Teoria Wzrostu

Wyprawy w nieznane i znane rejony, mające na celu ratowanie świata lub pogrążanie go w chaosie. Przygoda w Multiświecie to rzecz pewna.
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

- I tak mniej więcej przedstawia się sytuacja - zakończył opowieść Ehren, odstawiając kamienny kubek na drewnianą tacę. Poczym zanurzył się w zalatującej zgniłym jajem wodzie.

Krasnaludy były pragmatycznym ludem. I wbrew obiegowej opinii, rasą dbającą o higienę. Kiedy więc eskapada górnicza wgryzła się w skałę nieopodal wylotu tunelu, niezajmujący się akurat kopaniem podjęli ograniczoną eksploracje.
I odnaleźli ruiny czegoś co mogło być tylko i wyłącznie
kurortem wypoczynkowym . Ruiny zamieszkiwało kolejne plemię stosunkowo prymitywnych łowców bestii - chociaż to, jak szybko zaadoptowali się do zapewniania górnikom wszelkich potrzeb budziło pewne podejrzenia.

Negocjacje początkowo miały miejsce w hali zebrań wioski. Przybycie Ehrena z obstawą zdemolowało pomiesczenia wydrążone w skale i praktycznie cały obóz krasnoludów przeniósł się na powierzchnię. Plusem był lepszy widok i bierząca ciepła woda, a długobrodzi w ramach rozrywki układali urobek z kopalni w formie całkiem imponującego muru obronnego. A szefostwo obu cyrków zaległo po posiłku w gorących źródłach.

-Więc sugerujesz połączenie sił? - Urzu wynurzył się jedynie na tyle by nieco bulgocząc wypowiedzieć to zdanie.
Ryghart nie podzielał entuzjazmu rozmówcy do odmakania, jednak nie narzekał - kąpiel faktycznie była miłą odmianą wobec ogólnego upału i duchoty panującej w dżungli.

-Dlaczego nie? Wy macie całkiem niezły środek transportu, my mamy środki zaczepno obronne. Nasze cele nie kolidują ze sobą, wrogów wokół nie brakuje, a i jest jeszcze kwestia zergów- argumentował Wells, posiłkując się w wyliczance palcami i nie zwracając uwagi na Behemota wiosłującego w stronę pływającej tacy z trunkami - Psia Liga jest na tyle daleko iż możemy ich póki co pominąć w rozważaniach. Najbliżej mamy Agendę.

-Taa... mówisz że droga do Khartum jest w dobrym stanie?

-Poza Agendą na szlaku tak. Moje siły mogą podróżować normalnymi szlakami, ale wasz...co to w zasadzie jest?- Wells machnał ręką mniej więcej w stronę tunelu. Krasnaludy, chwilowo zawieszając postęp prac górniczych z entuzjazmem poczęły powiększać otwór.

-Mój sekretarz twierdzi iż kiedyś była to laweta startowa. Do czego, nie był w stanie powiedzieć. Czymkolwiek bawiono się tutaj kiedyś, zniknęło z powierzchni planety - Ehren szturchnął stopą zapas trunków, który począł dryfować w jego stronę - przynajmniej nie brakuje miejsca. Możemy zabrać wasze siły w całości i jeszcze zostanie miejsce.

-Znaczy, teraz?

-Może niekoniecznie. Ale jeśli zostawić mam tutaj ten mobilny kocioł parowy, potrzebuję jakiegoś alternatywnego środka transportu. I coś większego niż motor - Ehren z lekką nutką żalu wspomniał upchane w trzewiach pociągu drogowego trójkołowce.

-Myślę iż Zakon Cienistego Młota będzie mógł tutaj pomóc, panie Urzu.-

-To doskonała nowina, panie Wells. Teraz, nim reszta naszych towarzyszy do nas dołączy, porozmawiajmy o Khartum. Więc poza murami nie mają żadnych poważniejszych środków obronnych?
My soul is still the same
But it has many names
User avatar
Taii
Posts: 473
Joined: Thu Feb 17, 2011 12:20 pm
Location: Krak
Contact:

Re: Teoria Wzrostu

Post by Taii »

Jeden z oficerów wbiegł do pokoju Trevora.
- Kapitanie, dostaliśmy raporty od grup wydobywczych.
- Proszę zostawić na biurku. – Powiedział Trevor, odkładając czytaną książkę na stolik nocny. – Odmaszerować.
Gdy żołnierz opuścił pomieszczenie, kapitan podszedł do barku. Nalał sobie pół szklanki przeźroczystego trunku i dolał soku. Ruszył w stronę biurka, wziął raporty do wolnej ręki i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Nadmorska grupa ukończyła produkcję ekstraktora deuteru… - Komentarz skierował w stronę kobiety wychodzącej właśnie z pod prysznica. Na chwilę zrobił przerwę w wypowiedzi, rubasznie lustrując jej ciało wzrokiem. – Niestety w dalszym ciągu nie udało im się odnaleźć pokładów ropy naftowej.
- Jeśli nie znajdą ropy, nic złego się nie stanie. Gdy grupa badawcza odtworzy aparaturę do produkcji nanorurek węglowych, będziemy mogli zasilać nasze pojazdy alternatywną energią. Na chwilę obecną silniki parowe muszą nam wystarczyć. Pozostałe ekipy znalazły coś ciekawego? – Zapytała Kaz, owijając się w ręcznik.
- Załoga na pustyni znalazła pokaźne złoża krzemu. Czy to nie dziwne, że tak szybko udało nam się znaleźć ten surowiec? To prawie tak, jak by coś nam pomagało…
- Mamy szczęście. Co dalej?
- Górnicy odkryli kolejne złoża rudy żelaza i miedzi. Nie powinno nam zabraknąć tych surowców przez najbliższe pół roku. Ukończyli również budowę huty. Ponadto proszą byś przybyła na negocjację z przedstawicielami CA. Wells’owi idzie całkiem nieźle, ale razem z tym całym Ehren’em zasiedli do mocniejszych trunków. Krasnoludzi obawiają się, że Ryghart nie wytrzyma zbyt długo przy tempie, jakie sobie narzucili.

***

- Profesorze, wystąpiły kolejne problemy podczas testów P.M.B.. Tym razem nawalił kocioł oraz mechanizmy stabilizacyjne.
- Cholerna porażka… Przypomnij mi, czyj to był projekt?
- Hudkins’a.
- Poinformuj go w takim razie, że od dziś zajmie się pisaniem raportów, a nie projektowaniem ważnych jednostek bojowych.
- Hudkins nie żyje od dziesięciu lat. Wykorzystaliśmy tylko jeden z jego projektów, który dawno temu stworzył dla zabawy.
- Czyj to był w ogóle pomysł?!
- Pański, profesorze.
Zapadła niezręczna cisza. Haru spojrzał na swojego asystenta nienawistnie, zdjął okulary i rozmasował oczy.
- Proszę dostarczyć wszystkie dane z testu doktorowi Żbikowi, powinny mu pomóc w nowym projekcie. Jak idą prace przy przerabianiu kombinezonów górniczych?
- Pierwsze pięć skończyliśmy upgrade’ować godzinę temu. Przynoszę też raport z prac nad elektrownią jądrową. Do przyszłego tygodnia powinniśmy skończyć budować główną konstrukcję.
Na twarzy profesora pojawił się lekki uśmiech.

