[Drugi Świt] Goth City, Wolne Miasto

Wszelkie przygody, które nie stanowią integralnej części fabularnej forum.
User avatar
roevean
Posts: 314
Joined: Sat Jan 03, 2009 8:36 am
Location: Ninehell Sector

[Drugi Świt] Goth City, Wolne Miasto

Post by roevean »

WWWW... wieża drży w posadach, ściany skręcają się niczym ślimak, powietrze gna przed siebie.
WWWWStoję pośród tego wszystkiego, wiatr smaga mi twarz, widzę ogień, który bucha mi we włosy. Staram się uchylic, ale nie mogę się ruszyc.
WWWWNagle wszystko znika.
WWWWMija jakiś czas. Otwieram oczy. Pierwsze wrażenie, kurwa oślepłem. Potem odczuwam ruch.
WWWWSpadam.
WWWWOtoczenie nabiera wyrazistości. Wszystko w depresyjnych, ciemnych barwach. Jedynie to co jest pode mną, pulsuje ciemnoczerwonym światłem.
WWWWPróbuję się rozejrze. Nie za bardzo się da, ale wreszcie udaje się.
WWWWWokół mnie widzę skrzydlate istoty, które również spadają. Nietoperzowe skrzydła starają się zahamowac upadek. W dole zaś morze lawy, buchające gejzery ognia, chmury pyłu...
WWWWŚmierdzi siarką.
WWWWPęd powietrza wyciska łzy, szaleje w uczach, zapiera dech w piersi.
WWWWPojawia się jakiś dźwięk.
WWWWPo chwili dociera do mnie, że to ja krzyczę.
WWWWPo chwili dociera do mnie, że oni też krzyczą.
WWWWNagle jedna z istot pojawia się niebezpiecznie blisko mnie. Jej skrzydła przysłaniają widok, zbliżają się. Widzę tylko skórzastą powierzchnię, półprzeźroczystą błonę naciągniętą na cienki, zakrzywiony szkielet. Jest w nich coś znajomego, ale za cholerę nie wiem co.
WWWWUderzam w nią i ...

WWWWGwałtownie się podniósł. Dysząc ciężko powoli rozejrzał się po pomieszczeniu. Oczy wyłuszczyły z ciemności zarys krawędzi łożka, krzesło pod ścianą, szafkę z lustrem i wieszak. Po drugiej stronie dojrzał kształt komody i drugie krzesło. Odetchnął z ulgą. Był u siebie. Sen odszedł na dobre. Do następnej nocy.
WWWWNie miał pojęcia, dlaczego od dłuższego czasu śnił ten sen. Było w nim coś, co go pociągało, ale przerażało również. Miał wrażenie, że to jest coś, co... dośc kurwa!
WWWWZwlekł się z łóżka i podszedł do szafki. Nie zapalał światła. Nie musiał, widział dobrze. Sięgnął po butelkę i pociągnął z niej solidnego łyka. Beknął donośnie i pomacał spodnie w poszukiwaniu papierosów. Znalazł pomiętą paczkę i zapałki. Zapalił. Ogień przez chwilę oświetlił jego twarz. Była trupio blada, a dziwaczne blizny układały się w szalony, clownowski uśmiech. Zaciągnął się i przymknął oczy rozkoszując się uczuciem, kiedy dym penetrował jego płuca.
WWWWRuszył w stronę drzwi. W ustach czuł smak wczorajszej popijawy i tego, czego jego żołądek nie zdołał utrzymac. Zgniótł papierosa i rzucił go w kąt. Ściągnął spodnie i koszulę, otworzył drzwi i nadal nie zapalając światła, wszedł do kabiny prysznicowej.
WWWWCo jak co, ale najpierw prysznic, świat może chwilę poczekac.

Image

WWWWEryk Rahens, grubawy szef portu Arkham wdusił osobisty kod na klawiaturze i drzwi do jego gabinetu otworzyły z cichym szumem serwomotorów. Wszedł do środka, a drzwi się zamknęły.
WWWW- Światło - wydał polecenie chrapliwym głosem. Komputer nie zareagował. - Światło! - powtórzył głośniej. Zero reakcji. Podszedł do konsoli sterującej.
WWWW- Takie przyzwyczajenie ludzi do wysługiwania się maszynami prowadzi do stagnacji - przytłumiony głos dochodził od strony masywnego biurka. - Nie rób gwałtownych ruchów.
WWWWRahens odwrócił się.
WWWW- Co?! - jego głos zadrżał, ale dłonią powoli sięgnął do przycisku alarmowego na konsolecie.
WWWW- Jak widac, niektórzy zdają się nie rozumiec prostych fraz.
WWWWNagle coś przecieło powietrze i zaraz potem grubas złapał się za rękę.
WWWW- Aaaaaa - krzyknął.
WWWW- Mówiłem - obcy przełknął ślinę z niesmakiem. Wstał i ominął biurko. - Przeprogramowałem twój komputer biurowy. Zapalanie światła na polecenie "światło" było takie, hmmm, prostackie - miał na sobie ciemny płaszcz i kaptur. Dlatego jego głos był taki przytłumiony. - Niech nastanie jasnośc - powiedział i światło się zapaliło. - Widzisz? Przyjemniej.
WWWWEryk Rahens klęcząc, przyciskał do piersi rękę przebitą nożem.
WWWW- Kim... uhhhhh, kim jesteś? ... Czego chcesz? - wybąkał. - Pieniędzy? ... Mam ... dużo ...
WWWW- Nie ośmieszaj się. Myślisz, że przyszedłem po twój zasrany szmal? - postac nachyliła się nad grubasem i zbliżyła kaptur do jego twarzy. - I pomyślec, że takie coś starało się mnie zabic.
WWWWRahensowi rozszerzyły się oczy.
WWWW- Ty!
WWWWTamten odrzucił kaptur. Blada twarz, dziwne blizny, czerwony, nienaturalny uśmiech, czarne oczy...
WWWW- Ja! - i roześmiał się. Jednocześnie złapał grubasa za włosy i odgiął jego głowę do tyłu. - Taki ufny w swoją siłę, że nie masz obstawy?
WWWW- Ale ty nie żyjesz! Sam widziałem... - urwał.
WWWW- Widziałeś tylko to, co chciałem żebyś zobaczył. Musisz użyc czegoś więcej, żeby zabic Roego Jokera - zbliżył swoją twarz do jego. - A teraz utniemy sobie małą pogawędkę, dobrze? - spod płaszcza wyciągnął shotgun. Rahens próbował się odsunąc. Joker oblizał wargę. - Oh, to tylko, by twoje odpowiedzi trzymały się kupy.
WWWW- Czego...
WWWW- Czy to nie oczywiste? - roześmiał się. - Pytanie jest proste. W sumie jakby się zastanowi, to jest całkiem głębokie. Filozoficzne wręcz. Dlaczego?
WWWW- Coooo...
WWWW- Cssssss - Roe położył mu lufę na ustach. - Widzę strach w twoich oczach, czuję jak z ciebie emanuje. Czy to przez tego gnata? Czy to może moje blizny? - przechylił lekko głowę. - Chciałbyś się dowiedziec, skąd je mam?
WWWWGrubas trzęsąc się kiwnał głową. Lufa shotguna gwałtownie skierowała się w stronę nogi. Zagrzmiał strzał, Rahens krzyknął, krew bryzgnęła na ścianę.
WWWW- Ja też bym się chciał tego dowiedziec - Joker wydął wargi. - A teraz skupmy się na rozmowie - poklepał Eryka po policzku. - Tylko nie próbuj mi tu mdlec.

