Heaven and hell

Wszelkie przygody, które nie stanowią integralnej części fabularnej forum.
Post Reply
User avatar
DarkstaR
Posts: 3
Joined: Tue Oct 13, 2009 6:31 am

Heaven and hell

Post by DarkstaR »

~~ I ~~



Koma




A zaczęło się normalnie. Akademik, dwa piwka na szybko, później wypad do „Dungeonu”, knajpy niedaleko miasteczka studenckiego, a tam następne piwko. I właśnie tam w głowie mojego kolegi narodziła się myśl, jak to bywa w jego przypadku rzadko spotykane zjawisko. Michał bo tak ma na imię niedawno rozstał się z dziewczyną, nawet nie można nazwać tego rozstaniem, mniejsza o to. Michał mało inicjatywny gość, od czasu zerwania zaczął eksperymentować, startować do każdej i wcinać się tam gdzie nie powinien. Ogólnie przeszedł jakąś metamorfozę i jego mózg zaczął nadawać na innych falach, a twarz zmieniać wyraz i kolor od pięści zazdrosnych kolesi i alkoholu.
- Chodźmy zróbmy coś nowego.
- Ale co? Ostatnio nic na mieście się nie dzieje.
- Chodźmy do Jurka on ma coś wystrzałowego, a od niego pójdziemy do Disco Jumbo.
Disco Jumbo - znana miejscowa speluna zwana dyskoteką, od remizowej różniąca się jedynie jedną sprawą, że zgarniają 20 a nie 5 złoty za wjazd i nie wpuszczają w białych adidasach. No i dziewczynki, bardziej w temacie.
- Co ty nie mam na wjazd. Poza tym już po trzech jestem, a jutro mamy mieć labory u Hiszpana.
- Pierdziel go, a o wjazd się nie martw dziś wpuszczają na legitkę.
- To dziś czwartek?
- Nom i to ostatni dzień maja, wypłacają stypendium.
Michał ślinił się na sama myśl o państwowych 370 złoty. Był taki przepełniony dumą że je otrzymał, oczywiście nie była to zasługa jego unikatowego umysłu, tylko trzech braci i siostry.
- 370 Socjalnego, znów przechlasz czy coś i będziesz mi w lodówce grzebać.
- Nie bądź żyła. Dziś się trzeba bawić! To już ostatni tydzień przed sesją.
- To jest myśl ale jako mi się nie chce, a zwłaszcza wiedząc że zostały tylko 2 tygodnie do egzaminów, i te cholerne wpisy.
- Tym bardziej trzeba się napić.
- Fakt.
Tak moja siła woli i upór to jedno, ale porządne argumenty kolegi to drugie, zresztą co ja się będę spierał ze stypendystą.


Zaszliśmy do Jurka dość szybko, tylko z jednym przystankiem na placu pod akademikami zwanym Stołówką. Mijając porozstawiane grille i gawiedź tańcująca wkoło przy naprzemiennej muzyce epoki Shazy królowej polski kwacha, a epoką Dody - polski kaczora.
Sam nie wiem który okres był dla mnie lepszy.
Wbiliśmy w akademik, na portierni pani Zofia miła pani na emeryturze dziergająca na drutach, oglądająca w danym momencie jeden z dziesięciu, nie stanowiła większego problemu. Schody. Parter i pierwsze piętro - tu pierwszaki, ogólnie nierozumiana hołota starająca się być bardziej studencka niż studia.
Piętra 2, 3 – tu już można się bawić od czasu do czasu, ale ile można słuchać dupków z zarządzania. To że mają odpicowane dziewczynki na roku nie upoważnia ich do zadzierania nosa tak wysoko. Niech się kształcą. Bo gdzie jest najwięcej magistrów? Na kasach w realu.

Piętra 4, 5 – tu można się zaopatrzyć, ale tylko od bidy, nie wiem jak Michał strawił tą „Berbeluche” co ostatnio wykombinowali w pokoju 241.
Wiem że śmierdziało mu z pyska przez trzy dni. Chcecie się napić bez większych konsekwencji zdrowotnych polecam chłopaków z 222, oni kupują browar na promocjach w biedronce.
W końcu 6 pietro, Jurand pokój 277. Na wyższe poziomy nie wchodzimy, nie ma po co, tam się głównie śpi.
Walimy do drzwi, najpierw delikatnie kultura musi być. U sąsiada gra muzyka, nie wiem co to, ściany zniekształcają basy i trudno poznać tego Umca. Michał się denerwuje w końcu czekamy pod drzwiami już 10 sekund, nie wytrzymał wali piącha w drzwi, szarpie klamkę, nic.
Niech to szlag trafi. Michał już lekko się pieni.
I cud słychać zamek drzwi, trzask klucza, klamka się przechyla, i drzwi się otwierają z trzaskiem zatrzymując się na napiętym łańcuchu. Ze środka słychać gardłowe czego. Uśmiech rysuje się na twarzy a w kieszeni otwiera się scyzoryk.
- Otwieraj to ja z Michałem.
- Nie chory jestem.
- Nie jesteś chory tylko pornusy oglądasz. Otwieraj!
Po chwili jesteśmy w środku. Ja już grzebie koledze w lodówce, a Michaś objaśnia plan wieczoru. Pusto tu: jedno piwo, jakaś wędlina zielona, jakiś serek, na węch dobry, jabłka (nie wiem po co) i jakieś zawiniątko w sreberku.
- Z wami to nie zabawa. Zostaw tą lodówkę. - słyszę.
- Nie pierdziel tylko wskakuj w ta swoja PeReElke i wychodzimy.
PeReElka- krótka koszulka na ramiączkach z przeświecającego materiału, jak w teledysku chłopaki nie płaczą T.Love, zakładana na dyskoteki przez Juranda.
- Ja nie wychodzę, chory jestem. - Bronił się gospodarz.
- Nie pieprz, laska cie odwiedza.
- Nie.
- To co??!! - Pytamy razem z Michasiem chórkiem.
- Nie ważne.
- Gadaj!
Jurand znaczy Jurek jest spoko, ale trzeba go zawsze za język ciągnąc. Trwa to trochę czasu jakieś piwko, w sumie siedzimy już u niego godzinę i w końcu nam pęka. Mówi coś o zielsku coś o trawie mydli oczy, w końcu nabija starą dziadkową fajkę, a Michaś otwiera półlitrówkę czegoś procentowego.

