Juno 2

Charakterystyczne i często odwiedzane miejsca w Multiświecie.
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Juno 2

Post by Windukind »

Image

Niewielka, półdzika i słabo zamieszkała planeta, bez żadnego znaczenia politycznego, będąca kolebką wielu religii oraz schronieniem dla samotników i pielgrzymów poszukujących natchnienia do medytacji. Dominująca jej część znajduje się sferze tropikalnej. Charakterystycznymi krajobrazami są gęste dżungle, zalesione góry, samotne skały, bystre rzeki i łańcuchy niewielkich wysp. W wielu miejscach można natknąć się na opuszczone świątynie, imponujące wykonane z kamienia posągi, czy kapliczki poświęcone nieznanym bożkom. Kupcy przybywają na Juno 2 po niezwykle silne przyprawy, zioła, afrodyzjaki, a nieoficjalnie wspomina się też o ukrytych plantacjach roślin o działaniu narkotycznym.
Raz na sześćdziesiąt lat planeta staje się celem podróży setek tysięcy młodych pragnących wziąć udział w jednej z największych imprez swego życia. Wędrują oni do ukrytych w dżungli i górach wiosek, aby tam obejrzeć przelot asteroid z grupy Wędrowców i związanych z nimi niezwykłych efektów pojawiających się na niebie. Wpierw oddawszy cześć lokalnym tradycjom i wierzeniom, a następnie muzyce, tańcom, trunkom i ziołom pogrążyć się niemalże orgiastycznym transie aż do brzasku.
Największym miastem na Juno 2 jest Kiatis, posiadające jeden z pięciu portów kosmicznych i ogromne targowiska zwane pływającymi ogrodami.

Siedziba handlowa Psiej Ligi posiadała klimatyzację, inaczej upał na zewnątrz mógłby być nie do zniesienia dla przybyłych, wliczając w to Windukinda. Wszyscy siedzieli w sali konferencyjnej przy wielkim, hebanowym, ręcznie rzeźbionym stole. Uwagę zebranych obecnie skupiał jeden z Hequetai.
- Na orbicie jest tłok, statki pasażerskie przebywają prawie co chwila i lokalne władze przestały nad tym panować. Trzy z naszych dwunastu intergalaktycznych kontenerowców nie zostały jeszcze rozładowane. Prawie kilkaset tysięcy ton, wśród których trzydzieści procent to produkty spożywcze. Przy tegorocznej, potrojonej ilości turystów bez tej żywności planecie może grozić klęska głodu – podsumował logistyk zerknąwszy w kierunku archonta.
- Jakbyś to rozwiązał? – Windukind przyłożył dłoń do opaski, w jego głosie słychać był opanowanie i spokój.
- Możemy zacząć rozładowywać lądownikami, jest też wojskowy kosmoport oraz możliwość za spore pieniądze zorganizowania prowizorycznych terminali do przeładunku. Jednak to wszystko będzie kosztować.
- Bardzo dobre pomysły, zrób wyliczenia kosztów i przedstaw sytuację lokalnym władzom. Kontrakt jest spory i mamy budżet na takie wypadki. Możemy pokryć ich część w celu zapewniania sukcesu projektowi i uwolnienia naszych supernowoczesnych statków w inne regiony uniwersum. Jednakże główna działka należy do rządu. Zostawiam Ci pole do działa, wierzę, że wybierzesz dobrą opcję.

Spotkanie skończyło się kilka minut później. Windukind sięgnął po kryształową szklankę z wodą i lodem, a następnie przyłożył do czoła i westchnął. W pomieszczeniu oprócz niego pozostali jeszcze Tarieth i Milvakee, faun odpowiedzialny za przygotowanie eventów. Ten drugi odezwał się pierwszy.
- Przywódczyni CA przyjęła zaproszenie.
Mężczyzna opierający się placami o ścianę, będący kiedyś arcymistrzem złodziei, a teraz pod imieniem Tarieth szkolący młodych adeptów wybuchnął śmiechem.
– Zaprosiłeś prawdopodobnie najgroźniejszą laskę w uniwersum w sposób, jaki zaprasza się panie do towarzystwa, a ona przyjęła zaproszenie… Nie mam słów! Szkoda, że trzeba będzie to przełożyć. Zwinięto nam dwa z trzech kryształów. Zresztą podobno ZCM stracił swoje prototypy statków, CA wiemy, że ukradziono recepturę narkotyku, a i ludzie Agenty biegają nerwowo jakby mieli wszy w tyłku, bo coś zgubili.
- Spotkanie jest ważniejsze niż poszukiwania – Windukind pokręcił głową.
- Arrain będzie nie pocieszona – skwitował Tarieth .
- Doskonale wie, że nie pojechała na Coddar, aby przywieźć nam tylko trzy kryształy. Czytałem raporty od Kurta, wszystko idzie w dobrym kierunku. Również ty musisz zrozumieć, że budowa systemu jest ważniejsza od gaszenia pożarów. Jednakże wyznacz dwie grupy, jedną do odnalezienia zguby, drugą do wybadania celu kradzieży. Zwrócenie przeciwko sobie wielu potężnych organizacji musi mieć na celu zdobycie niebotycznie wysokiej nagrody, inaczej by się nie kalkulowało.
- Psia Liga i jej mistyczne drogi rozumowania – blond włosy mężczyzna zerknął na, nie okazującego żadnych oznak zainteresowania, fauna i przygryzł wargę – mamy największą w uniwersum flotę handlową, będącą na dodatek w ciągłym ruchu. Znajdziemy ich, szczególnie, że popełnili błąd. Wszystko, co nosi nazwę prototypu, jest znane ze swojej podatności na usterki. Będą potrzebowali części do napraw oraz surowców.
- Świetnie - Windu wstał z krzesła i porozciągał ramiona – CA może nam się przydać, szczególnie w takim momencie. Na Coddar wykazali się sporą energią, chociaż słabo ukierunkowaną. Milvakee jak przygotowania?
- Resort jest cały nasz – zanudzony wcześniejszymi rozmowami faun w jednej chwili rozpromieniał - Wysłaliśmy informację do CA, że w czasie przelotu meteorytów nie należy mieć statków na orbicie i zapytanie o termin przybycia Chimerii. Odbierzemy ją prosto z kosmoportu. Muszę jednak zwrócić uwagę, że z powodu bliskości systemu gwiezdnego tutejsze planety były często napadane. Przyjazd przywódczyni CA może być odebrany negatywnie. Nie wiem, czy nie należałoby ukryć jej obecności.
- Nie musimy tego rozgłaszać – archont zastanowił się przez chwilę - jednakże ukrywanie faktów nie powinno być w stylu Psiej Ligi. Weź parę Kłów ubranych po cywilnemu, odbierz ją ze strefy VIP i przywieź na resortu. Naszkicowałeś plan wieczoru?
- Jeszcze dopracowuje szczegóły. Zastanawiam się jeszcze, jak ciężko będzie wywrzeć wrażenie na kobiecie, która przyleci tu prosto z chłodnych zakamarków wypełnionej orkami fortecy, ale – stwór podniósł w górę palec wskazujący- mam parę specjałów. Muszę jednakże zapytać, czy w tym wypadku bardziej preferowana będzie opcja klasyczna, czy nazwijmy to dzika.
W pokoju zapadła cisza przerywana tylko szumem wentylacji. Windukind napił się wody.
- Przedstaw mi obydwie opcje – zwrócił się do Milvakeego – jednakże ma to pozostać spotkaniem biznesowym.
- Szefie jesteś pewny? – przerwał Tarieth – faun jest znany ze swoich wpadek, a Chimeria przetrzymuje naszego człowieka.
- Jest bystra i chce nam pokazać, że bierze sprawę poważnie – Windukind uśmiechnął się do Milvakeego – podobno nie ma nic nudniejszego niż idealnie zaplanowana impreza… szczególnie dla przywódczyni Chaosu.
- Jesteś najbardziej szalonym półelfem jakiego znam – Tarieth zerknął to na archonta, to wreszcie na fauna – Pamiętaj, że życie ludzkie wisi na powodzeniu tej imprezy – Uśmiech jaki otrzymał w odpowiedzi od stwora, mógł oznaczać tylko jedno. Sprawa była beznadziejna.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Juno 2

Post by Windukind »

Delikatny morski wiatr rozwiewał firanki. Za oknem tawerny słychać było gwar tłumów przechodzących się po wąskich uliczkach Kiatis. Dzielnice portowe wypełniały stragany i bary kuszące turystów oczekujących na prom. Windukind pociągnął przez słomkę łyk Mojito i wrócił do zapisywania kartek w notatniku.
- Piszesz książkę ? – Tarieth zajął miejsce po przeciwnej stronie stolika.
Windukind pokiwał głową.
- Mapę myśli.
- Inne organizacje bez chwili zastanowienia śmigają już po uniwersum, a przywódca Psiej Ligi popija drinki i rozkoszuje się tropikalnym słońcem – mężczyzna wyciągnął kopertę i podał ją przywódcy.
- Większość nawet najprostszych spraw wychodzi lepiej, jeśli zostaną zaplanowane. Inaczej często po prostu marnujemy czas.
- Że też nigdy o tym nie pomyślałem – mistrz złodziei stłumił śmiech – Maczer miał kilka cennych uwag. Aktywowałem parę kanałów z moich dawnych kręgów. Idzie wolno, bo nie za bardzo chcę wrócić do starych znajomych, ale niedługo będę wiedział, kim są złodzieje, a co ważniejsze kto ich wynajął. Mam też, co nieco danych ostatkach ZCMu, trochę części kupili od naszych pośredników, więc coraz bardziej zacieśniamy kręgi.
- A agenda? – półelf znów otworzył skoroszyt i dopisał parę linijek tekstu.
- BOZ, na dziewięćdziesiąt pięć procent, chyba, że to jakaś zakrojona na ogromną skalę akcja zrobienia wszystkich w konia.
- Cóżesz innego. Czyli ktoś w uniwersum obecnie posiada ultranowoczesne statki i broń ostatecznej zagłady.
- Na pewno to przeszkodzi Agendzie czy CA. - Tym razem Tarieth nie mógł już powstrzymać głośnego śmiechu- Już widzę wielki frontalny atak i ich jedyny problem, kto pierwszy dopadnie nieszczęśników!
- Po co komu BOZ, jest tyle innych broni, za kradzież których, nie jest się najbardziej poszukiwaną osobą w uniwersum- archont nie przestawał skrobać na papierze .
- Pewnie dowiemy się niedługo.
- No i do tego kryształy? – Windu przygryzł końcówkę długopisu.
- Zniszczymy świat i odbudujemy na nowo idealny – złodziej założył ręce za głowę i zaczął bujać na krześle.
- Nie lubię ludzi z takim podejściem, strasznie płytkie.
- Pewnie ekstremiści lub okultyści.
- Potrzebujemy więcej danych, wymarz wszystkie przypuszczenia i każ ludziom chłonąć, co w trawie piszczy. Często okazuje się, że sprawa ma podwójne dno, albo że trafiliśmy w złą uliczkę.
- W porządku.
- Może nie jest to najlepszy moment, ale mam coś dla Ciebie.
Tarieth odczekał chwilę nie odwracając oczu od uśmiechającego się przyjaźnie Windu.
- Zanim przyjmę, mogę to zobaczyć.
- Jest na zewnątrz, stoi przy niebieskiej barce, właśnie go rozpakowują.
Psio Ligowiec z lekką niepewnością zbliżył się do okna i zamarł.
- To ten sam?
- Z pozdrowieniami od Shieldox. Nowszy model. Wersja deluxe.
- Dlaczego go tutaj sprowadzili?
- Na jednej z tutejszych wysp odbywają się wyścigi. Korporacja chce nakręcić reklamówkę, Tropiki, słońce, offroad, wodospady, skąpo ubrane dziewczyny… Podczas Yellow Line przetrzymałeś dwóch kierowców CA, tutaj raczej nie powinieneś mieć problemu z pierwszym miejscem. Zostawiam to Tobie, nie zapomnij dobrze się bawić – Windukind odłożył słomkę i wychylił resztę napoju.
- O to się nie martw. To będzie pierwszy spot reklamowy bez udawanej radości. Powiedz mi tylko, kiedy będę miał okazję.
- Już nie długo.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Satsuki
Posts: 1878
Joined: Fri Jan 02, 2009 11:06 pm
Location: Aaxen

Re: Juno 2

Post by Satsuki »

WWWHMS Pearl orbitował sobie w okolicach portu kosmicznego Kiatis. Władze planety zgodziły się na takie odstępstwo, gdyż tym razem liczba turystów przekroczyła wszelkie wyobrażenia. Trochę martwił ich rodzaj statku, którym agentka Agendy przyleciała na planetę ale i te wątpliwości szybko zniknęły. W końcu taka osobistość nie mogła podróżować byle czym!

WWWNa właśnie taką ewentualność przygotowany był specjalny ścigacz – przystosowany do krótkich lotów w przestrzeni kosmicznej oraz do podróży w atmosferze. Po kilkunastu minutach lądował już gładko na lotnisku. Poza Satsuki i jej bodyguardami, w środku przebywały jeszcze trzy osoby zajmujące się obsługą stateczku.
WWWAgenda musiała chyba zostawić znaczną kwotę u władz planety. Najpierw na orbicie, teraz na lotnisku – nie było ani jednej osoby, która tworzyłaby problemy. Aktualnie ze ścigacza wyjechał niewielki, kuloodporny poduszkowiec z przyciemnianymi szybami i natychmiast skierował w jedyne możliwe miejsce – do Pływających Ogrodów.