Image

WWWWPół godziny później do gabinetu Eryka Rahensa wpadł oddział ochrony portu. Znaleźli zmasakrowane ciało szefa leżące w kałuży krwi, a obok niewielką kartę z podwójnymi skrzydłami. Kiedy ją odwrócili, zobaczyli, ze ktoś napisał tam jedno słowo. Bum.

Image
Last edited by roevean on Sat Mar 09, 2013 12:14 pm, edited 1 time in total.
'cos im the definition of the worst kind of mean
so... are you rebel?
User avatar
roevean
Posts: 314
Joined: Sat Jan 03, 2009 8:36 am
Location: Ninehell Sector

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by roevean »

WWWWWWWWZatoka Księżycowa

WWWWWody zatoki były spokojne. Lekka bryza znad otwartego morza delikatnie muskała błękitną powierzchnię. Bezchmurne niebo odbijało się w niej, słońce zanurzało swoje promienie starając się...
WWWWJeden, niewielki bąbel zrobił 'poof'. Potem następny i jeszcze jeden. W krótkim czasie woda zaczęła bulgotac, zupełnie jakby się gotowała. Po chwili tuż pod powierzchnią pojawił się jakiś ciemny kształt, który powiększał się w szybkim tempie. I nagle...
WWWWPrzysadzisty, kanciasty i ogólnie brzydki kadłub frachtowca, noszącego liczne ślady osmaleń, wyprysnął nad zatokę niczym korek z butelki. Na burtach ktoś sprayem wymalował parę białych skrzydeł. Statek ociekając wodą przełączył ciąg i dośc powoli ruszył w stronę odległego o ponad trzydzieści kilometrów Goth City.