***

Wells wziął do ręki dwa puste kieliszki, leżące na kamienistym brzegu gorącego źródła. Dryfujący kubełek wypełniony lodem oraz przeróżnymi trunkami właśnie dopływał w jego pobliże. Wydobył z niego, do połowy pełną żółtawego płynu, butelkę i napełnił kieliszki. Jeden z nich podał Ehren,owi.
- Proponuję toast za nadchodzącą współpracę.
- Panie Wells, nie odpowiedział pan na moje pytanie. – Powiedział Urzu, odbierając kieliszek.
- Ryghart. Proszę mi mówić Ryghart. Nie można pić krasnoludzkiego bimbru w tak oficjalnym tonie.
- Ehren.
Stuknęli się naczyniami, na znak toastu i opróżnili je jednym haustem. Wells skrzywił się od gorzkiego smaku i mocy trunku. Urzu wyglądał na niewzruszonego.
- Nie posiadam wiele informacji na temat systemów obronnych Khartum. Mury są pewnikiem, słyszałem też, że mają jakąś zbieraninę średnio wyposażonych chłopów których nazywają gwardią…
- Ale? – powiedział przeciągle Ehren i spojrzał na niego przenikającym spojrzeniem, wymuszającym wydobycie jakichś sekretnych informacji.
- Akademia na pewno ma jakieś sztuczki w rękawie. Nie zostawiła by na pastwę losu swojej nowej kaczki znoszącej złote jajka.
Ehren zamyślił się na chwilę. Wziął do ręki butelkę i ponownie napełnił kieliszki.
- Ryghart, nie wydaje ci się, że Akademia coś kombinuje? – zapytał, podając towarzyszowi kieliszek.
- Zastanawiałem się nad tym. Otwieranie granic innym organizacjom, do takiej krainy jak Coddar nie jest normalnym zachowaniem. Moim zdaniem to prawie jak strzał we własną stopę.
- Dokładnie. – Urzu uniósł kieliszek w górę, Wells nie czekał długo z odpowiedzią. – Za powodzenie naszych ekspedycji. – Powiedziawszy to, pochłoną kolejną porcję oszałamiającego płynu. – A czy Akademia nie kupowała jakichś systemów obronnych w ostatnim czasie od ZCM’u? Czegoś, czym mogli by uzbroić Khartum?
- Czemu jest pan tak zainteresowany fortyfikacją Khartum? – Odezwał się nagle kobiecy głos. Kaz Valentine weszła na teren gorącego źródła.
Ehren, dojrzawszy nowo przybyłą, podniósł się na prędce.
- Urzu Ehrin, miło mi poznać.
- Kaz Valentine. Czy mógł by pan się czymś zakryć? Ta golizna mi przeszkadza.
Usłyszawszy to, Ehren rubasznie się uśmiechnął i powoli zanurzył swoje ciało w wodzie.
- Może się pani do nas dołączy? – Zapytał z przekąsem.
- Dziękuję, ale nie bawią mnie takie publiczne orgie. Przygotowaliśmy wam pojazd zastępczy. Pojedziecie jednym z transporterów jakie tu stacjonują. Paliwa starczy wam aby dojechać do Khartum i z powrotem, plus jakieś sto kilometrów rezerwy. Oprócz tego w ładowni macie pięć L.S.A. wraz z potrzebną ilością węgla, trochę wody pitnej oraz wyposażenie medyczne.
- Czy wasze transportery na pewno dadzą radę pomieścić nas wszystkich? – Zapytał Ehren.
- Jeden transporter. Skoro waszym planem jest jednoczenie ludów Coddar, cały tabor nie powinien być potrzebny. Zbierzcie najpotrzebniejszych ludzi, głoście po drodze nowinę, że niebawem nadjedzie arka zbawienia, czy podobny religijny bełkot. To prości ludzie, powinni się złapać. Gdy wrócicie tu za dwa tygodnie, pełzacz będzie skończony. A tymczasem wasi ‘wyznawcy’ mogą zatrzymać się tutaj. Siła robocza na pewno przyspieszy prace modyfikacyjne. Po za tym będziemy mieć czas, by przeszkolić wojowników z Faron w obsłudze naszych broni.
- Nie jest to całkowicie pozbawiony sensu pomysł. Będę musiał to jeszcze przemyśleć. Może w tym czasie napije się pani z nami?
- Nie dziękuję. Z tego co widzę Wells też ma już dość. – Tu wskazała na śpiącego i co raz bardziej zsuwającego się do wody Rygharta. – Powinien się wyspać, zwłaszcza, że to on będzie kierowcą.
Ehren spojrzał w stronę Wells’a lekko zaniepokojonym wzrokiem. Zauważył jak Behemoth, wychodząc z wody, używając w tym celu twarzy Rygharta jako drabiny, zostawił mu małą brązową niespodziankę na czole.
- Jeszcze dwie sprawy panie Urzu. – Rzuciła Kaz na odchodne. - Pojedzie z wami pięciu krasnoludów do obsługi kombinezonów, oraz czterech marinesów.
- Nie ufa nam pani?
- Nie w tym rzecz. Chaotic Alliance przyciąga sporo kłopotów, a Wells musi dotrzeć cało do stolicy.
- A ta druga sprawa?
- Prosiła bym, aby przestał się pan tak patrzeć na mój tyłek.
Last edited by Taii on Fri Mar 01, 2013 5:15 pm, edited 2 times in total.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
User avatar
Raflik
Posts: 161
Joined: Sun Jan 04, 2009 4:43 pm
Location: #care

Re: Teoria Wzrostu

Post by Raflik »

- Zatem czego ode mnie potrzebujecie?
- Proste, podszkolenia żółtodziobów, przygotowania planu, i dokonaniu zamachu stanu przy jak najmniejszych stratach własnych. Podobno jesteście specjalistami od tego. – Raflik nie zamierzał prostować informacji, że o ile pierwsze trzy punkty znajdują odzwierciedlenie u przedstawicieli CA, o tyle „najmniejsze straty własne” i „CA” wypowiedziane w jednym zdaniu może kandydować do miana „króla oksymoronów”
- A jeśli…
- Jeśli zamierzasz odmówić, no cóż… zarówno Ty jak i Twoi ludzie będą musieli mieć oczy w dupie przez 24 godziny na dobę, a i tak będą wam się przydarzały drobne… hmm… niedogodności… Zakładając iż jeden wasz człowiek jest równy stu naszym, to spokojnie mamy wystarczające rezerwy aby skopać wam tyłki co najmniej dwa razy. – powiedziała dosyć buńczucznie Minea.
-… jeśli zechce załatwić przy okazji swoje porachunki? – dokończył nie speszony Rafl. Maska dziewczyny ani drgnęła, więc nie mógł stwierdzić czy oblał ją rumieniec, czy raczej okazała wyraz satysfakcji.
- Oczywiście. Ale Psią Ligę zostaw w spokoju…
.
.
.
- ŻE CO?!?!? – Rafl o mało się nie popluł słysząc to co powiedziała, Kobieta unosząc jedną dłoń zaczęła wyjaśniać
- Może przesadnie to ujęłam, nie wywołuj otwartych potyczek, ani niczego co zwróciłoby ludzi przeciwko Tobie. Oczerniać, czy inwigilować możesz ich tam jak chcesz, ludzie i tak nie ufają ani im, ani wam, więc wiedz iż wszyscy poplecznicy jacy stoją za organizacjami spoza planety robią to tylko i wyłącznie dla własnego zysku… Coddar to trudna do życia planeta, i przezywają tylko najsilniejsi, a ci jak wiadomo altruistami nie są. Ci poczciwi głupcy – jak zapewne odniosła się do Psiej Ligi – wykonują kawał dobrej roboty, pompując w tych najbardziej naiwnych ideały i nadzieje… Robią to na tyle skutecznie iż nawet „góra” zerka raz po raz w niebo, zapominając o stabilnym trzymaniu się ziemi, a kto patrzy w górę… - urwała w pół słowa chcąc wprowadzić napięcie i wywołać wrażenie na Raflu
- …ten w gówno wchodzi – pomyślał Genreał, ale dalej przypatrywał się kobiecie w milczeniu, ta wykonała gwałtowny ruch prawą ręką w stronę zgrubienia na biodrach, i wyciągnęła swoją broń – długi srebrzysty szpikulec, którego rękojeść oprawiona była w równie czarną jak metal skórę. Całość miała około 40 centymetrów, i delikatnie bucząc pod wpływem bardzo umiejętnego kręcenia w jednej dłoni, nagle zatrzymała się, z ostrzem zwróconym w stronę Rafla w wyciągniętej dłoni kobiety
- …ten będzie ranił nogi o kamienie. A co dzieje się z kolosami na osłabionych nogach, to chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć.

