę kończyć. – Powiedziawszy to, hologram zgasł.
***
- Nikt nie będzie rysował lakieru na moim bolidzie! – Krzyknął Wells sam do siebie.
Raptorem zarzuciło po tym gdy koło ugrzęzło w błocie. Bolid przekręcił się, jak by zaczął driftować, lecz Ryghart szybko odbił kierownicą w drugą stronę, zredukował, po czym wrzucił wyższy bieg i wyprowadził pojazd z opresji. Maczer zdołał zyskać lekką przewagę, ale nie na tyle wysoką. Gdy Raptor pewnie trzymał się trasy, anioł był niczym kaczka gotowa do odstrzału podczas sezonu łowieckiego.
- I do ciebie piłeczka. – Powiedział spokojnie Wells uruchamiając systemy ofensywne.
Z prawego boku bolidu wysunęła się wyrzutnia rakietowa, z lewego, calowe działko gausa. Na samym środku maski otworzyła się klapa, z której wysunęła się dziwna lufa. Ryghart wypalił z wszystkich trzech broni w odpowiednim odstępie czasowym, tak, by pociski dotarły ku celowi jednocześnie. Maczer miał nie lada wyzwanie by uniknąć którego kol wiek z nich. Środkiem trasy leciał w niego ładunek EMP, z prawej dwie rakiety, natomiast z lewej rozpędzony siłą elektro-magnetyczną wolframowy klocek, gotowy rozerwać lancera w pół.
- Co zrobisz teraz skurczybyku?... – Powiedziawszy to palec Wellsa owinął się wokół spustu gutlinga, oczekując na reakcję. Na twarzy Rygharta pojawił się niewielki uśmiech.
- Takie wyścigi powinno się organizować częściej. – Powiedział do hologramu stojącego po jego prawicy. – Nie chodzi mi tylko o możliwość testowania sprzętu w warunkach ekstremalnych. Tego typu rozrywka dostarcza tak wielu emocji.
- Myślę, że duża ilość alkoholu też wpływa na emocję. – Odpowiedział rozmówca z hologramu. – Ci ludzie na pewno nadają się do tej roboty? Wyglądem bardziej przypominają Drużynę A niż profesjonalnych wojaków.
- Niepozorni są najgroźniejsi. Dostałeś wszystko czego Ci trzeba?
- Tak, już prawie skończyliśmy załadunek.
- Kurwa! Co on robi? – Wrzasnął nagle mistrz i cisnął kamionkowym kuflem w ekran. Na szczęście przedmiot zawierający resztki alkoholu nie trafił w monitor, wyleciał na zewnątrz przez zamknięte okno. – W sumie nie można się było spodziewać czegoś innego po Maczerze… Spektakularne i skuteczne.
- Wells sobie poradzi. Pokazał w tym wyścigu, że stać go na bardzo wiele.
- Masz rację. Ale wracając do naszej rozmowy. Postaraj się nie szaleć za bardzo w piekłach, a przede wszystkim nie pozwól moim ludziom zginąć. Ostatnio, z tego co słyszałem, nie jest tam zbyt przyjemnie.
- Nawet nie zauważą, że tam byliśmy. Muszę kończyć. – Powiedziawszy to, hologram zgasł.
***
- Nikt nie będzie rysował lakieru na moim bolidzie! – Krzyknął Wells sam do siebie.
Raptorem zarzuciło po tym gdy koło ugrzęzło w błocie. Bolid przekręcił się, jak by zaczął driftować, lecz Ryghart szybko odbił kierownicą w drugą stronę, zredukował, po czym wrzucił wyższy bieg i wyprowadził pojazd z opresji. Maczer zdołał zyskać lekką przewagę, ale nie na tyle wysoką. Gdy Raptor pewnie trzymał się trasy, anioł był niczym kaczka gotowa do odstrzału podczas sezonu łowieckiego.
- I do ciebie piłeczka. – Powiedział spokojnie Wells uruchamiając systemy ofensywne.
Z prawego boku bolidu wysunęła się wyrzutnia rakietowa, z lewego, calowe działko gausa. Na samym środku maski otworzyła się klapa, z której wysunęła się dziwna lufa. Ryghart wypalił z wszystkich trzech broni w odpowiednim odstępie czasowym, tak, by pociski dotarły ku celowi jednocześnie. Maczer miał nie lada wyzwanie by uniknąć którego kol wiek z nich. Środkiem trasy leciał w niego ładunek EMP, z prawej dwie rakiety, natomiast z lewej rozpędzony siłą elektro-magnetyczną wolframowy klocek, gotowy rozerwać lancera w pół.
- Co zrobisz teraz skurczybyku?... – Powiedziawszy to palec Wellsa owinął się wokół spustu gutlinga, oczekując na reakcję. Na twarzy Rygharta pojawił się niewielki uśmiech.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
R. Kot