Image

WWWWWWWWWieża Ricoh, siedziba Yaksha-dei, Goth City, Dzielnica IX, Kimlau

WWWW- Gówno mnie obchodzi, co sobie na ten temat myślicie! - Dran Rethis, grubawy szef Yaksha-dei krzyczał. - Nie obchodzą mnie wasze problemy, w dupie mam różnice zdań i wasze krzyki, że staram się wami rządzic - aż ślina ciekła mu po podbrudku. - Zaprosiłem was tutaj, do siedziby Yaksha-dei, bo uważam, że...
WWWW- Daj spokój Dran - przerwał mu patykowaty ur obun, Kal Tarh, siedzący po prawej stronie stołu. - Wrzaskiem nic nie osiągniesz.
WWWWRethis zasapał się i posłał szefowi Ob'nua'ra piorunujące spojrzenie. Już chciał coś odburknąc, ale ubiegł go szczupły człowiek w garniturze.
WWWW- Spokój panowie. Nie zachowujmy się jak stado wściekłych psów - jego głos był cichy, ale było w nim coś szczególnego, co kazało im słuchac. - Wiemy, że ktoś w mieście wykańcza naszych ludzi, jeden po drugim. Wiemy również, że to z pewnością nie jest żaden z Domów.
WWWW- Nie używaj na mnie swoich magicznych sztuczek, Seth - łysy ur ukar, Tremon Naa'a, siedzący po lewej wycelował w człowieka palec. - Myślisz, że nie jestem w stanie wyczuc twojego wzmocnienia?
WWWW- Jak mamy podjąc jakiekolwiek decyzje, skoro nawet tutaj skaczemy sobie do oczu? - siedzący naprzeciwko Drana Rethisa stary ur obun zamknął oczy. - Nic dziwnego, że nas wykańczają, skoro wydzieramy się na siebie o byle pierdołę.
WWWWPrzy stole zapadła cisza. Ur kontynuował.
WWWW- Wiadome jest, że na Esteros pojawił się wysoko postawiony urzędnik Imperium...
WWWW- Pffff Hawkode, od czasu otwarcia Wrót cały czas notujemy napływ imperialnych szumowin - prychnął Kal Tarh. - Starają się przejąc cały interes na tej planecie, ale ich wysiłki spełzają na niczym. Do Goth City nie wejdą, nie mają odpowiednio wielkich jaj.
WWWW- Dasz mi skończyc pacanie? - obruszył się starzec. Pozostali lekko się uśmiechnęli. - Prawda, Imperium nie może od tak wejśc sobie do Goth City i powiedziec, że od dziś to miasto nalezy do nich. Wiedzą, albo może się tylko domyślają, że wielu imperialnych siedzi nam w kieszeni. Zbyt dużo - przełknął ślinę. - Zbyt dużo musieliby poświęcic, a do otwartej wojny nie przystąpią, bo odbiłoby się to szerokim echem w Imperium.
WWWW- Przytaczasz fakty, które znamy - obruszył się Dran. - Co nie oznacza, że jesteśmy o ...
WWWW- Ale jeśli wynajęli kogoś, kto po cichu będzie nas usuwał, jednego po drugim, rzucajac podejrzenia na lewo i prawo, nie będziemy w stanie przeciwdziałac.
WWWW- Pamiętacie o Arkham? Że ktoś sprzątnął poczciwego Eryka razem z połową portu? - Seth spojrzał na nich i wlepił wzrok w Hawkode'a. - Wybacz, ale raczej nie było to skrytobójstwo.
WWWWW tym momencie główne drzwi do sali otworzyły się gwałtownie, a może nawet bardziej, bowiem zawiasy wybuchły i stalowe drzwi otworzyły się owszem, po czym wpadły do środka.
WWWW- Brawo - postac, która stała w otworze zaczęła klaskac. - Jestem pełen podziwu panowie. Wreszcie zaczęliście myślec - trudno było powiedziec, czy postac się uśmiecha czy nie. Wszystko przez ten cholerny makijaż klauna. - I nie wstawajcie. NIe bawmy się w jakieś ułomne konwenanse.
WWWWJoker wszedł do sali i podszedł do stołu konferencyjnego.
WWWW- A tak przy okazji - położył na stole niewielki, skórzany neseser i powoli go otworzył. - Czuję się świetnie, nawet pomimo waszej próby zabicia mnie.
WWWWSeth posłał zaskoczone spojrzenie do Drana.
WWWW- Mówiłeś, że twoi ludzie go zabili.
WWWW- Bo tak zrobili.
WWWWKlaun się roześmiał.
WWWW- I im nie wyszło - spojrzał w sufit. - Wynajęliście mnie, bym usunął Ecco, co też zrobiłem, a wy w podzięce chcieliście mi wpakowac kulkę. Oh nie trudźcie się, grubas z portu wszystko wyśpiewał - zamyślił się. - Tak, pod koniec nawet śpiewał. Trochę fałszował muszę przyznac.
WWWWSzef Yaksha-dei się żachnął.
WWWW- Miałeś usunąc samego Ecco, a nie całą tę jego cholerną wieżę. Co nam po skrytobójcy...
WWWW- Nie jestem skrytobójcą - Joker uderzył pięścią w stół. - Jestem...
WWWW- Jesteś pierdolnięty - wyrwało się Kal Tarhowi. - Zupełnie niepocztalny i całkowicie...
WWWWStłumiona eksplozja urwała wypowiedź ur obuna. W zasadzie wbiła go całkowicie w sufit. Joker schował niewielki detonator spowrotem do nesesera.
WWWW- Jestem po prostu zwykłym człowiekiem - kontunuował, jak gdyby nigdy nic. - Który nie ma nic do stracenia - przerwał na chwilę i spojrzał na twarze zgromadzonych. Malowało się na nich zaskoczenie, niedowierzanie. I strach. - Tak przy okazji. Pod każdym fotelem jest niewielki ładunek wybuchowy, który nie wyrządzi krzywdy pozostałym, ale jak to obrazowo pokazał świętej pamięci Kal, jest w stanie wysłac was tam, gdzie raki zimują - oblizał wargi. - Reasumując, nie wkurwiajcie mnie bardziej, a nie zrobie wam z dupy jesieni średniowiecza - uśmiechnął się kiedy tamci nerwowo zaczęli wiercic się na swoich siedziskach.
WWWWHawkode jako pierwszy pozbierał się do kupy.
WWWW- Czego od nas oczekujesz?
WWWW- Skłamałbym mówiąc, że pieniędzy, władzy, dziewic i rocznego zapasu karmy dla kotów - Joker podniósł neseser i ruszył w stronę okna. Stanął nieopodal Drana Rethisa. - W zasadzie chciałbym zobaczyc, jak płonie świat.
WWWW- Jesteś szalony... - zaczął Seth, ale umilkł nerwowo spoglądając na swój fotel.
WWWW- Szalony? - klaun się roześmiał. - Nie kolego, szalonym możesz nazwac tego, kto twierdzi, że stół przemówił i przez to pięc razy dziennie się do niego modli - przyciągnął sobie stojący nieopodal fotel i w nim usiadł. - Ja po prostu wyprzedzam mój czas - położył nogi na stole. - Widzicie, dla was ważna jest władza, bez niej głupiejecie. Boicie się ją stracic i zrobicie wszystko, by się jej trzymac. To paranoja.
WWWW- Żyjemy w takich czasach. Imperium chce nam zamknąc usta, najlepiej odcinając głowę tuż przy samej dupie - Hawkode walnął pięścią w stół. - I jeszcze ty...
WWWW- Dośc słuchania pajaca - warknął, nieodzywający się do tej pory Tremon Naa'a. Wstał i sięgnął pod marynarkę. - Schowałeś ten swój detonatorek do nesesera, więc mnie...

WWWWBrzdęk szkła. Kula wbijająca się w głowę ur ukara. Jego ciemnawe ciało poruszające się po paraboli w tył. Tremon uderza w ścianę i zostawiając czerwoną smugę na tynku osuwa się na podłogę. Pozostali szefowie Domów gwałtownie podnoszą się i sięgają po broń. Tylko Hawkode pozostaje na swoim miejscu.