WWW***

WWWPływające Ogrody, czyli Targowisko Kiatis było nietypowe. Było także miejscem gdzie pojawiali się celebryci. Poza tradycyjnymi targowiskami, znajdowały się tu także wszystkie najlepsze kawiarnie, cukiernie i restauracje. Miejsce samo w sobie miało swój klimat i urok – cały kompleks był ogromnym, płytkim jeziorem o wodzie w kolorze turkusu oraz różnej wielkości wysepkami. Na każdej z wysp rosła różnoraka, niespotykana nigdzie indziej roślinność, charakteryzująca się tym, że występowała w całej możliwej gamie barw. Poruszać można było w sposób dwojaki – brodząc po kolana w ciepłej przejrzystej wodzie bądź wygodnie i sucho po drewnianych molo, które łączyły wszystkie wysepki ze sobą.

WWWPoduszkowiec Agendy zatrzymał się przed głównym wejściem do Pływających Ogrodów – była to część gastronomiczna, odwiedzana głównie przez celebrytów i wyższe sfery, stąd pod wejściem koczowali zawsze fotografowie oraz wszyscy Ci zwykli ludzie, którzy chcieli sobie popatrzeć – słowem tłumy.

WWWZ pojazdu natychmiast wysiadły dwie postaci ubrane w czarny i biały garnitur, jeden z nich zaczął rozglądać się na wszystko strony, drugi pobiegł otwierać drzwi, zza których momentalnie wyleciała chmara kolorowych motyli (ich skrzydełka błyszczały się nieziemsko w zachodzącym właśnie słońcu). Razem z motylami wydostała się na zewnątrz Satsuki. Kilka owadów umościła się na jej włosach i ramieniu a pozostałe w feerii barw poleciały każdy w inna stronę, nieatakowane przez nikogo, oglądane z zachwytem. Cała trójka – Satsuki oraz jej dwaj bodyguardzi – po chwili zniknęli w tłumie, poduszkowiec z cichym sykiem – odjechał.

WWWBył to idealny moment na pokazanie się na planecie – chwilę później uwagę wszystkich przykuło pojawiające się przedstawicielstwo Chaotic Alliance a o członkini Agendy na chwilę zapomniano.
Last edited by Satsuki on Fri Sep 27, 2013 2:12 pm, edited 1 time in total.
Avatar stworzony przez tego uzdolnionego Pana.
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Juno 2

Post by Windukind »

Syrgiusz zerknął na przybyłych i zebrał się na szeroki uśmiech.
-Witam serdecznie delegację Chaotic Aliance. Sprawiliście nam wielką radość swoim przybyciem – Psio Ligowiec głosem i gestykulacją ściągnął uwagę grupy – planeta, na której jesteśmy, nie posiada infrastruktury wspierającej współcześnie używane środki transportu. W takim wypadku do naszego resortu udamy się na pokładzie hipsterskich autokarów napędzanych dieslem. Zapraszam na parking podziemny, moim asystenci wskażą drogę.
Grupka kierowana przez organizatorów udała się schodami poziom niżej, po drodze mijając rozstawionych gdzieniegdzie Kłów. Syrgiusz, wyciągnąwszy podkładkę z check listą i długopis, zajął się nadprogramowym gościem.
- Życzy Pan sobie jedynkę, czy pokój łączony? mhm.. Preferuje Pan dietę wegetariańską? mhm… Jakieś alergie, choroby? Mhm… Nie ma Pan bagażu? Mhm Pański mundur jest pobrudzony, coś się z tym zrobi. –wskazawszy palcem plamki krwi, włączył intercom- Hej Raco, mam nadmiarowego gościa, będę potrzebował dla niego przybory toaletowe, szlafrok, piżamę i coś na wieczorne wyjście – Psio Ligowiec obejrzał dokładnie Sergieja – Raco średniego wzrostu mężczyzna, wojskowy, zarost wąsy, jaki styl? Eee chyba prawiczek. – Syrgiusz ujrzawszy ściągnięte brwi gościa zamachał rękami – proszę się nie obrazić, to taki taki slang w świecie mody, opisujący pewien styl ubierania się mężczyzn.
Przedstawiciel zgromadzenia nawet się nie spostrzegł podczas rozmowy, jak stał już przy wejściu do jednego z kilku autokarów.
- Gdzie jest Chimeria, przybyliśmy tu razem?
- Przepraszam, mamy zaplanowane i wyznaczone miejsca, pojedzie innym autokarem – uspokoił Psio Ligowiec
- Ej Ty W kupie, nie rób kolejki – stojące za Sergiejem orki zaczęły się niecierpliwić, w końcu prawie wepchnęły Zarova na koniec autobusu, gdzie musiał ścisnąć się między dwoma zielonoskórymi. Drzwi się zamknęły i autokar dołączył do pozostałych wyjeżdżających w rządku. Syrgiusz stanął obok kabiny kierowcy..
- W imieniu mojej organizacji witam jeszcze raz na Juno 2. Możecie być pewni, że ten dwudziestogodzinny pobyt zapamiętacie, jako jedne z najlepszych wakacji waszego życia!- Psio Ligowiec spostrzegł brak zrozumienia na twarzach orków – Wakacji, to znaczy czas, w którym szefowie nie patrzą, co robicie! – w autobusie wybuchła radość, pilot ledwo przekrzykiwał tłum – możecie odłożyć broń, pod siedzeniami znajdziecie akcesoria na dzisiejszy wieczór – dał czas orkom na rozpakowanie paczek pełnych sombrer, czapek z puszkami, piwnych okularów, wuwuzeli.. korali. Zastosowanie tych ostatnich okazało się enigmą dla zielonoskórych. Należało więc sprecyzować – możecie je wymieniać z dziewczynami za staniki! – zebrani ucichli w konsternacji, po co im staniki – a staniki na..
- Piwo!!!! – krzyknął jeden z orków pokazując znalezisko. Fala emocji rozbujała cały autobus. Syrgiusz dał tylko znać kierowcy, aby puścił głośno muzykę, a następnie pokierował przez Pływające Ogrody. Niech chłopaki mają trochę lansu podczas przejazdu. Siedzący z tyłu Zarov stał się za to szybko centrum zainteresowania. Osobą, z którą każdy chciał się napić. „Ej W Kupie, ze mną się nie napijesz?”.

Kiedy grupka CA prowadzona przez Syrgiusza przemieszczała się po schodach na niższy poziom, ktoś pojawiwszy się nagle obok zwinnym ruchem zabrał torbę z rąk Chimerii. Wiedźma już chciała rozpocząć piekło, gdy ujrzała niskiego blondwłosego mężczyznę wykonującego właśnie dżentelmeński ukłon.
- Pani, zwą mnie Tarieth i mam zaszczyt być Pani kierowcą. Dopilnuję, aby torbie nic się nie stało, zapraszam za mną – Psio Ligowiec nosił skórzaną kurtkę i rękawiczki samochodowe. Poprowadził przywódczynię CA do potężnego pojazdu terenowego, przypominającego wyścigówkę z Yellow Line. Jednakże w tej wersji samochód okazał się być luksusem z najwyższej półki, bogato wyposażonym pod względem komfortu pasażerów. Przestrzegając etyki były złodziej uniósł skrzydłowe drzwi przed dziewczyną, jednakże w nagłym przebłysku refleksji zatrzymał ją dłonią tuż przed wejściem. Szybkim spojrzeniem przebiegł po jej ubiorze, po czym bez pytania wyciągnął z niego nadajnik i wyrzucił do stojącego obok śmietnika.
- Co to ma znaczyć – Chimeria zaprotestowała ze złością.
- Błagam o wybaczenie, ale część spotkania będzie niejawna. Pragniemy uniknąć obcych gości.
- Nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja.
- Pani – Tarieth spojrzał jej prosto w oczy- Psia Liga uważa Panią za wyjątkowo ważnego gościa i nie dopuści, aby podczas wizyty stała się Pani krzywda. Nie pragniemy wojny z CA, ani innych utarczek. Mam dosyć doświadczeń na tym polu.Zamiast tego szukamy sojuszników dla osiągnięcia celów zyskownych dla obydwu stron.
-A co z Zarovem, reprezentuje Zgromadzenie.
- Wiemy, ale dzisiejsza oferta skierowana jest wyłącznie dla Waszej organizacji. O ile z chęcią nawiążemy kontakt, to nie mamy nic przygotowanego dla Siergieja. Co więcej w naszej opinii udział dodatkowej strony mógłby mieć negatywny wpływ na przebieg rozmów.
- Cóż chciałam bym wysłać informację do moich generałów iż przybyłam cała na planetę.
- Wysłaliśmy już umówione potwierdzenie.
Chimeria zastanawiała się jeszcze przez chwilę, po czym kiwnęła głową i wsiadła do pojazdu. Tarieth poprowadził luksusową sportówkę bocznymi uliczkami prosto na drogę wylotową, a gdy tylko opuścili miasto przycisnął gaz do dechy jednocześnie włączając systemy maskujące pojazdu. Technologia używana przez Shieldox dorównywała tej dostępnej Agendzie i mężczyzna, wiedział już, że sprowadzenie tu samochodu nie było przypadkiem. Mknęli kilkanaście kilometrów obok białych plaż pełnych barów i dyskotek, następnie skręcili między plantacje bananów w prosto w górskie tereny i kaskadowe pola ryżowe. Chimeria oparłszy się wygodnie w siedzeniu oglądała zachodzące słońce i iście pocztówkowe widoki z trasy wiodącej teraz już po zalesionych zboczach gór. Jej twarz wyrażnie zdradzała, iż myślami, co chwila odbiegała gdzieś w dal.
- Wygląda Pani na spiętą – podkręcił radio, z którego właśnie leciał Paradise zespołu Coldplay.
- Miałam dzień pełen emocji.
- Jeśli mogę mieć pewną radę. Zaproszenie może nie było w najlepszym tonie, a na dodatek nasze organizacje mają swoją historię. Jednakże, kiedy przybędzie Pani do resortu proszę zostawić wszelkie stereotypy, przekonania, troski przed jego progiem. Proszę się odprężyć i otworzyć, bo to co tam czeka będzie zupełnie inne niż do czego Pani doświadczyła wcześniej.
- Moim ludzie też tam będą?
- Nie. Zakwaterowaliśmy ich jednym z wynajętych przez nas resortów. Jakieś czternaście kilometrów dalej nad prywatną, rajską plażą. Tam zapewnimy im oraz Siergiejowi atrakcje do bladego świtu.
- A mi?
- Również i wierzę, że przydałoby się wykorzystać sytuację i się odpocząć przed tą nocą.
Chimeria nie za bardzo chciała zmęczona dniem, podróżą, magią i telep ortami odpłynęła wkrótce w głęboki sen.

Statki stojące na orbicie otrzymały informacje o zbliżającej się gromadzie meteorytów, z których część mogła być uznana nawet za planetoidy i polecenie odsunięcia się na bezpieczną odległość. Przestrzeń naokoło planety wkrótce się wyludniła.



Kiedy się obudziła, była noc i znajdowali się w dżungli na brzegiem jakieś rzeki. Tu przy świetle latarek wsiadła na długą, wąską, łódź. Jeden z oczekujących Psio Ligowców odpalił spalinowy silnik i w górę rzeki. Po jakimś czasie Chimeria najpierw usłyszała muzykę oraz śpiewy, potem pojawiły się porozwieszane gdzieniegdzie na brzegach latarnie. Wreszcie za zakrętem ujrzała unoszące się na połączonych pontonowych platformach drewniane, prawie plemienne domki. Na miejscu przywitał ją mały komitet powitalny i przywódczynie CA poprowadzono do pokoju, aby mogła się odświeżyć po podróży. Ukryty w dżungli resort nie miał elektryczności, wszelkie oświetlenie pochodziło z pochodni lub naftowych lamp. Okna nie miały szyb, tylko drewniane skrzydła. W łazience znajdowała się zaś mała drewniana wanna z kominkiem obok do podgrzania wody. W sypialni spore łoże zostało osłonięte moskitierą.