Można się zjarać zwłaszcza przy alkoholu, ale to było już za dużo jedyne co pamiętam to migające kolory i gwiazdki.
Łeb mnie boli, kark trochę mi zesztywniał, pieprzone krzaki wbijają mi się w żebra i prawe ramię. Zimno jak cholera, krążenie lipne. Gdzie jestem nie wiem. Sił nie mam, jednak nadludzkim wysiłkiem podnoszę głowę. Nie mam pojęcia co robię w pobliżu torów.
Uśliniłem się leżąc z otwartymi ustami i ten gorzki smak. Nigdy więcej nie zapalę – na wszystkich świętych i mojego psa, nigdy więcej.
Znów otwieram oczy przytomność pewnie odzyskiwałem i traciłem wiele razy, tym razem jest już dzień, a sam czuje się o wiele silniejszy.
Siadam, kurde upierniczyłem się w trawie jak się da najgorzej, koszulka to już szmata do podłogi.
Wyciągam telefon 23 nieodebrane połączenia, o chłopaki dzwonili.
Musiałem się im zgubić.
Wstaje, w głowie się kręci, może posiedzę chwile zanim wszystko się wy-kalibruje w głowie, w żołądku.
Ręce mi się trzęsą na twarzy mam wypieki, musiałem nieźle zmarznąć w nocy. A która jest? Patrzę na telefon. Wcześnie, fakt wcześnie.
W końcu wstaję otrzepuje się, ciesząc się że nie mogę zobaczyć jak sponiewieraną mam twarz. Trzeba iść ale w którą stronę nie poznaje okolicy, jedynie co to tory za mną las, przede mną pole .
- Kurde. Przewaliłeś na całej linii, mówię do siebie. Dziś labory u Hiszpana będzie trzeba odrobić znów mu w dupę włazić, prosić, załatwiać pozwolenie na odróbkę.
Niech będzie w prawo.

Idę już z godzinę może więcej a okolica nic a nic się nie zmienia.
W końcu jakaś droga, więc idę drogą, Może znajdę tu jakiś sklep, stację benzynową. Mija mnie samochód, nie zatrzymał się pomimo mego machania, a kierowca pozdrowił mnie pokazując mi między narodowy znak pokoju. Odwdzięczam się tym samym, łysy palancie.
W końcu przystanek PKS, hmm Poraj. Łapię się za głowę co ja tu robię.
Musiało być poważnie, może wypadłem z pociągu, to tłumaczyło by otarcia i ból żeber. Ale co ja robiłem w pociągu.
Sprawdzam kieszenie spodni, puste kilka groszy, portfel pogniecione dziesięć złotych. Jest pomięty bilet do Katowic, z 1 czerwca, znaczy dziś.
Coraz bardziej skołowany siadam na przystanku, czekając na PKS do Częstochowy. Kochane miasto gdzie, ilość mochera na metr kwadratowy dorównuje Toruniowi. Całe szczęście że nie mamy tu jakiegoś Bankowskiego czy ojca Ryzyka, kraj by tego nie zniósł, a najczwartsza RP nie była by tylko groźbą cudownej przyszłości.

Na przystanku zatrzymuje się facet, sprawdza rozkład jazdy, niestety kartka została zerwana i nie otrzyma on już żadnej informacji, po czym siada obok. Wyciąga paczkę papierosów, i częstuje mnie jednym.
Uśmiecham się i potakuje dziękując gościowi.
- Długo czekasz. - Pyta.
- Słucham?
- No na PKS. Długo już czekasz.
- Nie kilka chwil. - Ciekawski, koleś pewnie częstował fajka by sobie pogadać, na mędę nie wygląda, nawet zadbany, można powiedzieć że przystojny koleś po trzydziestce.
- Następny jest o 9 więc mamy kilka godzin czekania.
Nie pocieszyła mnie ta wiadomość, ale to nie było moje największe zmartwienie. Organizm domagał się wody, a odwodnienie dawało już się we znaki. Głowa zaczynała boleć, ponadto żołądek zaczynał mulić z głodu.
- Może skoczymy na piwko tu obok.
- Z chęcią, ale tu w okolicy nic nie ma.
- No kawałek jest do przejścia ale to lepsze niż siedzieć tu cztery godziny. Gdzie jedziesz?
- Do Częstochowy.
- Do Poraja niedaleko a tam w pociąg wskoczysz.
Ruszyliśmy w kierunku z którego przyszedłem, zdziwiony po kilkunastu minutach marszu pojawiły się zabudowania, jest i sklep. Drapiąc się pogłowie czy jestem tak skołowany że gubię się wszędzie. Sklep jest otwarty wchodzimy. Gościu bierze cztery piwka. I wychodzi. Sam kupuje wodę, duszkiem gaszę pragnienie, czuje jak zimna woda wypełnia żołądek, a ból głowy lekko ustępuje.
Mężczyzna siedzi na ławce przed sklepem, otwiera jedno piwo i podaje je mnie.
- Zapraszam, chciałbym porozmawiać.
Siadam obok, zimna puszka piwa mile leży w dłoni, zdrówko, popijamy.
- Jestem Adam zajmuję się kadrami w pewnej firmie, a dokładniej sprawami zarządzaniem zasobami ludzkimi.
- Paweł. Student na elektrycznym.
- Dobry kierunek z przyszłością. Ale, ale musisz lepiej dbać o siebie. Widzisz twoje wczorajsze wybryki z kolegami troszkę namieszały i przez nie nie mogę spokojnie pójść na zasłużony urlop.
- Jeśli coś zniszczyliśmy, bardzo przepraszam, postaram się odkupić z kolegami co trzeba.
- Widzisz sprawa jest bardziej złożona.
- Proszę nie mówić że stałą się jakaś krzywda.
- Widzisz jeden chłopak też student właśnie leży w śpiączce. Jest tam od kilku godzin, i nie wiadomo co z nim będzie teraz.
- Boże w jaki kryminał się jeszcze wpakowałem. Pan jest z policji?
- I tak i nie. Może skończmy piwko i pójdziemy do szpitala. Tam powiem ci więcej. Na razie nie denerwuj się zanadto.
Facet od razu wyskoczył z policyjną odznaką, jakiś oficer pewnie, albo detektyw jak W 11 będzie, oni łażą w cywilu mówią śmieszne kwestie, ale wydaje im się że są śmiertelnie poważni. Tylko to piwo, może gościu blefuje.
- Wolno wam pić na służbie? - jedyną odpowiedzią, był tylko uśmiech. Pochłonięty myślami kończyłem piwo.