WWWW- Widzicie panowie, ja nie pracuję sam - Joker był spokojny.
WWWW- Gówno mnie obchodzi, czy pracujesz sam czy z bandą podobnych tobie popaprańców - wrzasnął Dran Rethis. W tym momencie do sali wbiegły dwa oddziały ochrony. Dowódcy szybko rozstawili ludzi. Kropki celowników zbiegły się na postaci Jokera. - Jedno jest teraz pewne. Ta banda, choc już niedługo, popracuje sobie w pomniejszonym składzie.
WWWW- Taki jesteś pewny? - klaun wyczuł, że jego spokój jeszcze bardziej denerwuje szefa Yaksha-dei.
WWWW- Na co kurwa czekacie! - Dran krzyknał w stronę ochrony. - Strzelajcie do chuja!
WWWWW tym momencie ciemny kształt przesłonił cały widok z okien sali konferencyjnej. Przysadzisty kadłub frachtowca rozwalił okna i zaraz potem odezwały się trzy działka łańcuchowe. Komputer kierował ogniem i precyzyjnie eliminował wszystkie cele. Nie minęło nawet trzydzieści sekund, gdy było po walce, o ile to w ogóle można było nazwac walką. Sala dymiła. Właściwie stwierdzenie 'sala' była stwierdzeniem na wyrost. Poszatkowane pomieszczenie przypominało bardziej dużą dziurę w strukturze wieży Ricoh.
WWWWJoker podniósł się i strzepał pył z kamizelki. Rozejrzał się po zgliszczach i aż cmoknął w zachwycie.
WWWW- To by było na tyle - dostrzegł Hawkode'a. - Rozumiem dziadku, że przystajesz na moje warunki...
WWWW- O których jeszcze nie wspomniałeś - prychnął ur obun. - Stary już jestem, od wojaczki odwykłem. Ale coś mi mówi, że będzie zabawa.
WWWW- Teraz rozmawiamy - uśmiechnął się klaun.
WWWWSyknęła przednia śluza frachtowca. Zanim jeszcze trap nie opadł, do środka wpadły dwie kobiety.
WWWW- Kurwa, Roe - zaklęła pierwsza, człowiek. Była dośc skąpo ubrana. - Mogliśmy ich po prostu wysłac do wszystkich diabłów. Po cholerę ta cała farsa?
WWWW- On lubi efektowne zakończenia - odezwała się druga, ur ukar, równie skąpo ubrana. - Rozbuchane, samcze ego, wiesz, brak marchewki na śniadanie.
WWWW- Oh zamknijcie się obie - Joker się skrzywił. - Oddzielałem tylko ziarno od plew.
WWWW- Żniwiarz się kurwa znalazł - prychnęła pierwsza.
WWWW- Wiesz co Gail? Ja cię pierdolę - Joker skrzywił się ponownie.
WWWW- Wykluczone słonko - Gail puściła oko do drugiej z kobiet. - Widzisz Meg, rozbuchane, samcze ego.
WWWW- Najwyraźniej - Meg się roześmiała, a Roe pokręcił głową. - Co robimy z dziadkiem mrozem? - wskazała na Hawkode'a, przechodząc nad truchłami szefów mafii, obecnie zdecydowanie martwymi.
WWWW- Nic.
WWWW- Nic?
WWWW- Nic. I kurwa powiedzcie Skolarowi, żeby przestał mu celowac w głowę.

Image
'cos im the definition of the worst kind of mean
so... are you rebel?
User avatar
Norrdec
Posts: 258
Joined: Sun Jan 04, 2009 1:02 pm

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Norrdec »

Ciemne zaułki siódmej dzielnicy Goth city, Nano, nie były najbezpieczniejsze, ni to w dzień, ni w nocy. Mimo tego, po zmroku, opatulona w szaty postać zmierzała właśnie do jednego z działających tutaj półlegalnie ośrodków usług egzotycznych.

Przechodząc się zniszczonymi ulicami, mijając biednych i okaleczonych w walkach w Naichos, postać starała się na nich nie zwracać uwagi. Było to problematyczne, co chwile ktoś rzucał się do jej nóg i prosił i jałmużnę. Ostatnią rzecz, jaką widzieli to zakończoną pazurami nogę, podobno do nóg orła.

Lokal „Mandragora”. Wyblakły, wpół niedziałający neon przedstawiający coś, co z wielką wyobraźnią może przypominać jakąś roślinkę, kilka dziwek różnych ras, jakiś menel przed drzwiami, ochroniarz Vorroks. Zachęcająca okolica do wydania tych kilku monet, które zdobywają tutejsi doliniarze i kanciarze.

W środku znajdowało się kilkanaście stolików, otoczone hordą nieprzyjemnych, cuchnących mord, postrzępiony przez ciosy mieczy, kule i osmalony przez broń energetyczną bar. Niezrażony otoczeniem podszedł do baru, rzucił kilka monet na blat.

-Potrzebuje jakiś odgrodzony kąt, dzban czegoś, czego nie używacie do czyszczenia silników- zaskrzeczał ptasim głosem, co zostało natychmiast przełożone na wspólny przez autotranslator.
-Życie ci nie miłe? Tacy jak ty nie przeżywają tu zbyt długo- burknął barman- radzę ci się stąd wynosić, póki jeszcze możesz.
-Zajmij się swoją robotą, ja już umiem sobie poradzić- na dowód, wysunął częściowo spod szaty miecz-, gdzie ten stolik?

Barman od niechcenia wskazał głową na jedną z niezajętych loży i zaczął nalewać do dzbanka coś, co wyglądało jak słabej jakości wino marki wino o cytrynowym kolorze. Etyri zabrał dzban i kilka plastikowych pojemników i słomkę. Usiadł we wskazanej mu loży i zaczął sączyć przez słomkę ohydny trunek.
Nie trzeba było długo czekać aż podeszły pierwsze dziwki, kilka dealerów narkotyków, jakiś mały ćpun, który starał się go okraść. Wszystkich zbywał słowami, tylko ten ostatni dostał pazurami przez kark. Po tym incydencie już nikt go nie niepokoił. Teraz czekał go najtrudniejszy moment.

Norrdec nigdy nie był cierpliwy, zwłaszcza w momentach, kiedy musiał czekać na klauna.
< korm> O JEZU PANIE KURCZAKU NIECH PAN TEDY NIE WYCHODZI Q_Q
< korm> TAK UCZY JEZUS
User avatar
Drahomir
Posts: 66
Joined: Thu Feb 19, 2009 10:45 am

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Drahomir »

Wysoki elf wszedł do baru, i tym razem barman sugerował wyjście.
nie, dziękuje. Ja nie mogę już wyjść. Mam sprawę do załatwienia. Gdzie mogę sobie siąść w spokoju. I napić się czegoś co się do tego nadaje. Muszę trochę pomyśleć.
Po kilku łykach podszedł do stołu jakiś kurdupel i mówi.
Mamy coś naprawdę ostrego, dziwny przybyszu. Może potrzebujesz czegoś?
Właście to tak. Potrzebuje nowe ubranie. To zanadto rzuca się w oczy.
0 to ja przepraszam nie moja działka, ja mam rośliny, zioła.
Zioła, jakie?
Patrz pan. Najwyższa jakość! To nie ma mocniejszego.
Te zioła to mnie nie interesują. A mocne to jest to.- wyciągną fiolkę i podał sprzedawcy. Ten otworzył korek, powąchał- Proszę na palec, i pod dziąsła.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa, kurwa, co to. Smok. AAAAAAAAAAAAAAAAAAaa
I uciekł z wrzaskiem. Elf został sam.
No a ponoć można tu kupić wszystko.
Można, tylko trzeba wiedzieć kogo pytać.
A ja nie wiem!
Nie!
A kogo?
O właśnie mnie, ale co ja z tego będę miał.
Elf wyciągną małą sztabkę złota, i papier. Harman spojrzał na listę i zmarszczył czoło.
- Trudno będzie, ale da się załatwić, a przy okazji proszę trochę tego co dla tego gościa.
User avatar
Drahomir
Posts: 66
Joined: Thu Feb 19, 2009 10:45 am