Spora grupka Psio Ligowców zebrana w restauracji znajdującej się na jednej z platform postanowiła urządzić mały konkurs i poszczególne stoliki, w oczekiwaniu na jedzenie, przerzucały się nawzajem biesiadnymi pieśniami. Kuchnia zaś była otwartą częścią sali i można było obserwować kucharzy uwijających się przy daniach, rożnach i wiszących nad ogniem kotłach. Przyjemne zapachy tylko dodawały śpiewającym sił i atmosfera robiła się, coraz weselsza, ściągając do sali nowych członków. Windukind przybył do ubrany w półoficjalną wersję stroju archonta i wymieniwszy przywitania, wybrał stolik na uboczu. Tam przy świetle świec w otworzył swój notatnik. Chimeria była świeżym przywódcą, mogła więc pominąć tradycyjne wstępy, jednakże on chęcią by się wypytał o sytuację w CA i w którą stronę organizacja chce podążać, jak obecnie widziałaby stosunki z Psią Ligą. Przede wszystkim jednak nie pamiętał, żeby wcześniej mieli okazję się poznać, więc parę słów wstępu byłoby w dobrym stylu. Tak czy siak musiała być głodna, jak wilk, a wieczor sie jescze nie zaczął. Do deszczu meteorytow zostały jeszcze trzy godziny i czekała ich mała wyprawa.
Last edited by Windukind on Sat Sep 28, 2013 8:22 am, edited 1 time in total.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Raflik
Posts: 161
Joined: Sun Jan 04, 2009 4:43 pm
Location: #care

Re: Juno 2

Post by Raflik »

Po upewnieniu się, że Hara nie wykonała ponownie samobójczego manewru bezpośredniego skoku w atmosferę, który dla statków CA mógłby zakończyć się… no po prostu skończyć z ich zdatnością do użytku, w miejscu uprzedniego pojawienia się statku zgromadzenia, czyli w cholerę daleko od najbliższego układu słonecznego pojawiła się zbrojna grupka statków CA.
- IMPULS! -
Z największego z nich wysłano silny, sferyczny impuls magiczny. Sztuka ukrywania się, czyli tzw. Fadingu sił Zgromadzenia była znana Chaotykom od czasu wojny, więc starano udoskonalać systemy typu „detect&wpierdol” aby sprawnie prowadzić działania wojenne. Jedną z gałęzi tego drzewka technologicznego było wykorzystanie „pedantycznej” natury Shivan. Niektóre większe statki wyposażone były w urządzenia które współpracując z uzdolnionymi magicznie ludźmi, potrafiły emitować sygnał magiczny, rozchodzący się do 1 j.a. wokół statku. Sygnał ten był całkowicie nieszkodliwy dla otoczenia, tak jak fale radiowe, które jak wiadomo powodują tylko brak niośniości u kur, czy kwaśnienie mleka u krów. W przypadku pustki lub innych okrętów, sygnał gładko przechodzi, mogąc być wyłapany przez osoby parające się magią jako nic nie znaczący bełkot. W przypadku istot które są naturalnie „odporne magicznie” , czy też uwielbiają niwelować magię, sygnał załamuje się w miejscu pobytu takiej istoty/statku, alarmując system który go wysłał. W ten sposób można uzyskać przybliżoną lokację fadingowanego obiektu. Kwestią dostania się do niego zajmuje się osobne drzewko technologiczne.
Impuls spokojnie i bez żadnych zakłóceń rozszedł się do granic swojego zasięgu.
- Brak odpowiedzi generale! – krzyknął technik znad konsolety
- Hmm.. czyżby ponownie skoczyli?
- Nie wykrywamy naruszenia czasoprzestrzennego. Pewnie ruszyli z kopyta standardowym napędem.
- Tutaj… przecież tu nic nie ma. Co to za system w ogóle? – zaciekawił się Raflik
- System Juno. Cztery planetki i potężny pas asteroid. Kilka razy wpadaliśmy do tutejszego burdeliku, ale dziwki są słabe i nie mają nic do zaoferowania. Brak żyznych złóż, siła ludzka mierna, brak artefaktów… ogólnie szary przeciętny systemik. Poużywaliśmy parę razy i rzuciliśmy.- powiedział technik używając popularnego slangu w CA oznaczającego oczywiście burdel jako układ słoneczny, a dziwki jako planety - a o czym WY myśleliście zboczuchy
- Skoro Z nie wykonało skoku, musimy założyć że poleciało w stronę najbliższej gwiazdy… a zatem ruszajmy za nimi.
- Panie generale. Pilna wiadomość z Zamczyska!

----------------------------------------------

Vihajster opuścił punkt medyczny w sposób który niezbyt mu się podobał, jednakże na normy CA był on całkiem naturalny. Z racji tego iż w momencie w którym spotkał generała Raflika spieszył się na swój dyżur w radio-roomie, a dodatkowa wycieczka i nieplanowane łamanie kości przez zasysającą próżnię po skaczącym statku mimo wszystko zajmują czas, toteż jego zmiennik po nieco wydłużonej służbie szukał go wkurzony po całym zamczysku. Z racji tego, iż małego skromnego goblina, a rosłego muskularnego skalnego trolla dzieliła przepaść jeśli chodzi o wielkość i siłę, ten drugi prowadził tego pierwszego trzymając wysoko uniesionego za kark, nie dbając zbytnio o jego samopoczucie. Jednak skamieniałe serduszko trolla widać posiadało odrobinę uczuć, gdyż widząc stan swego zmiennika, zaledwie bardzo stanowczo rzucił nim na krzesło w pomieszczeniu odbierającym sygnały – a mógł zabić.
Vihajster posmęcił pod nosem nad swym losem po czym nałożył słuchawki, zdjął je, wytarł woskowinę pozostawioną przez poprzedniego nasłuchującego i ponownie założył. Wtedy też pojawił się komunikat.
- Tutaj Milvakee, główny nadzorca przygotowań wspaniałej uroczystości Psiej Ligi na cze..<szz szz>..sci przywódczyni Chaotic Aliance. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami wasza przywódczyni jest cała i <szz szz> bezpieczn..<szz szz> przetrzymywana przez naszą wesołą załogę na Juno2 w ozekiwaniu na <szzszzz> Windukinda. Proszę się nie bać. <szz szz> opieka jaką ją otaczamy jest <szz> że boki zrywać. Mamy <szzzzzbzzzszz> Zgromadzenie za transport otrzyma <szzzszzz> stosowną nagrodę, niemniej <szzzszz> są również mile witanymi przez nas goścmi.
Pragnę przypomnieć iż z powodu <szz szzz> oid, zabronione jest posiadanie statków na orbice, także wasza Przywódczyni do czasu zakończenia <szzszzz> pozostanie naszym gościem.

- O GOBLINIE PRZENAJŚWIĘTSZY – Vihajster zrobił przerażoną minę - To Psia Liga za tym stoi. Musze jak najszybciej nadać wiadomość. – spojrzał na swoje notatki sporządzone podczas wysłuchiwania komunikatu. „Przywódczyni Chimeria pojmana przez PL i torturowana na części. Przetrzymywana na Juno2 w oczekiwaniu na Windukinda. Wzmianka o torturowaniu. Zgromadzenie za porwanie otrzyma nagrodę. Zakaz wlotu statkami na orbitę, bo….” Po czym podyktował wiadomość z kartki.

---------------------------------------------------

- … Że co… to wszystko sprawka Psiej Ligi? – Raflik osunął się na fotel kapitański.
W sumie… całośc tych absurdalnych wydarzeń zaczyna nabierać sensu. Komu potrzeba byłaby receptura na Stabilium X, jeśli nie jedynej organizacji posiadającej te kamyczki. Wynajęli Vhriza, i udostępnili mu własny statek w sposób który miał nie rzucać na nich podejrzenia. Następnie wynajęli ZCM aby czuwał nad całością operacji i w krytycznym momencie uratował złodziejowi dupę, jeszcze bardziej odciągając podejrzenia od siebie. Nawet mogli pożyczyć im Stabilium, gdyż co do jego użycia w WISH-u mam pewne podejrzenia. Następnie wynajęli Zgromadzenie aby porwali Chimerię. W końcu poczuli się zbyt pewni siebie i nadali ten komunikat… tylko dlaczego Juno2? – Zwoje mózgowe Raflika łączyły wszystkie elementy układanki w aktualnie jedyną sensowną całość. Jednak nie doceniali jednego… brawury charakterystycznej dla członków CA.
- Nie chcą statków na planecie… dobrze więc. ZAŁOGA! PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO SKOKU! CEL: JUNO2! – krzyknął wściekle do swoich ludzi.
- Ta jest! –
Flota natychmiastowo wykonała krótki skok zbliżając się do planety. Wyszli w odległości mniej więcej księżyca, gdyby planeta takowy posiadała i na pełnej mocy silników ruszyli w stronę opustoszałej atmosfery, gdy nagle…
- Panie generale. Potężne skupisko asteroidów na kursie kolizyjnym! Za dwie i pół godziny rozpęta tu się piekło!
- No cóż… wyjaśniło się czemu Juno2…. Spokojnie panowie, nie takie piekła się przeżywało. Umieścić statki gęsiego, tarczowniki na czole formacji. Nie musimy niszczyć całego pola. Wystarczy ze wyczyścimy sobie tunel. Grawitacja planety też pomoże ściągając część meteorytów… chyba że… -szatański pomysł wkradł się do głowy generała CA -… Umieścić miny z przed tarczownikami, nieco ponad formacją. Niech ich wybuch rzuci większość asteroid na planetę.
- Generale… z obliczeń wynika iż cześć z nich zdoła przejść przez atmosferę i dotrzeć do powierzchni planety.
- Doskonale. Resztę zbijemy działami pokładowymi, ale pamiętajcie, tylko te które bezpośrednio nam zagrażają. Nie ma sensu bić w planetoidy które miną nas bokiem, czy od góry. Ustawić statki i miny!
- Generale… transmisja przychodząca z planety.
- Pilna wiadomość do statków znajdujących się na orbicie od Rządu Juno2. Prosimy o natychmiastowe opuszczenie tej przestrzeni. Wasze życie jest zagrożone. Meteoryty…. – wiadomość zakończyła się po naciśnięciu przez Raflika guzika.
- Przekupili nawet władców tej planety. Podstępne żmije. Słuchajcie żołnierze. Wiele przeszliśmy razem, i wiele jeszcze razem przejdziemy. Lokalni trzęsą portami przed meteorytami, bo ich technologia stoi na żałosnym poziomie. Nie posiadają nawet dział orbitalnych na planecie. Ale my się nie damy! Przeżyjemy tę zawieruchę i odbijemy naszą przywódczynię! Z NAMI SIĘ NIE ZADZIERA! KIM JESTEŚMY?
- CA! – wydarło się z gardeł tysiąca istot obsługujących statki kosmiczne, gdyż ostatnia przemowa została puszczona wewnętrznym kanałem. Zmotywowani żołnierze przystąpili do swoich stanowisk bojowych.
- Generale. Statki ustawione gęsiego względem trajektorii lotu chmary meteorytów. Udało nam się znaleźć taką pozycję, że będziemy mieli do czynienia z tylko jednym meteorem klasy planetoidy.
- Doskonale. Miny rozstawione?
- Wystrzelone, za 10 minut zajmą pozycję.
- Asteroidy w polu rażenia?
- Dla największych dział za…. teraz. Dla mniejszych za jakieś pół godziny.
- A zatem przekopmy sobie drogę. OGNIA!!!
Z największych dział na krążownikach, tylko tych które miały wolną drogę do ostrzału (nawet CA nie jest tak głupie aby strzelać do pleców swojego kiedy stoją w szyku „na gęsiego) posypały się wiązki.
- Doskonale. Trzymać pozycję i minimalizować straty. Ja tymczasem mam pewne porachunki – Powiedział Raflik opuszczając mostek. Po chwili, w jeszcze wolnej od wszelakiego chłamu przestrzeni pojawił się lądownik zmierzający w stronę planety. Najprawdopodobniej ostatni statek który wylądował na powierzchni…

---------------------------------------------------------------

Mieszkańcy Juno2 i turyści z niecierpliwością spoglądali w niebo. Przedstawienie miało się wkrótce zacząć. W końcu zobaczyli delikatne, bardzo cieniutkie świetliste smugi, które kończyły się słabymi, nieco jaśniejszymi od tła bańkami.
Tylko zaznajomieni z astronomią mieli ogromne podejrzenia że coś jest nie tak, przecież w końcu nie tak wyglądają meteory spalające się w atmosferze. Również ekspedycja Psiej Ligi zadziwiona została tak szybkim pojawieniem się zjawisk świetlnych na niebie. Windukind poinformowany przez swoich ludzi że „już chyba się zaczęło” spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi.
- Niemożliwe – powiedział, zamykając notatnik i wstając z miejsca.
Last edited by Raflik on Sat Sep 28, 2013 10:24 am, edited 2 times in total.
User avatar
c914
Posts: 595
Joined: Sat Jan 03, 2009 10:30 am

Re: Juno 2

Post by c914 »

Gdy tylko autobus zatrzymał się setka orków niemalże rozerwała pojazd na strzępy by dostać się na plaże. Sergiej został sam, przez chwilę zastanawiał się co robić. Bez problemu mógł udać się na rozmowy delegacji CA z Psią Ligą, proszony czy też nie. Jednak z wiedźmą zawarł układ – żadnej rozróby, postanowił dotrzymać złożonej obietnicy. W granicach zdrowego rozsądku oczywiście. Poza tym miał też własne sposoby by dowiedzieć się co się dzieje podczas spotkania przywódców Psiej Ligi oraz Chaotic Alliance.

Do jego uszu doszły gromkie okrzyki orków gdy okazało się, że poza piwem przygotowano istną wyżerkę. Stoły ustawione na plaży aż uginały się od nadmiaru jedzenia. Przypomniały mu się stare dobre czasy kiedy razem z dawnymi kompanami broni cieszył się z pierwszej wygranej bitwy. Żołnierz zrozumie żołnierza, nie ważne jaki kolor skóry ma i dla kogo służy. Zarov dziarsko ruszył w kierunku skąd dochodziły odgłosy rozpoczynającej się biesiady.