Po dwóch godzinach weszliśmy do szpitala, idziemy spokojnie nikt na nas nie zwraca uwagi, może to przez tego gościa, pewnie często tu bywa. Drugie piętro, zachciało mu się schodów, oddział intensywnej terapii. Kierujemy się długim korytarzem, szare kolory ścian z niebieskimi pasami na wysokości ramienia, i drewnianymi belkami na wysokości pasa, by wózki nie obijały ścian, sceneria jak w rosyjskich filmach wojennych.
- Drzwi na końcu korytarza, możesz być troszkę zaskoczony, ale uwierz mi to dla twojego dobra tu jesteś. Zresztą zaraz sobie pójdziemy w spokojniejsze miejsce.
Strasznie tajemniczo to brzmi, mam nadzieje że nic chłopakom się nie stało. Otwieramy drzwi, wchodzimy do identycznie umalowanego jak korytarz pokoju. Dwa łóżka, jedno puste, a na drugim leży nie nikt inny jak ja sam. Wpadam w panikę, nie pytam o nic, wybiegam. Biegnę ile sił w nogach. Przed siebie byle gdzie, byle się obudzić.





Powaliło cię, tak uciekać, szukałem cię pół nocy później przez cały dzień a ty pijesz pod jakimś mostem na obrzeżach miasta. Całę szczęście że masz mocna aurę i łatwiej cie tropić. Musisz iść ze mną, wyrocznia czeka na ciebie. Wielka ręka wyłoniła się z mroku łapiąc mnie za kark, stało się to tak szybko że pomimo moich starań nie mogłem temu zapobiec . Uścisk jest mocny, ciągnie mnie w ścianę przede mną, zamykam oczy i zasłaniam rękami twarz czekając na uderzenie. Nic takiego nie nastąpiło, zamiast tego poczułem mocne szarpniecie, a po moim ciele przebiegł dreszcz zimna. Gdy otworzyłem oczy byłem w jaskini, oświetlonej słabym żółtym światłem, obok stał ten policjant. Poprawił swój ubiór, spojrzał na mnie ze skwaszoną miną.
- Czy wy zawsze reagujecie tak impulsywnie, tracimy tylko zbędny czas. Co prawda dla mnie kilka godzin to niezauważalna chwila, lecz dla ciebie może być bardziej odczuwalna. Przecież nie chcesz się przebudzić jako osiemdziesięciolatek.
- Żądam odpowiedzi, co się ze mną stało, kim jesteś. Co ja tu robię? Dlaczego mnie tu wciągnąłeś? I w ogóle, co się dzieje.
- No jesteś w śpiączce, lecz nie bez powodu, pewna grupa osób ma do ciebie pewne plany. Ale najpierw musisz spotkać się z wyrocznią i tam czekać na dalsze instrukcje.
- Jak to jestem w śpiączce.
- Byłeś ofiara ciężkiego pobicia w pociągu, relacji Częstochowa Katowice. Doszło do uszkodzenia tworu siatkowatego i wylewu do mózgu. Nie musisz się martwić poza kilkoma siniakami nic ci nie jest.
- Nic mi nie jest, skatowano mnie do nieprzytomności, a ty mówisz o kilku siniakach.
- Zawsze mogłeś zginąć. Szkoda czasu na takie gadki. Na końcu tego korytarza dowiesz się więcej. Idź prosto nie bój się, nic ci się nie stanie, chyba że zrobisz coś naprawdę głupiego.
Wskazał mi głąb pieczary, w kierunku żółtego światłą. Po czym rozpłynął się w powietrzu. Wracaj skurwielu. Krzyczałem, lecz jedyną odpowiedzią było echo szalejące po ścianach jaskini jak dzieci w przedszkolu po podwórku. Pieprzony glina z zaświatów., czy gdzie ja do cholery jasnej jestem. Spokojnie trzeba ochłonąć pomyśleć, przekalkulować co się stało, jestem w sytuacji bez wyjścia. Muszę iść do przodu nie ma przecież innej drogi tu przez ścianę nie przejdę. Patrzę na nią uważnie, zaczynam obmacywać twardy zimny i wilgotny kamień. Może jest tu jakaś dźwignia. Jakimś cudem przez nią przeszliśmy. Po dłuższej chwili, zrezygnowany podążam wzdłuż pieczary.
To jakiś koszmar, kurde mol trafiłem do piekła. Ścieżka w jaskini wychodziła na duża pieczarę, z której wpadało żółte światło. Już teraz wiem co było jego źródłem, głęboko w dole wolno i leniwie płynęła rzeka lawy, co jakiś czas język ognia wystrzeliwał w górę, oświetlając pieczarę. Cienie stalagmitów i stalaktytów, i innych konstrukcji żłobionych od wieków, rzucało potężne przerażające cienie. Miałem wrażenie że jestem przez nie obserwowany. Nad rzeką prowadziła wąska kamienna ścieżka, niczym naturalny most, unosiła się kilkanaście metrów, nad powierzchnia lawy. A na końcu mostu stoi coś w rodzaju biurka. Przerażony idę przed siebie. Powoli wchodzę na most, co za smród siarki i ten żar.
Nagle z każdej strony dociera do mnie śmiech starca, dreszcz przebiegł mi po karku pomimo gorąca.
- O witam, czekałem na ciebie. Nie bój się zbliż się i stań w cieniu wielkiej wyroczni zaświatów strażnika prawdy, przewodnika zaświatów et cetera, et cetera... i te inne bzdety w moim pieprzonym tytule.
Facet miał straszny angielski akcent, ponadto mówił jakby miał słomkę w ustach, do tego dało się wyczuć lekceważący ton.
- No rusz się chłopcze nie mamy wiele czasu.
Ruszyłem przed siebie zatrzymując się przed biurkiem. Osoba siedząca na fotelu ma twarz zakrytą długim czarnym kapturem. Sine i blade dłonie, z pomalowanymi na czarno paznokciami, kontrastowały ze złotymi pierścieniami zwieńczonymi drogimi kamykami i czaszkami.
Dłonie uniosły się zarzucając ciężki kaptur na kark, który odsłonił czarne jak heban włosy i bladą twarz.
- Ozzy! - Zbabiałem, z rozdziawionymi ustami i bezradnie rozłożonymi rękami, stałem jak głuptak na krze topiącego się lodu, czekający na ratunek.
- Kurwa. A kogo się spodziewałeś. Matki Teresy?
Zamurowało mnie Osbourn jak żywy.
- Nie... nie spodziewałem się ujrzeć cię tu, to znaczy w piekle.
- Chłopcze to nie piekło, chodź dla mnie może i tak wpieprzyli mnie w ta pieprzona papierkową robotę. Bycie księciem ciemności rocznik 79` wymaga pieprzonego poświecenia.
- O fuck!
- Nie klnij w mojej obecności pieprzony dzieciaku. Pieprzona robota na dwa etaty, pieprzone płyty i papiery i te gnojki, jak ty byle by tylko płytę nagrać. Dobra nie odbiegajmy od tematu. Po coś tu przylazł?
- Ja nie che nagrać płyty. Jestem tu, bo taki koleś...
- A ty w tej drugiej sprawie. - Ozzy wstał i rozpiął togę z kapturem ukazując biała podkoszulkę i spodnie dresowe. Był widocznie podekscytowany zmianą charakteru rozmowy.
- Ty po tą wróżbę. Chodźmy na spacer w bardziej przyjemne miejsce.
Ruszyliśmy w dół mostu przechodzą na drugą stronę rzeki ognia.
Nieciekawe miejsce, jak zwykle nie działa klimatyzacja, a moje podania pewnie zginęły w pieprzonej piekielnej biurokracji.
W jego ręce zauważyłem biało niebieską teczkę przewiązana zaplombowanym sznurkiem. Szliśmy powoli w kierunku bliżej mi nieznanym, ja starałem się wyciągnąć od niego co tu robię, on mówił o świecie wytwórni nagraniowych i tym pół piekle jak to mówił. W końcu wyszliśmy przez jakąś pieczarę do palmowego ogrodu z altanką na środku.
Dookoła altanki porozkładano duże kamienne płyty, pomiędzy nimi wystawały zaniedbane kępki trawy, a same płyty porośnięte były mchem. W białej drewnianej altance była małą może metrowej wysokości kropielnica. Zatrzymaliśmy się w jej pobliżu. Nad naszymi głowami latały ptaki, tukany, papugi, wróble, sokoły i coś innego, dziwnego i obcego.
Ciekawość kazała mi pytać, ale widziałem na twarzy mojego przewodnika że muszę poczekać, właśnie zbierał się do przekazania mi czegoś ważnego. Czoło mu się zmarszczyło, mięśnie napięły a pasek sznurek na teczce pękł. Ozzy ostrożnie otworzył teczkę, wyjął dwie niczym nie różniące się od siebie koperty. Otworzył jedną, zerknął do środka po czym położył ją na kropielnicy. Otworzył drugą, wysypał jej zawartość, na dłoni.
Były to wiórki wyglądające jak suszone zioła wymieszane z tytoniem.
Powąchał ciesząc się aromatem zielska, wyłożył je na wcześniej przygotowana kartkę papieru. Kartkę zwinął zręcznie w tutkę, podpalił jeden koniec. Papierowa rurka wystrzeliła w górę ponad nasze głowy i eksplodując kolorami tęczy i niebieskim dymem otuliła otoczenie.
W tej dziwnej atmosferze Ozzy spojrzał mi w oczy a ręce położył mi na ramionach, nie poruszając ustami przemówił.
- A teraz słuchaj i nie przerywaj.