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Drahomir »

Drahomir wyciągną jeszcze wielki jak pięść bursztyn z zalanym wewnątrz komarem i położył przed barmanem. Ten uśmiechną się szeroko i powiedział,
A właściwie, to nie jest takie trudne, mój klient ,mój pan. Wszystko da się dostarczyć, Ale takie zamówienie wymaga dużo czasu. Pozostaje oczywiście kwestia czasu, to musi potrwać. Proszę nie rzucać się w oczy, może jakaś ochrona, albo – tu się uśmiechną- Jakąś miłą pannę do towarzystwa.
W zasadzie towarzystwo to miła rzecz, ale nie lubię przygodnych znajomości.
To powiedzmy taka polisa dla nas, aby pan wrócił, miasto jest niebezpieczne. A pańskie zamówienie, trudno by je było zrealizować bez pana.
To mówiąc podszedł do drugiego człowieka, coś mu powiedział na uch o wrócił do stołu. Usiadł, i zapytał.
A pan gdzie będzie mieszkał?
Tam gdzie zawsze. Ale chyba dziś muszę przenocować w tym mieście nie podoba mi się ono!
Wtedy weszła młoda dziewczyna, i stanęła w pobliżu stołu, patrzyła w ziemię aż do puki barman jej nie przywołał gestem. Stanęła obok stołu, i nadal spoglądała w podłogę.
Musisz zająć się naszym gościem, - wtedy spojrzała na drahomira- jest naszym wyjątkowo cennym klientem, pilnuj aby był szczęśliwy. No i oczywiście bezpiecznie do nas powrócił. Kiedy będzie czas. No ja muszę już was zostawić.
Wstał i wyszedł. Dziewczyna nic nie mówiła, ani Drahomir nie odzywał się. Po kilku minutach podszedł ktoś z miską jedzenia.
Smacznego!
Dzięki,-powiedział Drahomir- jedzmy więc. Smacznego, a jak masz na imię?
Assera, mam się Panem zaopiekować, - to mówiąc spojrzała mu w oczy, co było dość zabawne, bo musiała podnieść wzrok, a przecież ona stała, a on siedział, i taka delikatna istotka musiała opiekować się nim, mogłaby by siąść mu na ręce nieomal jak makatka. Ale musi się tym klocem zaopiekować. No dobrze.-Wyjdziemy i ja pójdę z panem, zaprowadzę Pana do dobrego Apartamentu, Ale będziemy musieli zmienić Pański wygląd. Teraz rzuca się Pan w oczy, wielu wariatów, czy bandytów może szukać takiej okazji.
Poszliśmy więc poprzez labirynt miasta w którym Drahomir nie czuł się za dobrze, ale ta mała dziewczyna wręcz przeciwnie. Znała to miejsce, tak jak on znał las i wzgórza. Szedł więc za nią, do ciemnego magazynu, i jakimś korytarzem, aż doszli do drzwi z desek, zapukała kilkakrotnie ktoś jej otworzył,
Co jest złotko?
Mam tu takiego Pana do ubrania.
Tego tam , ojej straszne. Ale zobaczymy co da się zrobić.
Po chwili wyglądał jak człowiek z miasta, a właściwie jak jakiś cholerny komandos. Poszliśmy do tego apartamentu.
User avatar
Faroo
Posts: 130
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:58 pm

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Faroo »

W Goth City znajduje się wiele siedzib potężnych rodów, korporacji czy gildii. Wszystkie bez wyjątku mieszczą się w olbrzymich budowlach, wysokich na setki metrów i często wgryzających się w ziemię na drugie tyle. Z tego tłumu jedna się wyróżnia. Czemu? Cóż, nie dlatego, że do jej właściciela należy także teren i budynki na kilkaset metrów dookoła strzelistej wieży ze szkła i stali. Nie, to częste wśród tych, którzy są bardzo bogaci i cenią sobie spokój. Ta siedziba jest szczególna dlatego, że ten teren stanowi swego rodzaju bufor między rozbuchanym, plugawym miastem a sterylnie czystą wieżą sięgająca chmur. Znaki, które stoją na uboczu tej zony wcale nie są żartem, gdy informują przechodnia, że za nimi rozciąga się ‘strefa śmierci’.
Cóż, jeśli ktoś wybiera się na spotkanie z właścicielem ZamCoru, lepiej niech wybierze główne wejście, przez liczne posterunki. Gdyby ktoś próbował się zakraść pomiędzy na pozór opustoszałymi budynkami szybko dosięgłaby go kula snajpera. A jeśli któryś z wszechobecnych, zamaskowanych strzelców akurat by się zagapił, to na pewno nie zrobi tego żadna z wielu pułapek. Pułapek, których rozmieszczenie jest regularnie zmieniane, o co dba sam właściciel wieży. Dlatego właśnie lepiej jest się poddać ścisłej, drobiazgowej kontroli, niczym przed wizytą u Imperatora, niż ryzykować wejście przez strefę śmierci. Zwłaszcza, że snajperzy mają rozkaz dobijać rannych, a nie sprawdzać, po co ktoś się włóczył tam, gdzie nie powinien.
Człowiek staje się lekko paranoiczny, gdy od kilkunastu lat na jego głowie ciąży spora nagroda, nieprawdaż?