Zgrubienie po drugiej stronie kryło zapewne ten sam rodzaj broni. Ciekawe, teraz gdy broń była wymierzona wprost w Chaotika, zauważył iż był to dosyć niezwykły sztylet , którym Minea zapewne posługiwała się z wielką biegłością. Walka w totalnym zwarciu, gdzie nie było nawet miejsca na zamach mieczem czy toporem, a taki sztylecik z łatwością blokuje broń przeciwnika, podczas gdy jego brat bliźniak zmierza do szyi, serca, a pal licho, z takim kształtem to nawet w brzuch oberwać oznaczałoby wyrok. Tak. Walka na śmierć i życie, gdzie wszystko postawione jest na szali, a jedyne co słychać to buzowanie krwi w mózgu i szczęk broni. Rafl rozmarzył się trochę, i ciarki przeszły mu po plecach. Tak, zdecydowanie na deser zostawi sobie tę kobietę, gdyż gwarantowała przednią zabawę. Teraz jednak miał ważniejsze zadania, i musiał się podporządkować priorytetom. Gang, który sam dba o rekrutację, zbieranie informacji, infiltrację, gwarantujący wysoką liczebność ludzi z dobrą znajomością miasta jest zbyt ważnym sojusznikiem na tym etapie przygody, aby przedkładać ponad to prywatne zachcianki. A i wyraźnie przedstawiając swoje priorytety i zamierzenia, Rafl nie musi bawić się w „o co ci tak naprawdę chodzi”, gdyż jak wspomniała Minea, na tej planecie każdy najpierw dba o swój tyłek, a następnie o wszystko pozostałe…
Kobieta widząc lekkie dreszcze u półwampira uśmiechnęła się pod maską, przypisując je zapewne wrażeniu jakie zrobiło na Chaotiku „przemówienie” połączone z występem, więc będąc na fali kontynuowała

-Widzę iż zrobiło wrażenie, zatem przyjmujesz warunki
-Szo.. hę?... A tak… - Rafl wyrwał się z strefy marzeń – No cóż… nie wypadałoby powiedzieć nie. Dobra jatka nie jest zła, ale czy mi się nie wydaje, że nie usłyszałem nic co miałbym dostać w zamian?
- Wsparcie, na tyle ile to możliwe i dopóki nie będzie kolidowało naszym planom.
- No cóż… lepsze to niż nic.. przemyślę propozycję, z racji tego iż nie ruszę się z miasta przez kilka najbliższych dni. Gdzie będę mógł was znaleźć?
- W karczmie „Chudy konik”, tej gdzie zacząłeś tą całą swoją agitację znajdziesz Pana To – Kobieta wskazała ręką na „goryla” a ten drgnął nieznacznie – a już on resztę załatwi. Na nas już pora. Porachunki z zalegającymi z opłatą za ochronę same się nie załatwią. Masz dobę półwampirze na odpowiedź…
- Chyba zdajesz sobie sprawę jaka ona będzie – odpowiedział Rafl i zaśmiał się lekko
- Doskonale. – odpowiedziała również z śmiechem kobieta.




W karczmie w której zatrzymała się cała grupa, czekał już jedyny krasnolud z załogi, pochodzący z barbarzyńskich klanów, którzy rozwój sztuki kowalstwa i rzemieślnictwa poświęcili dla sztuki wojaczki, więc Krasnolud nie był w stanie skonstruować mecha na silnik parowy, jak przedstawiciele ZCM-u, ale w przypadku konfrontacji Rafl postawiłby 10 do 1 iż jego wojak, własnoręcznie wykutym orężem rozniesie tamtą kupę żelastwa. Tenże właśnie krasnolud poinformował go o plotce, że rzekomo kopalnia Psiej Ligi wydała już swój pierwszy owoc. Zaczekawszy do powrotu większości, Rafl wydał stosowne rozkazy
- Obóz nieprzyjaciela, zgodnie z ulotkami propagandowymi znajduje się na wschód. Jedyny kosmodrom jest tutaj w stolicy. Zatem będą musieli się tutaj pojawić. Wasza trójka – tu wskazał na trolla, demona i goblina, zapewne ze względu na doskonały wzrok w nocy – Jako pierwsza obejmie wartę. Udacie się na wschodnią stronę miasta i macie wypatrywać pojazdów Psiej Ligi zamierzających do stolicy. To nie Platformy Agendy ani inny techno-world, więc ruch z zewnątrz do stolicy będzie pochodził albo od karawan z kupcami, albo od wrogów. W nocy jak wiadomo kupcy nie podróżują, więc cel będzie jasny. Jeśli do rana się nie pojawią, wtedy będziemy musieli bardziej szczegółowo przypatrywać się pojazdom, ale o tym będziemy martwić się jutro. Zalecenia pozostają te same, żadnych walk, ani prowokacji bez mojej wyraźnej komendy, chyba iż będziecie się bronić.
- Toż to kurczaki, więc niemożliwe – odezwał się ktoś z grupy, i śmiech rozszedł się po pokoju.
- Was dwóch – Generał wskazał na kolejne dwie osoby – jest w odwodzie.. będziecie sprawdzali czy przypadkiem ktoś nie sprzątnął nam obserwatorów, i przy okazji posłużycie za gońców. Reszta ma wolne, więc radzę oczyścić broń
- Czy my im łodebromy kamyka jak im łobuchem bez łep? – odezwał się dwumetrowy troll-przykurcz
- Musimy poczekać na okazję z obuchem przez łeb. Ale na to będziemy mieli dosyć czasu… mam doskonały plan jak ich spowolnić - Raflik zaśmiał się, a pozostali kompani podchwycili jego nastrój.