Piwo jak i inne trunki zaczęły lać się strumieniami. Orkowie wyglądali na nienasyconych i nienapojonych. A najciekawsze było to że niemal każdy z zielonoskórych postawił sobie za punkt honoru wypić kolejkę z przedstawicielem W Kupie Wziętych. Po kilku głębszych piwach Zarovowi jak orkom rozwiązały się nieco języki. Jak przystało na starych wiarusów, szybko znaleźli wspólny język, wspominając dawne walki. Nie minęło kila godzin i zaczęły się prawdziwe żołnierskie zabawy. Strzelano do drzew, rzucano toporami w ruchomy cel, skakano przez coraz to większy ogień podsycany drewnem z pobliskich bungalowów, urządzono zawody w siłowaniu się na ręce z klepaniem po mordzie. Jedynie Rzut w dal W Kupie Wziętym nie doszedł do skutku gdyż w przedbiegach doszło do złamania dwóch orkowskich nadgarsków. Kiedy ciśnienie zeszło, a alkohol w organizmie dawał oznaki pierwszego zmęczenia. Orkowie wraz z Sergiejem przysiadli do ognisk i zaczęli gadać, co raz jeden przekrzykując drugiego albo tez waląc rozmówcy po łbie przypadkową deska.

Przedstawiciele Psiej Ligi którzy mieli trzymać piecze nad cała hałastrą CA patrzyli z coraz większym zażenowaniem na wszystko co robili Orkowie z Sergiejem. Jednak ze strony Psiologowców nie padły żadne słowa sprzeciwu. Zachowywali się jak profesjonaliści, orkom pozwalali na wszystko, dbając o to by nie zabrało jedzenia jak i picia.

- Wiecie oni tam wszyscy siedzą, tacy kulturalni, dystyngowani, obyci. Warzą losy całego świata, miarkują kto lepszy a kto gorszy. - lekko bełkotliwie Zarov zagadał do grupy zielonoskórych z którymi siedział przed jednym z ognisk.
- Noo, a my tu sem browce żłopiemy Nie! - ork o imieniu Harg zarechotał.
- Tya to jest życie, żadnego stróżowania, patrolowania , satuo... stulo... Gurch jak to było?
Wywołany ork popatrzył na Harga z politowaniem.
- No to z łapom do łba co się przystawia, co to generalissimus Raflik odprawiał.
- Salutowanie jełopie – Gurch chwycił kufel piwa i jednym chałstem wlał zawartość do gardła.
- Salut to w cholernie ważna sprawa Harg! - fuknął Zarov i przechylił własny kufel ze złocistym trunkiem– A o czym to ja wcześniej... a no oni tam siedza i nie wiedza że granat już wpadł w szambo i teraz mogą się tylko pobryzgać gównem. Popatrz na tego tutaj – długim na 40 centymetrów orkowskim nożem wskazał na przedstawiciela Psiej Ligi którym był nim nie kto inny jak Syrgiusz.
- Popatrz na niego! Gurch kurwa mówie do ciebie! - Sergiej soczyście kopnął w piszczel orka który zajął się właśnie odrywaniem kawału miecha z uda dzika.
- No co no, patrze no, zarazo jedna!
- Gdzie? Tam! Patrz na tego fircyka! - Sergiej dosłownie przekręcił łeb orka w pożądanym kierunku - Widzisz jego oczy, to czysta pogarda, uważa się za lepszego od nas. Czuje się pewny, władczy. A wszystko to domek z kart! Domek z kart!
Postać Zarova niespodziewanie zafalowała i zniknęła. Gruch omal nie wypuścił z mordy kawałka mięsa.

Syrgiusz miał dosyć patrzenia na chałastrę CA, nie dość, że ich maniery pozostawiały o wiele za dużo do życzenia to jeszcze ten obrzydliwy zapach! Całe szczęście Psia Liga dbała o swoich pracowników i za przemęczenie się przez najbliższe godziny otrzyma sowitą premię.
- Wystarczy jedno słowo i cały domek z kart wali się! - Coś szepnęło do ucha Syrguisza. Chciał gwałtownie odwrócić się jednak zima stal dostawionego do grała ostrza przeszkodziła mu.
Pozostali pracownicy Psiej Ligi widząc zagrożenie popędzili Syriuszowi z pomocą. Dwóch pchniętych uderzeniem kinetycznym wylądowało na pobliskich stołach, trzeci zatrzymał się w pół kroku. Jego czoło od ostrza krystalicznej materii dzieliły dosłownie centymetry.
- Wszystko kim byleś i kim jesteś wisi teraz na włosku. Rozumiesz? - Zarov zionąć oparami alkoholu szeptał nadzwyczaj spokojnie do ucha Syrgiusza. Ten przytakną przełykając głosno ślinę.
- Świetnie mój przyjacielu. Widze ,że między nami zaczyna powstawać nic porozumienia. Czy mógłbym prosić cie o przysługę?
Syrgiusz ponownie kiwnął głowa twierdząco.
- Dziękuje. Widzisz ten kwiat czerwonej róży? - Zarov wskazał na stojący nieopodal wazon - Wezdmiesz go w zęby i zaniesiesz natychmiast, bez z włoki do pani Chimerii z pozdrowieniami od wiernych sług oraz przyjaciół ze Zgromadzenia. Niech pamięta, że jesteśmy czekamy i nie zapominamy.
- Ale ja nie mo... - dociśnięte mocniej do gardła Syrgiusza ostrze przerwało wywód.
- Przyjacielu! Jestem mocno rozczarowany, pozwól że cie nieco zmotywuje.
Syrgiusz poczuł jak zimny przedmiot doczepia mu się do skóry karku.
- Własnie otrzymałeś prezent od Zgromadzenia. Niewielki detonator rdzeniowy. - Zarov radosnym tonem oznajmił - Jeśli nie zrealizujesz mojej prośby w przeciągu godziny rozwali ci łeb!
Sergiej odstawił ostrze od grała Remika i dosyć mocno popchnął go.
- No a teraz bądź grzecznym pieskiem i zapierdalaj do pani Chimerii!

Kiedy Syrgisz wręcz w podskokach znikał z pola widzenia orki dopadły ze wszystkich stron Sergieja
- Zarov ty... - Harg szukał odpowiedniego wyrazu w swoim dość ubogim słowniku – jesteś prawie orkiem! Tylko kolor skóry masz do dupy!
Ryk setki gardeł tylko potwierdził to iż słowa Harga były komplementem.
- A teraz...- Sergiej lekko zachwiał się – pokazać wam największy sekret Zgromadzenia? -Zielonoskóre olbrzymy nadstawiły ucha – ja tak wcale nie jestem pijany.
Setka par orkowskich oczu popatrzyła z politowaniem. Tak tak Sergiejku nic nie piłeś, a teraz może prześpij się od krzaczkiem i wytrzeźwiej.

Zarov gwałtownie chwycił jeden z przypietych do pasa noży Harga i rzucił ostrzem. Nóz wbił się w kawał miecha który stoicy nieco na uboczu ork właśnie pochłaniał. Kilku żołnierzy CA gwizdnęło z podziwem.
- Eeee... ale jak to?
- Leprze życie dzięki Krystalicznej materii. Nie będę wam w głowach mącił technobełkotem ale dzięki kilku modyfikacjom KM jestem w stanie kontrolować stan upojenia alkoholowego. Moge być przeźwy i pyk...mogem se zatofczać – dodał głosem mocno wstawionego człowieka który Zielonoskórzy już poznali wcześniej.
- Niezłe! Hej ty mój przyjacielu W Kupie Wziety, a nie dałoby się no tego nam podrzucić?
- A na obsikany topór nam to Gurch?
- Głupi jesteś Harg jak ceb bojowy! Popatrz tylko, chlejesz bimber przed służbom, podczas słuzby robisz pyk i nic nie widać. Raflik się nie czepia boś trzeźwy, Chimernia nic nie czuje po łbie nie wali, a ty tylko zejdziesz z warty i chop od razu wesołyś!
Orki zaczęły rozmyślać o nowych możliwościach jakie dawałaby im odrobina tej technologi.
- Sergiej bracie nasz nieco bledszej skóry i watpłej postury, dało rade by nam to wprowadzić?
Zarov wzruszył ramionami.
- Moge spróbować. Od jakiegoś czasu rdzeń mojego statku zbiera wasze dane biometryczne, być może zaprogramuje tak wasze nadajniki by wytworzyły odpowiednią formę krystalicznej materii i wprowadził ją do waszego krwiobiegu.
- Nooo.... A Zarov dałoby rade wyrobić tego nieco więcej? No wiesz dla kolegów?
Sergiej tylko lekko uśmiechał się. Taka technologia to skarb dla każdego kto lubi wypić. A Harg wraz z Gurchem zarobiliby na tym niezłą fortunę.
- A postawisz drinka?
- No ba... od każdego masz kolejkę nie chopy?!
Okrzyk potwierdzenia aż zatykał uszy.
- Tylko nie tutaj. Idziemy w miasto! - gestem dłoni wskazał na odległą łunę stolicy Juno 2! - Hej misiaczku! - Sergiej wypatrzył ukrytą za krzakiem osobę z obsługi resortu – Podstawiaj autobus i jedziemy do miasta. Cel nabrzeże. Tam gdzie port tam najlepsze burdele i speluny!
- Panie, ja nie mogę, mam inne polecenie, ja musiałbym spytać – człowiek mocno gestykulując próbował tłumaczyć się.
- Rób co ten W Kupie Wziety gada! - Gurch wywrzeszczał po orkowsku tak mocno że omal człowiek z obsługi nie przewrócił się.

Nie mineło pięć minut i cała banda orków wraz z Sergiejem, tym razem ustawionego na przodzie autobusu jechała do miasta. W tle za przezacnym na złamanie karku pojazdem unosiła się mocna metalowa muzyka:

https://www.youtube.com/watch?v=5_nYgeYc90g

Rdzeń na okręcie Roju otrzymał odpowiednie rozkazy i bazując na zebranych informacjach o fizjologi Orków rozpoczął programowanie krystalicznej materii nadajników, w ciągu niespełna godziny pierwsza partia materiału powinna być gotowa. Sama Hara dryfowała w bezpiecznej odległości od floty CA i obserwowała poczynania Chaotyków. Wcześniej wystrzelone sondy zajmowały już pozycje gotowe do przyglądania się jak przebiegają rozmowy Winkudina oraz Chimerii.

Tymczasem dalej z zaciśniętymi na róży ustami Srgiusz dobiegał do drzwi kwatery wiedźmy. Miał nadzieje ze nie przeoczy żadnego słowa przekazu, zimno detonatora nie dawało mu zapomnieć o tym co powiedział Zarov. Czego Remik nie wiedział to, że detonator był zwykłym nadajnikiem Sergieja.
Last edited by c914 on Sun Sep 29, 2013 8:25 am, edited 2 times in total.
USS George Washington - 90 tysiecy ton dyplomacji.
User avatar
Chimeria
Posts: 824
Joined: Fri Aug 29, 2008 7:28 pm

Re: Juno 2

Post by Chimeria »

Niewiele osób wie, a jeszcze mniej uwierzyłoby gdyby dowiedziało się, że również CA – niosąca śmierć i pożogę organizacja – również ma swój własny dział śledczy. I to nawet nienajgorszy. Nie składa się on, co prawda z rzeszy agentów, gotowych pod postacią papieru toaletowego wkraść się do toalety Distanta i podsłuchać jego najskrytszych myśli, ale nadal był dobry, by wyłapać ważne informacje. Ekipa kilkudziesięciu demonów, które przeszło przez sito testów inteligencji i lojalności została powołana do życia przez Chimerię, aby zajmowali się tym, na co ona już czasu nie miała. Dowodziła nimi młoda i prężna demonica, której ojciec zginął w bratobójczej wojnie z Triumwiratem – Ellie.

To właśnie ona wysłała Chimerii najświeższą wiadomość, gdy przywódczyni była już na Juno 2.

*

Chimeria zaś jechała nieco spokojniejsza. Co jakiś czas patrzyła kątem oka na kierowcę. Całkiem sympatyczny z twarzy, ułożony, ewidentnie dobrze wytresowany przez Windukinda. Obserwowała wyczyny Tarietha w wyścigu Yellow Line i zyskał u niej ten minimalny poziom szacunku, by nie rozszarpała go na miejscu za sam fakt bezpośredniego odebrania jej nadajnika. Przecież wystarczyło poprosić. Bardzo nie lubiła wdzierania się w jej bubble space i nie stanowiło to dobrego początku. No, a zabicie przedstawiciela PL na dzień dobry mogłoby nie zostać odebrane jako zachęta do współpracy. Trzeba wytrzymać jeszcze trochę, jeśli ten cały zachód który musiała wykonać okaże się bezowocny, bez wyrzutów sumienia wpuści na planetę Caibra. Uposażonego. Ostatnio dobrze mu szło ujeżdżanie planet.

Kiedy znużona mijała przepiękną plażę i powieki powoli opadały jej skłaniając do snu, poczuła nagłe grzanie w kieszeni płaszcza. Wyciągnęła kryształową kulę i szybkim ruchem odblokowała ją. Błyskawicznym ruchem oczu złapała jeszcze spojrzenie Tarietha w lusterku wstecznym.
- Bez stresu, nie wybuchnie. – uśmiechnęła się i wróciła wzrokiem do szklanej powierzchni.
-Nie śmiałbym nawet podejrzewać. – powiedział niepewnie i szybko wrócił do patrzenia przed siebie.