Przejdźmy jednak do samej wieży, na jeden ze środkowych poziomów. Zobaczymy tam starszego, elegancko ubranego mężczyznę, który przechadza się po pustej Sali, ciężko utykając. Nie dajcie się jednak zmylić temu jawnie okazywanemu kalectwu. Gdyby chciał, złamałby wam kark w mgnieniu oka. To kolejny przejaw jego ostrożności, nawet paranoi - często stara się, aby przeciwnik uważał go za słabszego niż jest w rzeczywistości. Inni być może próbowali by wyglądać na silniejszych aby uniknąć ataku, pan Zamoyski jednak uważa, że lepiej sprowokować przeciwnika i gdy straci ostrożność w jednym momencie przetrącić mu kręgosłup.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Szlachcic-banita zatrzymał się w pół kroku.
- Wejść.
Przez ciężkie drzwi z syntetycznego dębu (który był bardzo popularnym i wytrzymałym materiałem) wszedł młody człowiek. Dla postronnego byłby ubrany tak samo elegancko jak pan Zamoyski, jednak wprawne oko wyłowiłoby wiele szczegółów świadczących o tym, że stoi kilka klas społecznych i wiele miliardów niżej.
- Właśnie otrzymaliśmy wpłatę od Bractwa Bitwy, panie Amadeuszu – powiadomił młodzieniec po tradycyjnym ukłonie – Obejrzeli nagranie z akcji, które im przesłaliśmy i wyrazili zadowolenie z wydajności naszych żołnierzy.
- Wprowadziliście modyfikacje, które nakazałem? – głos właściciela Zamoyski Corps był nieco chropowaty. Drobna pamiątka po ataku gazowym, gdy sekundę spóźnił się z nałożeniem maski i gaz uszkodził krtań.
- Tak, panie. Mam tu nawet kasetę – w dłoni młodzieńca nagle pojawił się niewielki dysk – Na wypadek, gdyby chciał pan sam ocenić efekty naszej pracy.
- Dobrze. Zostaw ją tutaj, i możesz teraz odejść. Za godzinę dostarcz mi do biura sprawozdania finansowe z naszej filii na Archipelagu Dayenskim. I przekaż finansówce, że edytorzy, którzy wykonali te zmiany mają dostać premię za dobrą pracę.
Gdy pan Zamoyski znów został sam, od razu uruchomił dysk w projektorze. Wiedział, co zobaczy, wcześniej zapoznał się z raportami, ale lubił widzieć przebieg akcji, a nie tylko o niej czytać. Wygodnie rozsiadł się na luksusowym fotelu i zapatrzył w obraz. Na ścianie sali tańczyły obrazy przedstawiające najnowszą tajną akcję zleconą przez Bractwo Bitwy.