---------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Naiee mimo wszystko niecierpliwiła się. Owszem, znała swoją Panią, i wiedziała iż ta lubi znikać i pojawiać się znikąd, ale na misji takiej wagi taka nieroztropność wydawała się wołać o bardzo przykre wypadki. Szybko wyrzuciła niesforną myśl z głowy, ale niestety…

- Panienko Naiee, panienko Naiee! – do jej pokoju wpadła osoba, którą kotołaczka mianowała jako zarządca kopalnii, gdyż niezbyt przepadała za ciasnymi, dusznymi, a przede wszystkim wilgotnymi pomieszczeniami.
- Co się stało?
- Straciliśmy kontakt z trzema krasnoludami!
-Ee tam.. krasnoludy, pewnie nawaliły się w sztok i leżą gdzieś za budynkiem – Naiee starała się jak mogła odegnać ponure wydarzenia, jednak…
- Niemożliwe… Takie rzeczy tylko w CA! Poza tym sam byłem obecny kiedy spuszczaliśmy je w dół kopalni. Mieli udać się na czoło zachodniej ściany, bo pojawiło tam się pęknięcie. Ostatni ich meldunek przyszedł kiedy doszli do miejsca i stwierdzili iż zamiast pęknięcia jest dziura i dalej tunel, więc wracają do bazy po więcej sprzętu i ludzi. Wtedy straciliśmy z nimi kontakt.
- E.. może jeszcze nie doszli… a radyjko im się rozładowało – Próby Naiee były wręcz rozpaczliwe
- Niestety, dojście na miejsce zajęło brygadzie dwadzieścia minut. Nie ma ich już od godziny... co robić panienko?
Kurcze… Gdyby Satsuki tu była… chociaż z drugiej strony… nie będzie zadowolona gdy dowie się że znikło jej 10 % załogi… może to i lepiej iż ciągle nie dawała znaku życia…
User avatar
Taii
Posts: 473
Joined: Thu Feb 17, 2011 12:20 pm
Location: Krak
Contact:

Re: Teoria Wzrostu

Post by Taii »

Inspektor przechadzał się po nadmorskiej placówce. W sumie ciężko było nazwać ją placówką. Załoga wysłana do eksploracji tego terenu była początkowo zmuszona, do koczowania w namiotach. Po kilku dniach udało im się jednak skonstruować prostą budowlę mieszkalną z drewna. Rozmiarami nie przekraczała standardów wykorzystywanych przy budowie średniej wielkości karczmy. Wnętrze budynku podzielone było na trzy pomieszczenia. Największa była sypialnia, która musiała pomieścić czternastu członków załogi. Jadalnia była o połowę mniejsza. Gdy inspektor zajrzał do kuchni pokręcił głową ze zdumienia. Kuchnia, chociaż była stosunkowo małym pomieszczeniem, posiadała całe niezbędne wyposażenie, takie jak kamienny piec, szafki na naczynia i przybory kuchenne oraz tym podobne.
- Znudziło nam się rozpalanie ognisk przed chatą przy każdym posiłku. - Powiedział Kobar, dowodzący ekspedycja. - Piec to ważna sprawa, wie pan.
Inspektor kiwną tylko głowa. Wyszli przed budynek.
- Gdzie reszta załogi? - Zapytał inspektor.
- Połowa w dalszym ciągu poszukuje złóż ropy. Reszta pewnie próbuje uruchomić ekstraktor deuteru.
- Czy to ta konstrukcja umieszczona na morzu? - zapytał inspektor wskazując na walcowatą, cztero metrową strukturę.
- Nie, to nasz kryty basen... Oczywiście, że to jest ekstraktor.
Inspektor popatrzył się krzywo na swojego przewodnika. Komuś zdecydowanie brakowało poczucia humoru.
- Chciał bym się tam wybrać.
- Oczywiście. Musimy tylko odwiedzić rybacką wioskę i wypożyczyć Łódź. To tylko pól kilometra stąd.
- Nie macie własnych Łodzi?
- Wszystkie są w użyciu. Spokojnie rybacy nam pomogą, są bardzo życzliwi.
Nagle od strony Morza dobiegła ich eksplozja. Gdy odwrócili głowy w tamtym kierunku, ujrzeli kłęby dymu unoszące się nad ekstraktorem. Inspektor i Kobar popatrzyli po sobie i pobiegli w stronę rybackiej wioski.

***

- To waszym zdaniem miał być ukończony ekstraktor?! - Wrzeszczał na krasnoludy inspektor.
- Jesteśmy inżynierami, jeśli nie mamy części zgodnych z planami, to improwizujemy. - odpowiedział jeden z nich.
- I waszym zdaniem taśma klejąca i trochę drutu jest rozwiązaniem na wszystko?! Elektrownia jądrową ma zostać wybudowana w przyszłym tygodniu, za trzy miała być już operacyjna... Bez ciężkiej wody nie mamy moderatora. Co za tym idzie? Nie osiągamy odpowiedniej wydajności! Przecież to opóźni prace o dodatkowy miesiąc! Profesor Haru się wścieknie.
- to nie nasza wina, mieliśmy się nie spieszyć, po czym dwa dni temu przyszły rozkazy, żeby uruchomić to cholerstwo jak najszybciej! Po co nam reaktor tak wcześnie?
- Zergi!
- To trzeba będzie improwizować... - powiedział Kobar.
Pieprzeni krasnoludzcy inżynierowie, pomyślał inspektor.

***

Słońce Rozgrzewalo piasek pustyni, wisząc wysoko ponad horyzontem. Grupka krasnoludów zaczęła powoli wychodzić z namiotu. Kierowali się w stronę miejsca w którym mięli rozpocząć załadunek piasku na przyczepy transportera.
- I co niby ten inspektor chce nadzorować na tej pustyni? Jak przerzucamy piasek? – Zapytał ironicznie jeden z krasnoludów.
- Kij go tam wi, może chce krzem zobaczyć.
- Zobaczy, jak nam normy obniżą… Naprawdę, ciekawi mnie co oni robią z tym piaskiem…
- Może wpierdalają?
- Mogli by nam tu podesłać trochę tego badziewia co załoga Argtena buduje do wydobycia.
- Nawet mi o tym nie mów… Podobno już hutę sobie zmontowali.
- Hutę?... Tak szybko?
- Ponoć znaleźli rzekę lawy w jednej z jaskiń w górach, tam w tych w których kopią. W bezpiecznej odległości, więc mogli sobie prowizorkę odstrzelić.
- Argten i huta. To on chyba naszej na Gurzie nie widział. Przecie taka z lawą to im się ino roz spierdoli.
- No już mi brata tak nie obrażaj, zna się na robocie. Ponoć duża nie jest, ale na wyrób narzędzi wystarczy.
Krasnoludy dotarły do kombinezonów i zaczęły ładować piasek na transporter.
Last edited by Taii on Mon Mar 04, 2013 6:57 pm, edited 1 time in total.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
User avatar
Xellas
Posts: 313
Joined: Sun Jan 04, 2009 12:23 am
Location: Gdańsk - tu gdzie smoki chodzą koło Fontanny Neptuna

Re: Teoria Wzrostu

Post by Xellas »

- Jeśli naprawdę jest na co popatrzeć, to zawsze warto to zrobić. – zimnym głosem oznajmiła jedna z dołączających właśnie dziewczynek…młodych kobiet poprawiła się w myślach Kaz.
Panie mierzyły się przez chwilę wzrokiem - to Kaz pierwsza poczuła się nieswojo, chociaż nie dała tego po sobie poznać.
- Pozwolicie, że się przedstawię. Jestem…
- Kaz Valentine, słyszałyśmy – nieuprzejmie przerwała wyższa z kobiet – a to jest Koranona – powiedziała obojętnie wskazując na swoją towarzyszkę i wyminęła przedstawicielkę ZCMu.