Chimeria spokojnymi ruchami palców przesuwała wiadomość od demonicy. Zwięzły i konkretny raport, to coś w czym Ellie była dobra, no i w miarę kumała technologie konkurencyjnych organizacji.
A więc wszystkich dotknęła paskudna zaraza. Czyżby Windu chciał mnie sprawdzić? ” – pomyślała gniewnie wiedźma przeglądając rzeczowy opis rzeczy, które zostały skradzione innym organizacjom. Najbardziej jednak zainteresowała ją wzmianka o BOZie, który od dawna – nawet jeśli już trochę przestarzały – był żywym pomnikiem niesnasek i wojny. Warto byłoby go odzyskać przy sprzyjających wiatrach.
Wiedźma miała mało podejrzanych, choć kilka parametrów przesłanych od Ellie mogło dawać trop, gdzie należy zacząć szukać. No i Wgryz. Z nim wiązało się dużo. Nie tylko w teraźniejszości ale i przeszłości.
Agenda musiała ruszyć do działania. Nie zdziwiłabym się jeśli na już tutaj są.” – skupiła się na kradzieżach.
Chimeria odpisała szyfrem pytanie o stan na planecie i zgasiła wiadomość, po czym wróciła do kontemplowania obrazu za oknem. Ta plaża była naprawdę piękna.
- Wygląda Pani na spiętą – Tartieh podkręcił radio, z którego właśnie leciał Paradise zespołu Coldplay.
- Miałam dzień pełen emocji. – westchnęła będąc myślami bardzo daleko. Odpowiedzi od Ellie szybko nie otrzymała. Humor psuł się jej z godziny na godzinę. Ręką pogładziła łęczysko leżące obok na siedzeniu.

*

Domek był w miarę przyzwoity jak na taką planetę. Chimeria rzuciła torbę na łóżko i spojrzała w lustro zawieszone na ścianie. Przypomniały się jej czasy zwykłych przygód, bez światowej polityki i międzyplanetarnych walk o wszystko.
Cichym pstryknięciem zapaliła kominek w łazience i kilka lamp. Westchnęła ciężko i wlazła do wanny.
Zapewne Winukind oczekuje jakiegoś formalnego ubioru, jakby cokolwiek takiego kiedykolwiek miało miejsce w mojej organizacji.” – zaczęła się bawić kosmykami włosów.
Zdecydowanie jednak nie zamierzała ubierać się w żadne odświętne suknie, które ani jej nie pasowały, ani były wygodne, ani pozwalały skupić się wyłącznie na interesach.

Stwierdziła więc, że założy oficjalne ubrania, zakładane tylko na uroczysty kongres Wiedźm, który odbywał się przez wiele lat zanim Chimeria zdobyła władzę i zamieszkała na innej planecie.

Bordowy płaszcz z zamszu, z szerokimi rękawami był idealnie skrojony do jej figury, a na krawędziach, mieniły się złotem delikatne wzorkami w kształcie płomieni. Długa spódnica nakrywała pończochy włożone w wysokie buty na obcasach, a ręce ukryte były pod rękawiczkami z wyrysowanymi na dłoniach pentagramami. Po wewnętrznej części palców widać było delikatnie wyszyte złotą nicią runy. W kieszeni cicho zabrzęczały fiolki.
Z zadowoleniem sprawdziła, czy wszystkie potrzebne rzeczy ma przy sobie i skierowała się do wyjścia.

Z pewnością Winukind ma już wyrobione zdanie na temat Chaotyków, istnieje prawdopodobieństwo, że nie doceni mnie z racji krótkiego stażu.” – pomyślała z uśmiechem naciskając klamkę.

Gdy otworzyła drewniane drzwi przed jej oczami pojawiło się niesamowite zjawisko, które szybko starło uśmiech z jej ust.
Stał przed nią nieco spięty Psioligowiec z… różą w zębach. Zębach, które chyba lekko dygotały. Poruszał się nieco nerwowo przestępując z nogi na nogę.

-Tak? – spytała zaskoczona, czując podskórnie, że to paskudny żart. – To kolejna eskorta na spotkanie, bym nie zrobiła po drodze burdelu? – rzuciła kwaśno marszcząc brwi - Albo żebym się nie zgubiła i pół osady nie wiedziało że tu stacjonuję?
-Nie…- powiedział niepewnym głosem. Do kroćset, trafił od jednych popaprańców do drugich. – To wyraz szacunku przesłany wraz z gorącymi pozdrowieniami od Siergieja Zarova, przyjaciół ze Zgromadzenia oraz wiernych sług z Chaotic Alliance. – powiedział dusząc w sobie gniew i ale i poniekąd strach. Zgromadzeniowiec, przybywszy tutaj nieproszony na pewno nie miałby oporów, by rozwalić nawet wysoko postawionych członków Psiej Ligii.- Prosili, aby przekazać, że są i pamiętają.
Płonące prawie prawdziwym ogniem oczy wiedźmy nagle przygasły.
- Ja pieprze. To pewnie moje orki świetnie się bawią i są pijane w sztok. A jak przyjdą pozwy o alimenty, to trzeba będzie zrobić dzieciobójczą misję. – westchnęła myśląc już rachunkami. – Seriously, Zarov… - w zasadzie pomysł całkiem ją rozbawił.

Odebrała różę i poobracała ją chwilę w palcach. Nawet wyglądała na prawdziwą.
Przecież doskonale wiem Zarov, że jesteś i nas obserwujesz. Przecież nie poświęciłbyś lekką ręką takiego spotkania... zwłaszcza dla picia z orkami. Wygląda na to, że mój oddział trzeba będzie przeczyścić… w całości.” – Źrenice wiedźmy zalały się szkarłatem, a powietrze wokół róży zafalowało.
To naprawdę przeurocze, że tak wszyscy wokół mnie skaczecie. Małej, bezbronnej, z pewnością nie dającej sobie rady z tak ogromną organizacją wiedźmy.” – uśmiechnęła się odsłaniając kły, a w miejscu, gdzie palce ściskały łodyżkę, pojawił się ogień. Róża zapłonęła i momentalnie obróciła się w proch, który wiedźma strzepnęła pstrykając palcami, po czym automatycznie przeniosła wzrok na psioligowca. Ten drgnął pod jej ciężkim spojrzeniem. Wszak nie raz widział zaklęcia spalające, więc zniszczenie róży nie wywarło na nim nawet najmniejszego wrażenia. Jednak demoniczny wzrok jakim potraktowała go Chimeria spowodował przeszywające ciarki na ciele. To nie jest wzrok, który pasuje do drobnej dziewczyny.
Wiedźma jednak szybko otrząsnęła się z zamyślenia i przydeptawszy popiół na podłodze zwróciła się do podwładnego Windukinda, przywołując na twarz najmilszy możliwy uśmiech.

-Dobra. Prowadź na tą całą imprezę.
-Proszę za mną. – Syrgiusz odwrócił się sztywno i poprowadził Chimerię wąską ścieżką. Wiedźma momentalnie ujrzała mały nadajnik na karku i uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili wahania podbiegła do Psioligowca i wzięła go pod rękę. – Niby kultura, ale damy to nie potrafią poprowadzić. – uśmiechnęła się sympatycznie i we dwójkę dotarli do Sali, w której oczekiwał ją Windukind.

Pierwsze co przywitało Chimerię to setka niepewnych spojrzeń innych członków Psiej Ligii. W ich oczach widać było mieszające się uczucia niepewności, strachu, pogardy ale i zaciekawienia. Po chwili ciszy wiedźma sięgnęła po kieliszek wina stojący na tacy miejscowego kelnera, a szczęk naczynia był jedynym dźwiękiem unoszącym się w przestrzeni. Uśmiechnęła się szeroko.
- Ładnie tutaj. To gdzie dalej?


Image
User avatar
Windukind
Posts: 1125
Joined: Fri Aug 29, 2008 12:53 pm

Re: Juno 2

Post by Windukind »

Ciszę i pełne skupienie przerwał odgłos kroków na drewnianej podłodze. Z ciemniejszego kąta sali wyłonił się Windukind, archont Psiej Ligi. Stanąwszy przed Chimeria, poświęcił chwilę … która rozciągała się jakby w nieskończoność… aby przyjrzeć się przybyłej, po czym pokiwał głową, a jego twarz rozpromienił szczery uśmiech. Wzrok obojga przywódców spotkał się.
- Nie ma takich słów, które by opisały moją radość z Twojego przybycia Pani – jego oczy! Chimeria zawsze słyszała, że Windukind nosi opaskę zasłaniającą, lecz tym razem miała uczucie, że widzi turkus upływającego czasu. Dziewczyna potrząsnęła głową, aby oswobodzić się od tej myśli, co za bzdura. Archont tymczasem sięgnął po kieliszek wina i stanąwszy obok niej, odwrócił się do zebranych w sali.
- Przyjaciele, Psio Ligowcy powstańcie! – wzniósł rękę ze szkłem wysoko nad głowę. Zaszurały krzesła Windukind wziął wdech– Jesteśmy świadkami jednego z najbardziej niezwykłych wydarzeń. Tej nocy na Juno2 spotkają się kwintesencje Chaos i Ładu, aby dyskutować o losach uniwersum. Właśnie dziś, podczas deszczu meteorytów, zapomnimy o przeszłości, aby kuć przyszłość!
Sala rozbrzmiała jednym zgranym dudnieniem uderzenia pięści o stół. Przywódca Psiej Ligi odczekał chwilę.
- Wypiłmy więc za przywódczynię CA, aby jej siła i mądrość dorównywały urodzie, aby jej rządy inspirowały kronikarzy od dziś i po wsze czasy! Toast!
- Hauuuu! Hauuuu! Hauuuu! – basowy okrzyk wyrwał z kilkudziesięciu gardeł. Po czym zebrani opróżnili podniesione kieliszki.
Chimeria prawie rozpłynęła się nad aksamitnym bukietem jednego z najlepszych elfickich win. Kiedy odłożyła kieliszek salę wypełniły dźwięki bębnów, skrzypiec i fletów.

I came by a house last night
And told the woman I am staying
I said to her:
The moon is bright and my fiddles tuned for playing


- Mocne przemówienie – „i wino” pomyślała.
- Warto jasno zakomunikować ludziom, że świat się zmienia. Słyszałem, że zaprosiłem jedną z ostatnio najbardziej rozchwytywanych osób – Windukind zaoferował swoje ramie i poprowadził rudą dziewczynę do stolika.
- Przynajmniej byłeś pierwszy.
Kiedy usiedli znów wróciły do niej turkusowe oczy. Nalał jej wina.
- Nie nosisz opaski? –żachnęła się Chimeria, po czym szybko spróbowała się poprawić - Znaczy słyszałam, że masz coś wspólnego z podróżowaniem w czasie. Myślę, że ważnym pytaniem w tym momencie jest czy znasz przyszłość?
- Tak... – Windu zza świec wyszczerzył zęby
- Jak?
- Planuję ją
- Cooo? Głupi..
- Trick? W takim razie pokażę Ci sekret , jak podróżnicy zwalniają czas. Podnieś swój kieliszek przed siebie…
Chimeria posłuchała i zamarła w oczekiwaniu. Psio Ligowiec w pełnym skupienia, wolnym i dramatycznym geście stuknął swoim szkłem o jej. Dziewczyna pokryła się rumieńcem.
- To nabiera więcej sensu, jeśli zauważymy, że czas jest tylko jednostką mierzenia odstępów między zdarzeniami – Windu mrugnął po czym popił łyk.
- Wkręcasz mnie!
- Tak, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz spróbowawszy naszych dań. Zresztą jesteś pewnie bardzo głodna.
Była. Od wielu godzin nie miała nic w ustach. Podano polędwicę faszerowaną kremem z grzybów bolete z gęsią wątróbką w sosie cabernet. Mięso było wyśmienitea, a Chimeria miała wilczy apetyt. Niestety etykieta wymagała powstrzymania się. Zerknęła na Psio Ligowca.
- Jedz, przed nami jeszcze wieczorna wyprawa – Windu odwrócił wzrok i spojrzał na środek sali, gdzie pojawił się właśnie Tarieth.
Wiedźma chciała już zapytać się, gdzie się wybierają gdy ucichał muzyka.
- Szanowny gościu, archoncie, towarzysze – rozpoczął mistrz złodziei unosząc kieliszek – pozwólcie uczcić sukces na Coddar jednej z naszych najlepszych negocjatorek, Arrain Volage!!
- Hauu!, Hauuu! Hauuu! – do okrzyków dołączyły brawa. Młoda kobieta, ubrana przepiękną suknię wstała z miejsca i uroczo dygnęła. Wzniesiono toast. Jednakże Tarieth nie miał najwyraźniej zamiaru kończyć…
- Możecie nazwać mnie dziś zwycięzcą, bo jako pierwszy poproszę ją do tańca.
Zebrani zadudnili pięściami w stół. Po czym Arrain nie starając się nawet ukryć zaskoczenia wyszła na środek. Orkiestra zagrała rumbę i publiczność mogła oglądać kocie ruchy obojga tancerzy. Szczególnie Tarieth imponował zwinnością, a jego ręce pewnie oplatały negocjatorkę. Gdy piosenka się skończyła, dziewczyna podziękowała i ruszyła na miejsce..
- Teraz zobaczymy jak nasza najlepsze negocjatorka, zdobędzie z powrotem to – mistrz złodziei nagle wydobył niewiadomo skąd czarny stanik.
Wybuchły śmiechy, ale równie szybko ucichły. Wszyscy czekali na odpowiedź Arrain. Ta zerknęła na Tarietha przez ramię, bo czym sięgnęła do ramiączek sukni.
- To proste – prawie wyszeptała słodkim pociągający głosem -chyba nie chcesz być jedynym mężczyzną na sali, który nie widział piersi Arrain Volage.
Złodzieja najwyraźniej zatkało, po czym zwiesił głowę. Przy śmiechach i aplauzie odrzucił stanik właścicielce. Spojrzawszy jednak na swój stolik, rzucił do grupki Kłów:
- Ktokolwiek pozwoli jej usiąść przed północą ma pobudkę o szóstej rano.
Negocjatorkę szybko porwano znów do tańca.