Las tętnił życiem. Wszędzie było pełno różnego rodzaju owadów, które maskowały obecność niewielkich, podobnych do much kamer ZamCoru, które unosiły się wszędzie dookoła, przekazując obrazy do stanowiska dowodzenia. Przebieg akcji był wyświetlany tak, jak widzieli go dowódcy na SD – podzielony na 4 części, z czego 3 transmitowały obraz drużyn uderzeniowych powoli podążających pośród drzew, w jedna ukazywała sytuacje strategiczną, na której było widać, że wszystkie podążają do jednego punktu. Cały teren akcji został otoczony kordonem z gniazd wielkokalibrowych karabinów maszynowych i granatników automatycznych – rozkazy Bractwa były jasne. Wkroczyć i wyeliminować heretyków.
Drużyny złożone z vorroksów posuwały się powoli. Po części dlatego, że żołnierze byli obciążeni ciężką bronią, karabinkami automatycznymi o dużej sile rażenia i nowoczesnymi mieczami, ale głównie dlatego, że wszyscy dobrze wiedzieli, co mają przed sobą. I bali się.
W skład jednej z drużyn wchodził zakonnik z Bractwa. Nagle przystanął, dał sygnał do zatrzymania się oddziału. Latające kamery nie miały odpowiedniej rozdzielczości, aby to stwierdzić z pewnością, ale twarz mu się zmieniła. Przerażony Brat to rzadki widok.
- Spóźniliśmy się – stwierdził cicho – Czuję, właśnie otworzyli Przejście.
Wielki vorroks dowodzący drużyną ostrożnie podszedł do niego. Karabin wyglądał w jego dłoniach niczym zabawka.
- Niemożliwe, mnichu. – stwierdził – Mieli być niegotowi jeszcze godzinę. Musisz się mylić.
- Nie ma pomyłki – zaprzeczył tamten, zapatrzony w stronę celu. Do oddziału właśnie dobiegły dziwne, chóralne zaśpiewy – Musimy zmienić plan. Niech pozostałe drużyny uderzą na kultystów i ich zniszczą, utrzymując plugastwo z daleka od nas. My wyeliminujemy czarnoksiężnika, wtedy będę mógł zamknąć przejście.
- Niech tak będzie – Amadeusz rozpoznał w vorroksie Vonshlana. Nawet po tylu latach rozpoznawanie poszczególnych członków tej rasy sprawiało mu trudności – Ruszajmy dalej, wydam odpowiednie rozkazy.
Drużyna ruszyła dalej. Pan Zamoyski spostrzegł, że las nagle opustoszał, owady gdzieś się pochowały, a kamery zarejestrowały uciekającą w panice łanię. Tylko ludzie dążyli do miejsca, skąd uciekało wszystko, co żywe.
ZamCorpsowcy systematycznie zbliżali się do polany, będącej ich celem. Trzysta metrów, dwieście, sto pięćdziesiąt…
Druga drużyna prawie zaalarmowała przeciwnika, gdy wpadła na niewidoczną wcześniej czujkę. Na szczęście wróg nie był zbyt czujny, był bardziej zaciekawiony tym, co się dzieje na polanie. Zginął błyskawicznie, gdy żołnierz idący na szpicy wystrzelił do niego serię z wytłumionej broni. Gdy upadł, najemnik wystrzelił jeszcze kilka razy, zamieniając jego głowę w krwawą miazgę.
- Ten się nie przemieni – stwierdził.
Po kilku minutach wszystkie drużyny dotarły prawie do krawędzi polany i zatrzymały się. Po drodze wyeliminowały niezauważenie kilka czujek. Wszystkim kultystom zmasakrowały głowy. Przyczajeni żołnierze obserwowali polanę. Na miejscu znajdowało się około pięćdziesięciu wrogów. Trochę naturalnych przeszkód w rodzaju głazów i kłód, ale rozmieszczenie ZamCorpsowców nie pozostawiało żadnego bezpiecznego miejsca. Pan Zamoyski wiedział z raportu, że każdy z żołnierzy w tym momencie czuł dreszcze i podświadomą ochotę, żeby uciec z tego miejsca. Wprost promieniało z niego zło. Niestety, rozdzielczość kamer była zbyt mała, aby dostrzegł rytuały, które odprawiali kultyści.
- Drużyny, raport.
- Jedynka, na pozycji. Niezauważeni.
- Dwójka, na pozycji. Niezauważeni.
- Trójka, na miejscu. Nic nie widzieli.
- Atakować.
W ciągu sekundy rozpętało się ogniste piekło. Jako grzmiące preludium każdy z trzydziestu sześciu żołnierzy wystrzelił w zgromadzony tłum z podwieszonego pod karabinem granatnika. Zaraz potem zaczęła się karabinowa palba, przerywana głuchymi puknięciami wystrzałów z granatników. Byłaby to wzorowo przeprowadzona akcja likwidacji heretyckiego gniazda kultu demonów, gdyby nie jedna przeszkoda.
Przejście zostało otwarte.
Kultyści byli rozrywani wybuchami i szatkowani kulami, jednak nie umierali od razu. Bardzo chcieli żyć, za wszelką cenę. A demony zza przejścia to wykorzystywały.
Pierwszy z heretyków przemienił się około pół minuty po otwarciu ognia przez ZamCor. Żuchwa rozdęła się groteskowo, wystrzeliły z niej sztyletowate zęby, kręgosłup wygiął się pałąkowato, przebijając skórę, nowe wiązki mięśni tworzyły się tak szybko, że rozrywały ciało… Kreatura, która powstała, zdawała się składać z samych zębów, kolców i szponów powykrzywianych w groteskowe kształty z koszmaru. I wielkiej ilości mięśni. Prawie natychmiast trafiły ją trzy granaty, urywając rękę i pół łba. Demon nawet nie upadł, momentalnie uskakując przed kolejnym granatem i pędząc w stronę najemników. Trafiające go pociski odrywające kawałki ciała zdawały się nawet go nie spowalniać.
- Wstrzymać ogień! – ryknął Vonshlan – Do mieczy! Trzeba go pokroić na kawałki!
Pan Zamoyski w zamyśleniu przytknął jego decyzji. Po to żołnierze mieli broń białą. Już po pierwszym starciu z demonami zorientowali się, że te nie posiadają żadnego centralnego układu nerwowego ani witalnych narządów. Aby je zabić trzeba je było rozerwać na kawałki, a tego karabinki nie były w stanie dokonać. Granatniki i owszem, ale demon znalazł się zbyt blisko i ładunki nie zdążyły by się nawet uzbroić. Nieporuszony patrzył, jak jego przyjaciel walczy z demonem, który pozbawiony jednej ręki nie prezentował dla vorroksa wartego przeciwnika. Polegał jedynie na swej sile, bez żadnej techniki. Widocznie był to demon niższego rzędu, o znikomej inteligencji, a nie żaden ze z inteligentnych przedstawicieli jego rasy.
Demon szybko zginął, rozrąbany przez dwunastu żołnierzy. Chociaż ‘zginął’ to niezbyt trafne określenie. Dopóki Przejście było otwarte, po prostu wrócił do zaświatów. Gdy nadarzy się kolejna okazja, wróci. Tylko, gdyby w okolicy nie było żadnego Przejścia, zginąłby.
Pan Zamoyski się zniecierpliwił, zaczął przewijać nagranie. Widział już wiele walk jego oddziałów z demonami, nie interesowało go to. Chciał zobaczyć tylko jeden fragment taśmy.
Wreszcie znalazł trochę, przewinął do tyłu i znów oglądał.
Bitwa ze stworami trwała z całą zaciętością, oddział vorroksów ponosił straty. Co chwilę jakiś padał, przywalony przez zębate monstrum. Komandosom nie udało się wyeliminować wielu demonów granatnikami, i teraz musieli z nimi toczyć bój kontaktowy. Żołnierze strzelali swoim padającym towarzyszom w głowy, aby zapobiec zawładnięciu ich ciałami przez duchy.
Tymczasem zakonnik Bractwa Bitwy (Johannes d’Urso, jak przypomniał sobie pan Zamoyski) przedarł się w pobliże niewidocznego Przejścia. Nie było łatwo, sam odniósł kilka ran, a z czterech towarzyszących mu vorroksów dotarło tylko dwóch. W jednym z nich Amadeusz rozpoznał swojego przyjaciela i towarzysza, Vonshlana.
Johannes wyciągnął dłonie w powietrze, w powietrzu przed nim rozjarzyły się upiornym, czerwonym blaskiem dziwaczne symbole. Zakonnik znieruchomiał w tej pozie, pozorna oaza spokoju pośrodku krwawej bitwy. Johannes toczył wcale nie lżejszą swoim umysłem, aby wbrew woli demonów zamknąć Przejście. Gdy z góry zaatakowała go jakaś skrzydlata maszkara, nawet nie zauważył, jak towarzyszący mu żołnierze zabili ją celnymi seriami tak, że upadła mu u stóp i spryskała cuchnącą krwią.
Zakonnik trwał w transie kilkadziesiąt sekund, które wydawały się wiecznością. W pewnym momencie upiorne światło zaczęło bladnąć, rozmywać się w powietrzu.
Wtedy wydarzyła się katastrofa.
Dwa demony oderwały się od głównej walki i popędziły w stronę pilnujących Johannesa vorroksów. Żołnierze zastąpili im drogę, krew trysnęła w powietrze.
Tym razem nie demonia krew.
Jeden z maszkaronów zdołał zabić ZamCorowca, potężnym uderzeniem odrywając mu głowę wraz z połową barku, drugi obalił Vonshlana na ziemię, demon i vorroks spletli się w śmiertelnym uścisku.
Johannes, dopiero powoli wychodzący z transu, był niebroniony. Momentalnie znalazł się przy nim potwór o mięśniach nie pokrytych skórą, bryznęła krew przemieszana z odłamkami kości i mózgiem, ciało zakonnika osunęło się na ziemię…
Pan Zamoyski wyłączył nagranie. A więc tak to miało wyglądać dla Bractwa Bitwy. Musiał odbyć kolejną rozmowę z towarzyszem i znów go upomnieć. Nie mógł tolerować takiego rodzaju wybryków. Co prawda, gdyby sprawa wyszła na jaw, Bractwo nie zerwałoby współpracy z Zamoyski Corps, ale na pewno zażądałoby wydania vorroksa. A to byłaby dotkliwa strata, zarówno pod względem emocjonalnym dla właściciela ZamCoru, jak i pod względem militarnym – uzdolnionych dowódców nigdy nie dość.