~~ II ~~
Moje słodkie piekiełko






- Na poczatku był mrok.
- W mroku pojawiła się myśl. Myśl która, jak iskra rozpala zapałkę tak ona rozjaśniła świat wokoło.
- I zgasła. Lecz na chwilę.
- Pojawiła się znów, jak szept, starała zmaterializować się i określić.
- Świadoma swego istnienia, wykształciła w sobie instynkt.
- Instynkt nakazał zaciekawić się otaczającym go światem.
- Pojawiały sie pytania, na które byt nie był w stanie odpowiedzieć.
- Pojawiały się myśli, myśli pozwalały odkrywać nieznane połacie własnego istnienia. Myśli i pytania wykształciły, charakter a z nim nawyki i przyzwyczajenia.
- Byt. Rozjasnił mrok, lecz dalej był w ciemności, jednak widział już zarysy tego co jest za nią. - Starał się poruszyć, lecz nie miał ciała.
- Świadom swojej ułomności, zaczął wertować swe myśli, szukając sensu swego istnienia.
- Głodny wiedzy, szybko sie rozwijał tworząc własną inteligencje. Dostrzegł różnice w mroku wokoło. Swiat dookoła nie był mrokiem, był barierą w której była zaszyfrowana wiadomość, nauczył sie na nią patrzeć, i nauczył sie ją czytać. Mrok opadł, a za nim ukazała sie przestrzeń.
- Granatowo-czarna nieskończona. Nie mająca odniesienia. Idealnie gładka, mająca swe odbicie ponad nia.
- Na byt, natarła nowa zmysłowość. Szept, cichy monotonny niezrozumiały.
- Starając sie wbić w świadomość. Sączyć swoją melodię.
- Przekazać swój zakodowany przekaz. Byt skupił sie na nim.
- Znów sie odezwał tym razem śmielej, natarczywiej.
- Umilkł jakby nasłuchując odpowiedzi. Upewniwszy sie, że dotarłą do właściwych miejsc w świadomości, ponowił przekaz.
- Alleida.