Tell me that the night is long
Tell me that the moon is glowing
Fill my glass I'll sing a song
And will start the music flowing

Chimeria sięgnąła znów po wino, jednak tym razem została delikatnie powstrzymana przez rękie Windu.
- Odłóż to na razie. Chciałbym, abyś miała czysty umysł przynajmniej przez połowę nocy.
- A co będziemy robić przez drugą połowę?
- Bawić się – Psio Ligowiec obdarzył ją tajemniczym uśmiechem i nalawszy wody położył przed wiedźmą szarą kopertę.
- Co to? -Ruda dziewczyna powoli ją otworzyła wyciągając plik planów technicznych oraz zapisków.
- Z naszych danych wynika, że od rzucenia Wisha nie tylko wasza flota legła w ruinie, ale również gospodarka. Statki kupieckie mają spore utrudnienia i ograniczenia, a bez tego będzie ciężko CA się podnieść do dawnej chwały. Opierając się na technologii rozwijanej przy użyciu kryształów Stabilium chcielibyśmy stworzyć wyrwę w Wishu, międzyplanetarną autostradę pozwalającą na dogodny handel w układzie.
- Nie rozumiem - Chimeria kartkowała uważnie dokument – co z tego będziecie mieli.
- Niewiele, pozwólcie nam z Wami handlować, nie zabijajcie dyplomatów, nie strzelajcie do statków – na ustach Windu znów zagościł uśmiech.
- Nie będzie łatwo.
- Wiem, ale jeśli nie zaczniemy, to nic się nie zmieni. Poza tym obawiamy się syndromu Orkadis.
- Syndromu Orkadis?
- Izolacja jednostek lub społeczeństwa popycha je w kierunku ekstremów. Żaba żyjąca w studni, będzie zawsze widziała niebo jako niewielkie koło i nigdy nie zrozumie przez to śpiewu ptaków.
- Widzę, że będzie potrzebowali kilkanaście kryształów, warto? Co więcej macie tyle?
- Kryształy są nic nie warte, jeśli będą leżały w magazynie. Co do ilości, to nasz negocjator został na Coddar i obecnie podpisał umowę na obsługę wrót prowadzącego na planetę. Władze uznały, że Akademia ma zbyt duże dewiacje pod względem moralności, poza tym ma mniejsze budżety i słabszy dostęp do technologii. Muszą się skupiać na danych historycznych, tym czasem każdy kto wynajdzie nowe rozwiązanie i zechce je spieniężyć przychodzi do nas. Oczywiście nie licząc naszych wielu programów kickstarterowych…
- A kontrola nad tym wszystkim i czemu nie zdjąć całego Wisha?
- Wish spełnia świetną funkcję obronną chociażby przeciwko statkom Zgromadzenia. Co do autostrady. Wybudujemy ją razem. Kontrolę oddamy w pełni pod Twoje ręce. Dziś zaufałaś mi, ja chciałbym odwdzięczyć się tym samym.
Chimeria się roześmiała.
- Naprawdę Psia Liga chce wydać fortunę, aby nas wzmocnić? Co to za czasy.
Windukind wybrał najlepszy kawałek mięsa i położył na talerzu przywódczyni CA.
- Jeśli rozpoczniemy współpracę, Wasz wzrost będzie dla nas powodem do radości. Tak jak mocniejsze stają się ogniwa jednego łańcucha. Podejście mojej organizacji może wydawać Ci się dziwne, ale wierzę, że pewnego dnia zrozumiesz.
- Czeka mnie ciężka decyzja.
Windukind wytarł chustą usta i odczekał aż Chimeria skończy posiłek.
- Większość ludzi całe życie narzeka, że nie może nic wokół siebie zmienić. Ty zaś, przywódczyni masz w rękach losy całego uniwersum. Zastanów się… Zapraszam – podał wiedźmie ramię i poprowadził ją do wyjścia z restauracji. Przechodzili między bujającymi się pod nurtem rzeki drewnianymi platformami.
- Kiedy Cię tu zaprosiłem, zastanawiałem się czy zamiast tego miejsca nie wybrać pięciogwiazdkowego Spa, opery i wytwornej sali balowej..
- Ale…
- Kiedyś moi dyplomaci pokazali mi obraz. Przedstawiał młodą, rudą dziewczynę w lesie, na skale, tuż przed sabatem. Na jej twarzy widać było uśmiech. Pomyślałem, że skoro tyle czasu spędzasz w zamczysku, może chciałabyś przypomnieć sobie te czasy.
- Hm… - może to przez to wino, może przez ciepłą noc, Chimeria rzeczywiście zaczęła przypominać sobie dawne obrazy, kiedy była jeszcze młodą naiwną wiedźmą.
- Poza tym zwróciło mi to uwagę, że jesteśmy w pewnym sensie tacy sami – Windu zatrzymał się na chwilę i spojrzał Chimerii w oczy – półelf i wiedźma – ruszyli dalej – istoty lasu, nocy i magii.
- Gdzie właściwie idziemy?
- Znasz baśń o wiedźmie i półelfie.
- Nie przypominam sobie.
Doszli do ostatniej platformy.
- Więc od jutra będziesz znała jedną.
Przed nimi w świetle jednej z satelit Juno 2 ukazała się góra.
- Nazywają ją Shan Ho’ Ke. W naszym Górą Duszy. – archont wskazał przedstawicielce CA łódkę, podobną do tej, którą tu przypłynęła. W środku znajdowały się owcze skóry, butelki z winem oraz zawiniątka z jedzeniem. Półelf zeskoczył i bez problemu utrzymał równowagę po czym pomógł wiedźmie wejść. Płynęli w górę rzeki, przez dżunglę wypełnioną śpiewem ptaków i rzadziej rykiem dzikich zwierząt.
- Czemu mnie tam zabierasz?
- Bo jest to idealne miejsce, aby przedstawić Ci drugą sprawę.
- Zgaduję, że znajduje się tam jakaś mistyczna moc…
- Są trzy kamienne ścieżki prowadzące na szczyt. Wśród drzew i krzewów można znaleźć wiele dziwnych posągów i kapliczek. Podobno w tym góra odbija duszę pielgrzymów przybywających na nią. Mówią też, że pakty na niej zawarte wiąże, coś więcej niż słowo.
- A, co znajduje się na szczycie?
- Coś na kształt małej wieży sygnalizacyjnej. W taką noc jaki dziś podczas przelotu wędrowców rozpala się w niej stos wysyłając wiadomość do pobliskich wiosek, że czas zacząć festiwal. Dziś należy ona do nas, więc mamy misję do spełnienia.
Wkrótce dotarli bo brzegu pod zboczem góry. Psio Ligowiec wciągnął łódź na ląd po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął małą gwizdek. Zadmuchał dwa razy. Las jakby zamarł. Wtem z krzaków wyszedł ogromny biały jeleń. Chwilę później z innej część wyłonił się kolejny tym razem gniady. Oba miał już założone rzędy. Windukind przyprowadził je obydwa do wiedźmy
- Biały Wicher jest Twój – pomógł jej usadowić się na grzebiecie lenia.
- Jest noc i dżungla. Nie ma tu drapieżnych zwierząt?
Windukind zamyślił się przez chwilę.
- Podobno widziano tu wielkie białe tygrysy ,ale myślę – pokręcił głową- że najgroźniejszą istotą ze wszystkich na tej górze jesteś Ty.
Trzeba było mieć naprawdę nieskończone pokłady odwagi, aby wejść z przywódczynią Chaotic Aliance na akurat tą górę.
Last edited by Windukind on Mon Sep 30, 2013 9:50 pm, edited 2 times in total.
We do not sow


Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
User avatar
Raflik
Posts: 161
Joined: Sun Jan 04, 2009 4:43 pm
Location: #care

Re: Juno 2

Post by Raflik »

Define your meaning of war
To me it's what we do when we're bored
I feel the heat comin' off of the blacktop
And it makes me want it more.



Lądownik CA z ogromną prędkością zbliżał się do planety, w dupie mając wszelakie konwenanse I procedury. Czerwony punkcik na niebie mógł zostać uznany za pierwszy „prawdziwy” meteor, zwłaszcza że obsługa kosmoportu, pomimo heroicznych prób, nie była w stanie w jakikolwiek sposób nawiązać z nim kontaktu. Ani z lądownikiem, ani z pozostałymi statkami CA. Nie pomagał rój meteorytów który skutecznie zniekształcał fale radiowe, ani aktywne zagłuszanie wprowadzone przez te kilka statków CA. Ostatni udany kontakt miał miejsce, kiedy kierownik kontrolerów polecił nadać uprzednio nagrane oświadczenie rządu dotyczące opuszczenia atmosfery ze względu na własne bezpieczeństwo, wysyłane wszelakim statkom w dniu przejścia Wędrowców. Establishment Juno2 nie został jeszcze poinformowany przez kierownictwo kosmoportu o pojawieniu się CA, raz z tego względu aby nie psuć szychom zabawy, a dwa, siedem statków to jeszcze nie inwazja, niemniej wszyscy z lekką zgrozą spoglądali na swe zaśnieżone monitory, z których wynikało iż statki CA wypuściły „coś” na spotkanie meteorów – rozdzielczość nie pozwalała dokładnie zbadać co to. W tym momencie pierwsze meteory zarówno weszły w atmosferę, jak i uderzyły o burty statków CA. Możliwości technologiczne kosmoportu z JUNO2 do śledzenia wydarzeń na orbicie zakończyły się. Postanowiono jeszcze raz nawiązać połączenie z lądownikiem, który żarzył się jadowitą czerwienią.
Połączenie oczywiście nie udało się. Pomimo ogromnej temperatury na zewnątrz, cała aparatura w środku była zmrożona, i pokrywała ją cienka warstewka szronu. Ciemność zmącona była bladym światełkiem jednej również oszronionej lampki. Światło padało od tyłu, na lodowy tron znajdujący się w wnętrzu pustego lądownika. Na tronie siedział Raflik z założonymi rękami. Jego głowa była pochylona, dlatego nie dało się dostrzec wyrazu jego twarzy. Jedno było pewne… „zamarzał” ze złości.

***

If it's a fight, I'm ready to go
I wouldn't put my money on the other guy
If you know what I know that I know


Kiatis sprawiało wrażenie opustoszałego. Znaczna większość turystów wybrała się w słabo zaludnione regiony w dżungli lub w górach aby podziwiać meteory w pełnej krasie, niezakłócane przez miejskie oświetlenie. To samo uczyniła większość miejscowych, sprawiając iż w mieście znajdowały się tylko osoby charakteryzujące się największym pechem, iż ich dyżur wypadł w tę jakże niepowtarzalną noc, pragmatyczni złodzieje przekładający zasobność sakiewki nad wrażenia estetyczne, oraz wieczni malkontenci, których nigdy nic nie zadowoli. W takie to miasto wbił się autobus pełen orków i ich chwilowego nowego kumpla. Tłum wręcz wypłynął kiedy tylko autobus zatrzymał się w punkcie docelowym, całkiem blisko zawalonego różnorakimi statkami kosmicznymi kosmoportu. Bystry wzrok Zarova zauważył całkiem spory krążownik opatrzony logo Agendy stojący na uboczu. Uśmiechnął się tylko pod wąsem po czym głośno rzekł
- No dobrze, Chodźmy umoczyć nasze zakazane gęby w tutejszych specjałach. Mam nadzieję iż mają tu spiritus w połowie tak dobry jak ten który pędziliśmy w Saturatrorze
- Hę? A co to? – zapytał Harg
- Nah, stare dobre czasy…-zaczął Sergiej -…okazuje się że wampiry i ich hybrydy….
- Nie to… Gwiazdo spado! – Wielki brudny paluch Grucha powędrował do góry wskazując na pocisk, który zbliżał się szybko do ziemi.
- A.. to… to jeden z waszych lądowników desantowych – wykazał się znajomością Zgromadzeniowiec. – i uderzy w ziemię za…. chwila…. –
Kilkaset metrów od gapiącej się grupy, tuż przy ogrodzeniu kosmoportu, zgodnie z wszystkimi procedurami I wytycznymi wewnętrznego regulaminu CA dotyczącego impaktowych lądowników desantowych, wbił się w ziemię pojazd CA, powodując lekkie uszkodzenia w najbliższej okolicy, i niewielki, kilkudziesięciocentymetrowy krater. Jego drzwi otworzyły się prędko, lecz zamiast klasycznego dla CA wysypania się z wnętrza żołnierzy/demonów/czegokolwiek co głośno krzyczy i strzela, wydobył się z niego niesamowity chłód, który szybko dosięgnął wesołą kompanię.
- Oż w dupę… - jęknął jeden z orków.