Ehren przypatrywał się tej scenie z lekkim uśmiechem.

- I czego się głupio szczerzysz – warknęła wampirzyca i podeszła do mężczyzny z drugiej strony źródła, popchnęła go gniewnie nogą by cały zanurzył się w wodzie. Popatrzyła z nieskrywaną niechęcią na śpiącego Wellsa, chwyciła za włosy i niezbyt delikatnie wyciągnęła na brzeg. Ehren wstał przewidując, że to koniec kąpieli. Kaz kulturalnie zasłoniła widok młodej wiedźmie sama z zaskoczona przyglądając się scenie.
– Powinieneś pilnować go, żeby się nie utopił!
- O? Martwiłaś się o niego? A może chciałaś popatrzeć?
- Niby na co? – obrzuciła zezwłok Rygharta i Ehrena spojrzeniem i uniosła brew z kpiącą miną.

Atmosfera zrobiła się nieco nerwowa. Nona przepraszająco patrzyła na kobietę przed sobą.

- Panno … – wypowiedź Jamesa przerwał sztylet wbity tuż pod stopy - …chciałem powiedzieć, że chociaż to na pewno zdrowe, to zapach tego miejsca może być męczący. Dlatego kazałem przygotować jedno domostwo z dala od źródeł. O ile można to nazwać domostwem - dodał pod nosem, zgorszony warunkami panującymi w obozie. Poprzednia praca nie była usłana różami, ale przynajmniej ludzkie prysznice były!

Wampirzyca podniosła z ziemi szczura za ogon, w ostatniej chwili odbierając szansę młodym nargom, które się tu nagle pojawiły na obiad.

- Ehren nie podoba mi się ten pomysł, nie podoba mi się to coś, co nam dają.
- Mnie się podoba.
- To metalowa trumna!
- Ale szybka!
- I do tego krasnoludy marines?
- „I” kluczowe słowo to „i”
- Nie ważne, po co oni?
- Słyszałaś panią przedstawicielkę.
- Nie brzmi to przekonywując. Wojownicy też nie powinni tu zostawać, nie wiadomo jak się zachowają bez swojego wodza.
- Wojownicy uzupełnią zapasy, przypilnują Zakon by niczego nie zepsuł - Ehren spojrzał znacząco na przedstawicielstwo zakonu - w naszym pancernym milusińskim. Ci ludzie są z nim ....emocjonalnie związani. I mają przewagę liczebną.
- Ale na jak długo? Nie chcę zostawiać moich kotów.
- Mamusię musimy zostawić, jeśli ma wyzdrowieć. A ja obiecałem kastrację każdemu kto spróbuje je skrzywdzić. Zresztą, im się chyba pomysł z oswajaniem spodobał na całego - ostatni patrol przyprowadził coś, co wyglądało jak przerośnięty kameleon.
- Zbaczasz z tematu. Więc?
- Mnie się pytasz? Ja tu jeszcze rządzę?
- Jesteś przecież wodzem – uśmiechnęła się słodko.

Parsknięcie Jamesa zostało zignorowane, ta rozmowa trwała jeszcze długo po opuszczeniu źródeł przez Kaz Valentine. W zasadzie trwała do czasu, aż wampirzyca musiała się pożywić i to zamknęło jej usta.
"Oh Xellas, bo przy Tobie nie idzie patrzeć na cycki, kiedy trzeba całą uwagę skupić na Twoich rękach i na tym, co aktualnie w nich trzymasz"
Satsuki

"To nie zjazdy robia sie do dupy. To wy normalniejecie na starość."
Korm
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Teoria Wzrostu

Post by Satsuki »

WWWSatsuki była sfrustrowana. Siedziała w tej głupiej stolicy już dobre kilka dni, a rzeczy, które załatwiła, można było policzyć za pomocą palców na jednej ręce. Pół miasta należało do Akademii, zanim pozostałe organizacje w ogóle wpadły na pomysł odwiedzenia Coddar, drugi pół praktycznie natychmiast zostało wykupione przez tę śmierdząca Psią Ligę. W telewizji też nic nie mogła obejrzeć bo ta pieska organizacja dniami i nocami spamowała o prawie, dobroci i innych pierdołach. Bała się włączyć radio. Poza momentem, gdy zepsuli bramę, nikt nie próbował się z nią przywitać, chociaż przedstawicielstwo Akademii ciągle knuło coś z Pe-elami. A najbardziej frustrowało ją to, że Agenda miała wszystko w dupie, ale przecież wszystko szło ZGODNIE Z PLANEM.

WWWPocieszała się faktem, że dogadała się ze Wolnym Związkiem Amantów i Mechatroników (WZAiM), którzy to za prostą wymianę wiedzy oraz nieduży udział w zyskach, zgodzili się na współpracę. Zresztą tylko dlatego ciągle siedziała w stolicy, czekała aż cała grupa zbierze zabawki i spakuje się do drogi. Wymiana wiedzy okazała się zresztą niezłą kartą przetargową, gdyż zaraz po WZAiM przyszło do niej przedstawicielstwo Grupy Fizyków Eksperymentalnych (GFE) proponując współpracę. Wtedy okazało się, że WZAiM ma niedużą pracownię, w której kończą właśnie pracę nad pierwszymi egzemplarzami golemów parowych.

WWWNależy pamiętać, że Khartum z prawie każdej strony otoczone było gęstą i niezbyt bezpieczną dżunglą, i najłatwiej było ominąć ją górą bądź zachodnią stroną – morzem. W efekcie końcowym w porcie Khartum od dwóch dni czekał gotowy do drogi statek, a załoga zarzekała się, że dopłynie na miejsce w przeciągu połowy dnia.

WWW***

WWWNaiee była zestresowana równie mocno co Satsuki, chociaż jej stan spowodowany był zupełnie innymi pobudkami. Wiedziała, że VF frustrowała ich ograniczona liczba ludzi, więc utrata kilkorga była wielkim ciosem. Wiedziała, że powinna wysłać grupę na poszukiwanie zaginionych, ale z drugiej strony nie mogła pozwolić sobie na stratę kolejnych osób.

WWW- Cholera, chyba histeria od VF mi się udzieliła – Naiee pacnęła się otwartą dłonią w czoło. – Tam gdzie diabeł nie może, wysyła się robaczki. – Natychmiast skierowała się w stronę zagrody mizergów.

WWWNa miejscu wybrała dwa zwierzaki, których skrzydełka wydawały jej się najdłuższe (im dłuższe tym szybsze), i wysłała na zwiad do kopalni. Miejscowa ludność pracowała teraz w innym miejscu, a krasnoludy agendy dobrze znały mizergi, więc nie było mowy o jakimkolwiek napadzie paniki pod ziemią. Naiee nie pozostało nic innego niż czekać na powrót zwiadu, skierowała się więc do szklarni.

WWWSzklarnia była niedużym, podłużnym budynkiem z metalowym szkieletem i ścianami zrobionymi z grubej, plastikowej folii. W środku, mniej więcej co metr, stały drewniane pale. Wkopane głęboko w ziemię, kończyły się przy samym suficie. W kształcie były bardzo nieregularne i pełne odstających konarów, oraz otoczone zielonymi pnączami. Pnącza z wyglądu przypominały trochę bluszcz, tylko kwiaty miały inne – we wszystkich kolorach tęczy. Na ziemi leżały małe, zielone, koliste owoce - gotowe do zbiorów. Gdy przyjrzeć się uważnie, można było zauważyć podobne koliste owoce rosnące po kilka na każdym z pali, w kolorach równie kolorowych co owoce. W sumie przypominały trochę owoce…
WWWMałe mizergi kwitły prześlicznie.