Lucjusz siedział za biurkiem, głowę podtrzymywał obiema rękami podpartymi na łokciach, gapił się w kawałek papieru. Po bogatym czerwono-złotym pokoju ozdobionym figurkami i pejzażami z żywego ognia poruszał się cieniokot. Mało się różniący od zwykłego dachowca, bury z białymi łapkami i strzałką na ogonie, z tą jedyną różnicą że cienokotek potrafił w dowolnej chwili stać się niewidzialny. Kicek bo tak się wabiło zwierzątko, wskoczył na biurko i dumnie napinając się, wlepił swoje oczka w Lucjusza. Zignorowany przez swojego pana, mruknął i zaczepił łapką ramie właściciela. Diabeł spojrzał na zwierzaka, delikatnie podniósł go i posadził na kolanach. Kotek wygodnie ułożył się na nogach swego pana zwijając się w kłębek.
- Kicek. Nawet to cholerne imię masz nie tak jak na kota pana Piekieł. Straszna nuda. Przemęczony jestem. I jeszcze ta cholerna biurokratyczna robota, odkąd Asmo złożył wymówienie i cholera wie gdzie się podział na tej zawszonej planetce, wiązanie końca z końcem staje się coraz trudniejsze. - Kotek zaczął czyścić sobie futerko.
- Słuchasz ty mnie, pewnie nie? To chyba była najmądrzejsza rzecz jaką zrobiłem. Ściągnąłem cię tu, i chyba jesteś jedyna osobą jaką mogę obecnie nazwać przyjacielem. Od czasu tego felernego wesela, kiedy to było kilka nie kilka tysięcy lat temu, mam przewalone. Jestem żołnierzem nie pieprzonym biurokratą, urzędasem przykutym do biurka, podniecającym się kawałkiem marnego papieru. Tak mam władzę, władzę prawie absolutna, obecnie ograniczoną do spełniania zachcianek kochanej żoneczki, która nawet nie raczy ruszyć swojej dupy i spytać co u mnie słychać.
Lucjusz postawił kotka na stole, wstał podszedł do wielkiego balkonu wychodzącego na Hellgar jedno z miast dziewięciu piekieł. Zapalił papierosa i oparł się o barierkę. Po czym dalej mówił do kota który pojawił się obok.
- Piękny krajobraz? - zapytał kotka.
- Nie zmieniony od tylu wieków, morze lawy, czerwone niebo, i to cholerne białe słońce gdzieś tam w oddali za chmurami. A pod nim miliony zaniedbanych blokowisk i starych fabryk, w których od dawna nic się już nie produkuje. Piekło a raczej to co z niego zostało po wielkiej reformacji, kilku rewolucjach i po tych pieprzonych związkach zawodowych i komunie. A raczej komunie prosto z piekła. Wszystko to doprowadziło do krachu gospodarczego, głodu, dwóch wojen domowych.
- Piekło moje kochane piekło, gdzie około jednej trzeciej mieszkańców wyemigrowało do limbo, światów poza czasem, otchłani czy cholernych stepów szamańskich bogów. Trzeba się napić. Pomyślał. Diabeł wrócił do komnaty, sięgnął po stojącą na biurku koniakówkę, poważył ja trochę w ręce i przyjrzał się jej. Po chwili podjął decyzję, odstawił alkohol na biurko.
- Ale najpierw trzeba znaleźć Asmo.
Lucjusz podszedł do lustra z ramą zdobiona z kości i części ścięgien, skrzywił się na sam widok i na myśl o tym nieprzyjemnym uczuciu w dole żołądka jakie powoduje podróż między wymiarowa. Zamknął oczy i wskoczył w lustro. W głowie się zakręciło coś ścisnęło jego trzewia, już miał posmak wymiocin w ustach gdy wszystko wróciło do normy. Zmaterializował się na środku alejki na starym cmentarzu. Omiótł wzrokiem okolice stał tylko w towarzystwie swojego kotka Kicka, powoli ruszył przed siebie, był lekko zgarbiony, ręce splótł za sobą. Wyglądał na sześćdziesięciolatka, o lekko pomarszczonej twarzy, ze stanowczym grymasem i błyskotliwym zadziornym spojrzeniu. Zawsze jak się pojawiał na ziemi wstępowały w niego nowe siły czuł jak całe brzemię spada z niego, czuł się wolny.
- A gdyby pójść w ślady Asmo, piekło sobie chyba poradzi?...




Paweł usłyszał w oddali dźwięk, było ciemno, świadomość powoli wracała do niego. Dźwięk się powtórzył, był silniejszy, bardziej natarczywy. Zmusił się by otworzyć oczy, ostre światło wdarło się pod powieki, Paweł zmrużył oczy, obraz powoli się ustabilizował. Zobaczył przed sobą biały sufit, gładki równy na pewno nie był w akademiku. Zlokalizował źródło dźwięku był to stojący obok łóżka kardiogram.
Jak w Monty Pythonie super urządzenie robiące ping, jedyne skojarzenie jakie monitor wywoływał u Pawła. Był w szpitalu, słaby, ale żywy. Uśmiechnął się sam do siebie, gdy do pomieszczenia wpadło stado ludzi w białych kitlach, ze słuchawkami i z poważnymi minami. Podeszli do łóżka stojącego obok łózka Pawła. Najstarszy pewny siebie i dość zarozumiały z wyglądu osobnik podniósł kartę przypiętą do łóżka sąsiada.
- Marian Krzemiński, lat czterdzieści dwa, zapalenie wyrostka robaczkowego, przyjęty dwa dni temu stan stabilny, bez powikłań. Siostro zróbcie jeszcze niezbędne badania i jutro wypisujemy.
Całą grupka potakiwała głową zainteresowana tym co mówił Ordynator. Siostra wpisała coś w kartę i cała grupka podeszłą do łóżka Pawła, jak poprzednio lekarz podniósł kartę Pawła i zaczął czytać.
- Paweł Kobiela. Lat dwadzieścia trzy... O student. Śpiączka trwa już dwa tygodnie, stan stabilny, brak reakcji na bodźce zewnętrzne.
Półprzytomny Paweł lekko się poruszył, jednak osoby nie były nim zainteresowane.
- Dobra, obchód skończony. Proszę wrócić do wcześniejszych obowiązków. Do widzenia.
Ordynator ruszył w stronę drzwi, a za nim cały orszak innych doktorów i sióstr, nawet nie zwracając uwagi na wybudzonego lecz słabego studenta. Paweł poczuł się bardzo zaniedbany i traktowany przedmiotowo, był po prostu przypadkiem na karcie. Siły powoli do niego wracały poruszał już dość sprawnie rękami i stopami, ale całe ciało było ciężkie i sztywne jak z ołowiu. Spojrzał w stronę okna było na wpół zasłonięte przez żaluzje, ale do pomieszczenia wpadało trochę lipcowego słońca, po swojej lewej stronie stałą jego szafka na której leżała koperta i butelka ruskiego szampana z kartka od znajomych ze studiów. Cieszył go ten widok, nie wiedział czemu rodzice go nie odwiedzili, a może i odwiedzili, a mieszkają daleko od Częstochowy, więc pewnie wpadną po piętnastej. Nie pamiętał jak trafił do szpitala, ani co się stało i dlaczego tkwił dwa tygodnie w śpiączce. Usilnie starał sobie przypomnieć co się wydarzyło, jedyne co pamiętał to że miał mieć zaliczenia, ale gdzieś go znajomi wyciągnęli. Paweł grzebał w swojej pamięci, bez większych rezultatów. Zniesmaczony swą niewiedzą postanowił zawiadomić kogoś z personelu, że już nie śpi. Spojrzał w kierunku spodziewanego przycisku, czyli dzwonka, ale jedyne co zobaczył to zaklejone taśmą izolacyjna gniazdko. Nie ważne, czuł już się na tyle pewnie, że usiadł na łóżku. Powoli majdając nogami swobodnie zwisającymi z łóżka, czuł jak powoli zaczynają mrowić, jakby krew poznawała zupełnie nowe nieznane do tej pory komórki w organizmie. Wstał, ciekawe uczucie nogi tym razem wydawały się lekki jak ze styropianu, wiotkie i mało pewne. Powoli mrowienie ustępowało, Chwycił się mocno poręczy łóżka i zrobił krok na przód, serce waliło mu jak młotem, słabą kondycje mam po tym całym leżeniu, myślał. W uszach zaczynało mu szumieć, przed oczami zaczęły latać czarne motylki, już chciał siąść na łóżku, ale zrobiło się ciemno. I wyrżnął całym swym ciężarem o podłogę, pan Marian zaraz podniósł alarm, krzyczał swoim zachrypniętym głosem i wciskał dzwonek ile się da. Po jakiś dwóch minutach pojawiła się pielęgniarka o lekko powiększonych gabarytach, z nachmurzoną miną i z wejścia zaczęła pouczać pacjenta jakim prawem taki raban wznosi.
- Cholera jasna. - zaklęła, gdy zobaczyła Pawła na podłodze.
- Jadzia pomocy, Jadzia ruchy!
Do pokoju, wpadła i druga pielęgniarka, we dwójkę niosły pomoc nieprzytomnemu studencikowi, przy dopingu pana Mariana.