Dla Zarova otwór mienił się obrzydliwymi odcieniami magii. Bardzo potężnej magii, kiedy nagle Harg i Gruch, dwa najbliżej stojące niego orki, chwyciły go bezpardonowo za ręce i wykręciły je do tyłu z iście orkową gracją, unosząc całego Sergieja kilka centymetrów nad ziemią.
- Hej… Kamraci co jest? – zapytał lekko zirytowany
- Słuchaj… dwie flaszki... i garniec piwa… i moja szczęśliwa ostrzałka do toporów, tylko udawej złapanego. – szepnął Harg
- Ja dorzucę drugie tyle… niech ino se pójdzie… bo inaczej może być dla nos źle. I to cholernie…
- Khhh… - Zarov mógł uwolnić się w każdej chwili, jednak postanowił poczekać na rozwój sytuacji. – będziecie jeszcze musieli dorzucić coś ekstra.- odpowiedział cicho orkom.

Z kapsuły wyłonił się Raflik… i bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego.

***

It's been a long time coming
And the table's turned around
'Cause one of us is going
One of us is going down


-Tarczownik I melduje uszkodzenia kadłuba na poziomie 34%.
-Dalej panowie. Mielimy to na mniejsze kawałki.
-Nie da się... jest ich za dużo… cholernie za dużo!
W kosmosie trwała gorączkowa walka o przeżycie. Pomimo ogromnej siły ognia jaką dysponowała grupa statków, dezintegracja wszystkich meteorów była niemożliwa. Te większe, powyżej 100 metrów średnicy były z mniejszą lub większą skutecznością zestrzeliwane. Te mniejsze, poniżej 10 metrów nie miały praktycznie żadnego wpływu na potężnie opancerzone burty statku. Problemem były meteory mieszące się pomiędzy, zbyt małe do namierzenia, a dostatecznie duże do przedarcia się przez poszycie. Pierwszy w rzędzie statek cierpiał najgorzej, dodatkowo przez to iż blokował ogień z większości dział znajdujących się bezpośrednio za nim jednostek.
- Te cholerne miny… odpalcie je w końcu.
- Jeszcze nie, poza tym po ich odpaleniu rozpęta tu się prawdzie piekło. Musimy jak najlepiej obliczyć ewentualne trajektorie odłamków. Czasu na reakcję nie będziemy mieli praktycznie wcale. – Główny dowódca starał się chłodno kalkulować, o ile można to robić w rozszalałej od meteorów przestrzeni.
- Sir zbliża się meteoryt klasy planetoidy, wszedł już w zasięg min.
- Dobrze. Rozłupmy go na pół, a miny wyczyszczą ewentualny debris, I będziemy w miarę bezpieczni. Główne działo… - eksplozja wstrząsnęła mostkiem głównego statku z grupy. -…RAPORT!
- Główne działo poszło się…
- CO TAKIEGO?
- Jako najbardziej wystający element statku było najbardziej narażone na uszkodzenia… no i…
- SIR! PLANETOIDA NA KOLIZYJNYM. Ona nas zmiecie, Musimy coś zrobić! JUŻ! – Przerażenie na twarzy technika było prawdziwe. W kosmosie mimo wszystko nie zwykło się siłować z asteroidami o ponad kilometrowej średnicy.
- Ah… pierdolić to. DETONOWAĆ MINY! NATYCHMIAST!

Seria eksplozji przyniosła chwilę wytchnienia statkom CA. Wszelakie małe asteroid wyparowały. Pozostała część została pchnięta w atmosferę planety, w tym też takie jakie nigdy nie powinny się tam znaleźć, wystarczająco duże aby nie ulec całkowitemu spaleniu w atmosferze. Natomiast planetoida…

- O KURWA! – rozległo się w eterze.
Planetoida rozerwała się na trzy kawałki. Dwa pchnięte siłą eksplozji uniosły się powyżej formacji, i uciekały od planety, natomiast trzecia…
Stosunkowo niewielki kawałek skały, raptem 400 metrów napędzony siłą eksplozji zderzył się z trzykrotnie większym statkiem.
Seria eksplozji przyniosła śmierć. Pierwszy statek przestał istnieć. Powstające zmieszane szczątki skały I metalu zaczęły gęsto wchodzić w atmosferę. Nowe, chaotyczne trajektorie ciał niebieskich zmiotły część satelit szpiegowskich Zgromadzenia, gdyż te aby zbierać dane z planety, takie jak podsłuch czy nagrywanie musiały przebywać w rzeczywistości, a nie w podprzestrzeni, jednak żaden z członków CA nie zauważył tych dodatkowych pomniejszych wybuchów.
Jako pierwszy ocknął się dowódca.
-Co się gapicie jak łosie. Walić z dział, bo podzielimy jego los!
Statki CA rozpoczęły ostrzał na nowo, tym razem większa ilość dział mogła być zaangażowana, z powodu zwolnienia się miejsca w przestrzeni.

***

The words circling in my brain
You can treat this like another all the same
But don't cry like a bitch when you feel the pain


Raflik podszedł do „swojej” bandy, lustrując wszystkich ponurym wzrokiem.
- Panie generale! Meldujem że złapaliśmy wroga! – powiedział szybko Gruch
- Tak tak! I prowadzim go do Pana, tutaj… znaczy… w kosmos nazot. Ale generał przyleciał. – dodał szybko zdenerwowany Harg.
- Dobrze się bawisz? Co Siergej? – Zapytał się Zarova Raflik
- No cóż. Muszę przyznać że masz wesołą kompanię. Aczkolwiek mogli by nabyć nieco ogłady, troszkę mi niewygodnie! – rzekł Sergiej ni to do Chaotika, ni to w przestrzeń z nutą pretensji w głosie. Orki wyczuwszy to instynktownie opuściły lekko „jeńca”, tak że dotykał stopami podłoża, jednakże pod lodowym wzrokiem Raflika, powrócili do poprzedniego chwytu i ponownie uniosły Zarova w górę.
- Nie zapominajcie się. Czyżbyście zapomnieli kto jest wrogiem, a kto przyjacielem?
- No nie… może i pić umi, ale wróg to wróg…- Odpowiedział z lekkim drżeniem Harg. Niestety dla niego, Raflik wyczuł to drżenie.
- Zobaczycie jaki z niego przyjaciel. Pierwszy przyczyni się do waszej zguby. Hej zgrajo.- zwrócił się do pozostałych orków. Zobaczymy czy ten pan z Zgromadzenia jest waszym przyjacielem, a Harg i Gruch posłużą za przykład.
- E… my ni… - Zaczeły oba orki jednocześnie, kiedy Raflik chwycił je za klapy czegoś co od biedy można by nazwać mundurem.
Zarov poczuł zwalający z nóg smród magii, a następnie na wykręconych przegubach dłoni potworne zimno. Krystaliczna materia zawarta w nim natychmiast zaczęła zwalczać skutki zaklęcia, toteż sam uszedł przed nim bez szwanku, czego nie można było powiedzieć o dwóch podtrzymujących go orkach. Ich procesy życiowe ustały. Tkanki zamarzły. Wyglądały jakby jakieś sadystyczne dziecko trzymało je za długo w zbiorniku z ciekłym azotem. Krystaliczna materia w nadajnikach znajdujących się na orkach była w zbyt małej ilości i zbyt blisko potężnego źródła magii aby przetrwać, i również osiągnęła temperaturę bliską zera absolutnego stając się bezużytecznym kawałkiem materii.

Zarov został uwięziony pomiędzy krystalicznymi posągami orków, które ciasno trzymały jego wykręcone w tył ręce, i był uniesiony kilka centymetrów nad ziemią.
- No dalej Siergiej. To tylko zmrożona tkanka. Cholernie krucha. Dwa szarpnięcia I uwolnisz się z ich bratniego uścisku. Oczywiście rozbijesz ich na drobny mak, ale co by to Ciebie obchodziło, mam rację? – Raflik z nienawiścią spojrzał na Zgromadzeniowca. – Ale skoro już tak dyndasz, może mi powiesz gdzie odstawiłeś Chimerię? – Raflik rozpoczął przesłuchanie, ale Zarov dostrzegł elementy pozy bojowej. Ten sukinkot był pewny iż Sergiej zniszczy orki aby się wydostać. W sumie dla niego były już martwe. Zdawał sobie sprawę iż niektóre zaklęcia magiczne są w stanie cofnąć swoje efekty, nie był tylko pewny czy te akurat do nich się zaliczało.

***

It's been a long time coming
And the table's turned around
'Cause one of us is going
One of us is going down


Na wieży kontrolnej kosmoportu nie było wesoło.
- Panie kierowniku. Zarejestrowaliśmy dwa silne wybuchy w górnych warstwach atmosfery, mniej więcej w miejscu pobytu statków Chaotic Aliance.
- Idioci… banda idiotów… W sumie mają to na co zasłużyli… oby tylko nam się nie oberwało – wyraził swe myśli kierownik.
-… O….Matko…. – młody stażysta pracujący przy radarze zrobił się blady jak ściana I chwycił się za głowę.
- Co się stało Nowy? – kierownik podszedł do stażysty i również zaniemówił.
Na ekranie radaru pojawiło się pięć… dziesięć…. piętnaście… dwadzieścia pięć… pięćdziesiąt… pięćdziesiąt obiektów pędzących w stronę ziemi. Resztki wielkiej planetoidy i statku CA. Resztki na tyle wielkie iż przejdą przez atmosferę. Istny deszcz śmierci. Kiedy kolejne odłamki zaczynały być widoczne na radarze, kierownik sięgnął do swego paska po komórkę. Chwilę walczył ze sobą, aby wybrać numer do żony by powiedzieć jak bardzo ją kocha, jednak odpowiedzialność zwyciężyła, i wybrał numer do rządu.

***

This is hardly worth fighting for
But it's the little petty shit that I can't ignore
When my fist hits your face and your face hits the floor


Śmietanka rządowa bawiła się nieziemsko, kiedy zaufany doradca odebrał wiadomość i przekazał ją po cichu głowie planety. Prezydent równie cicho wydał rozkazy, po czym opuścił zgromadzonych. Służby bezpieczeństwa zaczęły wyłapywać co ważniejsze figury i również wtajemniczać w sytuację. Jeśli chodzi o ludzi władzy, oni zawsze są przygotowani na tego typu sytuacje. Potężne schrony mogły pomieścić ich, i ich rodziny, oraz najpotrzebniejszą służbę. Reszta była niepotrzebna, gdyż zajmowała by zbyt dużo miejsca i przyczyniła się do szybszego zużycia zapasów. Kto wywołał panikę, czy niższy stażem ochroniarz, który zachował się niezbyt dyskretnie, czy też któryś z ministrów postanowił także uratować swoją kochankę, która jednak nie była przewidziana na odgórnie sporządzonej liście. Niemniej popłoch jaki ogarnął bawiącą się śmietankę towarzyską pokazał iż bez wyjątków, ludzie u władzy to egoistyczny motłoch ubrany w drogie garnitury i ekskluzywne sukienki . U przebywających już bezpiecznie w schronach najwyższej władzy rozpoczęła się polityczna dyskusja.
- Podobno tę katastrofę, która nas czeka wywołało Chaotic Aliance. – odezwał się minister kontrwywiadu.
- Racja. Co za bezduszne, wrogie życiu, nikczemne istoty. – odpowiedział prezydent
- Podobno był z nimi pakt, w którym zobowiązali się na nas nie napadać. – zastanowił się minister spraw zakosmicznych
- Wie pan gdzie oni mają pakty – tutaj mówca splunął siarczyście – i jeszcze głębiej.
- Ale co im przyszło do głowy teraz, w takiej chwili.
- Z otrzymanych informacji, których jednak są strzępki wynika iż Chaotic Aliance przybyło tu ścigając kogoś. – odpowiedział ponownie minister kontrwywiadu
- Któryś z turystów aż tak podpadł tej organizacji? Przecież mamy ich tu setki, tysiące, wszak z tego żyjemy.
- Logicznie rzecz biorąc jest jedna grupa która pojawiła się tu po raz pierwszy….
- Psia Liga… - z gardeł kilku zebranych wyszedł wzburzony szept.
- Owszem. Nie jesteśmy jakąś znaczącą siłą, ani nie posiadamy zbyt wielu danych jednak z tego co wiem, na samym początku rodzima planeta Psiej Ligi, Shiroue ucierpiała od najazdu, który podobno sprowokowali przywódcy tej handlowej organizacji. Przez dłuższy czas ludność była rozbita na kilka grup, zanim ponownie się zjednoczyli, głównie ze względu na te animozje. Potem przywódcy udzielili azylu jakiejś ludności napływowej, z którą mieli do czynienia zarówno oni, jak i chwilę później Chaotic Aliance. Z ostatnich danych wynika iż z chwilą pojawienia się Psiej Ligi na niejakiej planecie Coddar, stwierdzono tam aktywność Chaotic Aliance. Kolejny przykład mamy właśnie u siebie….
- „Klątwa Psiej Ligi” – powiedział dramatycznie, któryś z dżentelmenów lubujący się w zabobonach.
- Śmiesznie to wygląda, ale wychodzi na to iż każdy mający do czynienia z Psią Ligą ma prędzej czy później do czynienia z Chaotykami….
- Być może trzeba ograniczyć z nimi kontakty… aby nie drażnić tych wściekłych psów…
- Być może… o ile przeżyjemy…

It'll be a long time coming
But you got the message now
'Cause I was never going
Yeah, you're the one that's going down
Last edited by Raflik on Tue Oct 01, 2013 5:48 am, edited 1 time in total.
User avatar
Chimeria
Posts: 824
Joined: Fri Aug 29, 2008 7:28 pm

Re: Juno 2

Post by Chimeria »

Jelenie powoli i miękko stąpały po podłożu. Głęboką ciszę przerywały co jakiś czas ciche dźwięki owadów, a panująca w lesie magia była wręcz namacalna. To faktycznie przypominało Chimerii stare sabaty, podczas których wręcz można było dotknąć skrzące się cząstki magii, które niczym świetliki rozświetlały mrok.