WWWWycieczka zwiadowcza zajęła dwóm mizergom nie więcej jak pięć minut. Przybiegły zadowolone pod nogi kotołaczki, domagając się pieszczot i łasząc do jej nóg. Zwierzaki były już w wieku, w którym rozpracowały prostą telepatię, a ich przekaz był prosty: mali ludzie leżeć dużo dużo więcej GAZ.

WWWNatychmiast zebrano grupę zwiadowczą w postaci 6 osób wyposażonych z maski tlenowe. Trzech krasnoludów udało się wynieść z kopalni, chociaż ich stan był ciężki – zdiagnozowano zatrucie vespanem. Naiee z jednej strony była zachwycona – znaleźli kolejną ważną dla nich rudę. Natychmiast rozpoczęto prace nad ekstraktorem.

WWW***

WWWOd dłuższego czasu na szczycie moherowego klifu, Satsuki widziała wielkie, drewniane konstrukcje, które nie mogły być niczym jak jej ekspedycją. Pół godziny później jej statek, zwany Błękitną Różą dobił do niewielkiego, drewnianego portu. Na brzegu czekała jej ulubiona kotołaczka.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Caerth
Posts: 513
Joined: Sun Feb 22, 2009 9:44 pm
Location: Above

Re: Teoria Wzrostu

Post by Caerth »

Metalowa trumna Zakonu pędziłą nadmorskim traktem w stronę Moherów. Mimo przyczepy pancerny wóz rozwijał pełną prędkość - doczepiona konstrukcja nie stanowiła praktycznie żadnego obciążenia dla potężnego silnika. Po zdemontowaniu opancerzenia, odcięciu uchwytów transportowych i przypomocowaniu wiatrochronu niezwykle solidna pancerna laweta zamieniła się w zdecydowanie nieopancerzoną platformę widokową dla dorodnego latającego koto-kruka z potomstwem. I ich przybranej mamusi. W trumnie. Taki był kompromis, po długich i, hmm, gorących negocjacjach w kąpieli. Ehren, po zamknięciu wieka, wykorzystał posiadaną wolność by błyskawicznie spakować ten jeden wielki cyrk, szumnie nazwany zwiadem do Tramplera z przyległościami.

Jednakże nim wyruszyli w drogę cały plan napotkał dość solidną przeszkodę.

Geografię.

-Możesz mi wyjaśnić - Ehren pochylił się nad mapą sztabową rozłożoną na kamiennym stole - jak zamierzasz dowieźć nas do Khartum....dziś?
-Wogóle. Chciałeś przecież odwiedzić Agendę, przywitać się, zbombardować - Wells zdecydowanie był nie w humorze . Kac
z przyległościami dawał w nim taki właśnie efekt- są zdecydowanie bliżej. I łatwiejszym celem...
-Dobra. Inaczej. Jak zamierzasz dowieźć nas na te, jakimtam, Mohery...dziś?
- Zobaczysz.

---

-Ciebie porąbało - Ehrem był pod wrażeniem inwencji twórczej zakonników.
-Mówisz? - Ryghart szczerzył się radośnie. W głebi duszy natomiast zastanawiał się gdzie wcięło Behemotha - od wczoraj nie widział towarzysza..
-Zdecydowanie. To zadziała? - Urzu ponownie ogarnął wzrokiem chałupniczą konstrukcję inżynierów - idea była niezła, wykonanie...niezupełnie.
-Teoretycznie tak. Praktycznie, albo dojedzemy do Moherów dziś albo osiągniemy orbitę geostacjonarną.
-...Ciesz się że Xellas śpi. James, zostajesz tu zgodnie z ustaleniami. Jakby któryś z naszych nowych podwładnych zdecydował się iż nadeszła pora na zmianę na stanowisku kierowniczym, wiesz co robić?
-Uciąć łby? - James nawet nie podniósł wzroku znad papierów trzymanych w ręku - A nie. Wychędorzyć i ...a też nie, to panienka Xellas sugerowała. A tak- chłopak zerknął na chwilę na swojego aktualnego pracodawcę - zatrzymać do dalszych czynności?
-Ha ha. Dokładnie. Tylko nie połam idiotom obu rąk.
-Postaram się.

---
Metalowa bestia mknęła po nadmorskim trakcie z oszałamiającą prędkością. Szeroka konstrukcja byłaby uznawana na bardziej zaawansowanych technnicznie planetach za co najmniej ośmiopasmową autostradę. Zawstydzała przytym bardziej nowoczesne konstrukcje trwałością - krasnaludy z zachwytem przyjrzały się rękodziełu nieznanych twórców i wydały werdykt iż szlaki komunikacyjne w południowej części kontynentu mają ponad pięć tysięcy lat. Przynajmniej.
A pomimo upływu lat nawet jedno źdźbło trawy nie znalazło wolnej przestrzeni między ręcznie ciosanymi kamieniami stanowiącymi nawierzchnię.
W sumie dobrze - pomyślał Ehren, klepiąc nieco nerwową Nargacugę po przedniej łapie - inaczej męczylibyśmy się tutaj tydzień.
My soul is still the same
But it has many names
User avatar
Lucjan
Posts: 28
Joined: Mon Feb 25, 2013 9:58 am
Location: Coddar

Re: Teoria Wzrostu

Post by Lucjan »

Noc na Coddar była zimna, ale przyjemna. Zastanawiał się patrząc w ognisko po co je w ogóle rozpalił. Być może ciepło i światło zaspokaja w nim prowizoryczne uczucie bezpieczeństwa, a może tylko przyjemnie się na nie patrzy – było mu to obojętne, ale robił to co noc.
Obok strzelających iskrą płomieni leżała w zmaterializowanej formie Kira, odpoczywała nie myśląc o niczym, tylko błądziła gdzieś pomiędzy wspomnieniami, teraźniejszością i przyszłością. Była spokojna, ale czuła, że to ostatni taki wieczór.
- Już czas Kira.
Nie poruszyła się nawet odrobinę.
- Czuję, że to spotkanie wstrząśnie naszym światem.
Leżeli spokojni, ale czuli, że to ostatni taki wieczór.


- Co zrobimy jak się tutaj pojawią?
- My? – uśmiechnął się Lucjan – Nie będzie Nas, Ty znikniesz jak tylko zaczną się do Nas zbliżać! Nie wiemy kim są, ani jakie mają zamiary, jedyne co wiemy to to, że przylecieli na Naszą planetę po kryształy..
- To pokaż im kopalnie – chciała zażartować, ale poczuła pustkę w piersi i jego wzrok na sobie.
- Przepraszam, nie powinienem się unosić. Pamiętaj, że Nasza planeta stała się miejscem rozgrywki, a przybysze już rozstawili swoje pionki. Nie powinniśmy im ułatwiać zabawy, ale chętnie się do niej przyłączymy. W końcu to Nasza piaskownica. – na jego twarzy pojawił się zagadkowy uśmiech, Kira wiedziała, że Lucjan jest szczęśliwy. Dawno go takiego nie widziała.
Podeszła do swojego przyjaciela siedzącego pod drzewem i położyła się przy jego nogach, chciała poczuć jego dłoń na swoim grzbiecie. Przeszył ją dreszcz, przyjemne uczucie jakie sprawiał jego dotyk.
- Musimy się przygotować do seansu– powiedział jakby do siebie – dzisiaj wieczorem przeprowadzimy rozpoznanie.
To, z czym umie się wal­czyć, nie jest już aż tak groźne.
User avatar
Maczer
Posts: 523
Joined: Wed Jan 07, 2009 4:51 am

Re: Teoria Wzrostu

Post by Maczer »

-Kurczaki podano do stołu, szefie.