Paweł otworzył oczy znów był w pięknym ogrodzie, słyszał śpiew ptaków, szum wody. O jego ciało lekko ocierał się ciepły wietrzyk, leżał na krótko ściętym trawniku gapiąc się na błękitne niebo przed sobą. Sielanka słodka sielanka, powoli ogarniał go błogostan zalewając jego kończyny i resztę ciała. Usłyszał kroki w trawie, obejrzał się w kierunku dochodzących odgłosów. Do niego szła postać ubrana na czarno podpierająca się laską w małych, okrągłych, ciemnych okularkach potocznie zwanych lenonkami.
- Oj Paweł wracasz za szybko. Nie zapomnij pojawić się w sobotę na kwadratach po dwudziestej jak ci mówiłem. A teraz Dobranoc.
- Że co, kim ty jesteś?
Postać uniosła laskę i uderzyła nią w czoło naszego studenta, jak poprzednio zapadła ciemność. Coś uderzało w policzki Pawła, czuł że nogi ma uniesione i słyszy kobiecy głos. Czoło paliło tępym bólem. Otworzył oczy ujrzał przed sobą parę miłych dla oka piersi wychylających się nieśmiało z białego fartuszka w serek, i do tego nachylających się nad jego twarzą. Ich właścicielka trzymała Pawła za głowę, za nią stała druga kobieta trzymając jego nogi w górze. Typowa piguła, szeroka w barach i biodrach na chudych nogach, zdecydowanie po czterdziestce. Paweł wrócił wzrokiem do piersi, po czym spojrzał na ich właścicielkę trzymającą jego głowę w objęciach. Chyba dochodzi do siebie, słyszał. Dzięki bogu za studentki na praktykach, jest na czym oko zawiesić, a dawno nie znajdował się tak blisko tak ładnej kobietki. Nawet się cieszył że zemdlał. Kobietki chwyciły go pod pachy i pomogły wstać, usadziły na łóżku, ból na czole nie zelżał. Zaraz dostał opatrunek i jakieś lekarstwo przeciw bólowe. Po chwili wpadł do pokoju lekarz, omiótł spojrzeniem całą sytuację, podszedł do łóżka poświecił latarką po oczach.
- W porządku? - zapytał.
- W porządku, tylko głowa boli.
- To dobrze po śpiączce, nie wolno panu wstawać, musi się organizm przyzwyczaić, trzeba odpoczywać. Siostry pana uruchomią w odpowiednim czasie, zrozumiano?
- Tak jest.
- Super w razie jakichkolwiek potrzeb proszę użyć dzwonka. – Lekarz wskazał przycisk koło łóżka.
- Ale mój nie działa.
- To proszę czekać na kogoś z personelu. Później do pana zajrzę.
- Ok panie doktorze. – Paweł odpowiedział.
Lekarz wstał i opuścił pokój, a Paweł popatrzył po siostrach i panie Marianie uśmiechnął się i szczerze podziękował za ratunek. Szczególnym uśmiechem nagrodził studentkę. Po czym położył się odpoczywać jak mu zalecono.