Zatopiony w niewesołych rozmyślaniach Amadeusz Zamoyski skierował się do innej części budynku. ZamCor oznaczał dla niego olbrzymie problemy wymagające rozwiązania.
Oraz jeszcze większe perspektywy.
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Windukind »

W korytarzu na Zamoyskiego czekało dwóch żołnierzy i gość. Delikatna postura chowająca się pod kapturem wskazywała na kobietę, woalka zasłaniała jej twarz.
- Ta pani chciała się z Panem zobaczyć - zameldował starszy sierżant, postać tymczasem wykonała płytki skłon - mówi, że pragnie skorzystać z usług naszego oddziału. Przeczesaliśmy ją wykrywaczem metalu, nie ma broni.
Amadeuszi przez sekundę wyobraził sobie listę broni, które nie koniecznie były wykonane z żelaza.
- Nie mam złych zamiarów – rzekła cichym głosem dziewczyna widząc moment zastanowienia dowódcy najemników – lecz przyszłam ze sprawą, którą powinna zostać znana w jak najmniejszym gronie. Mogą więc prosić o rozmowę w cztery oczy?
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Faroo
Posts: 130
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:58 pm

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Faroo »

- Wprost przeciwnie. - stwierdził Zamoyski, kuśtykając ku ścianie, gdzie była oparta jedna z jego lasek - Ma pani bardzo złe zamiary. Jak zresztą większość ludzi, którzy chcą skorzystać z usług moich uzbrojonych przyjaciół.
Wsparł się na lasce, wyczuł pod palcem mały przycisk przemieniający ją w paskudny, zębaty bagnet. Skinął przybyłej głową.
- Proszę za mną. Poświęcę pani czas. Jednak na przyszłość proszę zapamiętać, aby zapowiedzieć swoją wizytę. Tak robią ludzie, ze sprawami dość ważnymi, żeby przyjść z nimi aż do mnie.
- Wolałam zachować jak największą dyskrecję. - Zamaskowana kobieta zmieszała się? Trudno było to stwierdzić po tonie głosu.
- Dobrze więc. Rozmawiać będziemy tylko w cztery oczy. Oraz, wolę uprzedzić, pod nieustannym nadzorem przynajmniej jednej lufy, aczkolwiek niewidocznej. Zapraszam do mojego gabinetu.
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Windukind »

Przeszli do gabinetu Amadeusza. Gość był cichy i niezwykle ostrożny przy każdym ruchu. Zamoyskim pokazał pani wygodne, obite skórą krzesło naprzeciwko swojego biurka. Drzwi zamknięto i zapadła krótka cisza.
- Proszę mówić – polecił Amadeusz.
- Czy zna pan historię pewnej księżniczki – zaczęła dziewczyna.
- Wiele ich było.
- Otóż parę milleniów temu w pewnym małym państwem rządziła młoda władczyni. Była dla ludzi dobra, więc lud kochał swoją panią. Aż pewnego dnia przyjechał pan sąsiedniego państwa, które militarnie dominowało w regionie. Zażądał ręki pięknej władczyni, grożąc, że w razie odmowy zniszczy jej państwo. Księżniczka nie miała wyjścia, nie chciała oddać swego ludu we władanie obcego pana i kiedy noc nastała wspięła się na wieżę i rzuciła z niej do pobliskiej rzeki.
- Gdzieś obił mi się o uszy ta historia, ale jaki jest związek?
- Proszę wybaczyć, że nie mówię wprost, ale narażam życie przychodząc tu z tym. A co gdyby księżniczka nie musiała umierać? A co gdybym wystarczyło, aby obcy władca tylko wierzył, że tak się stało?
- Rozumiem gdzie pani zmierza. Kim jest ta księżniczka?
- To jest TA księżniczka.
Amadeusz uniósł brew. TA? Jaka TA? O kiła, dżuma, tyfus. TA?
- Nie wiem, czy rozsądne będzie podjęcie się … - dowódca najemników próbował pozbierać myśli.
- Zapłacimy milion feniksów ....- dziewczyna widząc, że Zamoyski nie odpowiada – i …. I ..i zyska pan kontakty w Sennei, wysokie kontakty….
- To wciąż mało…
- Więc proszę pomyśleć, że planeta, na której znalazł pan schronienie przed imperium dalej nim pozostanie, jeśli tylko pan nam pomoże.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Faroo
Posts: 130
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:58 pm

Re: Goth City, Wolne Miasto

Post by Faroo »

Zamoyski długo myślał, wpatrując się w ozdobny żyrandol. Nie zdając sobie z tego sprawy, wystukiwał laską powolny, ponury rytm. W końcu jakby się ocknął, przeniósł wzrok na rozmówczynię.
- Proszę wybaczyć zwłokę, ale to dość niezwykła propozycja - uśmiechnął się przepraszająco - Nieczęsto oferuje mi się, abym zaryzykował wszystko, co zdołałem osiągnąć, i wchodził w drogę Imperatorowi. Co prawda, nasze wzajemne stosunki nie są zbyt dobre, ale gdyby sprawa wyszła na jaw, dla niego nasz mały zatarg stałby się sprawą osobistą...
Przerwał, przez chwilę zbierał myśli, znów pojawił się marsz wystukiwany laską.
- Dlatego, proszę szanowną Panią o więcej szczegółów, czego by się ode mnie wymagało... Gdybym, oczywiście, zdecydował się podjąć tego zlecenia. I o dokładniejsze namyślenie się w sprawie zapłaty... Gdy operacja się wyda, stanie się nieprzyjemnie. A ja już kiedyś byłem ostrzeliwany przez kanonierki Imperium i trzeba mnie specjalnie zachęcić.
Post Reply