Niebiesko-włosy wampir poderwał głowę ze stołu i uśmiechnął się szelmowsko. Czekał na ten komunikat prawie całą dobę. Zdążył się porządnie zdrzemnąć.

- Mów dalej –
rozkazał Raflik odchylając się do tyłu na skrzypiącym krześle.
- Otóż szefie, mają dwa pojazdy. W każdym po pięciu wojowników, w jednym jest też dodatkowo Pierzasty.
- Masz na myśli Maczera.
- Tak, tak. Pieski kryją się z bronią palną ale mają bojowe malowidła na twarzach.
Kierują się jednak do swojej placówki
– wtrącił się inny sługus. - a nie na lądowisko.


***

Tymczasem oba SUV-y Psiej Ligii zatrzymały się na miejscu. Dobijała 17-a więc nieliczni zatrudnieni w Khartum kończyli właśnie pracę i wychodzili na ulice. Tylko skromny podjazd na dziedzińcu wydawał się być pusty, nawet mimo zbliżającej się sylwety Windukinda.

-Widzę, –
zaczął – że zabrałeś ze sobą wszystkie kły.
- Jestem pewny bezpieczeństwa bazy – odpowiedział Maczer – inaczej podważałbym kompetencje Demuslima
- Po załadunku para inspektorów sprawdzi czy nie próbujemy wywieźć czegoś nielegalnego. Poza tym nie ma problemu i kosmodrom powinien już być podstawiony na płytę startową.
- Zastanawiam się tylko
– wypowiedział po chwili ciszy anioł – skąd będziemy wiedzieć, że transport po przejściu przez bramę trafi na Shiroue. Może powinniśmy odesłać ze dwa Kły?

Żaden z marines nie skomentował pytania. Nie było to w ich kwestii ale, że w takich sytuacjach też ciężko milczeć to jeden z nich uchylił drzwi i wypluł na ulicę korzeń pobudzający, który mielił w ustach od kilku godzin. Dość obrazowy sposób na okazanie obojętności czy raczej gotowości na każde działanie. Windukind szczerze się zaśmiał na słowa anioła.

-Trochę późno przyszły Ci te przemyślenia, Maczer. Jeśli to faktycznie pułapka to szkoda byłoby dwóch naszych ludzi. Ruszajmy na płytę.


***

- Witam. Nazywam się inspektor Xawier i reprezentuję straż miejską.
- Witam inspektorze –
odpowiedział wesoło Demuslim. Twarz taktyka Psiej Ligii na ekraniku komunikatora potwierdzała jego stan emocjonalny. - W czym mogę pomóc?
- Po masowym przybyciu organizacji z dalekich światów, w tym także waszej, doszło do kilku incydentów z rasą spoza naszej planety.
- Owszem, słyszałem o tym.


Inspektor wiedział, że człowiek uśmiecha się naturalnie tylko przez kilka sekund. Miał jednak wrażenie, że zasada ta nie dotyczyła jednak Psioligowca po drugiej stronie komunikatora.

- Rada ustanowiła, że powinniśmy przeprowadzić inspekcje obszarów na których przybyłe organizacje funkcjonują – kontynuował Xavier.
- Tak, wiem. Jeśli mi dobrze wiadomo Psia Liga wspierała ten pomysł na ostatniej konferencji 'bezpieczeństwa i kierunków rozwoju terenów wydobywczych'. Chętnie oprowadzimy inspektorów po naszych siedzibach. W końcu nie mamy nic do ukrycia.
- Cieszę się. Nie będę zatem przedłużał rozmowy. Wysyłamy do was trzyosobową inspekcję. Liczę na waszą gościnę. Tymczasem ja muszę skontaktować się z pozostałymi organizacjami. Żegnam.

Inspektor rozłączył się a ekspresja Demuslima pozostawała niezmiennie radosna. Myśli jego biegały jednak wokół zergów. W gildii Nikczemnych Geniuszy, z której pochodził, spotkał się z osobami które potrafiły kontrolować te stworzenia. Stephano był uznawany za jednego z najlepszych. Oczywiście tutaj pewnie miał do czynienia tylko z jakimś nieumiejętnym patchzergiem ale chwila nieuwagi wciąż może przynieść zatrważające zniszczenia. Brak informacji o przebiegu ewolucji zergów podobnież. Prawdopodobnie powinien ustawić znalezienie wylęgarni na bardzo wysokim priorytecie teraz.
Dalej sie uciec chyba nie dalo. Ale to i tak nie pomoglo =]
User avatar
Taii
Posts: 473
Joined: Thu Feb 17, 2011 12:20 pm
Location: Krak
Contact:

Re: Teoria Wzrostu

Post by Taii »

Tramper zatrzymał się nieopodal miejsca w którym trakt zakręcał. Krasnoludy wyłoniły się pospiesznie ze środka pojazdu. Odpięły jedną z przyczep i zaczęły ją rozmontowywać. Części nie było zbyt wiele. Druga przyczepa również była odchudzona. Na całe szczęście wystarczyło ich, by zrobić prowizoryczne zabezpieczenie i uchwyty do zamontowania żagli oraz silników. Po dwóch godzinach, okazało się, że starczyło również materiałów, by obudować prowizoryczną konstrukcję wiezioną z bazy, w jej kluczowych miejscach.
Gdy prace jeszcze trwały, Wells postanowił rozprostować kości. Udał się w głąb dżungli.
- Nie daj się tylko zabić. Jeśli mamy ginąć, to wszyscy na raz, będzie raźniej. – Powiedział Ehren, siedząc na krawędzi fiordu.
Ryghart machnął mu ręką na znak zrozumienia i ruszył w swoją stronę. Szedł dobre piętnaście minut, po czym doszedł do polanki. Położył się na środku, pozwalając promieniom słońca, by beztrosko grzały go w twarz. Myśli błądziły mu w różnych kierunkach, wspominał jak to niedawno walczył w wielkim wyścigu, jak to jeszcze wcześniej był nikim na Esteros II. Wreszcie odnalazł dom jakiego pragnął, wreszcie odnalazł świat do którego mógł należeć. Co chwila zastanawiał się tylko gdzie mógł schować się jego ogoniasty przyjaciel. Jedynym pocieszeniem było, że ile znał Behemoth’a za każdym razem jak się gubił, to szybko się znajdował. Możliwe, że właśnie rzucał obelgami kogoś z załogi lub kilku wojowników z ludu Faron, którzy z nimi pojechali. Pół godziny później zebrał się z miękkiej trawy. Już miał wracać do transportera, kiedy jego uwagę przykuł wspaniały kwiat. Wyglądał niczym dzika róża, z tym, że był koloru tęczy. Naprzemiennie płatki miał koloru niebieskiego, żółtego, czerwonego, fioletowego. Nigdy wcześniej nie widział tak wspaniałego okazu. Nigdy wcześniej nie interesowały go kwiaty, ale teraz pragnął tylko jednego. Posiąść roślinę dla siebie.
- Na twoim miejscu bym tego nie dotykał. – Usłyszał nagle zza pleców nieznajomy głos.
Wells odruchowo ustawił się w gardę, odwrócił w kierunku przybysza i sięgnął po jeden z noży do rzucania.
- Kim jesteś? – Zapytał podejrzliwie, mężczyznę w białym stroju i narzuconą peleryną ze skóry tutejszych żyjątek.
- Spokojnie. Nie jestem wrogiem. Ten kwiat jest zatruty. Swoją wonią przyciąga ofiary. Gdybyś ukłuł się jednym z kolców umarł byś po dziesięciu minutach halucynacji.
- Dziękuję, ale dalej nie powiedziałeś kim jesteś.
- Nazywam się Lucjan. Było nam przeznaczone by się spotkać.
- Słucham?
- Duchy. One wiedzą wszystko. Może udamy się do waszego pojazdu? Czeka nas ekscytująca podróż panie…
- Wells, Ryghart Wells. O czym ty mówisz? W tym świecie nie działa magia.
- Nie taka, jaką wy, przybysze z odległych krain, byście znali.
Wells opuścił gardę. Zadał Lucjanowi jeszcze kilka pytań. Ten opowiedział mu o swoich wizjach. Ryghart nie do końca był przekonany co do zamiarów towarzysza, wiec w drodze powrotnej puścił go przodem, trzymając dłoń blisko rękojeści pistoletu.

