Brama prowadząca do tego świata istotnie była jedyna w swoim rodzaju. Natura skrótu wymuszała ciągłe modyfikacje urządzenia i mieszankę wszelkich technologii i mocy magicznych zdolną przyprawić najlepszych adeptów obu o utratę zmysłów. Jednak, mimo trudności związanych z, powiedzmy, geografią, brama trwała. Chociaż w tej sekundzie trafnym byłoby napisanie "desperacko czepiała się istnienia".
Ze wszystkich organizacji multiversum kibole Chaotic Alliance odpowiedzieli pierwsi na wezwanie do grabieży i plą... znaczy, eksploracji, nowego świata. Wobec tak odpowiedzialnego zadania CA wysłało swoich najlepszych ludzi, znanych z rozsądku, zdolności negocjacyjnych i ogólnej stabilności psychicznej.
Ponieważ zarządowi zależało również na dyskrecji, kandydatów dobrano również pod tym względem.
Niestety, wszystkich spotkał nieszczęśliwy wypadek, gdy zmodyfikowany lekki frachtowiec dopuszczony do roli lądownika na Coddar "lekko" zaczepił o konstrukcję bramy w momencie rozpoczęcia transferu.
Niewielka jednostka wyskoczyła po drugiej stronie bramy wirując niczym rzucony dysk nim pilot nie odpalił silników manewrowych w celu ustabilizowania lotu. Maszyna, z elektroniką pokładową sprowadzoną do roli fajnych światełek na konsolach, prowadziła się nieco upierdliwie, ale wycelowanie dziobem w planetę i otwarcie przepustnicy nie było zbyt trudnym zarazem. A jedną z modyfikacji wprowadzonych w pośpiechu były panele opancerzenie pożyczone z pancernika ZCMu. Wizyta u kowali przyniosła również szereg innych korzyści, skrzętnie upchniętych w dwie drewniane skrzynie.
---
-Panie?
-Posłuchaj. Nie jestem panem. Nazywam się - pilot odchylił oparcie fotela i spojrzał z ukosa na nawigatora - Ehren. Przynajmniej na czas pobytu tutaj. Nie jestem panem.
-Sir w takim razie? Pani Chimeria nalegała na ten tytuł szlachecki, a listy polecające ...
-Czytałeś je? - mężczyzna za sterami, chłopak właściwie, uniósł w niedowierzaniu brwi - z tych papierów dałoby się złożyć prawo podatkowe Agendy!
-Oczywiście - pasażer drugiego fotela wyglądał na równie młodego, jeśli nie na przystojniejszego - jednym z moich zadań, jako pracownika tej misji handlowej, jest zapoznanie się ze wszelką dokumentacją dotyczącą mojego zadania, jak również przewidywania trudności które możemy napotkać na naszej drodze.
- A prócz tego jesteś wykwalifikowanym nawigatorem.
Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się nieznacznie.
-Mam wiele talentów. Wymogi stanowiska.
-Czy wśród nich znajduje się zdolnośc prekognicji?
-Nie. Dlaczego?
-Pozbywając się elementu kontrolnego po drugiej stronie bramy pozbyłem się anteny komunikacyjnej. Nawigować możemy jedynie wzrokowo. A nawigator - pilot uśmiechnął się szeroko - obija się.
-Ah. To oznacza iż rozbijemy się i zginiemy potworną śmiercią, płonąc?
-Nah. Ale możesz rozpakować kiełbaski. Ciepło się zrobi. I James?
-Tak, panie Ehren?
-...nie wspominaj szefowej o naszych ustaleniach.
-Gdzieżbym śmiał, panie Greyblade.
---
Oczywiście, maszyna CA nigdy nie dotarła do niewielkiego portu kosmicznego Khartum. Miast tego przemknęła nad miastem ciągnąć za sobą imponujący strumień ognia i pomknęła na południe - ostrożne wyliczenia pozwoliły ustalić iż zapewne zakończyła swoją podróż parę tysięcy kilometrów od cywilizacji.
W miejscu które uczeni Coddar określali jako piekło na ziemi - pustynii Archai, gładkiej słonej tafli ciągnącej się zdawałoby w nieskończoność.
---
Ehren ostatni raz kopnął rampę załadowczą. Metalowa platforma z rozdzierającym jękiem opadła na biały piasek, pozostawiając głębokie wglębienia w dotąd nieskazitelnej powierzchni.
-Dobra, wytaczajmy je. Szkoda marnować czas.
-Oczywiście, panie Ehren.
-Jeśli nie przestaniesz, połamię tobie nóżki i rączki i zostawię tutaj. A wiesz co tu żyje, prawda?
-Oczywiście, sir. Czytałem raporty.
-He. Więcej pchania, mniej lektur. Niedługo zrobi się ciemno, a nie chciałbym tu nocować.
-O? Sugeruje pan iż nie poradzi sobie z kilkoma piaskowymi rekinami? Albo?
-James?
-Tak proszę pana?
-Wsadził ci ktoś kiedy pióro w miejsce gdzie słońce nie dochodzi?
Czarnowłosy chłopak przerwał na chwilę sprawdzanie bagaży przytroczonych do jednego z
wehikułów.
-Wolałbym na ten temat nie rozmawiać. Ale jeśli chce pan zgłębić temat to...
-ARGH!
---
Szefie - godzinę po spakowaniu się, splądrowaniu wraku i ruszeniu na północ James przerwał monotonię podróży na pierwszym postoju. Według zdjęć satelitarnych otaczające ich ruiny nazywały się Farron i były kiedyś niewielkim miasteczkiem położonym na malowniczej wyspie.
-Tak?
-Dlaczego szef zabrał ze sobą trumnę?
Ehren z zaskoczeniem zastukał w wieko prostej drewnianej skrzyni.
-Dlaczego nie? Należy być przygotowanym na wszystko.
-Rozumiem- młody sekretarz opanował sztukę przekazywania sarkazmu bez zmieniania wyrazu twarzy, ale ton wypowiedzi mówił wszystko - jaaaasneee.
-Och nie marudź. I podaj te śledzie do namiotu.
-Oczywiście. Odpowie mi nam jednak wcześniej na pytanie?
-Wal, ino szybko.
-Dlaczego trumna się rusza?