Minęło już trochę czasu powoli wróciłem do siebie, w sumie odkąd wyszedłem ze szpitala czułem się lepiej z dnia na dzień, nie licząc bandaża na głowie i sporego guza. Do tego spałem słabo, wciąż miałem niespokojne sny, widziałem Osbourna walącego mnie w głowę swoją laska i każącego się pojawić na kwadrach w sobotę. Musiałem nieźle wyrżnąć łbem jak spadałem z tego pociągu, pewnie dragi zrobiły swoje i utrwaliły jakieś skrawki z tego co robiłem tej fatalnej nocy.
Akademiki powoli się opróżniały przed wakacyjną przerwą, kumple dzisiaj wyjeżdżali, ja niestety musiałem domknąć sesje i poczekać aż będę mógł zdjąć bandaż, zanim wyjadę do domu. Straszne dwa tygodnie biegania za wpisami których i tak nie dostane, bo pewnie połowa prowadzących już jest na wakacjach albo odeśle mnie na wrzesień. Wstałem z łóżka, umyłem zęby posprzątałem trochę bałagan w pokoju, to znaczy posegregowałem ciuchy na czyste, zdatne i na te do prania, to samo z naczyniami. Pozbierałem książki i zeszyty walające się po biurku. Wepchnąłem wszystkie puszki i butelki pod łóżko współlokatora, trzeba będzie je jutro wynieść zanim zaczną śmierdzieć zepsutym piwem. Porządek, znaczy uporządkowany chaos, w pokoju nastał na jakieś kilka dni. Trzeba się przygotować na nudę, zrobić zapasy jedzenia, wody i iść na wydział. Nie chce mi się poważnie mi się nie chce. Zajrzałem do portfela, modląc się by były tam jakieś pieniądze chociaż marne sto złotych, są ulżyło mi bo do bankomatu nie chce mi się lecieć, na tydzień pod warunkiem że nie kupie alkoholu starczy.
Trzeba spadać do biedronki, zabrałem jakaś siatkę i pognałem do pobliskiej biedronki. Kupiłem to co zwykle kotlety Ala schabowe o smaku kurczaka, co najlepsze w większości to soja, pieczywko, jakaś kiełbasę, serek topiony i zgrzewkę wody na dwa dni starczy. Wydałem tylko trzy dychy, zadowolony wyruszyłem do akademika. W pobliżu akademika podeszłą do mnie dziewczyna, dość szczupła można powiedzieć że chuda, ubrana na czarno z mocno podkreślonymi fioletową kredką oczami, i bladą cerą. Typ kobiet którego nie trawie, nie wiem mają coś w sobie co mnie odrzuca.
- Cześć, masz może fajkę? - Zapytała.
- Niestety mam ostatnie dwie. A nie kupie sobie w tym tygodniu.
- Szkoda.
- Przykro mi. - Ruszyłem dalej w stronę akademiku.
- Hej poczekaj, dzisiaj organizujemy z kumpelami, imprezkę na mieście wpadniesz?
- Tak prawdę mówiąc, się nie znamy.
- Majka. A ty?
- Paweł.
- No zaprosisz mnie teraz do siebie, na herbatę i się poznamy. - rozbrajająco się uśmiechnęła, mnie to lekko przerażało, a raczej nabierałem dziwnych podejrzeń.
- Nie mam herbaty tylko tą wodę. Poza tym mój współlokator się uczy ma jutro zaliczenie. - skłamałem.
- Nie pieprz, Marcin wyjechał wczoraj. Boisz się mnie czy po prostu mnie nie lubisz. - Jedno i drugie myślałem. Przecież co ona mi może zrobić, uśmiechnąłem się.
- Sorry, to ja muszę się uczyć, ale na godzinkę możesz wpaść. Ok?
- Ok.
Po chwili wpuściłem ją do pokoju, dość słabo ukrywała zniesmaczenie widząc stertę puszek i butelek pod łóżkiem mojego współlokatora. Od razu otworzyła okno i siadła na biurku. Poszedłem po szklanki, i nalałem do nich kupioną w biedronce wodę.
- Jak mówiłem nie mam herbaty, tylko te wodę. A skąd znasz Marcina mojego współlokatora.
- Marcin pomaga mi w matmie i fizie, we wtorek mieliśmy ostatnie korki bo już miał wyjeżdżać. - rozglądała się uważnie po pokoju, co jakiś czas zatrzymując swoje spojrzenie moich nie schowanych lub źle poukładanych rzeczach. Dałbym głowę że pokój był dobrze posprzątany, widać kobieca psychika, nie jest w stanie pojąć ogromu pracy jaki wykonałem, może to dlatego że nie znała stanu początkowego. Masakra wyjdę na bałaganiarza, czym ja się przejmuje przecież i tak ona mi się nie podoba. Ale durniu może mieć fajne koleżanki. Na samą myśl o dziewczynach, wizja dzisiejszej nocy była coraz przyjemniejsza. Trzeba wybrnąć jakoś z tej sytuacji, zresztą to nie był tylko mój bałagan.
- Mnie nic nie mówił, że daje korki. Myślałem że znikał na piwo, zresztą rzadko tu bywa. A jak już jest to strasznie bałagani. - grymas na jej twarzy nie zniknęło, chyba nie chwyciła przynęty, może lepiej odwrócić jej uwagę od tematu.
- Fakt, piwko też czasami wypijemy.
- Co studiujesz?
- Opowiem ci wieczorem, tylko masz być o dwudziestej na kwadratach. - opróżniła szklankę wody, i wstała.
- Pa. Przyjdź i nie rób mi przykrości.
- No postaram się.
- Zła odpowiedź.
Wyszła. Do dwudziestej było około kilku godzin, trzeba wygrzebać najświeższe ciuchy, skarpetki, wziąć prysznic, ogolić się i dezodorant, dużo dezodorantu. Nie cierpię tego cholerstwa w sprayu, po kilku użyciach czuje się nieswojo, ale cóż trzeba się jakoś na polowanie przygotować, dobrze się zaprezentować. Doprowadzanie się do porządku, zajęło troszkę dłużej niż myślałem, trzeba było jeszcze pazury poobcinać, a najgorsze są te na stopach, już miałem je olać, bo przecież nie będę ściągał butów, ani skarpetek. Ale gdybym musiał to już lepiej wszędzie być dopracowany. A gdyby chciała przyjść do mnie? Może się bać swoich starych, to na pewno przyjdzie do mnie. Na wszelki wypadek zmienię pościel na świeżą. A jak nie przyjdzie? Paweł opanuj się! Nawet nie wiesz jak one wyglądają. Spokój do niczego nie dojdzie, masz zbyt bujną fantazję. Napij się wody, odsapnij i w drogę, tylko powoli bo się spocisz a masz dużo czasu.