***

Ehren, jak również i reszta drużyny, wycelowali cały arsenał jaki mięli pod ręką w stronę wychodzącego z krzaków nieznajomego.
- Stójcie! – Wrzasnął Ryghart wybiegając przed Lucjana. – On jest ze mną.
Wells wziął Ehren’a i szamana na bok i wszystko wyjaśnili. Urzu był dość zdziwiony, ale spodobała mu się informacja o kolejnym członku drużyny, zwłaszcza, że nowo przybyły mógł na Coddar swobodnie korzystać ze swoistego rodzaju magii.
Gdy krasnoludy skończyły prace nad przebudową transportera i konstrukcji przypominającej wielką skocznie ulokowaną na krawędzi drogi, wsiedli do Tramplera.
- Na pewno nam się uda? – Zapytał Ehren.
- Jak już mówiłem, w teorii. Jedyne co nam nie grozi, to eksplozja tych rakiet, wymontowano z nich głowice.
- Brzmi pocieszająco. Jak na zwykłego śmiertelnego człowieka, jesteś całkiem odważny.
- Powiedzmy, że odkąd trafiłem do tego świata, sporo się wydarzyło. Pamiętaj tylko, że gdy dostaniesz sygnał musisz wcisnąć przycisk detonatora. Jeśli coś Pojdzie nie tak będziemy obiadkiem dla miejscowych rybek.
- W takim razie powodzenia… Nam wszystkim.
Ehren wyskoczył przez górny właz Tramplera i przebiegł po konstrukcji na przyczepę. Bestie spały po zastosowaniu środka usypiającego, brakowało im tylko, żeby spłoszone zmieniły trajektorię lotu. Urzu przypiął się pasami do fotela i chwycił detonator w dłonie. Transporter ruszył. Najpierw oddalił się od konstrukcji o dobry kilometr. Gdy był już na odpowiednim kursie, Wells zaczynał ostro dodawać gazu. „Obyś był tak dobrym psycholem, jak kierowcą…” Pomyślał Ehren. Nagle zobaczył wystrzeloną w powietrze racę. Nacisnął na spust… Nic się nie stało. Nacisnął jeszcze raz, dalej nic. Nagle spostrzegł, że jeden z kabli był nadcięty. Pospiesznie odgryzł izolację z obu stron. Związał druciki i wcisnął spust ponownie. Coś huknęło. Ehren widział, jak z silników przyczepionych z obu stron do transportera buchało niebieskie światło. Prawdopodobnie taki sam efekt dało się zaobserwować na kolejnych doczepionych do samego transportera. „Rakiety napędzane iskrą… jak udało im się to przemycić” Pomyślał, po czym poczuł mocne szarpnięcie.

***

Lecieli już dobre dwie godziny. Paliwo w rakietach skończyło się jakiś czas temu. Nie wiedzieli jakie prędkości udało im się rozwinąć, ale wiedzieli, że się udało. Skrzydła stabilizacyjne, zbudowane z żagli słonecznych sprawdzały się doskonale.
- Jak myślisz uda nam się dolecieć do drugiego brzegu? – Zapytał jeden z marines siedzących koło Wells’a
- Ciągle to samo pytanie… Mam się kurwa nagrać na dyktafon?! – Wrzasnął w jego kierunku. – Przepraszam, to przez stres. Mieliśmy do przelecenia ponad tysiąc kilometrów. Według obliczeń powinniśmy byli lecieć z prędkością czterystu kilometrów na godzinę. Przy działających dopalaczach. Teraz pewnie mamy z dwieście, prawie trzysta na budziku. Celowo wyniosłem nas wysoko, byśmy nie spadli przy tej odległości do morza. Jeśli wszystko się zgadza niebawem powinniśmy ujrzeć zarys…
- Lądu. – Wszedł mu w słowo Lucjan, siedzący na jednym z foteli.
Na horyzoncie ujrzeli powoli powiększającą się linię brzegu.

***
Godzinę później wylądowali w miarę bezkolizyjnie na jednej z plaż u podnóża Moherowych szczytów. Cała załoga wysiadła z Trampera. Wells z Lucjanem dobiegli do przyczepy transportera. Zastali Ehrena rozwalonego w fotelu.
- Kiedy to powtarzamy? – Zapytał niewyraźnie.
Pomogli mu wypiąć się z pasów, które jako jedyne obroniły go przed wypadnięciem z konstrukcji. Nagle dobiegł do nich jeden z krasnoludów.
- Mamy problem szefie. – Zwrócił się do Wells’a Jedna z opon pękła od siły uderzenia, mamy też krzywą ośkę.
- Da się to naprawić?
- Jeśli zabierzemy się za to o świcie, do wieczora powinniśmy się wyrobić.
- Dlaczego nie zaczniecie napraw już teraz? – Zapytał Ehren.
- Za ciemno. Panie To nie kopalnie, że na czuja można
- Xellas się wścieknie… - Powiedziawszy to Urzu dostał ataku gęsiej skórki.
Lucjan nagle ruszył w stronę puszczy. Na odchodne rzucił przez ramię
- Pojdę upolować cos na kolację. Wrócę za kilka godzin.
Gdy szaman zniknął w gęstwinie krzaków, Ehren podszedł do Wellsa.
- Ryghart, czy na pewno możemy mu ufać?
- Mam nadzieję. Po za tym, gdyby tak nie było, czy nie pozabijał by nas wcześniej?
Last edited by Taii on Mon Mar 04, 2013 9:04 pm, edited 1 time in total.
"Chłop kopiący ziemniaki, to proza realistyczna; chłop kopiący pomarańcze to fantastyka (lub schizofrenia); ziemniaki kopiące chłopa to Sci-Fi"
R. Kot
Locked