- Twoja propozycja nie jest jedną z tych, które się po prostu przyjmuje Windukindzie. – Chimeria w końcu przerwała ciszę patrząc w ciągnącą się przed nimi ścieżkę. Po chwili przeniosła spojrzenie na towarzyszącego jej archonta. – Zwłaszcza, że przyjmowanie propozycji generalnie nie leży w naturze Chaotyków. – uśmiechnęła się.
Zabawne. Do tej pory widziała go, jeśli nie na żywo to na fotografiach lub nagraniach, wszędzie w opasce. Wyglądał zawsze na aroganckiego, zadufanego w sobie bajeranta, zwłaszcza z jego energiczną mową ciała. Teraz jednak jechał obok niej ktoś zupełnie inny, spokojny, wręcz natchniony mistyk, którego oczy były niczym nieskończony ocean. Niewiele osób zapewne miało okazję zobaczyć ten widok.
Windukind złapał jej spojrzenie, ale nie odwróciła wzroku oczekując reakcji.
-Owszem. Od takich momentów zaczyna się zmienianie świata.
-Enigmatyczna rozmowa i mało konkretów. Powiedz mi dlaczego zgłosiłeś się z tym właśnie do mnie? A w zasadzie do organizacji, która jako ostatnia może być posądzana o pójście na układy, o… porządek. Dlaczego nie Agenda? Albo Akademia? - Chimeria miała całkiem niezły wgląd w rozwój wydarzeń na Coddar i wiedziała, że brama nie znajduje się pod jurysdykcją lokalnych władz, a jest własnością Akademii. Byłaby bardzo zdziwiona, gdyby ta relegowała zarządzanie nią komuś innemu. No i ‘duże dewiacje pod względem moralności’ nie brzmiały przekonywająco w kontekście dekadenckiego Khartum.

- Agenda nie rozumie idei współpracy. – odpowiedział po chwili Windukind – Choć zgniła wewnątrz nadal uważa się za przewyższającą wszystkich na tyle, że nie byłaby w stanie zauważyć korzyści dla siebie. Skostniała do bólu nie ma szans na zmiany. Natomiast zmiany w CA już się pojawiły.
-Chcesz się układać z organizacją, a uderzasz personalnie do mnie. Las z czasów sabatu, magia dookoła. To nie brzmi jak rozmowa o polityce, a ewentualnie jak tani podryw. – powiedziała przypominając sobie czy wypiła na tyle wina, by profilaktycznie łyknąć z flakonika panaceum.
Półelf uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
-Istotne są ręce, w których leży przyszłość innych.
Chimeria westchnęła pod nosem. Chwilę podróżowali w ciszy.
-Chaos to pierwotny element, z którego powstało wszystko. I do czego finalnie zmierza. Tworzy i niszczy zarazem. CA jest ekstremum, o którym mówiłeś. Od zawsze. Jest sprzecznością ale i podstawą nauk. Choć oczywiście wielu z naszej organizacji nie kieruje się podobną ideologią. Przy braku zaspokojenia swoich destruktywnych potrzeb nie tylko najprostsze orki zbuntują się przeciw nowym układom. Bardzo niewiele osób pamięta pakt Psiej Ligii z Mistrzem Yubim. Jednak to nie sam fakt układu jest tu problemem.
Windukind cierpliwie słuchał wiedźmy.

-Nie wszystko kręci się wokół pieniądza. – powiedziała dobitnie – Chaotycy znani są z napadów i grabieży, ale nie dokonywali tego z potrzeby wzbogacenia się, choć trudno wykluczyć takie przypadki. Mamy to w sercach. Nie zmienimy się nagle w bodyguardów tras handlowych, ani nie zaczniemy sprzedawać papryki z drewnianych wózków. – wizja orka w fartuchu targującego się o cenę pietruszki była wręcz groteskowa. - Chaotycy muszą czuć sens swojego istnienia. Bez tego ich istnienie nie ma sensu.
-Ale nie mówisz ‘nie’?
-Podczas pokoju rozwój wojskowy i technologiczny jest spowolniony. – wiedźma kontynuowała nie ignorując pytanie - Mamy inne sposoby na pozyskiwanie dóbr. Pójście na taki układ byłby bardzo drogi. Nie tylko dla was. – pomyślała kwaśno o reakcji błękitnowłosego, gdyby dowiedział się o takim układzie. Albo o Caibrze. Każda smycz za słaba. Poza tą… popuszczoną. –A więc mówię. Chyba, że jesteś w stanie wiele zapłacić i poświęcić.
- Jak wiele?
„Niewielu jest handlarzy w CA.” wspomniała kilku goblinów, którzy sami wyprawiali się kupować części, bo często te przywożone przez orki były mocno zdewastowane. – Kontrola takiej drogi to za mało. Rozwój technologiczny i wojskowy. Podbijanie światów i ciągłe ekstrema. To my.
Dotarli na szczyt pagórka, z którego rozciągał się widok na las, który przemierzyli. W oddali widać było wesoło mrugające punkciki świateł, gdzie bawiła się ekipa Psiej Ligii, gdzieś w mieście biegały podpite orki z Zarovem. Niebo było wyjątkowo czyste, a gwiazdy skrzyły się magicznie.
- Interesują mnie różne rzeczy, które możesz mi zaoferować, ale przede wszystkim… konkretny udział w złożach stabilinium . – poważnie spojrzała na Windukinda.


Nie zdążyła otrzymać odpowiedzi, gdy niebo rozjarzyło się płonącym blaskiem.
-Zaprosiłeś mnie na widowisko spadających meteorytów. – Chimeria zsiadła z jelenia i zmrużyła oczy wpatrując się w niebo. Migotliwe punkty zbliżały się z ogromną prędkością. – Ale nie mówiłeś, że będą spadać na nas.
Windukind wydawał się być również zaskoczony takim przebiegiem wydarzeń, choć udało mu się to ukryć.
- Cóż… nie zupełnie w ten sposób miało to wyglądać. – był bardzo niezadowolony - Wracaj do miasta, ja się tym zajmę.
-Chyba sobie kpisz! – żachnęła się, a nagły podmuch wiatru uderzył w nich z ogromną siłą.
Zanim Windukind zdążył zsiąść ze swojego wierzchowca Chimeria złożyła dłonie i po klilku krótkich, melodyjnych sentencjach, wystrzeliła płonącą kulę wielkości pięści orka w stronę spadającej skały. Temperatura podniosła się, a jelenie spłoszyły się od nagłych wyładowań, które przeszyły magiczną sferę. Płomienny pocisk błyskawicznie dotarł do meteoru i wbił się w jego materię. Krwiste żyłki rozeszły się od miejsca uderzenia obejmując kamień pulsującą siatką, szukającą najsłabszych punktów, która po chwili implodowała rozsyłając tysiące maleńkich kawałeczków ziemi i chmarę pyłu dookoła. Szybkim zamachem drugiej dłoni postawiła wąską barierę na siebie i Windukinda. Fala uderzeniowa połamała drzewa na szczycie i znacząco nadwyrężyła elastyczne zdolności lasu, który wydawał się być kompletnie położony.
Kurz opadł, a wiedźma rozejrzała się dookoła.
-Bez obaw, Juno2 zostało zabezpieczone na takie sytuacje. Rozstawiliśmy dodatkowo nasze własne rakiety ziemia-powietrze. Jesteśmy zupełnie bezpieczni. – Windukind próbował się uśmiechnąć ale krzywo mu wyszło. Akurat surprise-asteroida sprzed sekundy zestrzelona nie była. Mniej więcej to właśnie wyrażała nieprzekonana mina Chimerii.

*

O ile Juno 2 miało swoje zabezpieczenia, a nawet zostało wsparte technologią Psiej Ligii… liczba spadających odłamków wielkości od 50 do 100 metrów średnicy, wielokrotnie przekraczała moce przerobowe maszyn. I ludzi.
Niebo przeszywała siatka świetlistych linii, a po chwili powietrze wypełniło się odgłosami wybuchów. Część meteorów dosięgła już powierzchni planety robiąc w niej kształtne leje. Juno wysyłało maksymalną ilość rakiet rozkruszając meteory. Kamienny deszcz posypał się na miasto, w którym pomimo starań Psiej Ligii o krok było od paniki. Prędzej czy później musiało do tego dojść.
-Atakują! Pieprzona hałastra z CA! – zawył młody człowiek, na którego spadły drobne odłamki. Rzucił się do ucieczki wprost przed siebie. Drobna iskra podpaliła wyobraźnie ludzi, którym panika przesłoniła zmysły. Chaotycznie zaczęli rzucać się do ucieczki, w losowych kierunkach doprowadzając do tratowania się nawzajem. Podpici już nieco psioligowcy starali zebrać się w garść i ogarnąć miejscową ludność, lecz było to nad wyraz trudne.
Meteory zaczęły wpadać w miasto. Zdewastowały plażę, ryneczek a następne kierowały się w stronę portu i stojących tam lodowych posągów.

*

-Obawiam się, że musimy dokończyć nasze spotkanie później. – powiedział nadal spokojny Windukind w momencie gdy zagubiony, zaledwie dwudziestometrowy meteor spadł w dalszej części miasta tworząc wyrwę. Chimeria już miała odpowiedzieć, gdy zrobiło się zupełnie jasno. Wcześniejsze meteory były zaledwie drobnicą w porównaniu z tym, co leciało teraz. Potężny, zmasowany atak ogromnych skał przesłaniających nieboskłon dzieliło zaledwie kilkadziesiąt sekund od zderzenia z Juno.
Wiedźma nie zamierzała być bierna. Zdecydowanie wystarczyło bycia prowadzoną pod rękę.

-Oh shit. – zaklęła pod nosem. Nie było czasu na ustalenie czy decyzja jest właściwa. W dłoniach wiedźmy rozjarzył się biały pocisk, który błyskawicznie poleciał w kierunku meteorów. I zniknął.
Chimeria sięgnęła pod płaszcz, gdzie do paska miała przytwierdzone niewielki, czarny majdan, który pod wpływem energicznego ruchu ręką rozłożył się. Wystarczyło, że ruda złapała go mocno w dłoń, a energetyczna cięciwa rozjarzyła się biało. Dziewczyna wycelowała w miejsce gdzie wypuściła drobną kulę energii.
-Nie rób tego, moi ludzie zaraz zestrzelą te kloce. – rzekł półelf łapiąc ją za ramię. – Na dodatek tutejsi ludzie też mają swoje statki!
-Chyba, że posłużą do popisów kamikaze! – warknęła wiedźma wyszarpując się gwałtownie spod ręki Windukinda. - Lepiej się odsuń. – syknęła i naciągnęła lśniącą cięciwę.
Kurz wzbił się w powietrze, a z ust wiedźmy popłynęły słowa zaklęcia. Wszystkie błyskotki, które miała na sobie wiedźma okazały się kryształami wzmacniającymi i rozbłysły krwistą czerwienią. Ogromny pocisk, który utworzył się w łuku, zaczął zasysać do siebie powietrze, po czym otoczyły go karmazynowe wiązki losowych wyładowań elektrycznych. Dziko falująca energia wbiła drobną postać w ziemię do kostek. Drzewa znów zaczęły się wyginać, a kamienie wznosić z powierzchni ziemi.
- Way Of Destruction. – wyszeptały cicho usta - No. 23: Shot of Gods Tears.
Błyszcząca wiązka pofrunęła w powietrze i wszystko zostało zalane białym światłem.


Czekający w kosmosie pocisk został rozbity na siatkę miliona magicznych bomb, które lecąc w losowym kierunku pochłaniały zderzone ze sobą skały, statki, sondy i cokolwiek jeszcze spotkało zlewając się w wielkie mleko. Głośne wybuchy rwały bębenki, a wiatr ścinał z nóg. Dopiero po chwili zrobiło się znów ciemno. I cicho. Nad miastem i górami wzniósł się ciężki pył przesłaniający gwiazdy.
Wiedźma podniosła się z klęczek i schowała majdan.
-No to niech ci twoi ludzie zapieprzają zbijać resztę kamyczków. – rzuciła szorstko – Mój zasięg był zaledwie lokalny. Pozostała część planety nadal jest pod ostrzałem.
-Możesz być spokojna. – rzucił lekko Windukind – Psia Liga jest gotowa i na taką ewentualność.
Chimeria spojrzała z dezaprobatą.

- To co z tym stabilinum? – spytała siadając na rozgrzanym od energii kamieniu.
Windukind zanim odpowiedział zauważył tylko, że końcówki do tej pory rdzawych włosów wiedźmy są białe.


Image
Post Reply