Powoli zbliżała się dwudziesta, Paweł szedł Armii Krajowej w kierunku centrum, na kwadraty pod Megasamem. Lipiec nie był upalny, ale też nie był bardzo deszczowy, studencik lubił takie lato, nie za gorące, nie musiał wtedy narażać swojej skóry na mocną czerwoną opaleniznę, dla niego dość kłopotliwą, bo Paweł opalał się tylko fragmentami, to znaczy tam gdzie ciało nie było zakryte przez ubranie, pozostawiając na ciele blade, skarpetki podkoszulki i spodenki, kontrastujące z mocnym brązem twarzy, ramion i nóg. Mijał już kino, gdy po drugiej stronie ulicy podjechał tramwaj, Paweł zauważył w nim Majkę była sama, na chwilę się zasmucił bo nie chciał być wystawiony i spędzać z nią całego wieczoru, liczył na jej ładne znajome. Ona go również zauważyła, pomachała mu ręką. Student przeszedł przez światła, i zatrzymał się po drugiej stronie drogi przed Majką.
- Siemka, sama jesteś.
- Cześć dziewczyny przyjdą do knajpy później. My będziemy trochę wcześniej.
Maja uśmiechała się zalotnie, chwyciła Pawła pod rękę, i poprowadziła w kierunku najbliższej bramy. Paweł nie stawiał dużo oporu dał się prowadzić jak baranek. Weszli w bramę, która wychodziła na duże podwórze, zamknięte z każdej strony podniszczonym budynkiem. Na środku podwórkowego placu stał stary duży kasztan, a pod nim czerwony maluszek, z podrdzewiałymi błotnikami, pomimo tego fiacik był ozdobiony w sportowe naklejki, nowe większe chromowane lusterka, i pomalowane na czerwono stalowe felgi. Majka pociągnęła Pawła w prawo kierując się na jedno z wejść do budynku, za którym znajdowało się odnowione wejście do piwnicy a przed nim stało dwóch mężczyzn w podobnym wieku co Paweł. Nad wejściem wisiał szyld „Red” w mocnym krwisto czerwonym kolorze.
Paweł nie znał tej knajpy, częściej bywał w innej części miasta i to głównie zatrzymywał się w ogródkach piwnych, nawet prohibicja na DK nie dała mu się tak bardzo we znaki. Parka ominęła mężczyzn przy wejściu i zniknęła za drzwiami knajpy, w powietrzu unosił się mocny zapach papierosów, dymu też nie było mało, muzyka w stylu heavy lat osiemdziesiątych, nie była za głośna by dało się spokojnie rozmawiać. Ściany z czerwonej cegły prowadziły na większą salę, na środku stał bar, oświetlony mocnym żółtym światłem, dookoła stały porozstawiane stoliki. Tłumu nie było, Maja z Pawłem usiedli w rogu. Paweł czuł się lekko nieswojo, jako jedyny nie był ubrany na czarno i miał wrażenie że wszyscy na niego patrzą. Starał się to zignorować i uśmiechnął się do dziewczyny. Zamówili przy barze po piwie i zajęli miejsce w rogu sali, z dala od większości wścibskich oczu i uszu. Rozmowa się nie kleiła, Paweł dopytywał o znajome Majki, z tego co mu odpowiadała za każdym razem słyszał że już powinny dawno być. Dziewczyna sprawdziła godzinę na telefonie. Była już dwudziesta druga, w knajpie było coraz więcej osób, ale żadne z nich a zwłaszcza dziewczyny nie podchodziły do stolika Pawła i Majki. Majka w końcu nie wytrzymała, wstukała w telefon sms-a.
- Sorry nie mogę dłużej czekać na nie. – Maja przybliżyła się do studenta.
- Szkoda że ich nie było, ale nam tez się fajnie rozmawiało. – Paweł starał się być bardzo miły widząc zasmuconą minę Majki. Uśmiechnęła się, spojrzała mu głęboko w oczy.
- Skoro ich nie ma czas posunąć sprawy dalej.
- To znaczy? – piwo i sam fakt bycia płcią męską nasuwał Pawłowi różne niedwuznaczne skojarzenia.
- No wiesz to taka mała intymna sprawa pomiędzy mną a tobą. – Maja przysunęła się bliżej do Pawła, czuła już jego oddech. Student targany myślami i sytuacją niezgrabnie starał się ukryć rosnącą erekcję, naciągając koszulkę ku kolanom. W końcu Majka pocałowała go w policzek, później w usta i szyję. Nawet bardziej skupiła się na szyi. Paweł nagle odskoczył jak poparzony, złapał się ręką za szyję. Majka wyglądała jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody.
- Co ty do cholery robisz, nie gryź mnie! – krzyknął. Maja ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
- Ej w porządku. Nie gniewam się, ale musisz troszkę uważać. Całujesz się pierwszy raz, czy co? – Paweł złagodniał, starał się odkryć twarz Majki.
- Nie to nie oto chodzi. – Maja otarła łzy, starając przywrócić się do porządku.
- Bardzo przepraszam. Tylko jest coś o czym nie wiesz.
- Spoko nic się nie stało. Zawsze możesz mi powiedzieć. Masz opryszczkę, spoko już na to chorowałem. – Paweł starał się przełamać ciężką sytuację.
- Nie to nie to, ale cierpię można powiedzieć na rodzaj choroby.
- Wenerycznej? – zapytał.
- Nie skąd ci to przyszło do głowy, nie przerywaj! – Majka się obruszyła.
- Chodzi o to że jestem wampirem, dość młodym i potrzebuje twojej krwi, a ty masz być moją pierwszą ofiarą.
- Dobrze, mam kilka znajomych które twierdzą że są wampirami. – Paweł się krzywo uśmiechnął, wiedział że coś z nią jest nie tak, widać ta jej mrok gotycka muzyka i Villie Vallou poprzewracało w głowie, iż uważa jak tamte, że musi ssać krew, chodzić po nocy i polować na ludzi.
- Nie ale to prawda. Patrz. – Maja otworzyła szerzej usta ukazując sporych rozmiarów kły.
- Ty cholero, chciałaś mnie wyssać! – Paweł już wskoczył na kanapę na której siedział, gotowy do ucieczki. Jego krzyki i dziwne zachowanie spowodowały że niektórzy w knajpie zaczęli mu się bliżej przyglądać.
- Uspokój się już cię nie ugryzę, tylko siadaj i słuchaj.
- Nie ufam ci.
- W tej knajpie jest dwudziestu wampirów, więc wolisz mnie czy ich?
- Paweł nerwowo obleciał salę, jedna osoba szła w kierunku jego stolika. Był to dobrze zbudowany wysoki mężczyzna, ubrany w ramoneskę, jeansy i buty na wysokiej cholewie. Podszedł do Majki i spytał czy wszystko w porządku, patrząc badawczo na Pawła.
- Wszystko w porządku, tylko się wygłupiamy. Zaraz niestety idziemy kolega obiecał mnie odprowadzić do domu. – Majka puściła oczko w stronę Studenta. Ten zmieszany i przestraszony dochodził do siebie, serce mu waliło jak młot. Miał szanse wyjść z Majką i odwalić tą szopkę lub zostać tu i dać się ssać przez tych brzydali. Osobiście wolał już delikatną krwiożerczą dziewczynę, co ma źle w głowie poukładane. Przytaknął Majce i lekko się uśmiechnął. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i podszedł do baru.
- Wyprowadź mnie na zewnątrz. I obiecaj że mnie nie ugryziesz.
- Spoko tylko nie rób scen i nie uciekaj jak wyjdziesz za drzwi, bo cie dopadną i wyssają inni. – Maja mówiła spokojnie i troskliwie.
- A teraz daj mi rękę i chodź. – Majka podała mu dłoń i wstała. Razem opuścili knajpę, w pierwszym odruchu po przekroczeniu progu Paweł już chciał wiać, ale zobaczył dwóch bramkarzy. Nerwowo wytrzymał, opuścili podwórze i wyszli na aleję.
- Przepraszam cię ale jestem strasznie głodna. Odprowadzę cię do akademika i pójdę coś zjeść.
- Dobra tylko z dala od mojej szyi. Ok.? – Paweł się naburmuszył.
- Słowo nic ci nie zrobię. Jest też druga sprawa, ale opowiem ci o niej jutro.
- Co za sprawa, dlaczego jutro, nie lubię tajemnic. Jak to możliwe że ty, wy wampiry istniejecie. Co to za pomysły zaciągać niewinnego kolesia do knajpy, poić go piwem a później ssać całą noc.
- Odwal się i tak byłam dość romantyczna. Mogłam cię wciągnąć w te krzaki. Rano znaleziono by tylko zmasakrowane zwłoki. Mam cię dziś dość. Spadam. Do jutra.
- A spadaj. – Zadowolony że się jej pozbył, ruszył w kierunku akademika. Byłą noc a on uświadomił sobie że jest sam w nocy na środku drogi którą rzadko ktoś chodzi. Do akademika jeszcze kawałek, wyobraźnia zaczęła działać, skoro istnieją wampiry to może istnieją i inne cholerstwa. Drugą stroną ulicy szedł duży pies podobny do wilczura, zatrzymał się i spojrzał w kierunku Studenta, który na jego widok biegł ile sił w nogach do akademiku.
Drogie EMO, jak macie już się zabijać. To #^%&*, róbcie to porządnie!!!
(Akcja Społeczna "Niech Twoje miasto sie śmieje")
Dzieki nam sprzedaż żyletek wzrosła o 70%.
Post Reply